Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
// Witajcie! Po trzech latach od moich ostatnich "wariacji" postanowiłem jeszcze raz zmierzyć się z historią najnowszą... w nieco nietypowy sposób. //
Rozdział 1
Sierpień 1939r.
Miejscowość X, Kresy Wschodnie Rzeczpospolitej Polskiej
Panującą w gabinecie dowódcy pułku senną ciszę przerwało głośne stukanie do drzwi. Stary lew w mundurze pułkownika niechętnie oderwał się od lektury raportów, których sterta zalegała na biurku.
- Wejść! - rzucił.
Drzwi uchyliły się i stanął w nich podoficer dyżurny.
- Panie pułkowniku, sierżant Linus, melduję przybycie nowego dowódcy kompanii żandarmerii. - złożył meldunek, po czym zasalutował.
- Spocznij! Wprowadzić i jesteście wolni. - pułkownik podniósł się zza biurka i poprawił mundur.
Po chwili do pokoju wszedł zapowiedziany gość. Lew w randze porucznika ubrany był w garnizonowy mundur piechoty z czerwonymi patkami żandarmerii. Na jego piersi błyszczał srebrny krzyż Virtutti Militari V klasy i Krzyż Walecznych z dwoma belkami symbolizującymi dwukrotne nadanie.
- Panie pułkowniku, porucznik Simba z Centrum Wyszkolenia Żandarmerii, melduję się do dyspozycji. - oficer skinął nowemu dowódcy głową.
- Spocznij. Witam was poruczniku w naszym pułku. Siadajcie. - wskazał przybyszowi krzesło, po czym sam zajął swoje miejsce. Następnie sięgnął po leżącą na stercie papierów teczkę.
- Porucznik Simba - zaczął czytać na głos. - Uczestnik wojny polsko - bolszewickiej. Jeden z najmłodszych ochotników. Ciężko ranny w trakcie próby wyrwania się z okrążenia. Odznaczony Virtutti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych. Zwolniony z wojska w stopniu kaprala, po po kilku latach wraca, by podjąć naukę w Szkole Podchorążych Piechoty. Jeden z najmłodszych oficerów Wojska Polskiego. Po promocji obejmuje dowództwo jednej z kompanii 75. Pułku Piechoty. Po roku przeniesiony do Korpusu Ochrony Pogranicza. Dowódca jednej ze strażnic na granicy sowiecko - polskiej. Wyróżnia się w walkach z grupami dywersyjnymi. Kolejny Krzyż Walecznych. Po trzech latach służby skierowany na kurs oficerski żandarmerii. Po jego ukończeniu skierowany tutaj. - tu pułkownik skończył czytać i odłożył akta.
- Niech mi pan powie, poruczniku - zwrócił się do Simby. - jak to możliwe, że ktoś takiego jak pan w ciągu sześciu lat służby awansowano tylko o jeden stopień i przenoszono z jednej jednostki do drugiej? Powinien być pan co najmniej dorównywać mi stopniem i zajmować godne stanowisko w Sztabie Generalnym.
Simba wzruszył ramionami.
- Po prostu nie mam szczęścia. - powiedział, jakby go to w istocie niewiele obchodziło.
- Chyba jest coś więcej... -zaczął pułkownik. Porucznik drgnął.
- A zwłaszcza kwestia pańskiej rodziny... - stary lew podniósł inną teczkę. Wyciągnął z niej plik kartek i jakieś podniszczone zdjęcia. - A mianowicie waszego stryja...
Porucznik zerwał się z krzesła.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego! O co wy mnie posądzacie?! - ryknął.
- Spokojnie, poruczniku. Niech pan siada, nikt pana o nic nie oskarża. Po prostu chcę wyjaśnić kilka spraw... - powiedział spokojnie dowódca pułku.
Po chwili, gdy atmosfera nieco zelżała, zaczął czytać.
- Porucznik Skaza - podał Simbie zdjęcie stryja, na którym ubrany był on w mundur legionisty. - W bliżej nieokreślonych okolicznościach zniknął z szeregów I Brygady w roku 1916. W 1919 roku niespodziewanie zgłosił się do wojska. Twierdził, że dostał się do Rosyjskiej niewoli, po czym po rewolucji bolszewickiej uciekł z więzienia i przedarł się przez granice. Historia wydawała się prawdziwa, wasz ojciec, zastępca marszałka, poręczył za niego i porucznik rozpoczął pracę w wywiadzie. Jednak nasz wywiad po pewnym czasie rozpoczął poszukiwania szpiega, który "zainstalował" się u nich i przekazywał informacje czerwonym. Po rozpoczęciu ofensywy Sowietów, gdy przed decydującym kontruderzeniem, wasz ojciec pojechał na linię frontu, Skaza mu towarzyszył. Gdy nie dotarli na miejsce wszczęto poszukiwania. Po paru godzinach odnaleziono samochód, którym jechali. Wasz ojciec i kierowca zostali znalezieni z ranami postrzałowymi głowy, zaledwie kilka kilometrów od miejsca, do którego jechali. Śmierć na miejscu. Skaza znowu zniknął. Jednak po kilku latach naszemu wywiadowi udało się zdobyć to. - pułkownik podał Simbie drugie wyjęte z teczki zdjęcie. Przedstawiało ono trybunę honorową w trakcie defilady z okazji rocznicy Rewolucji. Pośród postaci widocznych na zdjęciu nie dało się nie zauważyć Skazy.
- Z tego co wiemy, Skaza obecnie jest nieformalnym szefem NKWD, tajnej policji...
- Panie pułkowniku, z całym szacunkiem, ale po co mi pan o tym mówi? - Simba miał dość kolejnego rozdrapywania bolesnych ran z przeszłości. - Wiem o tym dobrze. Wywiad wiele razy mnie już przesłuchiwał w tej sprawie. Powiedziałem wszystko, co wiedziałem i nic więcej nie mam do dodania.
Stary lew przez dłuższą chwilę wpatrywał się w porucznika.
- Otóż jest to związane z pana pierwszym zadaniem. - pułkownik sięgnął po kolejną teczkę. - Od kilku miesięcy mamy informację o przeciekach poufnych informacji, które "wychodzą" z naszego pułku. Krótko mówiąc: mamy w naszych szeregach zdrajcę i pana zadaniem jest go wytropić. Mamy już nawet podejrzanego: to nowy oficer, świeżo po promocji, skierowany do nas przed miesiącem. Właśnie wtedy dostaliśmy pierwsze informacje o sowieckiej radiostacji działającej w pobliżu.
- Kto to jest?
Pułkownik podał Simbie teczkę.
- Być może nawet go pan zna...
Porucznik dalej nie słuchał reszty przemowy dowódcy pułku. Przeżył szok na widok podejrzanego o szpiegostwo oficera. Spotkał go już kilka lat temu i chciał o nim zapomnieć. Po mimo upływu czasu rozpoznał w ciemnobrązowym lwie z czarną grzywą i mundurze podporucznika jego.
Kovu...
Przybrany syn Skazy.
Ciąg dalszy wkrótce...
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 2
Spotkanie, które Simba chciał zapomnieć, znowu stanęło mu przed oczami...
Działo się to na wiosnę 1930 roku, trzy miesiące po objęciu przez niego dowództwa nad jedną ze strażnic Korpusu Ochrony Pogranicza, broniących kraj przed przenikającymi pzez "zieloną granicę" bandami ze wschodu. Logiczne było to, że będący wówczas w stopniu podporucznika KOP Simba, nie chciał zabierać ze sobą na tą niebezpieczną placówkę rodziny. Jednak Nala nie chciała nawet przez chwilę słuchać o perspektywie rozstania, więc lew zmuszony był zabrać ze sobą zarówno żonę, jak i córeczkę Kiarę.
Był piękny słoneczny dzień. Stojący na skraju lasu budynek posterunku malowniczo komponował się z otoczeniem. Jednak Simba, zmęczony długim patrolem wzdłuż granicy, nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Po dojściu do budynku zwolnił towarzyszącą mu drużynę, po czym wszedł do części mieszkalnej, którą zajmował wraz z rodziną. Wewnątrz jednak zastał tylko Nalę.
- A gdzie Kiara? - zapytał, tuląc się do żony.
- Myślałam, że wyszła wam naprzeciw i jest teraz na dworze. - odpowiedziała lwica.
Simba w jednej chwili rzucił się ku wyjściu. Wybiegł przed budynek.
- Kiara! - ryknął na całe gardło. Odpowiedziało mu jedynie echo.
Oficer spostrzegł jednego ze swych żołnierzy, który pod ścianą strażnicy właśnie czyścił swój karabin.
- Kapralu, natychmiast postawić w stan gotowości drużynę alarmową! - rzucił do podofcera, który natychmiast pobiegł wykonać rozkaz. Podporucznik sięgnął do kabury i sprawdził, czy jego służbowy rewolwer jest naładowany. Domyślał się, gdzie jego córka mogła pójść. Odkąd tu przyjechali niejednokrotnie prosił go, by pokazał jej granicę. Simba nie chciał się na to zgodzić. Wiedział dobrze, że niektóre hieny patrolujące swoją część terytorium mają w zwyczaju strzelać do żołnierzy polskich, a co dopiero do cywilów...
Kiara wolno szła przez las. Miała dość życia w jedynie w obrębie placówki, w której mieszkali. Pragnęła zobaczyć owo mityczne i dzikie państwo, o którym podwładni jej ojca opowiadali tyle niestworzonych historii...
Las niespodziewanie urwał się i lwiczka wyszła na ciągnącą się od lewej do prawej przecinkę. Na jej środku stały słupki wyznaczające granicę. Kiara podeszła bliżej nich i rozejrzała się wokoło. I to ma być granica cywilizacji z dziczą. Po drugiej stronie rosnął taki sam las, jak i w Polsce. Lwiczka była mocno zawiedziona. Oczekiwała czegoś niezwykłego, a zobaczyła...
Nagle usłyszała pospieszne kroki za swoimi plecami. Gwałtownie obróciła się i ujrzała ciemnobrązowego, może nieco starszego od niej, lewka, wychodzącego właśnie z lasu. Miał na sobie ubrdzony i podarty płaszczyk.
- Co tu robisz? Po co tu przyszłaś? Nie wiesz, że tu strzelają? - rzucił ostro, po czym zbliżył się do niej.
Lwica odskoczyła od niego.
- A ty co? Do ciebie też mogą strzelić. - odpowiedziała, nie mogąc wymyślić nic bardziej dosadnego.
- Mnie kulę omijają. Kpię sobie z żołnierzy. - odparł przybysz z nonszalancją.
Kiara z nieco większym zainteresowaniem zaczęła przyglądać się nowem znajomemu. Podejrzewała, że niejednokrotnie przekraczał on "zieloną granicę" unikając wszechobecnych patroli.
- Tu prawie nikt nie przychodzi. Za blisko do strażnic. Dzięki temu łatwiej przejść. - powiedział lew tonem znawcy. - Jak chcesz, to możemy przejść się na tamtą stronę. - wskazał na stronę ZSRR.
Lwiczka nie zastanawiała się długo.
- Pewnie. - zawołała ochoczo. - Może się sobie przedstawmy. Jestem Kiara.
- A ja Kovu...
- Kiara! - ryk Simby przerwał wypowiedź Kovu. Oba lwiątka spojrzały w stronę lasu, z którego wyskoczył podporucznik. W kilku susach dopadł córki, po czy mwymierzył z Naganta w głowę lewka.
- Simba! - zza drzew wyskoczyła lwica. Musiała przyglądać się całej scenie od dłuższego czasu. Po kilku susach była już przy Kovu i odciągnęła go na bok, po czym sięgnęła do kiszeni kurtki. Podporucznik, zaskoczony jej nagłym pojawieniem się, nie zdążył nawet wystrzelić. Jednak w tym samym momencie na miejsce dotarli pozostali żołnierze KOP, którzy wzięli na cel Kovu i lwicę. Ta jednak zreflektowała się i wyjęła łapę z kieszeni kurtki.
Simba nagle przypomniał sobię z kąd ją zna.
- Zira... - powiedział przez zaciśnięte kły. Tak, to musiała być ona. Widział ją tylko na fotografii, ale nie mogło być mowy o pomyłce. Żona jego stryja, po ujawnieniu prawdziwej tożsamości Skazy, z niewiadomych powodów pozostała w Polsce, mieszkając blisko granicy Polsko - Sowieckiej. Z raportów, które podporucznik czytał, wiedział, że podejrzana jest ona o kierowanie sowiecką dywersją na Kresach, jednak brak dowodów uniemożliwił postawienie konkretnych zarzutów...
- Widzę, że poznaliście już mojego syna Kovu. - powiedziała z kpiną w głosie. - Chcieliśmy się tylko przejść, ale chyba za bardzo zbliżyliśmy się do gra...
- Dość! - oficer podniósł głos. - Wiesz, jaka kara grozi za przekraczanie granicy w takim miejscu. Mamy prawo strzelać do potencjalnych dywersantów, a przy ciążących na tobie zarzutach...
- Ale on nie wie! - podniosła głos Zira, wskazując na kulącego się za nią ze strachu Kovu. - Ale rozumiem... Masz obowiązki, więc proszę...
Mówiąc to popchnęła lewka w kierunku Simby. Podporucznik spojrzał mu w oczy. Zobaczył w nich przerażenie. Ale przecież to jeden z nich...
Opuścił rewolwer. Nie mógł zdobyć się na strzał.
- Opuścić broń! - rozkazał swoim żołnierzom. Następnie przez zaciśnięte kły znowu zwrócił się do Ziry.
- Zabieraj się stąd. Dość już... - powiedział cicho.
Lwica nie odpowiedziała od razu. Wziąła syna za łapę, po czym odeszła w stronę lasu. Jednak po kilku krokach zatrzymała się, po czym rzuciła do oficera:
- O nie, Simba! To jest dopiero początek...
Ciąg dalszy nastąpi.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 3
Simba wyszedł od pułkownika chwiejnym krokiem. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Cały czas uciekał przed przeszłością, która mimo to za każdym razem zadawała coraz bardziej bolesne rany. Miał nadzieję, że tu, w najdalszym zakątku kraju, dane mu będzie w końcu zaznać ukojenia, ale teraz...
Pochłonięty myślami wyszedł z budynku dowództwa. Blask sierpniowego słońca uderzył go prosto w oczy. Założył na głowę galową rogatywkę z czerwonym otokiem i skierował się w kierunku placu apelowego, gdzie za kilkanaście minut miano oficjalnie przekazać mu dowództwo nad pułkową żandarmerią. Porucznik, nadal pogrążony w myślach, niemal wpadł na idącego z naprzeciwka lwa.
- Przepraszam... - mruknął.
- Nic się nie stało, panie poruczniku. - odpowiedział tamten, salutując do daszka swej czapki. Dopiero teraz Simba spojrzał uważniej na młodego oficera. Spod rogatywki z podporucznikowską gwiazdką na ciemnoniebieskim otoku przyglądały mu się zielone oczy młodego ciemnobrązowego lwa z czarną grzywą. Te oczy, w które Simba już kiedyś zaglądał.
Był to Kovu.
Simba niedbale oddał honory, po czym odszedł szybko, stukając tylko podkutymi oficerkami po bruku.
Wieczorem upał nieco zelżał. "Kolejny dzień za sobą" pomyślał Kovu, przechodząc koło salutującego mu w bramie koszar wartownika. W oficerze, z którym prawie się dziś zderzył od razu poznał Simbę. Dobrze pamiętał chwilę, gdy jako bezbronne lwiątko tkwił na celowniku rewolweru trzymanego przez lwa. Myślał wówczas, że jego życie dobiega właśnie końca...
Kovu wiedział, że jego czas jako oficera Wojska Polskiego powoli dobiegał końca. Wszyscy wokół mówili tylko o mającej wybuchnąć lada dzień wojnie. Starsi doświadczeniem oficerowie starali się bagatelizować te plotki, jednak Kovu wiedział z własnego źródła, że w to coś więcej, niż tylko pogłoski związane z dość napiętą sytuacją międzynarodową...
Po wyjściu z koszar zauważył młodą lwicę, która akurat zmierzała w kierunku jednostki. Ubrana była w mundur Przysposobienia Wojskowego, a na plecach dźwigała tornister, dobrze rozpoznawalną "kostkę" z przytroczonym do niej kocem. Spod ganatowego beretu na porucznika spoglądały jasne wesołe oczy. Kovu, tknięty dziwnym przeczuciem, przystanął i zaczął się jej przypatrywać. W tej sylwetce i sposobie poruszania się dostrzegł coś znajomego...
Lwica zauważyła przypartującego się jej oficera i skierowała się wprost do niego.
- Przepraszam, panie poruczniku - zaczęła. - że przeszkadzam, ale wydaje mi się, że skądś pana znam.
- Ja również odniosłem takie wrażenie - lew, z niewiadomego dla siebie powodu zmieszał się. - Czy przypadkiem kilka lat temu, na granicy...
- Kovu? - zapytała lwica z niedowierzaniem. W tym młodym oficerze z trudem rozpoznała tego małego lewka w podartym płaszczyku, który kilka lat wcześniej proponował jej przekroczenie granicy.
- Tak...
Nagle za ich plecami rozległ się ryk:
- Kiara! - Simba ruszył ku córce. Widok Kiary rozmawiającej z Kovu niemal wyprowadził porucznika z równowagi, tak, że ledwie powstrzymał się przed wyciągnięciem z kabury pistoletu.
- Już wróciłaś? - zapytał, starając się nie zdradzać rozsadzającej go od wewnątrz wściekłości.
- Nas obóz zakończył się wcześniej ze względu na zagrożenie wojną. - powiedziała Kiara, nie rozumiejąc zachowania ojca.
- Idziemy do domu. - rzucił ostro lew. Kovu, który w trakcie całej tej krótkiej wymiany zdań stał na uboczu, oddał honory porucznikowi i stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, patrząc na oddalające się lwy. Dopiero po chwili przypomniał sobie o spotkaniu, które miał wyznaczone za kilka minut. Ruszył szybkim krokiem, a stukot jego butów odbijał się echem po pustych uliczkach. Po krótkim marszu zatrzymał się przed jednym z kilku niewielkich parterowych domków. Rozejrzał się, czy nikt go nie śledzi, po czym zapukał w ustalony sposób. Po kilku chwilach drzwi uchyliły się, a on sam wszedł do środka.
- Mam nowe wieści, matko. Nie uwierzysz, kto pojawił się w naszym pułku... - powiedział do stojącej w przedpokoju Ziry.
Ciąg dalszy już wkrótce.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Aż się miło to czyta. Długie rozdziały, bez błędów i z ciekawą fabułą. Proszę o więcej
Offline
// Dziękuję . To wszystko dla Was. //
Rozdział 4
Zira wiedziała, że zwycięstwo jest blisko. Instrukcje, które otrzymywała za pośrednictwem radiostacji wprost z Moskwy dawały jasno do zrozumienia, że natężenie działalności dywersyjnej jest bezpośrednio związane z mającym nastąpić wkrótce wkroczeniem wojsk ZSRR. Miała już dość bezustannego pozostawania na uboczu i pogardy, jakiej doświadczała od panoszących się tu innych lwów. Czekała dnia, kiedy oni wszyscy zapłacą za lata jej trudu i w końcu osiągnie to, co nie udało się w 1920 roku...
Wprowadziła syna do pokoju. Panował w nim półmrok, rozświetlany tylko blaskiem kilku świec. Zasłony w oknach były starannie zaciągnięte. Wokół stołu, na którym leżało kilka map i jakieś papiery, stało kilka lwów i jedna lwica, która z niesmakiem spojrzała na wchodzącego Kovu.
- Spóźniłeś się. - mruknęła. Widok brata w polskim mundurze zawsze napełniał ją obrzydzeniem.
- Wiem, Vitani. Zatrzymały mnie sprawy służbowe. - rzucił chłodno lew.
Zebranie rozpoczęła Zira.
- Czas odwetu nadchodzi. - oznajmiła uroczyście. - Dowództwo zażądało planów rozbudowy polskich umocnień. Chce także wiedzieć, ile jednostek pozostanie na miejscu w chwili zaatakowania zachodniej granicy. Chyba wszyscy wiemy co to oznacza...
- Wojna... - powiedziała Vitani, a oczy zapłonęły jej żądzą mordu.
- Bić burżujów! - ryknął zachrypłym głosem jeden z lwów. Dla podkreślenia swoich słów wyciągnął z kieszeni brudnej i zniszczonej marynarki sowieckiego Naganta.
- Spokojnie, Nuka. - rzuciła ostro Zira. - Nie wolno nam tracić ostrożności, nawet teraz, gdy kolejna rewolucja jest tak blisko.
Spojrzała na Kovu, który cały czas wydawał się być nieobecnym duchem.
- Nasz towarzysz przyniósł jakieś ciekawe wieści z pułku. Posłuchajmy więc. - powiedziała lwica.
- Co? Ach, tak... - lew ocknął się z zamyślenia. - Mamy nowego oficera w jednostce. Jest nim porucznik Simba.
Wśród zebranych rozszedł się cichy pomruk. Wszyscy słyszeli o niezwykłej zaciekłości porucznika w walce z ich towarzyszami z czasów służby w KOP-ie.
Zira uśmiechnęła się diabolicznie.
- Tak więc w końcu wyrównamy stare rachunki...
Simba i Kiara weszli do znajdującej się dwie ulice dalej kamienicy, w której porucznik wraz z rodziną zajmował mieszkanie. Po wejściu do środka lew w końcu nie wytrzymał.
- Co ci strzeliło do głowy zadawać się z tym... - lew nadal nie potrafił opanować gniewu.
- O co ci tak właściwie chodzi. - lwica nie pojmowała, dlaczego jej ojciec taką niechęcią darzy młodego oficera, w którym rozpoznała znajomego sprzed kilku lat. - Po prostu przez przypadek na siebie wpadliśmy i zamieniliśmy kilka słów...
- Co tu się dzieje? - na korytarz wyszła Nala. - Słychać was z daleka. Kiara, już jesteś...
- Nasza córka zadaje się z komunistami! - rzucił Simba. - Ten cały Kovu dochrapał się stopnia oficerskiego i służy tu, w pułku. Pewnie co wieczór posyła Skazie wiadomości prosto z naszej armii...
- O czym ty mówisz? - Kiara niewiele zrozumiała z wypowiedzi ojca.
- Niech matka ci to wytłumaczy! - lew odrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami.
Młoda lwica podeszła i przytuliła się do Nali.
- Mamo, o co tu właściwie chodzi? - zapytała.
- Widzisz, wiele lat temu brat twojego dziadka okazał się być kimś innym, niż wszyscy myśleli. Gdy w 1920 roku on i hieny ponieśli klęskę i uciekli z powrotem za swoje granice, pozostała tu żona Skazy wraz z dwójką jego dzieci. Później urodziła jeszcze jedno lwiątko, które jednak nie było synem Skazy, lecz kogo innego. To był Kovu...
- Dobrze, ale czemu ojciec nazwał go "komunistą".
- Zira była kilkukrotnie oskarżona o współpracę z sowieckim wywiadem i udział w kierowaniu dywersją na granicy...
- I co z tego? - Kiara nadal nie rozumiała. - Przecież fakt, że ktoś w rodzinie jest po innej stronie nie oznacza, że wszyscy w niej są źli.
Nala westchnęła ciężko.
- Widocznie dla twojego ojca dokładnie to oznacza...
Następnego dnia Kovu przechadzał się po terenie jednostki. Tego dnia nie miał nic konkretnego do zrobienia, więc postanowił pójść na strzelnicę, by tam móc sprawdzić celność jego nowiutkiego pistoletu VIS, który dopiero co otrzymał.
Na miejscu nie zastał nikogo prócz jednego z kaprali, który najwidoczniej uczył rozkładania i składania karabinu mauser młodą lwicę w mundurze PW. Podszedł do nich bliżej. Na widok porucznika podoficer podniósł się z ziemi i przyjął postawę zasadniczą.
- No, kapralu, co porabiacie? - zapytał Kovu.
- Panie poruczniku, kapral Moto, melduję, że przeprowadzam zajęcia z bronioznawstwa z polecenia porucznika Simby. - zaraportował podoficer.
Podporucznik spojrzał na lwicę i zmieszał się. Była to bowiem Kiara, która odłożyła karabin na rozłożoną na ziemi pałatkę i również wstała.
- A może pan porucznik byłby tak miły i sam objaśniłby mi budowę tego karabinu. - zapytała, uśmiechając się do niego.
Kovu poczuł uderzającą go nagle falę gorąca.
- Dobrze. - odpowiedział lew. - Kapralu, jesteście wolni.
Chwilę później zostali sami. Oficer podniósł z ziemi mausera.
- Umiesz się tym posługiwać? - zapytał z nutą drwiny w głosie.
Zamiast odpowiedzieć Kiara wzięła karabin w swoje łapy. W kilku wprawnych ruchach rozłożyła i złożyła zamek,
- Nieźle. - pochwalił ją lew. - Ale to właściwie tylko teoria. Zobaczymy jak idzie ci praktyka.
Lwica położyła się na ziemi i załadowała broń pięcioma pociskami kalibru 7, 62 milimetra. Następnie wycelowała w znajdującą się sto metrów dalej tarczę. Po kilku sekundach nacisnęła spust. I bez lornetki Kovu widział, że spudłowała.
- Robisz to źle. - powiedział, kładąc się koło niej. - Nie szarp tak gwałtownie za spust. Po za tym nie wstrzymuj oddechu, tylko oddaj strzał na wydechu. Po za tym źle trzymasz broń.
Lew przybliżył się bardziej, by naprawić błędy w jej postawie. Na moment ich pyski zetknęły się ze sobą. Oficer gwałtownie zerwał się z ziemi.
- Spróbuj teraz. - rzekł, starając się nadać swemu głosowi obojętny ton.
Kiara wystrzeliła pozostałe cztery pociski. Następnie podeszli oboje do tarczy. Widniały w niej cztery dziury. Dwie dziesiątki i dwie dziewiątki.
- Jak na pierwszy raz naprawdę nieźle. - powiedział Kovu.
Kiara niespodziewanie przytuliła się do niego.
- Dziękuję. - powiedziała.
Nie wiedzieli jednak, że całą scenę obserwował stojący w cieniu jednego z pobliskich budynków Simba.
Ciąg dalszy nastąpi.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 5
Dwa tygodnie później Kovu szedł na kolejne spotkanie ze swoją matką. Czuł się fatalnie i nie miało to żadnego związku z upałem, który zadszedł w tych ostatnich dniach sierpnia. Przyczyna jego złego samopoczucia leżała nieco głębiej...
Przez ostatni czas spotykał się z Kiarą praktycznie codziennie, zaraz po zakończeniu służby. Do późnej nocy chodzili po obrzeżach miasteczka, wpatrując się w gwiezdne konstelacje, tak dobrze widoczne na bezchmurnym niebie i rozmawiając. Wstydził się tego, że lwica traktowała go jak bohatera, stojącego na straży bezpieczeństwa i pokoju w kraju. A przecież to tylko mundur, to tylko pozory... To doprowadzało go do coraz cęstszych wewnętrznych rozterek. Musiał dokonać wyboru pomiędzy swą rodziną a przysięgą, którą składał. Tylko co tak właściwie jest dla niego ważniejsze...
Oparł się o ścianę jednej z kamienic. Czuł krople potu, które spływały mu pod sukiennym mundurem. Zdjął czapkę i podrapał się po grzywie. Spojrzał na trzymane w łapie nakrycie głowy. Srebrny orzeł na jego rogatywce przypomniał mu o tym, do czego matka wpajała mu przez całe życie nienawiść. Ale przecież pochodził stąd, był częścią tego kraju...
Zdenerwowany założył czapkę i ruszył naprzód. Po kilku minutach był już na ulicy, gdzie mieszkała Zira. Gdy zobaczył jej dom, cofnął się gwałtownie i schował za rogiem najbliższej uliczki. Z budynku wyszło kilka lwów w granatowych mundurach Policji Państwowej. Za nimi wyszła na zewnątrz Zira.
- Moglibyście przynajmniej po sobie posprzątać! - warknęła do nich z kpiną. Splunęła, po czym wróciła do środka.
Funkcjonariusze nic nie odpowiedzieli. Obrócili się i odeszli, stukając po bruku podkutymi butami. Dopiero gdy znknęli Kovu z oczu wyszedł i skierował się ku domowi.
Gdy wszedł do środka jego oczom ukazał się widok, jakby przez wszystkie pokoje przeszło tornado. Zawartość szuflad i szafek leżała na podłoce w nieładzie.
- Nie powinieneś był tu przychodzić! - warknęła lwica na syna.
- Przecież już poszli. - odrzekł. - Sprawdziłem też, czy nikt nie obserwuje domu...
- Mniejsza z tym. - odrekła Zira, a przez jej pysk przeszedł cień pogardy. - Ci głupcy i tak niczego by tu nie znaleźli...
Potem jej ton nieco zelżał.
- Mam dobrą informację. Lada dzień nadejdzie nasz czas! Przysłąli mi wiadomość z Moskwy. Kilka dni temu podpisaliśmy pakt z naszym zachodnim sojusznikiem. - ostatnie słowo wypowiedziała z dobrze wyczuwalną pogardą.
- Razem zajmiemy ten kraj. Nam przypadną te tereny... - podniosła z ziemi mapę Polski i pokazaa łapą na wschodnie kresy Rzeczpospolitej.
- Zaprowadzimy tu swoje porządki. Oczyścimy te ziemie z wszelkiego rodzaju wrogiego elementu i kontrrewolucjonistów, a potem... - uśmiechnęła się diabolicznie. - Ruszymy dalej!
Dwa dni później atmosfera w garnizonie była napięta do granic możliwości. Ogłoszona mobilizacja powszechna postawiła wszystkie służby w stan najwyższej gotowości. Sprawdzano broń i amunicje, kompletowano stany osobowe plutonów i kompanii.
Ze Sztabu Generalnego nadeszła dyrektywa, by wszelkie nadwyżki uzbrojenia i sprzętu załadować do wagonów i przesłać w głąb krajów. Tworzącym się tam siłom Obrony Narodowej brakowało bowiem wszystkiego. Dowódca pułku wyznaczył zadanie przygotoania transportu oficerowi z kompanii zabezpieczenia. Był to podporucznik Kovu
Cały dzień żołnierze wozili na stacje skrzynie z bronią, amunicją i różnej maści wyposażeniem. Gdy wszystko było gotowe zapadał już zmierzch. Jednak nagle okazało się, że lokomotywa mająca ciągnąć skład uległa jakieś awarii i transport będzie mógł wyruszyć najwcześniej o świcie. Pułkownik nakazał zatem wystawienie oficerowi odpowiedzialnemu za transport wystawienie przy nim wart. Simba był temu przeciwny.
- Panie pułkowniku, z całym szacunkiem, ale czy to rozsądne powierzać taką ilość broni podejrzanemu o szpiegostwo? - zapytał porucznik, stojąc w gabinecie dowódcy.
Stary lew spojrzał na niego zmęczonymi oczami.
- Nie mam wyjścia. Wszyscy oficerowie zostali oddelegowani do innych zadań. - powiedział lew. Porucznik chciał coś powiedzieć, ale dowódca ubiegł go.
- Nie, nie poślę tam pana i pańskich żołnierzy. Jesteście potrzebni na miejscu. Wczoraj nieznani sprawcy ostrzelali posterunek policji. Dwóch funkcjonariuszy zginęło. Kto wie, czy aby teraz nie będą chcieli zaatakować nas.
Porucznik wiedział, że nic więcej nie uzyska. Odmeldował się i wyszedł z budynku dowództwa. Spojrzał w niebo, na którym pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Zapadała ostatnia noc sierpnia 1939 roku.
Ciąg dalszy nastąpi.
Ostatnio edytowany przez Strzelec (1970-01-01 01:00)
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 6
Simba, nadal pełen złych przeczuć, po sprawdzeniu posterunków sterzegących koszar postanowił na chwilę wrócić do domu.
Widok, który zastał po wejściu, wprawił go w osłupiene. W pokoju siedziałą Nala, która właśnie kończyła przymocowywać belki plutonowego do polowego munduru. Na stole obok niej leżał pas z kaburą rewolweru.
- Co to ma znaczyć? - zapytał zaskoczony lew.
- Mobilizacja. Zgłosiłam się do służb pomoczniczych. - odparła lwica nie odrywając oczu od zajęcia.
- Czyś ty zwariowała?! - porucznik nie mógł powstrzymać się d ryku. - To nie jest zabawa! Lada moment może się zacząć wojna, a ty akurat w tym momencie zachowujesz się jak lwiątko, które chce się bawić w wojsko...
- Takie lwiątko, jak te, które wyniosło cię spod ostrzału? - zapytała Nala, patrząc na męża z ironią.
Lew nie odpowiedział. Nie znosił, gdy przypominała mu ten epizod z wojny 1920 roku.
- A gdie Kiara? - zapytał, chcąc zmienić temat.
- Nie wiem. Wyszła chwilę przed tym, za nim przyszedłeś. Mówiła, że idzie do koszar...
Simba dalej nie słuchał. Wybiegł z domu i ruszył w kierunku stacji kolejowej. Wiedział, gdzie prawdopodobnie znajdzie córkę.
Kovu nudził się niemiłosiernie. Co jakiś czas prechadzał się wokół wagonówprawdzając, czy żaden z jego żołnierzy nie przysypia. Cas płynął powoli, a oficer myślał już tylko o mającym nastąpić jutro spotkaniu z Kiarą...
Głośne "Stój, bo strzelam!" ryknięte przez jednego z żołnierzy wyrwało go zamyślenia. Ruszył w kierunku żołnierza, który najwidoczniej zauważył kogoś zbliżającego się do transportu. Po chwili dostrzegł w ciemnościach sylwetkę szeregowego mierzącego z karabinu do lwa w oficerskim mundurze.
- Spokojnie, żołnierzu. - powiedział Kovu. - Pan porucznik przyszedł najpewniej sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Był to bowiem Simba. Szeregowy, rozpoznawszy znajomą postać, założył mausera z powrotem na ramię, zasalutował i powrócił do obserwacji terenu wokół wagonu.
- Jak tam, poruczniku, żadnych niespodzianek. - Simba nie miał nic konkretnego do powiedenia. Wiedział już, że Kiatry tu nie ma.
- Tak jest. Nic podejrzanego się tu nie dzieje.
Oficer chciał jeszcze coś dodać, ale do jego uszu dotarł tupoy kilkunastu par butów. Nagle do stojącego nieopodal szeregowego dopadła jakać ciemna postać. Złapała żołnierza od tyłu a pysk, po czym dobyła jakiś przedmiot, który zalśnił srebrem w blasku księżyca. Był to nóż, którym napastnik poderżnął gardło wartownikowi. Krew chlusnęła szerokim strumieniem.
- Ty! - ryknął Simba, a jego łapa błyskawicznie powędrowała do kabury.
- Nie! - Kovu był nie mniej wstrząśnięty od porucznika. - Nie miałem z tym nic wspólnego. Ja...
Simba miał już w łapie załadowanego VIS-a. Nie zdążył jednak oddać strzału, gdyż jakiś ciężki przedmiot uderzył go w dłowę. Lew stracił świadomość...
Ocucił go strumień zimnej wody, którą ktoś wylał mu na głowę. Natychmiast poczuł silny ból pochodzący z rany na głowie. Ciekła z niej krew, która sklejała mu grzywę. Otworzył oczy. Wciemności, którą rozświetlał tylko blask księżyca i gwiazd na niebie dostrzegł kilkoro lwów, które bacznie mu się przyglądały. Jeden z napastników, młoda lwica, odkładała właśnie blaszane wiadro.
- Ocknął się, matko. - powiedziała.
Nad leżącym na ziemi oficerem pochyliła się inna, starsza, samica.
- Ach, Simba, jak miło cię znów zobaczyć... - powiedziała, uśmiechając się diabolicznie.
Lew chciał rzucić się jej do gardła. Poczuł jednak, że łapy ma związane na plecach. Napastnicy wybuchnęli śmiechem. Ich przywódczyni zwróciła się do nich:
- Patrzcie, oto wielki porucznik Simba, bohaterski obrońca granic tego kraju przed czerwoną zarazą, leży tu zdany na naszą łaskę...
Ponownie zwróciła się do oficera.
- Teraz zapłacisz za to, że próbowałeś nas powstrzymać. - powiedziała, przykładając mu nóż do gardła. - A wyrok wykona jeden z naszych towarzyszy, którego prez tak długi czas uważaliścia za swojego.
Wyprostowała się i rzuciła krótko.
- Kovu, podejdź.
Podporucznik podszedł do matki niczym w transie. Wszystko to było jakby wyjęte z sennego koszmaru. Zira rozkazała dwóm podkomendnym, by podnieśli Simbę na kolana. Zrobili to, a jeden z nich chwycił porucnika za grzywę i odchylił jego głowę do tyłu.
Zira wyciągnęła w kierunku syna nóż.
- Teraz, Kovu. Nie wahaj się!
Lew podszedł do Simby i spojrzał mu w oczy. Nie było w nich najmniejszego nawet strachu. Lew dostrzegł w nich tylko wściekłość i bezbrżeżną pogardę. Podpoucznik zacisnął łapę na nożu... po czym cisnął do ponad głowami innych lwów.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego! - krzyknął.
Zira dopadła do niego i chwyciła za mundur na piersi.
- Co ty wyprawiasz?! - ryknęła. Jednak po chwili opanowała się i zasyczała: - Nie wykręcisz się! Albo jesteś z nami, albo za chwilę dołączysz do niego...
Nagle w ciszę nocy przerwał pojedynczy strzał z karabinu. Jeden z napastników ze zdziwieniem spojrzał na swoją pierś, z której trysnęła krew.
- Ognia! - ryknęła Zira, dobywając z kieszeni rosyjską "tetetkę". Dywersanci, zupełnie zaskoczeni, rozpoczęli chaotyczny ostrzał w kierunku niewidocznego przeciwnika.
Simba nie zastanawiał się ani chwili. Wyrwał się trzymającym do lwom. Jednego z nich uderzył głową w pysk, drugi zgiął się wskutek silnego uderzenia w brzuch. Oficer padł na plecy, po czym z trudem wstał. Rzucił się pędem w ciemność, byle dalej od strzelaniny. Czuł przelatujące koło niego pociski. W pewnym momencie poczuł silne uderzenie w ramię i falę gorąca, jak gdyby ktoś przyłożył mu w to miejsce rozżarzony kawał żelaza. Oficer potknął się o coś i padł na ziemię.
Owi tajemniczy strzelcy, którzy niespodziewanie pojawili się na stacji, byli żołnierzami z garnizonu, których wysłał zaalarmowany przez Kiarę dowódca kompanii wartowniczej. Lwica bowiem miała w planie pójść do Kovu, o którym wiedziała, że pełni tej nocy służbę na stacji. Gdy była już prawie na miejscu, zauważyła kikanaście lwów, skradających się w kierunku stojącego na bocznicy składu. Preczuwając niebezpieczeństwo, natychmiast zawróciła i ruszyła pędem w kierunku koszar. Tam udało jej się przekonać oficera dyżurnego, że dywersanci próbują zdobyć broń. Pełniocy służbę kapitan wysłał więc tam pluton alarmowy, by sprawdził ewentualne zagrożenie.
Teraz dywersanci rzucili się do ucieczki. Nieopodal stała ciężarówka, którą przyjechali. Nadal gęsto się ostrzeliwując, lwy dopadły samochodu i wskoczyły na wyładowaną bronią pakę. Choć pociski nadal klaskały o plandekę, auto ruszyło z wyłączonymi reflektorami by po kilku chwilach zniknąć w ciemnościach.
Żołnierze sprawnie zabezpieczyli miejsce strzelaniny. W pobliżu składu znaleźli pozostałych wartowników. Wszyscy zginęli w ten sam spób: gardło poderżnięte bagnetem.
Żołnierze odnaleźli również Simbę. Porucznik został trafiony w ramię, jednak strzał był czysty, kość nienaruszona, toteż wystarczył prowizoryczny opatrunek.
- Tato! - usłyszał porucznik. Chwilę potem lwica przytuliła się do niego.
- Nie powinnaś tu być... - zaczął lew, jednak dalszą wypowiedź przerwał mu dowodzący plutonem żołnierz.
- Panie poruczniku, mlduję, że dowódca ochrony pociągu przeżył. - zameldował. Zza jego plców wyłonił się Kovu, który w po wybuchu strzelaniny gdzieś się ukrył. Simba nie mógł uwierzyć, że widzi go żywego.
- Brać go! To jeden z nich! - ryknął.
Dwóch stojących najlbiżej żołnierzy przyskoczyło do Kovu, zanim ten zdążył zareagować. Jeden nich zadał oficerowi cios kolbą w brzuch. Lew zgiął się z bólu. Drugi z kolei natychmiast wyciągnął zdrajcy pistolet z kabury.
- Ojcze, co ty robisz?! - Kiara była na równi zszokowana, jak i przerażona.
- Zamknąć go! - Simba zignorował córkę. - Pilnujcie go dobrze.
Podszedł do aresztowanego.
- Zginiesz zdrajco... - powiedział porucznik cicho.
Ciąg dalszy nastąpi.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 7
Dwóch żandarmów prowadziło skutego kajdankami Kovu ciemnym korytarzem aresztu garnizonowego. Lew był tu po raz pierwszy. Wzdłuż betonowego korytarza ciągnął się rząd ciężkich, zamykanych na zasuwy, drzwi.
Przed jednymi z nich jeden z żołnierzy nakazał oficerowi zatrzymać się. Następnie otworzył celę i gestem nakazał mu wejść do środka. Tam strażnicy zdjęli mu kajdanki, po czym bez słowa wyszli. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i lew został sam. Rozejrzał się wokół siebie. Poza czterema przymocowanymi do ściany kojami w tym ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu nie było nic. Podszedł do drugiego krańca celi, gdzie przy samym suficie znajdowało się wąskie, przypominające otwór strzelniczy, zakratowane okienko. Widać było przez nie kawałek rozgwieżdżonego nieba.
Kovu spojrzał w te odległe jasne punkty. Nie miał złudzeń co do swojego losu. Zebranie sądu i sformułowanie zarzutów nie powinno zająć zbyt dużo czasu. Potem wyrok. W najlepszym razie czeka go wieloletnie pobyt w więzieniu. Jednak zdawał sobie sprawę, że orzeczenie sądu wobec oficera, który dopuścił się współpracy z najbardziej znienawidzonym wrogiem, może być tylko jedno. Czekało go spotkanie z plutonem egzekucyjnym...
Simba prosto z miejsca potyczki został odwieziony do szpitala, by tam sprawdzono, czy poza opatrzonymi już ranami dolega mu coś jeszcze. Wcześniej jednak porucznik nakazał jednemu z podoficerów dopilnować, by Kiara wróciła bezpiecznie do domu.
Gdy lew w końcu mógł wrócić do jednostki, zaczynało już świtać. Zaczynał się dzień pierwszy września 1939 roku. Oficer, z jedną łapą zwisającą na temblaku i głową owiniętą bandażem, który wystawał spod polowej rogatywki, od razu spostrzegł, że coś się stało. Niedawno musiano zarządzić alarm. Żołnierze, w pełnym oporządzeniu i z bronią, biegali dookoła formując się w plutony. Na dachach kilku budynków zauważył kilka stanowisk przeciwlotniczych karabinów maszynowych. Porucznik ruszył w kierunku siedziby dowództwa. Tam nie było prawie nikogo. Najwidoczniej wszyscy oficerowie wyszli do swoich zadań w pułku. Tylko przed gabinetem pułkownika Simba znalazł jego adiutanta, który majstrował przy stojącym tam radiu.
- O, dobrze, że pana widzę, poruczniku. – zawołał major na widok Simby. – Pułkownik kazał po pana posłać...
- Co się dzieje? – lew przerwał wypowiedź tamtego.
- To pan nie wie? Wojna. Niemcy zerwali pakt o nieagresji. Ich lotnictwo bombarduje nasze miasta, a dywizje przekroczyły nasze zachodnie granice na całej długości.
Simbie stanęło serce. Spodziewał się, że to nastąpi, jednak ta wiadomość była i tak ogromnym szokiem dla niego.
- Pułkownik u siebie? – zapytał.
- Tak. Czeka na pana. – powiedział major, po czym powrócił do przerwanego zajęcia.
Pułkownik tak był pochłonięty przygotowywaniem jakiś dokumentów, że nawet nie spostrzegł wchodzącego oficera.
- Panie pułkowniku...
- Wystarczy. Nie czas teraz na regulaminy. – pułkownik podniósł się zza biurka.
- Widzę, że pierwsze rany na tej wojnie ma pan zaliczone. – powiedział, wskazując łapą na temblak i zabandażowaną głowę porucznika.
- Tak, ale na szczęście to nic poważnego.
- Niech pan powie dokładnie, co wydarzyło się na tej stacji.
Lew streścił po krótce wydarzenia ostatniej nocy. Gdy pułkownik dowiedział się o aresztowaniu Kovu, westchnął tylko jak gdyby z żalem, ale nie powiedział nic.
- Czekam tylko na decyzję sądu polowego. Myślę, że wyrok w tej sprawie może zapaść tylko jeden. – zakończył swoje sprawozdanie porucznik.
- W tej sytuacji nie ma czasu na sądy. – odpowiedział pułkownik. – Przyszedł rozkaz ze Sztabu Generalnego. Pułk ma ruszać na front.
- Wobec tego proszę o pozwolenie na zebranie plutonu egzekucyjnego i wykonanie wyroku na zdrajcy.
- Poruczniku, fakt, że obecna sytuacja jest, krótko mówiąc, inna, nie może usprawiedliwić dokonywania samosądów. Osądzimy go, gdy tylko uda nam się wygrać tę wojnę.
- Więc mam go tu po prostu zostawić i po powrocie liczyć, że więzień nadal tu będzie? – zapytał z niedowierzaniem lew.
- Nie musi pan go tu zostawiać. Pan zostaje...
- Co?! – słowa te tak zaszokowały Simbę, że nie potrafił powstrzymać nerwów.
- Niech się pan uspokoi. Przecież nie wezmę ze sobą na front rannego oficera. Poza tym ktoś musi dowodzić żołnierzami pilnującymi koszar...
- Jestem oficerem liniowym! – porucznika rozsadzała wściekłość.
- Był nim pan. – powiedział pułkownik z naciskiem. – Teraz ma pan zadanie zabezpieczyć garnizon pod nieobecność pułku. Proszę zebrać swoją kompanie i pobrać z magazynu co tam pan tylko potrzebuje. Wykonać!
Simba nic nie odpowiedział. Oddał honory i wyszedł trzaskając drzwiami. Teraz, gdy wiedział, że jest naprawdę potrzebny tam, w samym sercu szalejących walk, znowu został odstawiony na boczny tor.
Ciąg dalszy nastąpi.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 7
Późną nocą szesnastego września, głęboko w znajdującym się nieopodal miasteczka lesie, zaczęło się coś dziać. Na jednej z polan zapłonęły ogniska. Nocna cisza została zakłócona warkotem kilku ciężarówek, których reflektory widoczne były z daleka. Jednak zebrane w tym miejscu lwy, mające na sobie mieszaninę cywilnych i wojskowych ubrań, które łączyły jedynie czerwone opaski na ramionach, zdawały się nie wracać na to najmniejszej uwagi. Dzierżąc w łapach przemyconą przez granicę lub zdobyczną broń, stały dookoła jednego z samochodów, na którego masce stała Zira, która przemawiała do nich:
- Towarzysze! Kres naszej niedoli kończy się! Teraz pańska Polska wali się w gruzy pod naporem Niemieckiego uderzenia. To właściwa pora na atak! Weźmiemy odwet za 1920 rok! Najpierw rozprawimy się z polskimi panami, a potem z całym światem! W tej walce słuszność macie wy!
- Ura! - odpowiedział jej ryk z wielu gardeł.
Simba od kilku nocy prawie nie zmrużył oka. Gdy pierwszego września pułk wyruszał na front, a on sam spoglądał na oddalających się żołnierzy, czuł się jak dezerter. Sytuacji nie poprawiały wcale napływające katastrofalne wieści z frontu, mówiące o miażdzącej przewadze przeciwnika. Cała armia była w defensywie, a heroiczny opór stawiały nieliczne, słabo ufortyfikowane pozycje.
Ponadto i tu zaczynało się coś dziać. Do krążących po mieście patroli coraz częściej strzelano. Dwóch żołnierzy zginęło, a czterech ciężko ranili strzelający w plecy dywersanci. Na nic zdały się próby odszukania ich. Jeden z nich, gdy żołnierze prawie dopadli go na strychu, gdzie się ukrywał, wolał rozerwać się granatem. Zatem porucznik nie miał żadnych poszlak mogących doprowadzić go do reszty zamachowców.
Simba wyszedł z budynku dowództwa, który jako najwyszy obecnie oficer na terenie jednostki, zajmował. Rozejrzał się wokół siebie. Okna były zabezpieczone workami z piaskiem, a w tych na najwyższych piętrach ulokowano stanowiska ręcznej broni maszynowej. Ponadto naprzeciw głównej bramy znajdował się prowizoryczny "bunkier", czyli po prostu dół w ziemi otoczony workami z piaskiem, w którym znajdował się jedyny ciężki karabin maszynowy. Stanowisko to miało bronić wejścia na teren jednostki w przypadku szturmu głównej bramy.
Lew zaklął pod nosem. Wiedział, że to wszystko tylko prowizorka. Jego "kompania", będąca obecnie po prostu wzmocnionym plutonem, w przypadku ataku mogła stawić opór jedynie przez kilka godzin. Bez wsparcia artylerii, z jednym karabinem przeciwpancernym, nie mieli szans z jakimkolwiek silniejszym szturmem. Jego żołnierze nie mieli nawet hełmów.
Ponadto porucznikowi nadal nie dawała spokoju sprawa nadal siedzącego w areszcie Kovu. Mógł go po prostu zastrzelić, na co miał szczerą ochotę, ale wiedział, że byłoby to zaprzeczeniem tego wszystkiego, w co wierzy...
Ponadto lew marzył tylko o jednym: by jego rodzina wyszła z tego cało. Nala i Kiara były teraz z nim tu, w koszarach i doglądały rannych żołnierzy. Simba wiedział, że w przypadku ataku "czerwoni" będą mieli je za równie doskonały cel, jak każdy inny...
Nagle lew usłyszał warkot ciężarówki. Z każdą sekundą nasilał się. Wiedziony instynktem, rzucił się ku stanowisku kaemu naprzeciw bramy.
- Wszyscy na miejsca! - ryknął, a jego głos odbił się echem od ścian budynków. Kilku drzemiących w "bunkrze" żołnierzy natychmiast się rozbudziło i pochyliło nad swoimi mauserami. Porucznik zajął miejsce i odbezpieczył kaem. Czekali w napięciu. Nagle przez bramę, rozbijając szlaban, wpadła na dziedziniec niewielka stara ciężarówka.
- Ognia! - ryknął lew naciskając spust chłodzonego wodą Browninga wz. 30.
Rozpętała się nawała ogniowa. Pierwsze pociski przedziurawiły opony samochodu, który wpadł w poślizg i przewrócił się na bok i stanął w płomieniach. W tej samej chwili porucznik spostrzegł kilkanaście ciemnych postaci, wdzierających się przez bramę na teren koszar.
- Granatami w bramę! - ryknął.
Kilku żołnierzy chwyciło w łapy przygotowane wcześniej, leżące na wydrążonych w ziemi "pókach" ładunki wybuchowe. Wyciągnęli zawleczki i dwa karbowane jaja poleciały w kierunku atakującego przeciwnika. Nastąpiły dwie eksplozje. Po nich od strony wroga zapanowała cisza.
- Przerwać ogień! - wydał komendę Simba.
- Chyba się wycofali. - powiedział jeden z żołnierzy wychylając się z okopu.
- Nie! - ryknął oficer, lecz było już za późno. Padł pojedynczy strzał i żołnierz padł na dno okopu z przestrzeloną głową. Kilku żołnierzy oddało kilka strzałów ze swoich karabinów, jednak były one bardziej efektem wściekłości niż zauważenia wroga.
Nagle do okopu ktoś wskoczył. Lwica w mundurze PWK i torbą sanitarną na ramieniu.
- Kiara! Oszalałaś, wracaj do matki! - Simbę na widok córki napełniło uczucie grozy.
- Nic mi nie będzie, a tu mnie potrzebują. - powiedziała lwica i pochyliła się nad rannym. Ku zdziwieniu żołnierzy widok postrzału głowy nie zrobił na Kiarze najmniejszego wrażenia.
- Nic mu już nie pomoże. Nie żyje. - powiedziała cicho.
Żołnierze zamilkli, a lwica zakryła pysk poległego polową czapką z orłem. Cały czas przy tym patrzyła na oparty o ścianę okopu karabin zabitego. Coś jej przyszło do głowy...
- Trzeba go będzie rano pochować. Miejcie się na baczności, oni mogą wrócić. - rzucił porucznik. Odwrócił się, by chwycić córkę i zawlec ją w miejsce, gdzie będzie bezpieczna, ale spostrzegł, że lwicy nie ma na stanowisku. Odeszła, zabierając pozostawionego mausera...
Kovu w swej celi próbował dojrzeć cokolwiek przez zakratowane okienko. Słyszał strzały i okrzyki, ale nic więcej nie mógł dojrzeć.
Ponad dwa tygodnie siedziałjuż w tym areszcie. Ze skąpych informacji, jakie udało mu się podsłuchać strażnikom, wynikało, że Niemcy, pomimo zaciekłej obrony, nieustannie prą do przodu. Wiedział, że jak tylko osiągnąpewne cele, do Polski wejdzie Armia Czerwona. Nie potrafił się z tego cieszyć...
Nagle usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi. Do środka wpadł nikły blask żarówek oświetlających korytarz. Lew, przyzwyczajony do panującego w celi pólmroku, zmrużył oczy. Zobaczył niewysoką sylwetkę, w której łapach dostrzegł karabin. "A więc to już!" pomyślał. Nie chciało im się nawet zbierać sądu. Po prostu egzekucja w piwnicach tego więienia.
- Miejmy to już za sobą. - powiedział spokojnie lew.
- Koniec jeszcze nie nadszedł, bohaterze. -powiedział tak dobrze znany mu głos.
Oficer nie mógł wyjść z zaskoczenia.
- Kiara? - zapytał z niedowierzaniem. Zapomniał o trzymanym przez nią mauserze. Chwycił ją w ramiona mi mocno przytulił.
- Ja naprawdę, nie chciałem... to wszystko... - nie mógł zebrać myśli.
- Dobrze, później będzie czas na romowy. - powiedziała lwica, starając się opanować.
- Zaatakowano nas...
- Wiem, słyszałem...
- Nie przerywaj mi! - zirytowała się lwica. - Próbowali się dostać tutaj, lecz udało nam się ich powstrzymać. Jednak idąc tu widziałam, że po koszarach ktoś się kręci. Na pewno to nie nasi, bo my zajmujemy tylko budynki przy samej bramie...
- Wobec tego ucieknijmy! - powiedział lew. - Niech to wszystko przestanie nas dotyczyć. Świat jest wielki, pojedźmy tam, gdzie nie ma wojen...
Lwica westchnęła.
- Kovu, nie. Musimy wrócić, pomóc...
- Nasza dwójka nic im nie pomoże...
- To nie tak. Jeżeli odejdziemy, to oni, zarówno Niemcy, Sowieci i nasi, będą zawsze wrogami. Zawsze się pred nimi kryć. Nie...
Lew zamilkł. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- Dobrze. - rzekł po chwili. - Chodźmy.
- Zaczekaj. - lwica chwyciła go za łapę, po czym sięgnęła do torby sanitarnej, którą nadal e sobą targała. Wyciągnęła z niej skórzany pas oficerski z koalicyjką i kaburą pistoletu. Lew, zdumiony zaufaniem, wziął go od niej i założył. Sięgnął do futerału. Sprawdził magadynki. Były pełne.
- Idziemy. - powiedział, odbezpieczając broń.
C. D. N.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 8
Zira z trudem powstrzymywała się przed wybuchem niepohamowanej wściekłości. Ukryta za zewnętrzną stroną muru okalającego teren garnizonu widziała fiasko ataku.
Wszystko szło nie tak. Zajęcie koszar i wybicie szkieletowej załogi miało być prostym zadaniem, mającym ułatwić mającym nadejść wkrótce towarzyszom marsz na zachód.. Spodziewali się nieznacznego oporu spowodowanym całkowitym zaskoczeniem pozostałych tam żołnierzy. Nie byli przygotowani na szturm umocnionego bastionu.
"Przeklęty Simba!" zaklęła w duchu lwica. Jedynym sukcesem był fakt, że kilku lwom z jej grupy udało się dostać na teren jednostki i teraz zapewne krążyli gdzieś po garnizonie. Jednak to było za mało, by pokonać Polaków.
Spojrzała w niebo. Zaczynało już świtać. Zaczynał się właśnie siedemnasty dzień września.
- Wycofujemy się. - zarządziła. - Niedługo zrobi się całkiem jasno i ci - wskazała łapą na bramę. - wkrótce wyjdą, by nas znaleźć. Wykończymy ich na naszym terenie.
Simba i dwóch towarzyszących mu żołnierzy, ostrożnie przemykali się pod jednym z bloków koszarowych. Oficer, gdy znowu nie znalazł nigdzie Kiary, wziął ze sobą dwóch najlepszych strzelców i postanowił poszukać jej na terenie koszar. O mało nie przypłacił tej wyprawy życiem, gdy pocisk jednego z kryjących się w pobliżu dywersantów śmignął mu koło ucha. W porę jednak wyczuł zagrożenie i schylił się przed nadlatującą kulą. Dwaj jego towarzysze natychmiast odpowiedzieli ogniem i bolszewik padł martwy na ziemię. Przeszukali zabitego lwa. Prócz karabinu mauser, zrabowanego zapewne w czasie napadu na pociąg, i kilkudziesięciu zapasowych naboi, dywersant nie miał przy sobie nic godnego uwagi. Po tym incydencie niepokój oficera tylko się wzmógł. Nie wiedział, ilu wrogów czai się w pobliżu, ale każdy mógł w tej właśnie chwili wziąć Kiarę na cel i pociągnąć za spust...
Nagle do uszu lwa dotrły czyjeś kroki. Dał łapą znak do zatrzymania. Odgłos ten dochodził zza rogu budynku, przy którego ścianie skradał się porucznik i jego żołnierze. Przyklękneli i wycelowali swoje karabiny w załom muru. Kroki ucichły. Przez kilka chwil nic się nie działo, po czym zza rogu, bardzo powoli, wysunęła się furażerka ze srebrnym orłem.
- Stój, kto idzie! - powiedział lew. Podejrzewał jakiś podstęp.
- Swoi! - odpowiedział mu dobrze znany głos. Czapka zniknęła, a po chwili ukazała się Kiara. Lwica jednak nieco się zmieniła przez te kilka godzin. Zamiast swojego mundurku PWK miała teraz na sobie polowy mundur piechoty, który znalazła w którymś z opuszczonych budynków.
- Kia... - nie dokończył lew, gdyż w tym momencie spostrzegł wyłaniającego się zza rogu Kovu. Simba nie mógł w to uwierzyć. A więc jego córka uwolniła tego zdrajcę?! I na dodatek dała mu broń?! Lew natychmiast doskoczył do towarzysza lwicy i wyrwał z łapy zaskoczonego podporucznika pistolet.
- Jak mogłaś?! - ryknął na Kiarę. - Wypuścić na wolność tego...
- On nie jest tym, za jakiego go uważasz! - lwica stanęła między oboma oficerami. - Nic nie wiesz o nim!
- Wiem, że zdradził wszystko to, czemu przysięgał służyć! - Simba chciał natychmiast zakończyć to i po prostu zastrzelić Kovu.
- Ja naprawdę... - zaczął lew. Jednak w tym samym momencie dostrzegł jakiś ruch na dachu przeciwległego budynku. Nie miał czasu na zastanawianie się. Jednym ruchem odepchnął Simbę na bok. Zaskoczony i obciążony bronią lew przewrócił się. Kovu zasłonił sobą Kiarę i wyrwał z jej łap mausera. Błyskawicznie przyłożył broń do ramienia i, praktycznie nie celując, nacisnął spust. Echo wystrzału odbiło się od ścian budynków. Po chwili z dachu bloku, w kierunku którego oficer posłał pocisk, spadł karabin a chwilę później ubrana w czarną skórzaną kurtkę postać.
Dwaj towarzyszący Simbie żołnierze, którzy na moment bardziej zainteresowali się kłótnią między Kiarą a porucznikiem, niż obserwacją terenu wokół, teraz ocknęli się i ruszyli, trzymając gotowe do strzału karainy i uważnie rozglądając się na boki, w kierunku leżącego nieopodal ciała.
Porucznik, który dopiero po chwili uświadomił sobie, co się właśnie wydarzyło, wstał z ziemi. Spojrzał na Kovu, który nadal celował w dach z mausera Kiary. Powoli opuścił broń i przeładował. Łuska odleciała na bok. Podporucznik, spojrzał na Simbę, po czym odwrócił się i oddał broń schowanej za nim Kiarze.
Simba także się zreflektował. Podniósł leżącego na ziemi mausera i VIS-a. Karabin przewiesił prez plecy, a pistolet pobieżnie oczyścił łapą.
- Poruczniku... - zaczął. Trudno mu było zebrać myśli. - Kovu... myliłem się. Należysz do nas.
Powiedziawszy to oddał oficerowi jego broń. Ciemnobrązowy lew lekko się uśmiechnął.
Nadbielgi pozostali dwaj żołnierze. Potwierdzili, że dywersant nie żyje. Ten także nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Broni jednak nie zabierali, gdyż w skutek upadku połamała się i nie byłoby z niej żadnego użytku.
Pododdział ruszył z powrotem. Po drodze nie natrafili jednak na więcej ukrytych strzelców wroga.
Po powrocie na stanowiska do grupy podeszła odchodząca od zmysłów Nala. Objęła córkę mocno, po czym zwróciła się do męża.
- Stało się... - powiedziała cicho.
- Co? - Simba nie zrozumiał.
- Przed chwilą radio podało, że przed kilkoma godzinami Sowieci przekroczyli naszą granicę. Hieny znowu tu idą!
C. D. N.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Bardzo podoba mi się sposób w jaki tworzysz wojskowy klimat pozostając jednak w tematyce Króla Lwa. Aż nie wiem czy wyobrażać sobie zwykłych ludzi czy jednak antropomorficzne lwy.
Także dziwne (w pozytywny sposób) jest słyszeć w głowie teksty z filmu przy takiej scenerii jaką kreujesz. ^_^
Postać Ziry tak wpasowuje się w diaboliczne knowania wojenne, że trudno było by przydzielić jej inne zadanie.
Długości rozdziałów są w sam raz, cieszę się, że nie wypuszczasz od razu każdego akapitu gdy tylko przyjdzie do głowy. Zawieszasz akcję we właściwych momentach (choć wiele z nich wyznacza koniec sceny filmu ).Tekst zawiera drobne literówki, ale w niczym nie przeszkadzają. Po prostu zerkaj na sprawdzanie pisowni zanim wyślesz post.
Jestem bardzo ciekawa dalszego ciągu, skoro wykorzystałeś dostępną fabułę. Wierzę, że będzie równie wciągający.
Offline
Bardzo dziękuję . Co do postaci, to w istocie, wyobrażam je sobie jako antropomorficznych bohaterów "Króla Lwa" (muszę kiedyś spróbować je sportretować).
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Offline
// Obiecuję, że postaram się spróbować . //
Rozdział 9
Simba nie mógł pozbierać myśli. Nie mógł w to uwierzyć. Nie, przecież dopiero dwadzieścia lat temu wywalczyli sobie wolność, a teraz ten sam stary wróg znowu wyciągnął swe łapy po ich ziemię...
- Simba... - lew usłyszał głos niczym zza grubej ściany. Otrząsnął się z chwilowego odrętwienia.
Przed nim stała Nala. Ona również znalazła dla siebie mundur piechura.
- Co teraz robimy? Do granicy jest około pięćdziesięciu kilometrów, a po drodze nie stacjonują żadne nasze większe jednostki. Nie wiemy o której hieny wyruszyły, ale dotarcie tu zajmie im najwyżej kilka godzin.
Porucznik rozejrzał się dookoła. Wszyscy, który akurat nie pełnili warty na wyznaczonych stanowiskach, spoglądali pytająco na oficera.
Simba westchnął. Wiedział, że pozostało tylko jedno wyjście.
- Opuszczamy to miejsce. - powiedział lew cicho. - Musimy dotrzeć do pozostałych oddziałów w głębi kraju...
- O czym my tu mówimy?! - jeden z szeregowych nie wytrzymał. Z wściekłością rzucił na ziemie karabin. - Wszystko już skończone! Wszyscy ci dranie tam - wskazał łapą na wschód. - opuścili nas! Poddajmy się, to...
Nie dokończył. Na swej skroni poczuł zimną stal pistoletu.
- Jeszcze chwila, a zastrzelę za sianie defetyzmu! - syknął z wściekłością Kovu. Szeregowy zamilkł, a podporucznik schował broń do kabury.
- Dobrze... - odparł Simba po chwili ciszy. - Niech każdy weźmie tylko to, co najniezbędniejsze. Zebrać całą broń i amunicję...
- A co z rannymi? - zapytała Kiara.
- Ciężko ranni zostają. Będą spowalniać nasz marsz. - odrzekł cicho oficer.
Po upływie godziny przed budynkiem dowództwa zebrała się cały, liczący nieco ponad pół setki pododdział. Żołnierze wypełnili ładownice i kieszenie mundurów amunicją i granatami. Zniszczyli broń, której nie mogli zabrać ze sobą, a czterech rannych kolegów musieli zostawić w koszarach. Gdy leżące w szpitalu jednostkowym lwy dowiedziały się, że Polacy odchodzą i ich nie zabierają, zaczęli błagać o dobicie. Na ten krok jednak nikt nie mógł się zebrać.
Podporucznik, dźwigający na ramieniu jedyny będący w ich posiadaniu erkaem, spojrzał na stojące najbliżej niego lwice. Nala i Kiara, objuczone nie mniej niż reszta, nie zdawały się w najmniejszym nawet stopniu podzielać obaw co do powodzenia próby przejścia do swoch...
- Ruszamy! - rzucił lew. Trzech żołnierzy wysunęło się na szpicę i ostrożnie wyjrzało za bramę koszar. Ulica była pusta.
Ruszyli. Z bonią gotową do strzału, czujnie rozglądając się na boki, oddział szedł ulicami wymarłego miasteczka. Ten ubezpieczony marsz zajął im około godziny, po upływie której dotarli wreszcie do granic miasta. Nie niepokojeni przez nikogo wyszli na polną drogę i ruszyli w kierunku majaczącego w oddali lasu...
W tym samym czasie Zira i część jej podkomendnych wdarli się na teren opustoszałych koszar. Przetrząsnęli wszystkie budynki, nie znajdując jednak nic godnego uwagi. Cała broń i wszelki sprzęt został zabrany lub zniszczony.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego pozwoliliśmy im odejść. - Vitani zadała w końcu to nurtujące niemal wszystkich pytanie.
Jej matka uśmiechnęła się chytrze.
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Tu nie pokonalibyśmy ich tak szybko. Nie mielibyśmy szans w szturmie. Jednak starcie gdzieś w nieznanym im terenie. Tam możemy...
Nie dokończyła, gdyż w tym momencie rozległ się mrożący krew w żyłach ryk bólu. Lwice spojrzały w kierunku, z którego dochodził odgłos. Z budynku, pełniącego funkcję szpitala, dywersanci wywlekli właśnie pozostawionych tam rannych żołnierzy.
Zira podeszła i spojrzała na Polaków. Poowijani bandażami patrzyli na nią z przerażeniem.
- Co robimy z jeńcami? - zapytał jeden z bolszewików.
- Nie mamy jeńców... - powiedziała cicho lwica.
Dywersanci zrozumieli. Kilku z nich wyciągnęło długie noże...
Do uszu Simby dotarł warkot motoru. Zdziwił się, bo odgłos dochodził od strony lasu do którego właśnie zmierzali. Zatrzymał pododdział. Żołnierzom kazał zejść z drogi i zająć dogodne stanowiska strzeleckie. Sam starał się zlokalizować pojazd, którego odgłos silnika stawał się coraz głośniejszy. Nagle na tle drzew zamajaczyła kanciasta sylwetka samochodu pancernego, pomalowanego na zgniłozielony kolor. Simba przeklinał w duchu fakt braku lornetki. Z tej odległości nie można było ustalić typu pancerki.
- Nasi, panie poruczniku. - jeden z żołnierzy wstał, zakładając karabin na plecy. Kilku postąpiło podobnie.
- Nie ruszać się! - warknął lew, jednak podwładni nie chcieli słuchać. Wyszli z powrotem na drogę. Kierowca musiał ich dojrzeć, bo pojazd zaczął kierować się wprost na nich.
Nagle Simba dostrzegł coś jeszcze. Między drzewami coś się poruszało, a po chwili dało się już rozróżnić pojedyncze sylwetki ubrane w szare mundury. Lew zerknął jeszcze raz na samochód. W blasku przedpołudniowego słońca dostrzegł na bokach jego wieżyczki wymalowane czerwone gwiazdy.
- Na ziemię! To Sowieci! - ryknął.
Było już jednak za późno, gdyż w tym właśnie momencie karabin maszynowy zamontowany w pancerce otworzył ogień. Żołnierze padli na ziemię, dosłownie skoszeni serią kaemu. Ziemia wokół nich zaczęła się robić czerwona.
- Ognia! - ryknął lew, naciskając spust erkaemu.
Polacy otworzyli ogień w kierunku samochodu pancernego i wyłaniającej się z lasu piechoty. Tamci również przypuścili zmasowany ostrzał na pozycje Simby i jego żołnierzy.
Leżący obok porucznika żołnierz nagle przerwał ładowanie swojego karabinu i padł na ziemię. Pocisk trafił go prosto w głowę.
Oficer wiedział, że nie mogą tu zostać ani sekundy dłużej. Na tym polu było tylko kwestią czasu było całkowite wybicie oddziału.
- Skokami do tyłu! - ryknął, puszczając długą serię w stronę atakujących hien.
Część żołnierzy poderwała się z ziemi podczas gdy druga połowa osłaniała ich odskok. Jednak ledwie wstali, zaraz padli z powrotem.
- Simba, spójrz! - ryknął Kovu, którego głos przebił się przez palbę karabinów.
Oficer oderwał się od celownika erkaemu i podczołgał się do leżącego kilka metrów dalej lwa. Spojrzał we wskazanym kierunku. W oddali, poza zasięgiem rażenia broni hien, porucznik zauważył kilkanaście postaci. Co do tego, kim są, nie miał najmniejszych wątpliwości, zwłaszcza, że dostrzegł za tyralierą ciężarówkę z powiewającym na niej czerwonym sztandarem zatkniętym na drzewcu.
- Okrążyli nas... - powiedział Simba.
Nagle ostrzał gwałtownie się urwał. Samochód pancerny zatrzymał się około stu metrów od Polaków. Zapanowała pełna grozy cisza. Przerwał ją dopiero znajomy porucznikowi głos:
- Simba! - ryknęła Zira, która prawdopodobnie stała gdzieś między hienami. - Jeżeli jeszcze żyjesz, to wiedz, że nie potrwa to długo. Wybijemy was co do jednego! Jednak wiedz, że władza radziecka może wybaczyć nawet swoim wrogom, tak więc jeżeli się poddacie, obiecuję wam godne warunki...
Simba, nie mogąc dłużej tego słuchać, wystrzelił w jej kierunku serię z Browninga.
- To jest moja odpowiedź! - ryknął.
Ze strony hien padło kilka pojedynczych strzałów, lecz Zira nakazała im przestać.
- Uznajmy to za niepotrzebny incydent. Odrzućcie broń i wstańcie z łapami w górze, to nic się wam nie stanie. Daję wam dziesięć minut do namysłu. Potem zaatakujemy.
Znowu zapanowała cisza. Nagle dwunastu żołnierzy Simby wstało z ziemi, trzymając łapy w geście poddania. Karabiny zostawili na ziemi.
- Nie! - ryknął lew, jednak było już za późno. Strzelcy ruszyli w kierunku hien. Od miejsca, gdzie zalegli do linii lasu dzieliło ich niecałe pół kilometra. Idąc bardzo powoli, minęli samochód pancerny. Jednak po chwili zamontowany z tyłu wieżyczki pancerki karabin maszynowy otworzył ogień. Simba widział, jak każdy z żołnierzy obrywa po kilka, kilkanaście pocisków w plecy i padają na ziemię.
Leżąca obok Kovu Kiara odwróciła wzrok. Nie mogła na to patrzeć.
- Simba... - do lwa podczołgała się Nala. Ona także wiedziała, że czeka ich niechybna śmierć.
- Nie! - ryknął lew. Następnie dodał ciszej. - Nie pozwolę wam tu zginąć!
Zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. Do końca wyznaczonego przez Zirę czasu zostały im jeszcze trzy minuty.
- Przebijemy się. - powiedział w końcu lew. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Tego się nie spodziewają. Na tych - wskazał łapą dywersantów. - Nie warto iść. Za nimi są tylko pola. Nie ma się gdzie ukryć. Zaatakujemy hieny. Jest ich najpewniej góra pluton. To musi być tylko dalekie rozpoznanie, bo wątpię w to, że ich dowództwu chciało się wysyłać przeciw nam większy oddział. Najważniejsze jednak, to zniszczyć ten samochód pancerny...
- Ja to zrobię. - powiedział Kovu.
- Nie! - ryknęła Kiara.
- Nie! - odrzekł stanowczo porucznik. - Ja to zrobię...
- Simba... - ryknęła Nala, lecz lew przerwał jej.
- Jeżeli się uda, spotkamy się tam, w lesie. Gdyby mi się coś stało, to... - nie dokończył. Spojrzał na pozostałych żołnierzy. Wiedział, że byli przerażeni, jednak woleli zginąć w walce niż bezbronni, zdani na łaskę hien.
- Bagnet na broń! Przygotować się! - rzucił krótko Simba.
C. D. N.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 10
Żołnierze sięgnęli do pasów po przytroczone do nich bagnety. Stal zalśniła w słońcu gdy zakładali je na lufy swych karabinów.
Simba sprawdził, czy magazynek jego pistoletu jest pełny. Następnie wziął do każdej z łap po jednym granacie obronnym...
- Została wam minuta! - dobiegł do nich ryk Ziry.
Nie było już odwrotu.
- Do ataku! - ryknął porucznik podrywając się z ziemi. Za nim powstała reszta oddziału.
Hieny i dywersanci, zaskoceni tym szaleńczym zrywem, na sekundę stracili orientację. Szybko się jednak zreflektowali i otworzyli ogień z całej posiadanej broni.
Simba ruszył pędem przed siebie. Nie widział nic prócz znajdującego się kilkaset metrów dalej samochodu pancernego. Celowniczy kaemu skupił się jednak na ostrzeliwaniu nacierającego w stronę lasu oddziału niż na pojedyńczym lwie. Na to właśnie liczył porucznik. Wyrwał kłami zawleczkę pierwszego granatu i cisnął go w kierunku pojazdu. Stalowe jajo zatoczyło w powietrzu łuk, po czym spadło na ziemię i przeturlało się pod auto. Nastąpiła eksplozja, po której broń pojazdu zamilkła. Widocznie załoga została ogłuszona wybuchem.
Lew nie miał jednak czasu dalej się nad tym zastanawiać. Ta przerwa w ostrzale nie mogła trwać wiecznie. Pokonał resztę odległości, która dzieliła go od samochodu. Dopadł do pancerza i przyjrzał się maszynie jeszcze raz. Był to dobre mu znany BA-20, standardowy wóz rozpoznania Armii Czerwonej. Jednak lew dojrzał coś jeszcze. Drzwi od strony kierowcy były lekko uchylone. Widocznie hieny nie zamknęły ich by zmniejszyć nieco żar wypełniający wnętrze pojazdu. Był to jednak błąd, za który będą musiały zapłacić...
Simba wyciągnął zawleczkę ostatniego granatu. Nie zważając na świstające wokół pociski, zbliżył się do włazu, który chwycił jedną łapą. Z trudem uchylił pancerne drzwi. W półmroku panującym wewnątrz nie dojrzał nic, usłyszał tylko jakieś okrzyki. Lew błyskawicznie dobył pistoletu i wypalił kilka razy w kierunku odgłosów. Druga łapa puściła łyżkę granatu. Wrzucił ładunek do środka i zamknął właz. Rzucił się na ziemię. Kilka sekund później nastąpiła eksplozja. Lew jednak rzucił się do ucieczki. Dobrze wiedział, że teraz odłamki zabijały załogę, a za chwilę spowodują pożar. Potem nastąpi eksplozja amunicji i paliwa...
Jednak oficer nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Wybuch nastąpił zaledwie kilka chwil po tym, jak powstał. Jego siła była tak duża, że pod jej wpływem lew znowu przewrócił się na ziemię. W uszach zaczęło mu dzwonić. Jego zdezorientowany umysł wypełniała już tylko jedna myśl: wydostać się stąd jak najdalej. Spróbował wstać, jednak nie był w stanie. Zaczął się czołgać. Do odczuwanego nadal wstrząsu doszło jeszcze wrażenie, jakby nagle zaczęła zapadać noc, a precież nie było nawet południa. Nagle lew całkiem opadł z sił. Poczuł, jak ogarnia go nieprzenikniona ciemność...
Stracił przytomniść.
Ocknął się po paru godzinach. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Siedział pod jakimś drzewem, z łapami które ktoś wykręcił mu do tyłu i związał. Rozejrzał się wokół. Był na skraju lasu, a na polu kilkaset metrów dalej płonął wrak pojazdu pancernego...
Nagle wszystko sobie przypomniał. Kiara! Nala! Co z nimi? Czy reszta predarłą się przez okrążenie. Spojrzał na pole. Wokół dopalającej się pancerki zauważył kilka hien. Ze zgrozą dostrzegł, że znoszą one ciała poległych Polaków. Próbował zobaczyć, czy wśród nich znajdują się Kiara i Nala...
- Nie nie ma ich tam. Kilku z waszych przedarło się przez nasze linie... - głos, który usłyszał porucznik, nie był bynajmniej wytworem jego podświadomości.
Zza jego pleców wyszła Zira. Lwica, ubrna w czarną skórzaną kurtkę z czerwoną opaską na rękawie, kpiąco przyglądała się związanemu oficerowi. Lew zauważył, że ma ona na sobie odebrany mu pas i pistolet.
- Muszę przyznać, że mimo wszystko zaimponowaliście mi. - zaczęła, nadal nie spuszczając wzroku z Simby. - Mimo wszystko miałam nadzieję, że pójdzie nam dużo łatwiej...
- Daruj sobie ten wywód i po prostu mnie zastrzel! - porucznik miał dość.
- No proszę: związany, a nadal warczy. A co ci tak prędko na tamten świat? - zaśmiała się Zira. - Spieszno ci na spotknie z ojcem? Nie martw się, wkrótce się zobaczycie. Ale najpierw dokończymy nasze stare porachunki...
Niespodziewanie złapała porucznika za pysk i przycisnęła jego głowę do pnia drzewa, do którego był przywiązany. Lew szamotał się, lecz uścisk Ziry niczym kleszcze, nie pozwalały mu na żaden ruch. Jej drug łapa sięgnęła do kieszeni kurtki, z której wyciągnęła spręzynowy nóż.
- A teraz - powiedziała, przykładając Simbie ostrze do czoła. - będziesz skamlał o śmierć, a ona nie nadejdzie...
C. D. N.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Offline
// Dziękuję . //
Rozdział 11
Ostrze przebiło skórę. Simba poczuł, jak gdyby prosto w mózg wbito mu szpikulec. Z trudem powstrzymał się przed rykiem z bólu. Lecz Zira na tym nie poprzestała. Bardzo powoli zaczęła przeciągać nóż wzdłuż czoła lwa. Ostrze pozostawiało po sobie wąską ran, z której powoli zaczęła sączyć się krew.
Porucznik nie wydał z siebie nawet najcichszego jęku. Nie mógł jednak powstrzymać łez, które nagle pojawiły się w jego oczach. Zira przerwała jednak "zabieg" i puściła głowę oficera.
- Twardy jesteś... - powiedziała, ale w jej głosie dało się wyczuć ani krzty respektu.
Lwica, pomimo cienia rosnących wokół drzew, poczuła nagle zalewającą ją falę gorąca. Zdjęła kurtkę i pas z pistoletem, który położyła na niej. Następnie znowu podeszła do Simby i pochwyciła go w swój żelazny uścisk. Porucznik starał się spojrzeć na nią, lecz uniemożliwiała mu to zalewająca oczy krew z rany na czole.
- U nas potrafimy złamać każdego... - powiedziała do lwica. Następnie, jakby się nad czymś zastanawiała, zaczęła uważnie przypatrywać się oficerowi.
- W sumie oczy też nie są ci już do niczego potrzebne... - przerwała tą chwilę milczenia. Znowu podniosła nóż i skierowała go w stronę prawej źrenicy lwa. Ten przygotował się na nową falę bólu...
- Towarzyszko komendantko... - niespodziewanie do lwicy podeszła jedna z hien. Na mundurze czerwonoarmisty widniały pagony chorążego.
- Mówiłam, by mi nie przeszkadzać! - ryknęła Zira.
- To ważne. - krasnajoarmiejec nie zraził się jej tonem. - Przyszedł tu ktoś powołując się na was. Przyprowadził jeńca i mówi, że ma ważne informacje...
- Przyprowadzić! - warknęła lwica. Tyle czasu czekała na tą chwilę, a teraz ktoś ośmiela się jej przeszkadzać...
Jednak gdy zobaczyła, kogo prowadzą chorąży i jeszcze jedna hiena, zamarła. W polskim mundurze oficerskim zmierzał ku niej Kovu. W dodatku nie był sam. Prócz eskorty towarzyszył mu ktoś jeszcze. Młoda lwica w polskim mundurze...
- Matko, wróciłem... - powiedział lew.
- Wiedziałam, że nie możesz nas zdradzić! - lwica, mimo wszystko, ucieszyła się na widok syna. - Przecież to ja cię wychowywałam... Ale jak ci się udało uciec od reszty tamtych...
- Po wejściu do lasu poszliśmy w rozsypkę. - zaczął Kovu.- Rozdzieliliśmy się na kilka grup. Ja i jeszcze czwórka tych... - wskazał łapą na związanego Simbę. - zaczęliśmy się przedzierać. Jednak w pewnym momencie uznałem, że wystarczy już tego udawania. Zostałem nieco z tyłu i każdemu Polaczkowi wpakowałem kulkę w plecy. Tylko ją - skinął na stojącą obok Kiarę. - postanowiłem zostawić, bo może się jeszcze do czegoś przydać...
- Zuch! - pochwaliła syna lwica. - Nasi przeczesują las i niedługo wyłapią pozostałych...
Nagle coś przyszło jej do głowy.
- Wytrzyjcie mu oczy! - rozkazała hienom, wskazując na Simbę. Jedna z nich wyciągnęła z kieszeni munduru brudną szmatę i wytarła, a raczej rozmazała po pysku porucznika, krew z rany.
- Kiara! - ryknął porucznik gdy tylko odzyskał wzrok. Zaczął się szarpać w więzach jednak cios kolby karabinu uspokoił go.
- No proszę, a więc mam coś na czym ci zależy... - powiedziała ironicznie Zira.
- Zostawcie ją, macie przecież mnie... - powiedział oficer.
- Jakie to wzruszające. - odezwał się Kovu. - Ale obawiam się, że obronisz ją przed śmiercią równie skutecznie, jak obroniłeś swoją żonę...
Lew wpadł w furię.
- Ty bandyto! Co zrobiłeś Nali?!- ryknął znowu starając się uwolnić. Jednak po chili poczuł chłód bagnetu zamocowanego na karabinie jednej z hien, który przyłożyła mu do gardła.
- Nie! - powstrzymała ją Zira. - Jeszcze nie nadeszła jego pora...
- Wracając do twojego pytania. - kontynuował Kovu. - To chyba leży właśnie gdzieś w lesie z dziewięciomilimetrowym pociskiem w potylicy...
Po tych słowach Simba stracił już całkowicie wolę walki. Chciał, by to wszystko po prostu się już skończyło. Jednak nadal była jeszcze Kiara...
- Wypuśćcie moją córkę... - powiedział cicho.
- Oh, ona nie jest nam do niczego potrzebna. - powiedziała spokojnie Zira, sycąc się widokiem wypełniającej porucznika rozpaczy. Następnie zwróciła się do hien. - Zabić ją!
- Nie! - ryknął Simba.
- Nie. - powiedział Kovu. - Ja to zakończę.
- Doskonale. - lwica dała znak hienom, by opuściły broń. Następnie zwróciła się do związanego porucznika. - A my zaraz wrócimy do naszej rozmowy...
Kovu stanął naprzeciw Kiary i spokojnym ruchem wyciągnął z kabury pistolet. Lwica nawet nie drgnęła. Podporucznik przeładował i podniósł broń...
Padł pojedynczy strzał.
Jedna z hien padła na ziemię z przestrzeloną czaszką. Druga z nich nie miała nawet czasu zorientować się w sytuacji, gdy po chwili celny strzał również i ją pozbawił życia.
Zira nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Otrzeźwił ją dopiero widok syna, celującego w nią z pistoletu.
- Ty... Co... - nie mogła pozbierać myśli.
- Kiara, uwolnij Simbę! Prędko, zaraz będzie ich tu więcej! - powiedział podporucznik nie spuszczając wzroku z matki.
Młoda lwica wyciągnęła z kieszeni munduru rewolwer. Na szczęście nikomu nie przyszło na myśl by ją przeszukać. Następnie podniosła leżący na ziemi nóż i przecięła więzy ojca.
Gdy tylko lew poczuł, że jest wolny, chwycił Kiarę w ramiona.
- Czy z matką... - zaczął, jednak głos mu się załamał.
- Wszystko w porządku. Udało nam się przebić. Teraz są już bezpieczni. - powiedziała lwica.
- Szybciej, idziemy! - rzucił Kovu. Wiedział, że tylko chwile dzielą ich od spotkania z "czerwonymi", zwabionymi tu odgłosem wystrzałów.
- Jesteście już martwi! - ryknęła Zira. Nadal była zszokowana tym, jak łatwo dała się podejść.
Simba podniósł pozostawiony przez lwicę pas i założył go. Poprawił na głowie rogatywkę, spod której nadal jednak sączyła się krew.
- Ty też... - powiedział cicho porucznik, wyjmując pistolet z kabury.
- Nie! - powstrzymał go Kovu. - Proszę nie... to w końcu moja matka...
Simba spojrzał na niego. Opuścił VIS-a.
- Życie za życie. - powiedział. - Uwolniłeś mnie, więc ja spłacam swój dług...
Obaj oficerowie na chwilę stracili czujność. Na to właśnie czekała Zira. Błyskawicznie sięgnęła do kieszeni bryczesów po schowaną tam "tetetkę"...
Padł strzał. Potem drugi.
Lwica poczuła mocne uderzenie. Spojrzała w dół. Zobaczyła, że zielona koszula na jej piersi zaczyna robić się czarna. Nagle zrobiło jej się słabo. Łapy się pod nią ugięły i padła na ziemię.
Obaj oficerowie odwrócili się. Zobaczyli Kiarę, wciąż trzymającą w wyciągniętej łapie Naganta z dymiącą lufą.
- Wynośmy się stąd!- rzucił krótko Simba.
Jednak leżące na ziemi ciało lwicy poruszyło się. Z wielkim trudem Zira podniosła głowę i spojrzała na pozostałe lwy. Z pyska ciekła jej krew, a oddech był coraz bardziej świszczący.
- Zginiecie... - wycharczała z trudem.
Simba podszedł do niej.
- Kiedyś na pewno tak. - powiedział, celując jej między oczy. - Ale ty będziesz pierwsza...
Po czym pociągnął za spust.
C. D. N.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Rozdział 12
Lwy rzuciły się do ucieczki. Zewsząd dobiegały ich okrzyki bolszewików, którzy w końcu zorientowali się w sytuacji. Padły pierwsze strzały, jednak w lesie znacznie trudniej trafić w cokolwiek.
Simba biegł jako ostatni. Sam na razie nie strzelał. Wiedział, że dystans między nim i przeciwnikiem jest zbyt duży, a jego broń nie ma takiej siły rażenia. Co do faktu, że właśnie przed chwilą pozbawił Zirę życia, nie odczuwał najmniejszych wyrzutów. "Po prostu albo oni, albo my!" pomyślał.
Uciekinierzy zagłębili się w las. Na ich szczęście większość czerwonoarmistów rozdzieliła się na małe grupki i poszukiwała niedobitków po lesie. Dzięki temu w przypadku starcia mieli większe szanse na zwycięstwo...
Po pół godzinie drogi Kovu, który szedł na szpicy, dał znak do zatrzymania. W tym samym momencie w pobliskich krzakach coś się poruszyło, a następnie wysunęła się z nich lufa karabinu. Simba spojrzał w tamtą stronę. Prócz broni dostrzegł również głowę lwicy z furażerką ze srebrnym orłem...
- Nala... - porucznik wydał długie westchnienie ulgi. Następnie podszedł do żony i objął ją mocno.
- Co ci się... - zaczęła lwica, widząc zaschłą krew i biel opatrunku wystającą spod czapki porucznika.
- Nieważne. - uciął oficer. Potem rozejrzał się dookoła. - A gdzie reszta...
Nala opuściła głowę.
- Oni uciekli... - powiedziała cicho. - Gdy Kovu i Kiara wyruszyli by cię odnaleźć, a ja z kilkoma twoimi żołnierzami zostałam tu, jeden z nich wstał i powiedział, że to już koniec i on nie ma zamiaru dalej ryzykować. Kazałam mu siedzieć cicho, jednak po chwili dołączyli się do niego pozostali. Wycelowałam broń w tego pierwszego i kazałam mu się zamknąć. Zaśmiał się jednak tylko. "To strzelaj." powiedział. Ja... nie mogłam tego uczynić. Wstał i odszedł w las, a za nim podążyła reszta. Zostałam sama...
Simba poczuł się słabo. Jego oddział właściwie przestał istnieć. Żołnierze rozpierzchli się po lesie i cudem byłoby odnalezienie ich. Lew poczuł, że wszystko w co wierzył, teraz upada wraz z tym krajem...
- Tato, co robimy? - zapytała po chwili ciszy Kiara.
"Nie! Nie mogę się poddać!" pomyślał lew. Spojrzał na pozostałych.
- Ruszamy dalej na zachód. - powiedział. - Na pewno są tam jeszcze walczące oddziały. Musimy do nich dołączyć. Jednak, jeśli wy...
- Nie ma żadnego "jeśli", idziemy z tobą! - przerwała mu Nala przeczuwając, co chce powiedzieć.
- Tak jest! - powiedział milczący do tej pory Kovu. Kiara przytaknęła, że zgadza się z lwem.
- Chodźmy więc... - powiedział lew.
Niecałe trzy tygodnie później, nad ranem 6 października, na polach pod Kockiem powoli dogasała trwająca tam od czterech dni bitwa. Ostatnie duże ugrupowanie wojska polskiego stoczyło ostatnią walkę z Niemcami w tej kampanii. Na pokrytej lejami po pociskach artyleryjskich ziemi leżały steki ciał w polskich i niemieckich mundurach. Powietrze wypełniała woń prochu i krwi. Ranne lwy, w zakrwawionych bandażach, snuły się między połamanymi przez ostrzał drzewami, jak gdyby nadal nie mogły się pogodzić z panującą wokół ciszą. Wśród żołnierzy słychać było szmery rozmów mówiących kapitulacji. Wiedzieli, że dalsza walka skazana jest na niepowodzenie. Wielu z nich miało już tylko po kilka pocisków do karabinu...
Jednak Simba wiedział, że to nie tylko pogłoski. Właśnie wracał z ostatniej odprawy w dowództwie, na której dowodzący zgrupowaniem generał podjął decyzję o kapitulacji. Porucznik nie dziwił mu się. Rozumiał, że dowódca bez amunicji i opatrunków nie chce dłużej wykrwawiać swego wojska. Jednak z drugiej strony lew buntował się przed pójściem do niewoli...
Porucznik skierował się do polowego szpitala, gdzie Nala i Kiara opatrywały znoszonych tu bezustannie z pola rannych. Lwy z obandażowanymi kikutami łap leżały niemal wszędzie.
Simba zbliżył się. Lwice kończyły właśnie zakładać bandaż rannemu w głowę żołnierzowi.
- Mogę was na chwile prosić... - powiedział do nich.
Po chwili przekazał im wiadomość.
- Więc... to już naprawdę koniec? - Nala dalej nie wierzyła w to, co usłyszała.
- Tak... - powiedział lew przez ściśnięte gardło. - Mamy parę godzin na zebranie się...
- Simba! - w ich stronę zmierzał Kovu. Jego lewa łapa, w którą został ranny podczas ostatniego ataku, zwisała na temblaku.
- Przed chwilą był goniec z dowództwa. Kazał się wszystkim zdrowym i lekko rannym zbierać na ostatnią defiladę. Ponoć podpisano już pakt kapitulacji... - powiedział lew.
Simba zdjął czapkę i zwiesił głowę. Nie takiego końca się spodziewał. Wolał raczej zginąć w samobójczym ataku na bagnety niż dać się posłusznie prowadzić do obozu...
Nagle jednak napełniło go uczucie nadziei. Przecie nie wszystko jeszcze stracone. Przegrali tę bitwę, ale wojna nadal trwa!
Porucznik wyprostował się i założył rogatywkę z powrotem na głowę.
- Ja nie zamierzam w tym uczestniczyć! - powiedział z mocą. Pozostali spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Nie mam zamiaru iść do obozu, którym uszczęśliwili nas nasi dowódcy. - powiedział lew. Następnie zwrócił się do Nali i Kiary. - Postaram się zorganizować wam cywilne ubrania. Przeczekacie tu, a gdy się ściemni, przejdziecie przez...
- Mowy nie ma! - stanowczo powiedziała Nala. - Powiedziałam przecież, że cię nie opuszczę...
- Myśl racjonalnie! - zdenerwował się lew. - Kto zajmie się Kiarą...
- Mowy nie ma! Idę z wami! - niemal ryknęła lwica.
Simba nie miał ochoty na dalsze kłótnie.
- Dobrze... - mruknął. Następnie spojrzał na stojącego wciąż w milczeniu Kovu. - A ty, co zadecydujesz?
Podporucznik uśmiechnął się lekko.
- Jeszcze Polska nie zginęła... - powiedział cicho.
Po upływie godziny kilka niewielkich grup ruszyło w gęsty las, by spróbować przebić się przez okrążenie. Obładowani bronią, z resztką amunicji, ci, którzy nie pogodzili się z klęską, odeszli, by kontynuować walkę, która dla nich dopiero się zaczęła...
KONIEC
// Bardzo dziękuję wszystkim, którym chciało się przeczytać moje "wariacje". Dziękuję również wszystkim za okazane wsparcie //
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Zakończenie również pokazuje, jak dobrym jesteś pisarzem. Po prostu... super.
Myślałeś żeby pochwalić się tekstem jeszcze gdzieś indziej? Na pewno jest wiele stron, gdzie można wrzucać swoje opowiadania.
Dałabym ci punkt za nie, gdyby nie to, że już uprzedził mnie Nit.
Ostatnio edytowany przez Kiara (1970-01-01 01:00)
Offline
Dziękuję bardzo . Szczerze powiedziawszy, to nie, nie zastanawiałem się nigdy nad ewentualną publikacją moich wymysłów gdzie indziej.
PS: Pamiętam o obietnicy sportretowania przynajmniej jednego bohatera opowiadania . Niech tylko znajdę czas.
Biały Orzeł znakiem, lew w sercu.
"niepodległości Jej zawsze gotów będę bronić do ostatniej kropli krwi..."
fragment przyrzeczenia ZS "Strzelec" OSW
Offline
Strony: 1