Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
Wątek zamknięty
Witam was! Chcę się niniejszym ujawnić z moimi zamiłowaniami literackimi. Pisaniem opowiadań zajmuję się od dawna, jednak pierwszy raz postanowiłem spróbować z pisaniem fikcji fanowskiej. Ten tekst opowiada o wymyślonej przeze mnie postaci zamieszkującej świat "Króla Lwa", która ma co do niego i jego mieszkańców własne plany...
Będę publikował w częściach. Dajcie znać, jak wam się podoba.
WĄŻ W TRAWIE
WPROWADZENIE
Lwia Ziemia to kraina, której wszyscy mieszkańcy wpisani są w naturalny porządek, zwany kręgiem życia. Dopóki porządek ten jest niezakłócony, wszystkim żyje się dobrze i pomyślnie, jednak jeżeli ktoś go zmąci, ma to wpływ na życie każdego stworzenia. Od wieków obowiązek utrzymywania porządku spoczywał na lwach- najsilniejszych mieszkańcach krainy, a szczególnie na władcy zwierząt- królu Lwiej Skały. Z tym zadaniem pomyślnie mierzyli się kolejni monarchowie- Mohatu, Ahadi, Mufasa… Potem jednak nastał czas Skazy, a na Lwiej Ziemi zapanował niepokój. Gdy już prawie wszystko było stracone, sytuację uratowała interwencja Simby. Mimo tego jednak stare rany nie zostały dotychczas zaleczone. W gronie lwów powstał rozłam. Władcy krainy, podzieleni, osłabli w swej roli obrońców porządku. Teraz naturalny bieg kręgu życia musi przywrócić kto inny- ktoś, kto od lat obserwował i czuwał, kiedy przyjdzie jego kolej, by zainterweniować…
ROZDZIAŁ I
Zira była jak zwykle głodna, dlatego też, jak zwykle, przepełniał ją gniew. Już od kilku godzin wędrowała w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby upolować, jak dotąd jednak bezskutecznie. Takie dni jak ten utwierdzały ją w przekonaniu, że Simba będzie musiał prędzej czy później zapłacić za wygnanie jej i jej stada z Lwiej Ziemi. Tęskniła za obfitymi wodopojami i stadami gnu rozciągającymi się aż po horyzont. Tutaj, w miejscu jej wygnania, pod dostatkiem było tylko termitów. Przystanęła na chwilę, by się rozejrzeć. Podniosła głowę wysoko ponad gęstą, wysuszoną trawę. Naokoło nie było niczego. Tylko wiatr poruszał źdźbłami. Żadnemu innemu zwierzęciu nie chce się już zapuszczać na te przeklęte ziemie, pomyślała. Zdecydowała się zawrócić, mając nadzieję, że może innym lwicom bardziej się poszczęściło. Zrobiła krok do przodu, lecz zaraz znieruchomiała. Podniosła łeb do gór, nastroszyła uszy. Gdzieś coś zaszeleściło. Potem znowu. Potem kolejny raz, bliżej. Stara lwica przyczaiła się bacznie obserwując. Wysunęła pazury. To nie było nic wielkiego, ale na dziś i tak wystarczy, by ją zadowolić.
-Sss…
Szelest był bardzo bliski. Zira nie spuszczała oczu z kępy trawy, z której dochodził. Tak cicho, jak tylko potrafiła, powoli zbliżyła się.
-Sss…
Prawie czuła już bliskość swej ofiary. Schyliła się ku gąszczowi…
-Ssss… A!
Nagle spomiędzy zarośli skoczyła ku niej czarna mamba, niemal wczepiając jej się w pysk zębami nasączonymi śmiercionośnym jadem. Zwinna łowczyni zdołała w ostatniej chwili odskoczyć. Serce jej waliło, wiedziała doskonale, że trucizna tych węży jest w stanie bez trudu powalić dorosłego lwa.
-Ssss, Zira…
Wąż wił się wśród trawy, krążąc na granicy jej widoczności. Była zdenerwowana, chciała odejść, ale za każdym razem, gdy zwracała się w którąś stronę, wąż podążał za nią.
-Sss, Zira! Zzznam cię!
Zdziwiła się, słysząc swoje imię. Przystanęła. Postanowiła zobaczyć, co się stanie. Wąż wpierw wystawił spomiędzy trawy łeb. Patrzył się na nią małymi, błyszczącymi czarnymi oczkami.
-Zzzira. Zzzira…
-Czego chcesz, wężu? – zawołała z gniewem. Nie podobało jej się przekonanie, że gad gra z nią w jakąś grę.
Wąż wysunął się jeszcze bardziej. Był dłuższy od niej. O wiele. Przypełzł na odległość skoku, a następnie podniósł z ziemi przednią część swego ciała. Patrzył jej teraz prosto w oczy.
-Zzziraaa… - zasyczał przeciągle, jakby z zadowoleniem.
-Co to ma znaczyć? Czego ode mnie chcesz?
-Ooch, nie martw sssię, jestem daleki od chęci otrucia takiej lwicy, jak ty. Tak… ważnej lwicy…
Zira była zniesmaczona zagadkami mamby. Zastanawiała się, czy nie skoczyć i zmiażdżyć jej łba, ale narażałaby się wtedy na ukąszenie.
-Nie rozumiem, jaki mógłbyś mieć do mnie interes, wężu.
-Więc pozzzwól, moja droga, że ci wyjassśnię… Jestem Elkana. Jestem już ssstarym wężem… wężem, który ma do wykonania pewne zadanie. Zadanie, z którym jesteś związana ty, moja droga.
-Ja? Niby w jaki sposób? Co macie wy, węże, do nas, lwów?
-Ooch, więcej, nizzż ci się wydaje. Kiedyś, tak dawno, że nikt już nie pamięta, zossstało nam powierzone pewne zadanie. Można by rzec, że jesteśmy tutaj, aby wam pomagać.
-Nadal nie rozumiem. Zaczynasz mnie irytować.
-Alezż okaż mi odrobinę cierpliwości! Uwierz, może ci się to kiedyś przydać. Zadaniem lwów, jak wiessz, jest czuwanie nad porządkiem na tych ziemiach. Nad… właściwymi obrotami kręgu życia. Otóż w chwili obecsssnej… ten porządek jej zmącony, nie uważasz?
-Masz na myśli… Lwią Ziemię?
-Mam na myśli ciebie, Ziro! A nawet powiem ci więcej, mam na myśli… Ssskazę!
-Skazę! Znałeś go?
-Jak mówiłem, jessstem już bardzo stary. Jeszcze za rządów twojego… pssrzyjaciela… przybyłem do niego z propozycją pomocy. Chciałem pomóc mu utrzymać władzę, wzmocnić się, zabezzzpieczyć. Ale niestety…. najwyraźniej zdecydowałem się na to zbyt pózzźno.
-Jaką ty możesz dysponować pomocą dla nas, wężu? Doskonale dajemy sobie radę, jesteśmy silni i dumni!
-Moja droga Ziro, musssisz mnie wysłuchać do końca. Nie podważam waszej siły. Widzisz jednak, że jessst pewna przeszkoda stojąca na drodze rozwoju wasss, lwów. Jesteście podzieleni. Twoje ssstado przebywa na wygnaniu, a Lwią Skała rządzi ten słabeusz…. Sssimba!
Lwica zawarczała pod nosem.
-Tak! Wiec chcesz mi pomóc pozbyć się tego głupca?
-Jego obecność zakłóca naturalny bieg kręgu życia. My, węże, jesteśmy właśnie od tego, by go przywracać w wypadkach, gdy wy, lwy, władcy sssawanny, macie z tym jakieś problemy. W sposób sssubtelny, jeśli mnie rozumiesz.
Zira zastanowiła się. Słowa Elkany jej się podobały. Istotnie, ktoś taki jak on mógłby pomóc wygnańcom w przejęciu władzy nad Lwią Ziemią. Postanowiła wysłuchać jego planu.
-Sssprawa wygląda tak. Mogę ssspełnić pragnienie twojego serca dotyczące Sssimby. Mogę usssunąć go z tronu w sposób łatwy i szybki. Nie będziesz musiała tępić sssobie pazurów, droga Ziro.
-Mów dalej, Elkana.
-Moja propozycja ma jednakże pewne warunki. Aby porządek w kręgu życia został całkiem zzzachowany, musi być ktoś, kto zassstąpi zmarłego króla. Ktoś… sssilny.
Zira wyszczerzyła kły.
-Chodzi ci o Kovu?
-Dokładnie.
-Nie martw się, już ja go wytrenuję na króla!
-W to nie wątpię. Ty znałaś Ssskazę, będziesz wiedziała, jak nauczyć młodego myssśleć tak, jak jego ojczym. I nauczysz go też polować. Walczyć. Zabijać. To konieczne umiejętności, jakie musssi posiadać władca.
-Kovu urodził się po to, by rządzić i zabijać, tak, jak i Skaza. My, wygnańcy, mamy walkę we krwi!
-W to równiezzż nie wątpię. Mam przeto jessszcze jeden possstulat.
Wąż przypełzł jeszcze bliżej Ziry, stając z nią oko w oko, by uczynić swoje słowa całkowicie zrozumiałymi.
-Nie chcę wojny, Ziro. Wojna niszczy harmonię. Nie chcę nawet sssłyszeć o żadnym ataku na Lwią Ziemię ani na żadnego z jej miessszkańców, rozumiemy się? Twoim celem jest Sssimba. Gdy jego już nie będzie, ty i Kovu będziecie mogli powrócić i przejąć władzę nad jego osssieroconymi lwicami. Wtedy nastanie pokój.
Lwica była zawsze skora do otwartego konfliktu. Myśl o tym, że nie będzie on konieczny, trochę ją dezorientowała, ale pomyślała, że warto dać wężowi szansę. Istotnie, gdy Simba nie będzie żył, nic innego nie będzie już mieć znaczenia.
-Zgoda. Powstrzymam się na razie od wojny. Zajmę się treningiem mojego syna. Ty zaś, Elkana, zajmij się Simbą!
-O, tak też zzzrobię. Daj mi tylko trochę czasssu. Wszystko musi być przeprowadzone czysto i bez pośpiechu. Będziesz zadowolona, zobaczysz.
Mamba wysunęła ku niej koniec swego ogona. Zira podniosła przednią łapę i uścisnęli się. Zanim jednak puściła, musiała zadać jeszcze jedno pytanie.
-Co w tym wszystkim jest dla ciebie, wężu?
Elana milczał przez chwilę.
-Wszyssscy jesteśmy elementami kręgu życia. Zadaniem mojej rasy jessst strzec jego obrotów. Kiedy to będzie zapewnione, będę się ciessszył tak, jak i inne zwierzęta.
Mamba wyrwała swój ogon z łapy Ziry, potem syknęła przeciągle i popełzła w stronę zarośli. Lwica też skierowała się w swoją stronę. Na końcu, zza gęstej trawy, usłyszała jeszcze głos.
-Zzziro! Na zachodzie widziałem małe ssstado antylop. Chyba zapuściły się odrobinę za daleko. Nakarm dziś ssswoje stado. Powiedz im, że to od nowego sssprzymierzeńca…
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-06-24 21:30)
You think Scar's up there?
Offline
fajnie. przepraszam za tak pospolite słowa ale po prostu mi się podoba (zając życia Hale stwierdzi inaczej )
MÓW MI RULON
NADMIAR CUKRU W KRWI I W MÓZGU
SACHARA OD SACHAROZY NIE OD PUSTYNI! NA MIŁOŚĆ BOSKĄ
MOJE DA
Offline
POdoba mi się. Ciekawe i wciągające. Mam nadzieję że będzie kontynuacja. ^^
Offline
Dobra, kolejna część. Fabuła się zawiązuje
ROZDZIAŁ 2
Simba szedł pospiesznie przez wysuszone, skaliste tereny niedaleko północnej granicy Lwiej Ziemi. Patrolowanie tych okolic uczynił dla siebie rutynową czynnością w czasie swoich rządów, jednak za każdym razem przyjście tutaj wywoływało w nim złe wspomnienia. To tu właśnie mieściło się cmentarzysko słoni, dawne legowisko hien, gdzie lata temu zapuścił się wbrew woli własnego ojca, narażając na śmierć siebie i Nalę. Wziąwszy głęboki oddech, lwi król wspiął się na skalne podwyższenie, z którego dostrzec można było całą ciemną dolinę wypełnioną kośćmi. Dreszcz przebiegł mu wzdłuż grzbietu. Nie było tu nikogo, hieny dawno już opuściły te tereny, jednak Simba czuł powinność nadzorowania od czasu do czasu, czy aby nie wpadły na głupi pomysł, żeby wrócić. I tym razem jednak okolica była spokojna. Zeskoczył ze skały i podążył wąską ścieżką pomiędzy szkieletami. Przyglądał się im z przerażeniem. Był sam. Normalnie wziąłby ze sobą także Zazu, ale dzisiaj postanowił dać dzień wolny swojemu i tak przepracowanemu majordomowi. Na północnych granicach zazwyczaj nic się nie działo. Simba zamyślił się. Wspominał swą pierwszą wizytę w tym miejscu przed laty. Nie zauważył nawet, że wszedł w ślepą uliczkę. Otaczały go ogromne, słoniowe kości. Odwrócił się i chciał odejść, jednak na swej drodze ujrzał czaszkę. Z jej wnętrza dochodził złowieszczy odgłos…
-Sss…
Z pustego oczodołu wypełzła czarna mamba. Spoczęła na szczycie swego kościanego tronu, przenikając króla uważnym spojrzeniem hebanowych ślepi.
-Sssimba…
Lew dokładnie przyjrzał się gadowi. Jego postać wywoływała wspomnienia, dawne i zamglone…
-Elkana?
-Dokładnie! Ssszacunek i cześć dla władcy zwierząt! Ciessszę się, że jeszcze mnie pamiętasssz… mój panie. Nie musimy tracić czasssu na wzajemne przedstawianie. Wydoroślałeś bardzo od czasu, gdy tymi ziemiami rządził twój ojciec.
-Za to ty się wcale nie zmieniłeś. Czy wy w ogóle się starzejecie?
-Och, życie węża trwa dokładnie tyle, ile potrzeba, by dobrze wypełnić nassszą misję pomagania wam, lwom.
Simba, mimo że znał tego gada, nie ufał mu. Wiedział, że Elkana był niegdyś kimś w rodzaju zausznika i informatora jego ojca, jednak podejrzewał, że nawet Mufasa nie do końca był przekonany o jego szczerości. Słuchał go tylko ze względu na tradycyjną pozycję węży jako czuwających nad porządkiem w kręgu życia.
-Czego chcesz ode mnie, Elkana?
-Panie, pozzzwól, że pokornie oddam sssię do twoich usług. Chcę znów służyć mojemu królowi jako oddany i wierny doradca, gdyż takie jessst moje zadanie w naturalnym porządku natury. Mogę cię zapewnić, że mam pewne umiejętności, które mogę ci sssię przydać. Tu, blisssko ziemi, widać i sssłychać o wiele więcej…
Lwi król prychnął. Nie rozumiał, jak ten niegodny zaufania gad mógłby zostać jego doradcą. Właściwie to od razu napłynęło mu do głowy wiele pytań, gdzie ten „oddany zausznik Mufasy” był w czasie kryzysu na Lwiej Ziemi.
-Słuchaj no, wężu. Skoro tak ciebie obchodzi los Lwiej Ziemi, to co robiłeś, gdy tą krainą rządził Skaza, doprowadzając ją na skraj ruiny?
Elkana zasyczał.
-Sss… Tobie mógłbym zadać to sssamo pytanie… mój panie.
Nastała chwila ciężkiej, niezręcznej ciszy, po której wąż kontynuował.
-Widzisssz Simba, ja byłem dokładnie tam, gdzie powinienem być. Myssślisz, że nie starałem się ratować sssytuacji? Namawiałem Ssskazę do zerwania tego niszczycielskiego sssojuszu z hienami… Choć chwilę… Czy tobie nie chodzi aby o inny rodzaj… działania?
Simba milczał. Pamiętał jeszcze opowieści swojego ojca, który mówił mu o pradawnych dziejach wielkich królów, oraz w jaki sposób niektórzy z nich wykorzystywali swych „gadzich szpiegów”. Mufasa na tych przykładach pouczał syna, że węże stanowią wielkie niebezpieczeństwo, dlatego nigdy nie należy im do końca ufać.
-Tak, o to tobie włassśnie idzie, nie? Dziwne pytanie z ussst tego, który sssam okazał niegdyś łaskę tyranowi… Przyznam ci się jednak, królu, że issstotnie, rozważałem możliwość… usssunięcia Skazy. Jednak my węże, w przeciwieńssstwie do lwów, mamy szersze spojrzenie na sssytuację porządku w kręgu życia. Lwie ssstado nie może pozostawać bez władcy. Zapanowałby wtedy chaosss. Wolałem nie podejmować pochopnych kroków. Koniec końców, moja decyzja okazała sssię dobra, nie sądzisssz?
-I wydaje ci się, że teraz jesteś mi potrzebny?
Elkana wpełzł do wnętrza czaszki, a następnie wyłonił się spod sterczących, białych kłów, przybliżając się do lwa.
-Sssimba… Nawet nie wiesssz, jak bardzo mnie potrzebujesz. Pozwól, że opowiem ci pewną hissstorię z przeszłości. Mój ojciec nazywał się Engaddi, być może o nim sssłyszałeś. Był doradcą wielkiego króla Mohatu, twojego pradziadka. Pewnego dnia dowiedział sssię, że wodopój na Lwiej Ziemi zamierza przejąć zbuntowane ssstado gepardów. Zatrossskany, od razu popędził do króla, aby mu o tym zameldować. Król jednak nie wiedział nic o tym, więc zignorował ossstrzeżenie. Ojciec postanowił zająć się tą sprawą sssamodzielnie. Pewnego dnia nad wodopojem było wiele zwierząt. Wtem z wielkim zamiessszaniem wpadło tam właśnie to wssspomniane stado gepardów, oświadczając, że od tej chwili wodopój należy do nich. Gdy ich przywódca podszedł, aby napić się jako pierwszy, mój ojciec zakradł się, ugryzł go i zzzabił. W powssstałym zamieszaniu, reszta zwierząt zdołała przepędzić gepardy, zanim jeszcze zzzjawił się król Mohatu.
Istotnie, imię Engaddiego nie było Simbie obce. Występował on jako jeden z legendarnych bohaterów dawnych czasów, o których niegdyś opowiadał mu Mufasa. Jeden z niewielu, który nie był lwem.
-Widzisz, Sssimba… jednak moja pomoc to dla ciebie nie żadna legenda.
-Znam te opowieści, Elkana. W złym miejscu jednak szukasz pracy. Mam dość doradców i pomocników.
-I niby kogo masssz na myśli?
-Na przykład Zazu. Jest trochę staroświecki, ale mój ojciec mu ufał. Podobnie Rafiki.
W czarnych oczach Elkany pojawił się błysk pogardy.
-Pffsss, ten stary pawian gadający z gwiazdami?
-Pilnuj swojego zatrutego języka! On także miał zaufanie mojego ojca.
-Kogo jessszcze słuchasz w swoich rządach, cssso? Może guźca i sssurykatki tezzż?
-Na pewno bardziej im ufam, niż tobie.
-W takim razie popełniasssz błąd!
-Sam to osądzę. Przede wszystkim prowadzi mnie… prawo mojego ojca.
-Włassśnie, Simba. Prawo Mufasy. On rozumiał procesy kierujące kręgiem życia. Rozumiał na tyle, by nie być głuchym na nasssze rady.
-Mój ojciec świetnie dawał by sobie radę i bez nich!
-Być mozzże, mój panie, być mozzże. Jednak nie wiem, czy będę mógł to sssamo powiedzieć… o tobie.
-To się okaże.
-Ach, tego możesz być pewien! Podobnie jak tego, zzże jeszcze się ssspotkamy…
Elkana wśliznął się z powrotem do pustego oczodołu, znikając Simbie z oczu. Niewiele myśląc, król ominął czaszkę i pospieszył z powrotem w kierunku Lwiej Skały.
You think Scar's up there?
Offline
Część trzecia.
Dni mijały, a wąż nie pokazywał się. Simba prawie zapomniał już o tamtym niemiłym incydencie, aż do pewnego wieczoru. Wracał akurat na Lwią Skałę z obchodu okolicy. Wszedłszy do jaskini, położył się obok Nali. Myślał, że spała, jednak ona odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem.
-Spokojnie na Lwiej Ziemi, mój królu?
-Ech, spokojnie, moja królowo. Chyba czeka nas urodzajna pora deszczowa w tym roku. A jak tam Kiara?
-O, znasz ją. Ledwie mogę już za nią nadążyć… Ach tak, przypomniało mi się. Mam ci coś do powiedzenia.
-Tak? O co chodzi?
-Widziałam dzisiaj czarną mambę na terenach łowieckich.
-Co?
Simba aż podskoczył. Jego okrzyk zaskoczenia przebudził prawie pół jaskini. Inne lwice wierciły się teraz, mrucząc z niezadowoleniem.
-Nie denerwuj się, Simba, była nieszkodliwa. Nie zagrażała nikomu ze stada. Rozmawiałam z nią nawet…
-Nalo, czego ten wąż od ciebie chciał?
-Nic szczególnego. Nie do końca go zrozumiałam. Mówił coś, że powinnyśmy kiedyś ustanowić taki dzień, w którym to lwy pójdą polować, a lwice będą odpoczywać. Gadał też, że tak jak jest teraz, to było i za Skazy. Jakby nie wiedział, że jesteś tylko ty, i że i tak masz wiele na głowie. A Skaza był przecież obibokiem…
-Posłuchaj mnie. Chcę, żebyś już nigdy więcej nie rozmawiała z żadnymi wężami, w szczególności z czarną mambą! Mój ojciec mawiał, żeby nigdy nie ufać tym przebiegłym gadom.
-Och, spokojnie. Niepotrzebnie się denerwujesz. Z resztą powiedz, jak często widujesz tutaj czarne mamby?
Mówiąc to, Nala leżała już na drugim boku, prawie przysypiając. Simba zaś nie myślał w ogóle o spaniu. W głowie jedna myśl obijała mu się jak świetlik od liścia bananowca- kiedy ja ostatnio byłem na polowaniu?
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-07-01 14:52)
You think Scar's up there?
Offline
ROZDZIAŁ 4
Na drugi dzień Simba wstał zaraz po wschodzie słońca. Lwice zdziwiły się, gdy im powiedział, że dzisiaj mają wolne, a następnie pobiegł w stronę pastwisk. Po krótkim czasie, ujrzał przebywające tam stado gazeli. Rozpoczął polowanie.
Z początku był pełen entuzjazmu. Nie chciał zadowolić się złowieniem jakiejś starszej, słabej sztuki. Jednak po trzeciej czy czwartej próbie, gdy zwierzętom za każdym razem udawało się go dosłyszeć, jak skradał się wśród traw i gdy utracił już element zaskoczenia, poczuł, że robi się bardzo przygnębiony. Starał się, jak tylko mógł, przypomnieć sobie wszystko, czego kiedyś uczył go Mufasa, ale po prostu mu nie wychodziło. Pomyślał, że może to jednak nie był dobry pomysł. Położył się pod rozłożystym drzewem, by trochę odpocząć przed następną próbą, gdy nagle usłyszał jakiś dziwny szept.
-Ej ty!
Odwrócił się, jednak nikogo nie zobaczył.
-Ej ty! Królu dżungli i sssawanny!
Głos dochodził zza zarośli. Simba podniósł się i ostrożnie przybliżył.
-Chodź no tu, królu dżungli i sssawanny! Chodź! No chodź!
Głos kazał mu podążać za sobą, coraz głębiej i głębiej w gąszcz. Lew poczuł się niepewnie. Zobaczył przed sobą ubytek w trawie. Przedarł łeb przez ostatnie źdźbła, spuścił wzrok i ujrzał… guźca. Dygoczącego w przedśmiertnych konwulsjach. Na szczęście nie był to Pumbaa, ale Simbie i tak dreszcz przeleciał po grzbiecie.
-Gdzie one są, co Sssimba?
W pobliżu trupa słychać było głos Elkany. Wąż wypełzł po chwili zza zarośli, patrząc zdziwionemu królowi prosto w oczy.
-Gdzie one są, mój królu dżungli, pussstyni, sssawanny? Gdzie są te antylopy, zebry, hipopotamy nawet, którymi zajadałeś sssię jako młody książę? Pamiętasssz jeszcze, kto ci je przynosił?
-Mój ojciec! – ryknął Simba w irytacji.
-Taaak! Mufasssa… Mufasssa łowca…
Elkana rozpoczął dziwny taniec na truchle dzikiego prosiaka. Wił się wzdłuż ciała, pomiędzy drgającymi jeszcze kończynami, oplatał szyję, kły…
-Mmm, ich sssłodki sssmak… Ssświeżej krwi… Guźców, zebr, antylop… Sssmak zwycięstwa!
-Czego chcesz, Elkana? Nie mam ochoty cię słuchać, podobnie jak i wcześniej.
-Łapy, kły pazury… łapy, kły, pazury! Ha-ha, ja nie mam tego wszystkiego, mam tylko dwa małe zząbki, a potrafię złowić lepszą zzzdobycz, niż ty, o królu dżungli, pussstyni, sssawanny!
-Dosyć!
Wąż przystanął. Poczekał wpierw, aż Simba się uspokoi.
-Polujesssz od wschodu słońca, nieprawdaż? To już jakieś… pięć godzin! Jesssteś wytrzymały, to ci muszę przyznać! Cóż, podzieliłbym się z tobą moją zzzdobyczą, ale sam rozumiesz, że skosztowanie tego mięsa mogłoby być dla ciebie… niezzzdrowe. Aż prawie mi ssszkoda sępów…
Simba miał dość tego nonsensu. Odwrócił się i bez słowa zatopił w gęstej trawie.
-Ha-ha, zzzapoluj na guźca, królu dżungli i sssawanny! To łatwa zzzdobycz! No chyba, że wolisz wrócić na Lwią Ssskałę z garścią chrząszczy i pędraków! Ha-ha! Dobrze zzzrobisz, jeśli zadbasz, zzżeby twoja córka lepiej sobie radziła w przyssszłości!
Śmiechy węża przebrzmiały wśród traw, jednak zapadły na długo w pamięć króla Simby.
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-07-13 15:42)
You think Scar's up there?
Offline
ROZDZIAŁ V
Zira z zapałem przeszukiwała gęstą trawę. Z nosem przy samej ziemi, węszyła intensywnie i wypatrywała śladów na piasku. Podniosła łeb. Węże nie zostawiają po sobie zapachu. Nie było też niczego słychać. Gdzie on jest? – pomyślała. Zaczęła już tracić cierpliwość.
-Elkana!
Jej ryk rozległ się szerokim echem ponad polem, odzewu jednak nie było. Mimo to po chwili stara lwica poczuła, że coś wije jej się pod łapami. Zwinna czarna mamba przemykała pomiędzy nimi prędkim slalomem. Zira chciała go ominąć, lecz wąż nie przestawał kręcić się po ziemi pod nią.
-Przestań natychmiast!
Elkana momentalnie zwinął się w kłębek i wzniósł łeb na wysokość jej wyszczerzonych kłów.
-Witaj, Zzziro… sssłyszę cię, nie musisz tak ryczeć. Nieźle wyglądasz. Pomyślne łowy ostatnio, prawda?
Ironiczny ton węża wcale nie przypadł lwicy do gustu.
-Zamilcz, gadzie! Nie żartuj sobie ze mnie. Dobrze wiesz, że mam do ciebie inne sprawy.
-Och, nie rozzzumiem, skąd w tobie taka złossści. Przecież wszystko idzie zgodnie zz naszym planem.
-Zgodnie z planem? Nie pamiętam już, ile pełni księżyca minęło, od kiedy obiecałeś mi, że zabijesz Simbę! To uważasz za dostateczne spełnienie warunków układu?
Zira była bardzo zdenerwowana. Warczała i szczerzyła kły, pazurami ryła pod sobą glebę. Elkana przeciwnie, był całkiem spokojny.
-Alezzż droga Ziro, czyż nie mówiłem ci, że doskonałe wypełnienie nassszego planu wymaga czasu i przygotowań? Zamach ssstanu to nie jest coś, co można przeprowadzić z dnia na dzień.
-Elkana, powiedz mi, na co ty w ogóle jeszcze czekasz?
-Czekam na odpowiedni moment. Uwierz mi, to konieczne. Najpierw mussszę zbliżyć się do króla, zzzdobyć jego zaufanie. Wtedy będę mógł ssskłonić go, by jeszcze za życia przygotował ci drogę do powrotu… i tron dla twojego sssyna.
-Mógłbyś się pospieszyć z tym zaufaniem. Zaczynam się już bardzo niecierpliwić.
-Och uwierz mi, że nie ussstaję w staraniach. A tak na marginesie, jak tam nasz przyssszły król?
-Kovu? Jest świetnie przeszkolony. Ma w sobie siłę, przebiegłość i żądzę zemsty.
-No włassśnie. Przedwczesnej zemsty, jak na mój gussst.
-Co masz na myśli?
-Widzę i sssłyszę o wiele więcej, niż ci się zdaje, Zzziro. Wiem, że nie do końca dotrzymywałaś warunków nassszej umowy. Trenujesz Kovu, aby to on zabił Sssimbę, mam rację?
-A nawet jeśli, to co tobie do tego?
-Oj Ziro, nierozzzważny krok. Myślisz, że lwice z Lwiej Ssskały pozwoliłyby na objęcie rządów przez mordercę?
-One mnie nie obchodzą.
-A powinny, Zzziro. Powinny. Przecież to twoje ciało i krew.
Elkana owinął się Zirze wokół łapy i pleców tak szybko, że nawet nie zdążyła zareagować. Próbowała go zrzucić, jednak nie zdołała. Koniec końców wąż przemówił szczerzącej kły lwicy prosto do ucha.
-Ty dopełnij swojej częssści umowy, a ja dopełnię ssswojej. Mam nadzieję, że się rozumiemy. Pamiętaj, Ziro, że wszyssscy cię mogą okłamać, ale sssłowo węża to rzecz najpewniejsza. Posłuchaj mnie teraz uwazzżnie. Za jakiś czas oddam córkę króla w twoje łapy. Mam nadzieję, że wiesssz, jak powinnaś z nią possstąpić. Lub raczej… twój syn.
Mamba zsunęła się jej z pleców i zniknęła w zaroślach. Zanim Zira się odwróciła, nie było już po niej śladu.
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-08-10 17:23)
You think Scar's up there?
Offline
Naprawdę świetnie piszesz, ale wiesz może następnym razem poczekaj jak ktoś skomentuje? A jak nie ma komentarzy to możesz zachęcić do czytania Twojego opo.
Offline
Hehe, teraz trochę humoru... Nie lubi ktoś Rafikiego? To podobnie, jak Elkana
ROZDZIAŁ 6
W konarach baobabu rozlegał się śpiew. Lub raczej- wycie. Inne zwierzęta trzymały się z dala od tego miejsca, gdyż często działy się tu dziwne rzeczy. Na przykład słychać było niezidentyfikowane odgłosy…
-NAAANTS INGONYAAA-AMA BAGITHI BABA! Sithiii, uhm ingonyama! Zbliża się LEW, ojcze! O taaak, zbliża się lew…
Rafiki na przemian wył, maczał palce w soku owocowym i bazgrał po korze drzewa. Nie wiedział w ogóle, że jest obserwowany. Wysoko nad jego głową, cichy, syczący głos także znał tę pieśń.
-Sss… Ingonyama… sssiyo nqoba! Lew, którego pokonamy!
Elkana już od dłuższego czasu starał się podkraść do starego szamana. Miał z nim nierozwiązane porachunki jeszcze z czasów rządów Mufasy, gdy to rywalizował z pawianem o stanowisko głównego doradcy króla. Teraz zaś miał powód, żeby w końcu osobiście zjawić się w jego siedzibie.
-Ssstary dureń… Jak Mufasa mógł w ogóle sssłuchać kogoś takiego.
Rafiki zmienił teraz płytę i śpiewał, nadal malując.
-Tsamina-mina, e-e, waka-waka, ee-e… O tak, ty stary wężu!
Elkna aż wzdrygnął się na te słowa. Czyżby szaman odkrył jego kryjówkę? Nie, to niemożliwe, przecież jest odwrócony do niego plecami.
-Waka-waka ee-e, wąż znów koło króla kręci się… A-a, mamba…
Co on tam bazgroli na tej korze? Przyczajony obserwator zdecydował się wyłonić na chwilę z konarów, by rzucić okiem na malunek szamana. Zobaczył tam wizerunek… siebie. Całkiem podobny, tylko o zdecydowanie pomniejszonej długości.
-Ingonyama, nengw’ enamabala… Elkana, nengw’ enamabala… Elkana, zostaw swego pana…
Wygląda na to, że ten podstarzały małpiszon doskonale zdaje sobie sprawę z jego zabiegów zmierzających ku zdobyciu zaufania Simby. Cóż, tym więcej powodów, by się go w końcu pozbyć. Och, niech on wreszcie skończy to wycie!
-Elkana, zostaw swego pana… Elkana, przynieś mi banana! A jak już o tym wspominamy… He-he! Czas na obiad!
Rafiki poderwał się od swojego malowidła i huśtając się na gałęziach, zszedł w dół pnia baobabu do swojej spiżarni.
-No naressszcie!
Wąż długo czekał na ten moment. Gdy tylko tamten zniknął, zsunął się z gałęzi i usadowił na pniu. Przyjrzał się rysunkowi.
-Pssszecież ja jestem dłuższy, ty głupia małpo… Chcesssz banana? Już ja cię nakarmię. Zaraz, który by tu…
Elkana przyglądał się uważnie owocom wiszącym naokoło. Niewiele myśląc, wybrał najbliższy i wbił w niego swe zęby. Wstrzyknął do środka dość jadu, by uśmiercić nosorożca. Potem puścił owoc i splunął z obrzydzeniem.
-Pfu! Blech, nie cierpię zzzieleniny…
W oddali słyszał już cichy śpiew, szybko więc popełzł z powrotem w górę konarów baobabu, chowając się w jego liściach.
-Asante sana, squash banana, wewe nugu, mimi hapana…
Rafiki powrócił na swoje miejsce z kiścią bananów. Niczego nie podejrzewał. Elkana obserwował, jak stary pawian powoli zjada owoce jeden po drugim.
-Uu! Ale nie tylko banany my tu przecież mamy!
Sięgnął po jeden z owoców wiszących w pobliżu. Był to akurat ten, który zatruł jego obserwator. Ugryzł go i żuł przez moment, jednak prędko przestał. Już chwilę potem histerycznie pluł kawałkami owocu, gdzie tylko popadnie, drąc się na całe gardło.
-Łaa! Robaczywa! Spleśniała, obita, ohyda! Fuj, fuj, fuj!
Elkana zaniepokoił się. Obserwował uważnie, jak Rafiki chwyta swoją laskę, a następnie płucze usta wodą z przymocowanej do niej tykwy. Pije i pluje. Pije i pluje. Coraz wolniej i wolniej. W końcu laska wypada mu z rąk, a stary szaman bez słowa pada na powierzchnię pnia baobabu. Elkana przypatrywał się mu jeszcze przez chwilę, aż do momentu, kiedy miał pewność.
-Pffsss. W końcu zamknął passszczękę.
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-08-14 20:01)
You think Scar's up there?
Offline
Ohoho. Podstępny wąż. Ciekawie. Zobaczymy co dalej.
Offline
W tym momencie, żeby było ciekawiej, przerywam tok narracji, aby przenieść się trochę w przeszłość. W momencie wydarzeń z rozdziału 6 mamy czas w okolicach nieco przed końcem "Czasu Simby". Spróbujmy cofnąć się na kilka lat przed "TLK 1", zaraz po "The tale of two brothers", na której fabule bazuje ta część mojego opowiadania. Starałem się tu ująć, jak ród węży pod dowództwem Elkany uczestniczył w życiu rodziny królewskiej na Lwiej Ziemi, ukazać sytuację w momencie, gdy Taka staje się Skazą... a także powód, dla którego rozpoczął się konflikt między wężowym doradcą Ahadiego a Rafikim. Takich retrospekcji, oprócz głównego nurtu historii, będzie jeszcze kilka, a będą one dotyczyły przeróżnych punktów historii Lwiej Ziemi, które będę się starał możliwie ciekawie i wiarygodnie przedstawić. Smacznego
RETROSPEKCJA I
Pagórki nieopodal Lwiej Skały były jednym z niewielu miejsc, gdzie w tych dniach można było zakosztować odrobiny cienia. Nikt tu jednak nie przychodził, gdyż od jakiegoś czasu miejsce to zajmował młody lwi książę, Taka. Było tak ze względu na niedawne wydarzenia, których był pomysłodawcą- chcąc upokorzyć swego brata, pierwszego w kolejce do tronu, doprowadził do walki jego i pewnego upartego przywódcy stada bawołów, zajmujących ostatni nie wysuszony jeszcze wodopój. Koniec końców, plan księcia obrócił się przeciwko niemu samemu. Zamiast Mufasy, bawoły poturbowały właśnie jego. Dlatego teraz oddalił się od Lwiej Skały by odzyskiwać siły… i nie musieć zmagać się z hańbą, jaką na siebie ściągnął.
Taka, który w związku z odniesioną raną na oku kazał się teraz nazywać „Skazą”, leżał na chłodnym kamieniu cały pogrążony w bólu. I wcale nie chodziło o obrażenia, które oprócz owej blizny okazały się w miarę niegroźne. Jego głowę wypełniały ponure myśli. Już od kilku dni siedział bezczynnie wśród skał, obserwując z daleka życie swej lwiej rodziny. Zaczynało go to już irytować. Nie mógł wrócić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie mógł się też spotykać z hienami, swoimi „partnerami w interesach”, gdyż jego ojciec, Ahadi, intensywnie pracował nad tym, by wygonić je na dobre z Lwiej Ziemi. Nie mógł nawet udać się do wodopoju, bo król w swej „niezmiernej łaskawości” nie przegnał precz bawołów, które go zaatakowały, a z nimi Skaza nie chciał mieć już nigdy do czynienia. Czarnowłosy lew westchnął głęboko, a potem ociężale podniósł się z ziemi. Poczłapał w stronę ściany, gdzie stary pawian, zwariowany znachor, którego chyba w odruchu obłędu jego ojciec obrał sobie za „uczonego doradcę”, zostawił mu kilka dziwnych liści. Miały one podobno służyć za lekarstwo. Niechętny i niepewny, wziął jeden z nich w zęby. Zaczął żuć, ale gdy tylko poczuł ohydny smak liścia, od razu wypluł go i skrzywił się z obrzydzeniem.
-Pfu! Ech, ten bezrozumny szaman… nie jestem żyrafą! Lwy nie jedzą roślin!
Machnął łapą, rozsypując naokoło resztę lekarstwa.
-Może powinienem sprawdzić, czy dieta z małpiego mięsa nie pomoże lepiej w zaleczeniu tej blizny?
Skaza pokręcił głową. Odwrócił się w stronę Lwiej Skały, lśniącej w blasku prażącego słońca. Gdzieś tam w oddali, Ahadi biegał z Simbą po sawannie, odbywając jeden z treningów, którym ojciec zwykł go często poddawać.
-Teraz to tatuś ma dla ciebie czas, co? Matka wykonała brudną robotę za swojego króla, znalazła nowe źródło wody, więc tamten może się już zająć swoim wspaniałym, ukochanym…
Skaza przerwał i nadstawił uszu. Wydawało mu się, że słyszy jakiś szelest.
-Zazzzdrość!
Odwrócił się. Po skale za jego plecami wił się wąż, czarna mamba.
-Czego ty tu…
-Zazzzdrość. Takie właśnie imię powinieneś sssobie obrać, Taka. Jest ona wyczuwalna w twoim zapachu bardziej nawet, niż to, że ta twoja rana już ropieje. Musssisz coś z nią zrobić, choć i tak będzie cię szpeciła do końca zzżycia.
-Myślisz, że o tym nie wiem, Elkana? Przypełzasz, by dać mi poradę lekarską, tak jak nowy „szaman” mojego ojca?
-Bynajmniej. Pssszychodzę, bo niepokoją mnie wieści, które o tobie przekazują mi inne węże. Kobry, jeśli wiesssz, co mam na myśli.
Skaza roześmiał się. Zaczął krążyć wokół zwiniętego w kłębek gada jak wokół zdobyczy.
-Och, przyjacielu, czy nie przypadł tobie do gustu mój mały prezent powitalny, który posłałem temu pawianowi?
-Nie mogę pozwolić na taką ingerencję w naturalny pozzzrządek, szczególnie, jeśli dotyczy to moich ziomków.
-Ale zaraz, ostrożnie z osądem! Dbałem w końcu o nasze wspólne dobro.
Elkana syknął z zastanowieniem.
-Co masssz na myśli, książę?
-Jak to, co? Przecież pojawienie się tej małpy umniejsza również i twoją pozycję na dworze króla Ahadiego. Że nawet nie wspomnę o tej samicy dzioborożca, Zuzu… Twoje stanowisko doradcy jest już chyba na dobre stracone. Mój ojciec darzy obu swych nowych przyjaciół wielkim zaufaniem.
Wąż oburzył się.
-Moja rodzina od pokoleń sssłużyła pomocą monarchii!
-Cóż, czasy się zmieniają…
Skaza ułożył się na ziemi, przywalając Elkanie koniec ogona. Starał się obwiązać go sobie wokół łapy, lecz zwinna mamba wciąż wyślizgiwała mu się, sycząc z irytacją.
-A właśnie… a gdzie był ten „wielki nadzorca”, gdy planowałem swój niedawny… wybryk… względem Mufasy? Czemu wtedy nie przypełzłeś tu, by wlać mi trochę oleju do głowy?
-Książę… twój umysł jest o wiele ssszybszy w rodzeniu pomysłów, niż jakikolwiek wąż jest w stanie uchwycić. Zajmowałem się co prawda aferą przy wodopoju, ale o twoich planach dowiedziałem sssię już po fakcie. Wydaje mi się, że twoje nowe imię… i wygląd… doskonale świadczą o tym, że sssamemu doskonale zrozumiałeś tę lekcję. Czy nie mam racji?
Skaza wypuścił węża z łap i zamyślił się.
-Ja… popełniłem błąd. Teraz odczuwam tego smutne konsekwencje.
Po chwili ciszy Elkana odparł.
-A jednak mimo wssszystko dalej jest w twoim sssercu żal względem Mufasy i twego ojca.
-Dziwisz mi się? Całe moje życie byłem upokarzany. Codziennie nie oszczędzano mi przypominania, jaki to mój brat jest pod każdym względem lepszy ode mnie. Niby w czym? Wszystkiego nauczył go ojciec. Spójrz na nich!
Faktycznie, nawet teraz z wysokości skał Elkana dostrzegał króla ćwiczącego intensywnie ze swym starszym synem. Nie robił tego z Taką. Zajmował się w pierwszej kolejności formowaniem swojego następcy.
-Ja wszystkiego musiałem się samemu nauczyć, a mimo to jestem o wiele lepszym łowcą, niż Mufasa! Jednak ojciec… widzi tylko jego. I całe stado podobnie, szczególnie lwice! Patrzą na jego mięśnie, na jego piękne, jasne futro…
-Lecz jednak przyznajesssz, że popełniłeś błąd, starając się go umniejszyć w oczach ojca.
Skaza otworzył usta, ale wstrzymał głos. Długo myślał nad odpowiedzią.
-Okryłem siebie hańbą.
-Co powiedziała twoja matka?
Zęby księcia zajaśniały w słońcu.
-Nie waż się o niej nawet wspominać! Czy wiesz, jak na mnie patrzała? Zawiodłem ją…
Lew westchnął i zwiesił łeb. Elkana stwierdził, że dawno już nie widział go tak bardzo zasmuconego. Taka był przywiązany do matki, która w przeciwieństwie do Ahadiego zawsze miała dla niego czas. Mimo swego cynizmu, jej jednej nigdy nie chciał sprawiać przykrości.
-Skazo… Taka, ja jestem blisko was wszyssstkich od waszej młodości. Twój ojciec… on wcale tobą nie gardzi!
-…ale mojego brata kocha bardziej!
Nastała chwila ciszy. Potem wąż syknał przeciągle, głosem pełnym przestrogi.
-Zazzzdrość, mówię ci. Ona cię zniszczy. Twój ojciec, przy całym swym ssstaraniu, by być dobrym królem, nie jest może wzorowym rodzicem, ale cóż zzłego uczynił ci Mufasa?
Skaza zwrócił się w stronę horyzontu. Patrzył na brata, biegnącego co tchu przez sawannę, wśród wiwatów króla Ahadiego.
-Oprócz traktowania mnie jak dziecko, nic… jeszcze.
-A twój ojciec? Przeciezzż cię nie wygnał, mimo wszystko.
Lew westchnął.
-Elkana, po prostu obawiam się, że kiedyś zwyczajnie stracę cierpliwość.
-To może… opussścisz Lwią Ziemię?
Książę obrócił się, oburzony.
-Chyba żartujesz! Nigdy bym tego nie zrobił! Tu jest mój dom, tu jest moje miejsce. Lwia Ziemia… jest moja. Należy mi się.
-Hmm, masssz dziwną koncepcję sprawiedliwości…
-Wiesz co? Poczekaj, aż mój ojciec odsunie cię od obowiązków na rzecz pawiana i dzioborożca. Może wtedy będziemy w stanie rozmawiać o sprawiedliwości.
Skaza legł z hukiem na ziemię, plecami do węża. Był nieszczęśliwy. Elkana, czując się zawsze w obowiązku dbania o równowagę, szczególnie w rodzinie królewskiej, podpełzł i delikatnie wspiął się księciu na barki.
-Bolą mnie plecy, złaź!
-Sss, bez obaw. Ssspróbuję je trochę rozmasować. Co teraz zamierzasz, Skazo?
-Co zamierzam? – Lew przemówił łagodnie, uspokojony delikatnymi ruchami gadziego cielska, dającymi mu ulgę w jego dolegliwości. - Zamierzam żyć. Tutaj, na Lwiej Ziemi. W cieniu. Będę czekał cierpliwie, tak długo, jak będę umiał. Byle tylko mój brat nie następował mi na ten odcisk, który noszę od urodzenia…
-Zazzzdrość, książę. Ona jest powodem twoich nieszczęść. Jeśli jej zz siebie nie wyrzucisz, ona też będzie powodem twojego upadku.
Skaza ziewnął. Miał dość ponurych myśli. Tym bardziej, że zbliżał się czas siesty, a on był nadal na czczo. Nie wiedział nawet, kiedy Elkana się oddali. Chwilę później już spał.
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-08-21 17:38)
You think Scar's up there?
Offline
Dobra, a teraz wracamy do czasów rządów króla Simby...
ROZDZIAŁ 7
Simba był najedzony. Ze smakiem zlizywał sobie z pyska resztki krwi żyrafy. To polowanie zdecydowanie udało się lwicom, myślał. Mając teraz chwilę odpoczynku, położył się na małej polanie w pobliżu Lwiej Skały. Widział stąd doskonale leżące tam członkinie stada, śpiące w prażącym słońcu. Wśród nich była także Kiara. Relaksując się, nie zauważył wcale węża, pełznącego przy jego boku.
-Sss, witaj, mój panie!
Simba poderwał się, zaskoczony.
-Och, Elkana, znowu ty? Zawsze musisz się tak skradać?
-Nic na to nie poradzę. Jessstem w końcu wężem. A tobie, królu, doradzam większą uważność. To, że jesteś po obiedzie, nie zmienia faktu, że musssisz dbać o swoje bezpieczeństwo.
-Ty o tym wiesz najlepiej, co?
-Panie, nie miej mi za zzłe, że chcę cię chronić. Więc… dzisiaj znowu była kolej lwic na załatwienie jedzenia, cssso? Nadal jestem zzdania, że wszystkie lwy powinny polować, zzgodnie z naturalnym porządkiem…
-Nie zaczynaj z tym znowu, dobrze? Przecież przyniosłem w zeszłym tygodniu mangustę.
Wąż westchnął z zachwytem, choć Simba wyczuwał, że raczej nie był on szczery.
-Alezzż oczywiście, pamiętam! To była… wssspaniała mangusta! Nie zzrozum mnie źle, panie. To dobrze, że lwice ćwiczą swój fach. Mam jednak jeszcze jedną wątpliwossść.
Król położył łeb na ziemi. Nie był w nastroju na przyjmowanie rad.
-Ech, co tym razem?
Elkana syczał mu wprost do ucha.
-Chodzi mi o to, zzże polują wszyssstkie lwice… oprócz jednej.
Simba spoważniał.
-Mówisz o…
-Kiarze, tak. Czy nie sądzisz, panie, że mimo wszyssstko już nadszedł jej czas?
-Posłuchaj mnie, Elkana. Życie nauczyło mnie ostrożności, a zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci. Myślę, że Kiara musi spędzić jeszcze trochę czasu pod moim okiem. Wiesz przecież, ile niebezpieczeństw nas otacza. Chociażby rozpędzone stada antylop, nosorożce, a nawet… inne lwy. Szczególnie inne lwy!
-Och, wiem to dossskonale. Lecz czy nie sssądzisz też, panie, że wyrządzasz krzywdę tej ptassszynie, nie pozwalając jej rozwinąć skrzydeł? Ssspójrz na nią. Ona z pewnością kocha cię, ale ten ciągły nadzór… czy nie wydaje ci się, że ssspowalnia jej rozwój?
-Wcale tak nie myślę.
-No, jedno jessst pewne- nie zyssskujesz tym jej sympatii.
Król obrócił się z niezadowoleniem.
-Co ty możesz o tym wiedzieć?
-To prossste. Wiem, bo rozmawiałem z nią.
-Jak to? I nic mi o tym nie powiedziała?
-Aaa, panie… Mówisz, że znasz ssswoją córkę, a mimo to wydaje ci się, że jessst ona skora do meldowania ci o wszyssstkich swych poczynaniach?
Simba chciał odpowiedzieć, ale wzięła nad nim górę irytacja. Podniósł oczy ku Lwiej Skale. Kiara nie spała. Bawiła się z jedną z lwic, goniąc się i skacząc. Wąż niestety miał rację- jego córka nie była już tą małą, delikatną lwiczką, co kiedyś.
-Ech… później się nad tym zastanowię. Na razie mam inne rzeczy na głowie. Muszę odpocząć, a potem odwiedzam Rafikiego. Wiesz, że jest chory?
Gad aż cały zadygotał.
-Chory?! Jak to, chory?
-A, zwyczajnie. Zjadł coś nieświeżego. Mówi, że leczy się ziołami, trochę będzie musiał poleżeć, ale wyjdzie z tego.
-To… ssstraszne!
Elkana powiedział to bez krzty udawania. Nie dokonał swego, pomyślał, ale przynajmniej na jakiś czas wyeliminował szamana z gry. Teraz Simba będzie bardziej otwarty na jego sugestie. Wystarczy potem już tylko powiadomić Zirę, a może Kovu któregoś pięknego dnia znajdzie sobie na polowaniu swą przyszłą królową.
-Cóż, panie, na mnie już czasss.
-Bądź zdrów, stary pełzaczu.
-Ty też, królu… i pamiętaj- przekonasz się, jak wielką radość sssprawi ci kiedyś twoja córka, gdy to ona przyniesie ci w zzębach zdobycz na obiad…
Ostatnio edytowany przez Arizona (2011-09-03 14:08)
You think Scar's up there?
Offline
Strony: 1
Wątek zamknięty