Nie jesteś zalogowany na forum.
Cały poniższy tekst pochodzi ze strony ,,http://lionking.pl" i jest tekstem oryginalnym. Jako że strona przestała istnieć , zamieszczam go tutaj , aby był dostępny dla wszystkich zainteresowanych.
Kolejny Obrót Kręgu Życia
Dramatis Personae (w kolejności alfabetycznej):
Akra – lwica ze Złotych Piasków
Amali – córka Vitani i Tanabiego, partnerka Mtangi
Anasa – partnerka Dahabu
Baka – młoda lwica ze Złotych Piasków
Baridi – wędrowiec z bandy Mtangi
Beluwa – lwica ze Złotych Piasków
Biti – lwica z Lwiej Ziemi
Cheka – lwica z Lwiej Ziemi
Dahabu – starszy syn Vitani i Tanabiego król Lwiej Ziemi
Dhalimu – syn Kiary i Kovu, król Złotych Piasków
Hodari – król Podsusza
Hofu – wędrowiec z bandy Mtangi
Kadiri – lwica z Zielonej Doliny
Kauli – pyton królewski, doradca i szambelan w Złotych Piaskach
Kijani – młody król Zielonej Doliny
Kimeta – królowa Zielonej Doliny
Kinamu – szaman, pawian
Kivuli– lwica z Podsusza.
Kota – lwica z Złotych Piasków
Mtanga – partner Amali, wędrowiec przybyły na Lwią Ziemię z początku Drugiej Suszy
Niva – biała lwica, królowa Złotych Piasków
Njaa – stary wódz wędrowców
Raia – lwica ze Złotych Piasków, siostra Nivy
Simmi – lwica ze Złotych Piasków
Taka Drugi – syn Vitani i Tanabiego
Udole – wędrowiec z bandy Mtangi
[Około sześciu lat po zakończeniu DS]
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
01 – Nowe słońce nad Lwią Ziemią
[Piosenka początkowa. Jak dotychczas – wymyślacie sobie melodię. Tutaj: dostojna, podniosła, nieco tajemnicza. Trzy, dwa, jeden... gramy!]
[Ujęcie Lwiej Ziemi z lotu ptaka. Słońce powoli zachodzi, akurat czernieni się, już do połowy zanurzone w horyzoncie. Lwia Skała jest oświetlona przez ten złoto-krwawy blask. Widzimy smutny pochód lwów i lwic, schodzący z półki skalnej. Dwóch samców, jeden potężny, złotofutry i złotogrzywy oraz drugi – nieco mniejszy, znacznie chudszy o piaskowym futrze, czarnej grzywie i rudoblond brodzie, niosą nieruchome ciało zmarłego niedawno władcy. Stary lew ma czerwoną grzywę i straszną, białą bliznę na twarzy (przechodząca przez lewe oko). Poznajemy, iż jest to Tanabi, znużony długimi latami na tronie Lwiej Skały. Za nimi schodzi z siedziby procesja lwic, na jej końcu kroczy niepewnie para – złotofutra lwica i młody lew o szarej grzywie. Ona płacze, on usiłuje ją pocieszać.]
Już źródła narodzin i od dzieciństwa gór
Płynie życie w powodzi, sączy wartko się w dół
Wodospadem młodości, po dojrzałych rzek szum
Spływa iskra boskości w świata w iskier tych tłum
I jak rzeka dostojnie w morzu kończy swój kres
To tak tchnienie każdego musi skończyć się też
[Oddalenie kamery – widzimy, że sawanna w okolicy jest sucha i spieczona słońcem. W kilku miejscach można zobaczyć kości padłych zwierząt. Nad tym żałosnym krajobrazem krąży powoli starszy, zielonopióry dzioborożec, w którym poznajemy z trudem Tiko.]
Nie zatrzymasz tej rzeki żadną z potężnych tam
Jak płynęła przez wieki, spłynie wśród świata ścian
[Tiko zniża lot, niemal zatrzymuje się nad dwoma lwami, niosącymi ciało zmarłego króla, po czym z żałością patrzy na zachodzące słońce.]
Choćby stał jej na drodze, to jej odwieczny bieg
Minie cię w twoje trwodze, boś sam jej biegiem też
[Z dala widać tłumy zwierząt, powoli nadciągające pod Lwią Skałę.]
A jeśli nawet wstrzymasz ten pęd do krańca bram
Tylko przyśpieszysz koniec – bezruch śmiercią jest sam
[Zwierzęta ustawiają się w dostojne szeregi, niemal jak na prezentacji nowego władcy. Ale teraz na twarzach mieszkańców sawanny widać żal i niepewność. Zbliżenie na ciało króla – jego nieruchoma łapa opada z ramienia mniejszego z samców i zawisa bezwładnie w powietrzu. Młoda antylopa, stojąca dalej, odwraca wzrok z autentycznym wzruszeniem.]
Refren:
Więc śmiało idź – więc śmiało płyń
I chwil nie żałuj,
[Złotogrzywy lew wskazuje ogonem na hałdę kamieni pod Lwią Skałą. Kilka lwic podchodzi do skalnej kotlinki i smętnie odsuwa kamienie. Tiko ląduje na głazie nad nimi.]
Bo na łzy już czasu brak
Szybko niknie życia smak
Szybko zwalnia życia nurt i życia sny
[Ujęcie kamieni, toczących się po zaschłej ziemi, wzbudzając chmurki kurzu. Czarnogrzywy patrzy na to, ponurym wzrokiem, a złotogrzywy dumnie spogląda w dal, na zachodzące słońce.]
Potok bieży w morza cień
Zmierzchem kończy czas swój dzień
Niczym echo na twój głos, śmierć życiem brzmi
[Zbliżenie na twarz czarnogrzywego: w jego zmęczonych oczach przesuwają się obrazy z przeszłości. Vitani i Tanabi nad małym kociakiem o ciemnej grzywce, nieco dalej patrzy na to jego starsze rodzeństwo: złotofutra lwiczka i złotogrzywy lewek; Tanabi i Vitani prowadzący polowanie, nieco straszy czarnogrzywy podąża za rodzicami; Śmierć Vitani – lwica spokojnie odchodzi, leżąc w królewskiej jaskini, otoczona przez rodzinę. Czarnogrzywy udaje dumne i spokojne oblicze, ale dwie łzy wymykają się spod jego powiek; Stary Tanabi przemawia do trójki swoich dzieci – czarnogrzywy słucha tego ze smutkiem, coś mówi do ojca, ale ten tylko kiwa drżącą łapą, uspokajając syna. Koniec wizji – Czarnogrzywy właśnie składa ciało Tanabiego do kamiennego zagłębienia.]
Nie płacz za tymi których porwał już wieczny nurt
Oni mieli swe góry, swojej młodości bunt
Ale z czasem pojęli, że też mają swój czas
W morze z dumą wpłynęli, jak wpłynie każdy z nas
Niech cię uczą ich fale, nocny odeszłych głos
Trzeba wciąż płynąć dalej, a nie krzyczeć na los
[Obaj z bratem zasypują króla kamieniami, a kiedy ostatni głaz zostaje złożony na grobie władcy, wszystkie zwierzęta przyklękają w absolutnej ciszy.]
Refren:
Więc śmiało idź – więc śmiało płyń
I chwil nie żałuj:
Życie płynie aż po kres
Tak jak było, będzie też
Nie powstrzymasz tego – każdy ma swój czas
Oba lwy stoją nad grobem ojca, patrząc na nasypane przed chwilą kamienia, ale i ukradkiem spoglądając na siebie. Kamera oddala się i widzimy płaczące stado, wciąż trwające w ukłonie zwierzęta, lecącego nad nimi Tiko oraz suchą sawannę.]
Każdy z tych dostojnych ciał
Tu, na naszym miejscu stał
Tam gdzie teraz stoją – stanie każdy z nas
[Słońce gaśnie za horyzontem. Muzyka cichnie.]
Cały świat, ciepło suchego wieczoru, piekący wiatr od pustyni i ciche szlochy lwic, docierały do Taki jakby zza grubej zasłony. Przez długie chwile stał nad grobem ojca, usypanym tuż obok starszego grobu matki, nie wiedząc gdzie się znajduje. Dopiero głos Dahabu przywrócił mu poczucie rzeczywistości. Jego starszy brat zaczął mowę pogrzebową. A przecież mieli wygłosić ją wspólnie.
- Mój ojciec… – mówił złotogrzywy, tak jakby był tam jedynym potomkiem Tanabiego. – …był wspaniałym królem. Jego rządy zakończyły tragiczny konflikt pomiędzy Złotym Stadem a Lwioziemcami. On i moja matka przywrócili Krąg Życia, zaburzony sporem Skazy i Mufasy. Dla dobra naszej ziemi i stad ją zamieszkujących, Tanabi potrafił sprzeciwić się własnemu ojcu, Simbie. Sprawował silne rządy pomimo kalectwa, które go spotkało. Był dla wszystkich panem, ale i wzorem. Dlatego pamięć po nim powinna żyć długo w naszych czynach. Opuścił nas w ciężkich czasach, ale i wskazał drogę, jak walczyć z przeciwnościami suszy. – Suchy wiatr wzmógł się nieco bardziej, osypując zgromadzonych deszczem piasku. Któraś z lwic kichnęła, kiedy pył dostał się do jej nosa, ale ucichła natychmiast, zawstydzona. A Dahabu mówił dalej. – Dlatego proszę was, abyście nie płakali po naszym umiłowanym władcy, bo łzy, tak jak każda woda, są nam potrzebne do życia. Trwając w czasie próby uczcimy Tanabiego najwspanialej!
Pomimo powszechnego przygnębienia, przez zgromadzenie lwic przeszedł pomruk aprobaty i zachwytu nad wzruszającymi słowami złotogrzywego. Jednak Taka stał bez ruchy, wpatrując się w grób ojca, dopóki Amani nie podeszła do niego i nie traciła w bok.
- Ty też coś powiesz? – szepnęła.
- Po co? – mruknął czarnogrzywy. – Tata wie, co tkwi w moim sercu. Dahabu nie usłyszy tego, nawet gdybym ryczał na całe gardło.
Bo starszy syn Tanabiego już czuł się królem. Stał przed zgromadzeniem wyprostowany i poważny, jednak błyskający z oczu dumą nowego władcy. Zmarły król nie pozostawił testamentu, ale wszyscy wiedzieli jak miało być. Wiedziała także Amali – zostawiła młodszego brata i sama podeszła do pogrzebowych kamieni. Jej mowy Taka nawet nie zapamiętał, ale wierzył, iż także brzmiała pięknie.
I cała ceremonia zakończyła się. Lwice wróciły do jaskini, a Tiko rozesłał zgromadzone zwierzęta. Przy kamieniach pozostały jedynie dzieci Tanabiego oraz Mtanga, partner Amali. Taka wciąż trwał najbliżej grobu, aż do czasu gdy wrócił majordomus. Ptak usiadł na ramieniu Dahabu („Czemu na jego ramieniu?” zapytał bezgłośnie Taka. „Przecież mój brat nie jest jeszcze królem.”) i złotogrzywy szepnął mu coś do ucha. Dzioborożec porwał się natychmiast do dalszego lotu, a Taka zmarszczył brwi.
- Bracie, odchodzimy. – oznajmiła Amali. Oczywiście, zwróciła się ku Dahabu, choć jej bratem także był Taka. A sam złotogrzywy skinął tylko dumnie głowa i odparł spokojnie.
- Dobrze… Niech Królowie Przeszłości was prowadzą i pozwolą założyć potężne stado. Las Południowy?
- Tam wciąż może być nieco zwierzyny. – potwierdził szarogrzywy wędrowiec.
- Wiecie, że jeśli wam się nie uda, możecie wrócić. – powiedział Dahabu, acz tonem, który sugerował zupełnie coś innego.
- Będę tęskniła, braciszku. – szepnęła Amali i polizała złotogrzywego po policzku. – Trzymaj się, Taka. – dodała ciszej, podchodząc do młodszego brata.
- Czego? – zapytał czarnogrzywy, ale zbyt cicho, aby ktokolwiek go usłyszał.
A para lwów już kroczyła na południe, ku nieco wilgotniejszym partiom sawanny. Gdyby nie głuchy szok w duszy Taki i rwące poczucie pustki po ojcu, życzyłby im z całego serca dużo szczęścia. Ale nie w tamtej chwili. Najmłodsze z dzieci Tanabiego powoli przezwyciężało wewnętrzny paraliż, ale tylko po to, aby odczuć wzbierającą złość na Dahabu. Trwali w milczeniu długo, być może nawet kilka godzin, nie wiedząc, co mówić i jak się zachować.
- I co teraz? – zapytał, a kolejny powiew wiatru osypał ich piaskowym kurzem.
- Chodźmy bliżej pod skałę. – mruknął starszy z braci i nie czekając na odpowiedź, ruszył ku rodowej siedzibie. Schronili się przed wiatrem w niecce na zachodniej ścianie. Złotogrzywy odruchowo zajął miejsce na kamieniu w samym środku kotlinki. To on ten kamień toczyli w dzieciństwie długie boje, twierdząc, ze przyszły władca Lwiej Ziemi musi wpierw zdobyć tę skałkę. Oczywiście, młodszy i słabszy Taka regularnie dostawał w takich walkach w skórę, ale czasem koło fortuny odwracała się ku niemu, kiedy namawiał do pomocy siostrę. Ale Amali już nie było, a mały Taka został sam.
- Wiesz, co teraz nastąpi. – stwierdził Dahabu.
- Nie. – skłamał czarnogrzywy. – Ojciec też nie wiedział. Dlatego nie wyznaczył następcy. – Starszy z braci uśmiechnął się złośliwie, słysząc te słowa.
- No więc jak. – Podniósł prawą łapę i wysunął szpony. – Chcesz walczyć o tron? Ojciec nigdy by nam na to nie pozwolił, ale teraz…
Przez krótki ułamek sekundy młody lew rozważał przyjęcie wyzwania. Nie, aby liczył na zwycięstwo, gdyż to musiało by być chyba cudem, dziełem Królów z Przeszłości, ale dla samej przekory głos w jego duszy wołał, aby wyciągnął pazury. „Przecież by mnie nie zabił.” Pomyślał Taka. „Gdyby Przodkowie mi pobłogosławili, też bym go nie zabił. Jesteśmy braćmi, krew to święta rzecz… I on jest starszym bratem… Nie zrobię nic, aby zamazać te prostą prawdę. Jemu tron się należy.” Zdusił w umyśle wspomnienia wszystkich upokorzeń z dzieciństwa i odpowiedział.
- Nie. Będziesz królem. Odejdę z Lwiej Skały.
- Zawsze możesz…
- Zamknij się! – syknął Taka, słysząc w głosie brata ironię. – Jutro ruszę do Złotych Piasków, oznajmić cioci Kiarze o śmierci ojca. Kiedy mnie nie będzie, zrobisz co chcesz.
- Zrobię, nawet jeśli zostaniesz. – uśmiechnął się złośliwie złotogrzywy. – Świt wstanie za kilka godzin. Tiko już zwołuje zwierzęta…
- Co?! – warknął wściekły Taka. – Odwołaj ich, wciąż trwa żałoba po naszym ojcu!
- Królestwo musi mieć króla… poddani musza mieć władcę. – przypomniał starszy z braci.
I wtedy Taka Drugi wyciągnął pazury. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale fala złości obmyła jego umysł. Dahabu chciał ogłosić się królem, zanim jego brat opuściłby kraj. Nie tak brzmiała niepisana umowa między nimi. Tak jak Amali, Taka miał odejść z Lwiej Ziemi, nie składając hołdu nowemu władcy. Aby pozostać już na zawsze księciem, może bez ziemi, ale z niepodważalnym tytułem. Założyć kiedyś stado, kiedy skończyłaby się susza, albo udałoby mu się znaleźć jakiś inny, żyzny kraj. Ale Dahabu chciał go upokorzyć przed stadem, zmusić go do hołdu. Przez kilka uderzeń serca, Taka rozważał rzucenie się na brata. Ale zamiast tego warknął tylko.
- Zaczynasz rządy od zdrady. Szerokiej drogi! – I natychmiast, nie mówiąc słowa pożegnania, odwrócił się i ruszył ku północy.
Złotogrzywy patrzył za odchodzącym długie minuty, żując w milczeniu ostatnie przekleństwo brata. Nie chciał, aby to się w ten sposób skończyło. Ale jaki miał wybór? Musiał objąć tron po ojcu, dla dobra królestwa i stada. Dla utrzymania pokoju i dobrobytu Lwiej Ziemi. w czasach Drugiej Suszy kraina nie mogła sobie pozwolić na wojnę, nawet zimną wojnę dwóch pretendentów. Jakkolwiek Dahabu kochałby Takę (a wierzył, że kocha młodszego brata), ta miłość nie mogła mącić jego osądu wobec najwyższych spraw państwowych. Młodszy z synów Tanabiego powinien odejść i żadne gorzkie wyrzuty nie miały zmienić tego faktu. Kiedy czarnogrzywy znikł za wzgórzem, Dahabu szepnął do północnego wiatru.
- Powodzenia, Taka. Niech ci się wiedzie, gdziekolwiek dotrzesz. – A potem odszedł z powrotem ku Lwiej Skale. Świt się zbliżał, a on musiał być gotowy na ogłoszenie swoim poddanym dobrej nowiny.
A młodszy lew zapamiętale pokonywał kojenie metry i kilometry sawanny. Właściwie doskonale rozumiał motywy brata i już po kilkunastu krokach pożałował tak ostrego pożegnania. Ale nie zatrzymał się, ani nie odwrócił. Nie miał czasu – świt zbliżaj się nieubłaganie, a on musiał dotrzeć do granic przed proklamacją Dahabu. Niby nie był to dystans daleki, ale zmęczony, spragniony lew, który zapadał się po kciuki w wysuszoną ściółkę sawanny, nie tyle biegł, co wytrwale maszerował ku pustyni. Był twardym samcem, ale zmuszono go do wysiłku ponad miarę. Po kilkudziesięciu minutach poczuł zawroty głowy i pieczenie w gardle. Tak, brat nie pozwolił mu się nawet napić przed podróżą. Jedyne, w pełni bezpieczne źródło w królestwie biło w pobliżu Lwiej Skały i to Dahabu był odpowiedzialny rozdzielanie cennego płynu. Taka nie zaspokoił pragnienia przed pogrzebem, zbyt przejęty chwilą, aby myśleć o potrzebach ciała. I już tego żałował. Wiedział, że porywał się na rzecz szaloną – marsz przez pustynie w środku pory suchej. Na dodatek był niewyspany, spragniony i głodny. Ale przecież nie miał wyboru – musiał opuścić dom. Nawet przez chwilę nie przypuszczał, aby brat życzył mu śmierci, ale cała żałosna sytuacja mogła się w ten sposób skończyć. „Musze napić się tego szlamu z resztek Rzeki Granicznej.” Pomyślał zniesmaczony lew. „Inaczej nie przetrwam nawet mili Wielkiej Pustyni.”
Do wyschniętego rozlewiska rzeki dotarł w ostatnich chwilach przed świtem. Zanurzył spragnione usta w wilgotny muł i spróbował wyssać z lepiej mazi choć trochę wody. Płyn był słony, a lew wiedział, co sól może zrobić z odwodnionym organizmem. Ale liczył na łut szczęścia i siły własnego ciała. Pił aż do pierwszych torsji, kiedy jego gardło odmówiło już przyjęcia brudnej wody. Potem przedarł się przez linię błot i upadł na piasek Wielkie Pustyni. Udało mu się – upuścił dom.
A chwilę później w powietrze wzniósł się odległy ryk lwa. Taka ledwo słyszał proklamację brata. W tamtej chwili leżał skurczony na suchym piachu, walcząc ze słabością organizmu. Wiedział, że to nie był czas na sen. Musiał iść przed siebie, na dobre, czy na złe, byle by nie zasnąć pod morderczymi promieniami słońca. Kiedy ryki zwierząt obwieściły powszechną radość na Lwiej Ziemi, Taka zrobił pierwszy krok ku północy. Kiedy odgłosy zamilkły, lew był już trzydzieści kroków od domu. Ignorował dźwięki święta za sobą – miał tylko jedno zadanie. Iść ciągle wprzód i wprzód. „Może, gdzieś tam… czeka na mnie nowy dom i nowe życie.” Pomyślał, ale po chwili nawet myśli schował głęboko. Nie mógł męczyć się czymkolwiek innym niż samą drogą. Miał do rozejścia dobre pięć dni marszu. Albo nieco mniej, jeśli zginąłby na szlaku, co po kilku godzinach drogi wydało mu się całkiem przyjemną perspektywą.
Słońce wyjrzało ze wschodu, ale szybko wzniosło się wyżej, kierując na północną część nieba. Wiatr wiał słabo, ale mimo to wzbudzał drobny pył, który wciskał się w nozdrza i usta lwa. Taka miał mocno zaciśnięte powieki, gdyż kierował go spadający z nieba żar i odwieczne instynkt wędrowca. Ale o jednym czarnogrzywy nie wiedział – był prowadzony także przez kogoś jeszcze.
- Po prostu pięknie. – mruczał Sparthi, kroczący obok ciotecznego wnuka. – Masz w sobie ćwierć krwi złotego lwa, ale to ci niewiele pomoże, jeśli nie masz w żołądku wody.
Nawet gdyby czarnogrzywy spojrzał na bok, nie zobaczyłby zjawy martwego Złotego Króla. Król z Przeszłości spokojnie oglądał krewniaka, nie próbując nawet nawiązać kontaktu – jako patron pustynnych wędrowców miał wiele obowiązków i ograniczało go wiele zakazów. Nie mógł nawet wspomóc Takę swoją podniebną siła, gdy byłoby to naruszenie praw Kręgu. Jedynie patrzył, a warto pamiętać, iż wzrok Dawnych sięga dalej niż zmysły żyjących. Sparthi widział nie tylko znużoną i pochyloną nad szlakiem sylwetkę wnuka Ziry, ale mógł zajrzeć w głąb odwodnionego ciała. Żywy lew maszerował resztkami sił, a odwodnienie i niemożność pozbycia się z potem toksyn ze zmęczonego organizmu już spychało lwa ku krawędzi nieprzytomności. Do zmroku zostały jeszcze trzy, długie godziny, które czarnogrzywy musiał przejść lub przynajmniej przeczekać, nie zapadając w niebezpieczny sen.
A Sparthi nie był w stanie nic zrobić. Razem z wiatrem szeptał słowa zachęty, ale skupiony na powolnym marszu taka ignorował je. „I dobrze.” Pomyślał pustynny patron. „Niech idzie. Jeśli przetrwa tę drogę, pokaże, jak jest silny. Przeżyje! Jest w nim wiele z Ziry! To będzie znak, że Krąg Życia przeznaczył mu ważną rolę do odegrania.” I Złoty Król miał rację. Pomimo palących zawrotów głowy, ran na poduszkach łap i ciała, gotującego się we własnych truciznach, Taka dotarł godzinę przed zachodem słońca do Dalekiej Oazy.
„To znaczy…” myślał z goryczą Sparthi. „…kiedyś to była Ostatnia Oaza. Kiedy Zira była małą kotką i dla psikusa ruszyła na pustynie. Gdyby nie to źródło, pewnie zginęłaby, a ja nigdy bym jej nie znalazł.” Odrzucił wspomnienia, kiedy ujrzał żałosne resztki znanego miejsca. Zamiast „oazy”, należałoby powiedzieć „Ostatnia Kępa.” Z piasku wyrastała niewielka wysepka zielonożółtych łodyg stepowego ostu, a miejscu z którego niegdyś biła czysta woda, tamtego wieczoru widać było jedynie bajorko w pół zaschłego mułu. „Cóż, lepsze to niż sól z Rzeki Granicznej.” Mruknął bezgłośnie Złoty Król.
A Taka upadł twarzą w brudna wilgoć i przez kilka minut trwał w bezruchu, chłonąc spieczonym futrem rozkoszny chłód. Dopiero potem wstał i obiema łapami zabrał się do kopania w skorupie szlamu. Na szczęcie, szybko dotarł do wodnego oczka. Natychmiast zanurzył pysk w chlupiąca ciemność i pił do przesytu. Tamta woda była również brudna, ale przynajmniej zupełnie słodka. Kilka litrów, które Taka zdołał wessać z zamulonego dna okazało się zbawcze dla umęczonego ciała. Pot, który wystąpił kilka minut później, wypłukał z organizmu pustynnego wędrowca przynajmniej cześć toksyn, a spieczone gardło odczuło natychmiastową ulgę. Czarnogrzywy chciał zasnąć tam, z głową wciąż pochyloną nad zamulonym oczkiem, ale zebrał siły woli, wstał i zasypał resztki drogocennego źródła. Nie liczył, aby do rana dawna oaza zgromadziła dostateczna ilość wody na kolejny napitek, ale myślał o innych pustynnych podróżnikach. Nie mógł niszczyć tej ostatniej szansy dla spragnionych i jeśli istniała, choćby najmniej prawdopodobna możliwość, że oczko w ciągu tygodnia zbierze choć trochę rosy i korzennych soków ostów, należało mu w tym pomóc.
- Na zdrowie. – szepnął do nieznanego, przyszłego użytkownika oazy. Chwilę potem legł bezwładnie w cieniu kolczastych krzaków i zapadł w kamienny sen.
Księżyc wszedł na nocne niebo i oświetlił mdłym blaskiem pustynną wyspę. Szybko zrobiło się zimniej, ale w czasach suszy każdy chłód był mile widziany. Przez sen, lew uśmiechnął się, kiedy zimniejszy wiatr z pustyni zmusił go do zwinięcia się w ochronny kłębek. Im było zimniej, tym wolniej tracił wodę. A woda na pustyni zawsze, a w czasach suszy wszędzie, oznaczała życie. Taka nie bał się śmierci, nie widząc przed sobą żadnej drogi życia. Ale jednak Krąg pozwolił mu przetrwać ów pierwszy dzień wygnania, jakby szykował dla niego ważną ścieżkę.
- No, chłopcze, twardy jesteś. – szepnął z autentycznym podziwem Sparthi. Zjawa, stojąca pod krzakiem ostu pochyliła się nad śpiącym lwem i przyjaźnie trąciła jego bezwładne ramię. – Ale to był dopiero jeden dzień. Nie jesteśmy jeszcze nawet w ćwierci drogi. Musisz sobie przypomnieć dziedzictwo lwa pustynnego. Przypomnieć ten spadek, który otrzymałeś po babce.
Śpiący Taka skinął nieświadomie głową.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
02 – Suche Piaski
Taka dotarł do Złotych Piasków wieczorem, pięć dni po opuszczeniu Lwiej Ziemi. Mógłby dotrzeć i dobę wcześniej, gdyby nic się nie stało. Ale ostatnie mile drogi czarnogrzywy nie szedł, ale pełzł. Dosłownie – burza piaskowa, która wybuchła trzy dni po pogrzebie Tanabiego, zmusiła wędrowca do pokonywania wielu odcinków drogi wtulonym w piach i pył. Zazwyczaj Taka odpoczywał w głębi kotlinek, a potem czołgał się przez szczyty wydm, aż do następnego schronienia. W tym czasie praktycznie nie pił. Kilka razy jedynie udało mu się znaleźć hałdy kamieni, spod których zlizywał resztki rosy. A suchy wiatr piaskowej burzy w końcu pozbawił go i tego źródła płynów. Ostatnią dobę lew żuł zapamiętale korzeń pustynnego ostu – wpierw, aby wycisnąć z niego wszelkie soki, potem, aby pobudzić gruczoły ślinowe do pracy. A w końcu z premedytacją gryzł suchy i cierpki pęd, aby poranić dziąsła i choćby piciem własnej krwi oszukać wszechogarniające pragnienie. Podczas jednego z postojów (znalazł gęsta kolonię kaktusów, pod która spędził większość dnia. Dzięki temu maszerował całą, następną noc) pomyślał beztrosko, zużywając na ten cel cały pozostały zapas optymizmu: „Dzięki temu pragnieniu przynajmniej nie czuję głodu”. Nie czuł – żołądek był zbyt zmęczony aby dopominać się mięsa.
Taka szedł w takim zamroczeniu, że nie zauważył Złotych Piasków. Majestatyczne skała pustynnego królestwa wyrosła przed nim, ale wędrowiec nawet nie podniósł znużonej głowy. Przez to nie zobaczył siedziby Złotego Króla – wysokiego na niemal sto metrów, długiego i szerokiego na prawie trzysta, kamiennego masywu, obejmującego niczym podkowa lwią siedzibę i wejście do monarszej jaskini. Grota wychodziła na południe, co musiało stanowić błogosławieństwo dla mieszkańców – dzięki temu kryli się przed najostrzejszym słońcem zenitu, bezlitośnie spadającym na pustynię z północy. Sercowaty kształt skały osłaniał więc lwy doskonale, a co jeszcze ważniejsze – krył w sobie niezwykły skarb. Otóż przez liczne szczeliny i wewnętrzne kanały, do jaskini spływała rosa, co nocy osadzająca się na Złotej Skale. Grota dysponowała więc czymś na kształt własnego źródła, które (choć w tamtych czasach z trudem) zapewniało wodę dla stada. Przed wejściem do siedziby Złotych rozciągał się osłonięty cieniem skały plac. Dzięki wilgoci źródła, rosło tam kilka akacji i kaktusów, tworzących majestatyczny szpaler ku podnóżom masywu. W dodatku piasek na placu, ten najdrobniejszy, delikatnie nawiewany przed wschodnie wiatry, w świetle zachodzącego słońca faktycznie wyglądał jak żywe złoto. Taka zachwyciłby się pięknem siedziby stada i przyznałby, że ta zasługuję na swoją nazwę. To znaczy: przyznałby, gdyby mógł. W tamtej chwili wciąż brnął z pyskiem przy ziemi, żując zapamiętale korzeń ostu i co chwila przełykając mdłą mieszankę krwi i śliny. Właśnie w takiej pozie zauważyły go Kota i Raia.
- Spójrz! – szepnęła młoda lwica o jasnopiaskowym futrze. – To lew. – Jej towarzyszka, złotofutra, delikatna samica, rzuciła dotychczasową robotę, jaką było szukanie rosy pod płaskimi kamieniami placu i spojrzała, gdzie wskazała jej przyjaciółka.
- Lew. – potwierdziła bez emocji. – Nic nam nie zrobi. Wygląda na tak wyczerpanego, jak gdyby przekraczał pustynię.
- Uważaj, desperacja może dodać siły. – mruknęła Raia. – Kota, biegnij po króla, ja go zatrzymam.
Pomimo zmęczenia, irytacji z powodu nieudanego polowania i ogólnego rozbawienia powagą i strachem przyjaciółki, Kota zdziwiła się. Nie uważała, aby znużony wędrowiec stanowił jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ale na miejscu Rai, to ona pognałaby do Dhalimu, oznajmić mu tak ważną nowinę. Być bliżej monarchy, pokazać swoją lojalność i czujność… Piaskowofutra nigdy nie kryła, że kocha nowego króla Złotych Piasków. Kochała go od samego kocięctwa, jeszcze za życia lady Kiary i lorda Kovu, a przez te lata nic się nie zmieniło. Pomimo że młody książę, a potem król, ignorował wielbicielkę, aby troszczyć się o względy Nivy, jej starszej siostry, Raia nigdy nie rezygnowała z cichej, ale oddanej służby Dhalimu. Ona zawsze święciła przykładem wierności i zapału na łowach i ciężkich poszukiwaniach wody. Surowo tępiła wszelkie przejawy zniechęcenia, czy szemrania wobec władcy. Choć brązowogrzywy król traktował najwierniejsza poddaną z dystansem i lekceważeniem, ta odpłacała mu tylko jeszcze większą miłością. Nie miała nawet żalu do siostry, kiedy ta związała się z monarchą. Chyba jako pierwsza uklękła przed nową królową i z absolutną szczerością uznała władzę monarchini. Ale zrobiła to tylko z miłości do króla. I dlatego Kota spodziewała się, że piaskowofutra lwica nie przepuści żadnej okazji, aby przypodobać się władcy. Ale nie – ta chciała jedynie jak najlepiej pełnić swoje obowiązki.
- Nie zje mnie. Ty idź. – powiedziała złotofutra, chcąc oddać choćby tę drobną przysługę przyjaciółce. Raia skinęła z wdzięcznością głową i ruszyła do królewskiej groty. A Kota zakryła rosodajne kamienie wiązką ostowych łodyg i ruszyła ku przybyszowi. – Podnieś głowę, przystojniaku, bo nie zauważysz naszej skały. – zawołała przyjaźnie.
A czarnogrzywy natychmiast poderwał pysk ku górze, acz jednoczenie wygiął twarz w grymasie bólu, jakby przyczajone do pochylonej postawy mięśnie karku odmówiły posłuszeństwa trzymania głowy. Lwica zauważyła spod rudawej brody zapadnięte policzki wędrowca i stwierdziła, że jego zmrużone od wysiłku i niewyspania oczy krzyczą o łyk wody. Łapy gościa były poranione od długiej drogi, na plecach lwica dostrzegła również złowieszcze plamy krwi. Czarnogrzywy musiał walczyć z burzą piaskową i to na otwartej przestrzeni.
- O, Aristo! – jęknęła Kota i rzuciła się, aby podeprzeć padającego samca.
Nie zdążyła – czarnogrzywy upadł na miękki piasek placu, zapadając się pyskiem w złoty pył. Uderzając o ziemie otworzył bezwiednie usta, a z jego paszczy wypłynęła strużka krwi. Zrozpaczona lwica stwierdziła, że przybysz umiera. Bez zastanowienia przywarła ustami do jego ust, chcąc oddać choć ową odrobinę swojej wilgoci. Potem pociągnęła bezwładne ciało nieprzytomnego do najbliższego z ozdobnych kaktusów. Nie myśląc co robi, wysunęła pazury i przytknęła je do pnia rośliny. Mimo bólu w poduszce kłutej kocami, pociągnęła kończyną, wycinając z pnia soczysty kawałek mokrego miąższu. Przytknęła go do wciąż rozwartych ust wędrowca, a ten odruchowo zacisnął powieki na zbawczej wilgoci. Widząc, że gość sam potrafi przełykać wodnista papkę, Kota natychmiast wróciła do ranionego kaktusa i przykryła wyrwę w pniu płaskim kamieniem. Nawet kropla drzewnego soku nie mogła się zmarnować. I w tamtej chwili nadszedł Dhalimu z lwicami.
- Sama go tak urządziłaś? – zapytał gigantyczny, brązowogrzywy samiec. – Nieźle!
- Sir, to… – zaczęła złotofutra, ale sama uzmysłowiła sobie, iż nie wie, kogo przedstawia. – Nie wiem, panie. Znalazłyśmy go z Raią. Jest wyczerpany i być może przekraczał pustynie od południa.
Oprócz władcy, przed grotę wyszły wszystkie lwice Złotego Stada – dwanaście samic, nie licząc Koty i Rai. Tuż za monarchą stała Niva – od niedawna partnerka Dhalimu. A Raia podbiegła do wędrowca i stanęła pomiędzy nim a królem, tak jakby zamierzała bronić dwakroć większego od siebie samca przez wyczerpanym przybyszem.
- Co dalej, panie? – zapytała.
- Wygląda mi jakoś znajomo… – mruknął Dhalimu. – Nie zabijajcie go, chcę zadać mu kilka pytań.
Do zamroczonego umysłu Taki owo ostanie zdanie dotarło i kazało mu otworzyć oczy. Powieki niechętnie wykonały rozkaz umysłu, ale lew dostrzegł w świetle gasnącego dnia potężnego samca oraz jego dwór. Przez kilka sekund, rozważał, czy nie śni, ale doszedł do wniosku, iż musi działać, jakby ten sen był rzeczywistością.
- Jestem Taka Drugi. – wyjąkał z trudem. – Syn Vitani i Tanabiego. Przybywam z Lwiej Ziemi.
Tak powiedzieć zamierzał, choć nie był pewien, czy zgromadzeni go dobrze usłyszeli. Jednak deklaracja leżącego przynajmniej w części dotarła do ucha władcy, bo ten podszedł do wędrowca i nachylił się nad nim z pełnym ciekawości uśmiechem.
- Co? Mój kuzyn i książę Lwiej Ziemi… pozwolisz że nie uwierzę.
- Królem Lwiej Ziemi jest Dahabu, ja jestem jego bratem. – odparł czarnogrzywy, usiłując podnieść głowę. Kiedy mu się to nie udało i jęknął z bólem, Kota podeszła do wędrowca i delikatnie podniosła jego głowę, kierując ku monarsze.
- Tak… nawet trochę wyglądasz mi na krewniaka… Ale czego tu szukasz? To stado ma już lwa! – dokończył wrogim tonem.
- Przyszedłem… – zaczął Taka, ale po chwili zaniósł się suchym kaszlem. – Wody! – wyjęczał żałośnie.
- Panie? – spytała Kota. – Mam przynieść tykwę ze źródła? – Dhalimu tylko prychnął z irytacją i spojrzał nerwowo na poddaną.
- Nie! Póki nie powie, czemu tu przybył, nie wiem, czy jest naszym gościem.
- Sir, jeśli go nie napoimy, to już nigdy nic nie powie. – zauważyła złotofutra.
- Cisza! Król mówi! – syknęła ostro Raia, wpatrzona w oblicze władcy.
- Nivo! – szepnęła z prośbą Kota, kierując spojrzenie na siostrę przyjaciółki.
- Cisza, powiedziałam! – dodała wściekłym tonem piaskowofutra.
A Taka, opierając się na Kocie, ostrożnie wstał, a przynajmniej wyprostował łapy i zawisł na nich, podtrzymywany wciąż przez lwicę. Choć wyglądał jak żywy trup, nagle wykrzesał z siebie nieoczekiwany zapas sił. Spojrzał pewnie na kuzyna i powiedział głośno.
- Mieszkańcy Złotych Piasków. Przybyłem tu do mej ciotki, Kiary, aby oznajmij jej smutną wieść. Jej brat, król Tanabi, nie żyje.
- No to się spóźniłeś, przybyszu. – odparł szybko władca. – Moja matka… – skłonił odruchowo głowę, tak jak wszystkie lwice w stadzie, z Kotą włącznie. Pozbawiony oparcie Taka zachwiał się i niemal upadł na stojącego obok kaktusa. Lwica jednak zdążyła go przytrzymać. – …odeszła ku Gwiazdom i mojemu ojcu w zeszłym sezonie. Nie masz tu czego szukać.
- Nie uronisz łzy nad losem wuja? – zapytał cierpko czarnogrzywy.
- Wiesz… w lepszych czasach, może. – odparł król. – Ale teraz oszczędzamy wodę. Dobrze… – Zmierzył wzrokiem gościa. – Niech ci będzie. Akra! Przynieś jedną tykwę wody dla mojego kuzyna. – Młoda lwica ze stada ruszyła biegiem ku jaskini, a Dhalimu mówił dalej. – Napijesz się i wrócisz do nowego króla Lwiej Ziemi. Oznajmisz mu, że żałujemy straty Tanabiego oraz, że życzymy królestwu Lwioziemców siły i dobrobytu.
- Kochanie, on jest wyczerpany! – szepnęła do ucha monarchy Niva.
- Milcz! – syknął cicho, ale wystarczająco głośno dla uszu Taki, Dhalimu. – Jeśli zostanie tu choć noc, potraktuję go jak rywala i pretendenta. A tego chyba byśmy nie chcieli, prawda, najdroższa? – I brązowogrzywy wysunął pazury z prawej łapy. Wieczorny wiatr porwał kilka tumanów piasku i obsypał łagodnie stojących na placu. Ale pustynne lwice doskonale wiedziały, co ów wiatr oznacza. Szła burza piaskowa, w porównaniu z którą niedawna kurzawka była kocięcą igraszką.
- Pozwól mu chociaż przenocować w grocie… – zaczęła królowa, ale widząc wzrok partnera, szybko poprawiła się. – To znaczy… w cieniu naszej skały.
- Jeśli zostanie, przyjmę to wyzwanie! – odparł dumnie władca.
- Ale on…
Szlust.
Bez żadnego ostrzeżenia, Dhalimu uderzył partnerkę łapą po pysku. Gdyby nie schowane pazury, rozdarł by jej skórę, być może nawet sięgnął do oczu. Ale siła ciosu i tak była straszna. Białofutra lwica zachwiała się i oparła o pobliską akcję, w ostatniej chwili powstrzymując okrzyk bólu. Potem osunęła się ku ziemi, chwytając za uderzony pysk. Złote Stado, jak na komendę odwróciło wzrok, udając, ze nie widzi hańbiącej sceny. Tylko Taka zacisnął szczęki i odruchowo wysunął pazury.
- Zostajesz, kuzynku? – zapytał jadowitym tonem Dhalimu i podszedł do gościa.
- Nie, panie! – odparła drżącym głosem Kota. – On tylko się napije i odchodzi. – popchnęła znacząco wędrowca ku przybiegającej z naczyniem Akrze. Lwica postawiła przed gościem naczynie i w pokorze oddaliła się ku stadu. Ze zdziwieniem spoglądała na milczące w napięciu samice i leżącą bezwładnie królową, ale nie miała odwagi pytać, co zaszło.
A Taka mierzył chwilę wzrokiem skorupę z życiodajnym płynem, po czym podszedł do tykwy. Wziął ją w zęby i ruszył ku płaczącej bezgłośnie Nivie. Zanurzył poranioną łapę i zrosił kilkoma kroplami pysk królowej. Ta otworzyła oczy i zaraz potem usta chyba chcąc zaprotestować, ale Taka nie bacząc na to polał siniak na twarzy Nivy. Kiedy lwica wyraźnie potrząsnęła głową, i uciekła zabiegom czarnogrzywego, ten odłożył naczynie na piasek i bez słowa ruszył na południe. Zaciskał mocno szczęki i resztą woli powstrzymywał zrozpaczone ciało. Cały organizm wołał do niego, aby wrócił do tykwy i wypił resztę płynu, gdyż inne wody mógł już nigdy w życiu nie skosztować.
- Panie… – jęknęła Kota. – Twój kuzyn nie przeżyje drogi do domu.
- Po nim też mam ogłosić żałobę? – zapytał warknięciem król. Patrzył wściekłym wzrokiem na powoli wstającą partnerkę.
- Ale on…
- Król rzekł! – ryknęła ostro Raia. – Koniec dyskusji.
- Właśnie. Wracamy. – polecił monarcha i ruszył ku jaskini. Tuż za nim podążyły lwice, a na końcu Raia, trzymająca wciąż zszokowaną i zamroczoną Nivę.
- Źle zrobiłaś, moja pani. – szeptała piaskowofutra. – Bardzo źle.
- Ale siostrzyczko… – wyjąkała władczyni. – On…
- Cii… nic już nie mów. Lepiej nie mów. – ucięła Raia i przyśpieszyła kroku.
Na placu, w alei kaktusów została jedynie Kota. Wciąż patrzyła na oddalającą się w mrok sylwetkę wędrowca i myślała intensywnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund rozważała konsekwencje nieposłuszeństwa wobec monarchy. Potem jednak uznała, że nie ma wyboru i musi je zaryzykować. Po czym skupiła się na ważniejszym problemie – wodzie i mięsie dla wędrowca. Nie miała wielkiego wyboru, ale postanowiła zaryzykować. Jeszcze raz zmierzyła wzrokiem kuśtykającego na południe lwa i ruszyła szybkim krokiem ku królewskiej grocie.
Może był to szczery odruch serca, może podpowiedź pustynnego wiatru. Lwicy wydawało się, że w szumie wzmagającego się podmuchu słyszała imię wędrowca. Ale myślała o tym dłużej. Skoro już raz postanowiła złamać prawa Dhalimiego, nie miała zahamowań, aby dokonać tego powtórnie.
A Taka nie patrzył przed siebie, ale szedł najłatwiejszym szlakiem, gdzie go niosły łapy. Zamiast iść wprost ku dawnemu domowi, po chwili skręcił bardziej na wschód, wyczuwając pod łapami twardy grunt zasypanej piaskiem płyty skalnej. Nie wiedział, że podąża szlakiem do Suchej Oazy. I był nawet w połowie drogi, kiedy wybuchła burza piaskowa.
*
Kota przekradała się ze zdobyczą przez przedsionek Złotej Groty. Jej serce biło głośno, tak głośno, że aż dziwiła się, iż śpiący Dhalimu tego nie słyszy. A król spał w otoczeniu wiernych lwic. Oczywiście musiał odwołać polowanie z powodu burzy. Bardzo go to denerwowało, ale rozumiał, że posyłanie lwic na pewną śmierć nie przyniosłoby mu mięsa. Dlatego też nakazał poddanym ciszę i sam zapadł w sen. Skorzystała z tego Kota, która ostrożnie wyniosła ze spiżarni udziec antylopy elan. Wiedziała, że kilka kilogramów mięsa i tak nie uratuje wędrowca skoro ten nie znajdzie wody. Ale miała nadzieję, że skoro gość przedarł się przez pustynie, sam potrafi zatroszczyć się o picie. Już bardziej bała się, że…
- O nie! – jęknęła, acz z powodu trzymanego w paszczy mięsa ten okrzyk zabrzmiał jak: Oglyyy!
Usłyszała budzący dreszcze dźwięk burzy. Drobniutkie ziarenka piasku, niesione przez okrutny wicher zamieniały się właśnie z śmiertelne pociski i poczynały uderzać o ściany Złotej Skały. Choć rozum nakazywał lwicy zatrzymać się i pogodzić z klęską, serce pchało ją naprzód. „Jeszcze jest szansa, jeśli dotarł do Suchej Oazy” pomyślała, jakby zupełnie nie przejmując się, iż ona również musiała pokonać ten dystans, w dodatku podczas zamieci i z ciężkim ładunkiem.
Wypadała z groty i gdy tylko wybiegła poza osłonę potężnej skały, wiatr dosłownie porwał ją ze sobą. Szczęściem w tym nieszczęściu był prosty fakt – wiatr wiał z zachodu, pchając Kotę wprost ku Suchej Oazie. Lwica przyśpieszyła kroku, jakby chcąc uciec żywiołowi. Było to bez znaczenia dla pędzących ponad sto kilometrów na godzinę piaskowych drobinek, ale dodawało nieco otuchy. Po chwili nieprzyjemne drapanie na całym ciele zmieniło się w smagnięcia bólu. Kota w desperackim pomyśle podrzuciła udziec antylopy na kark, zasłaniając wrażliwa głowę przez największym naporem żywiołu. Tak przebiegła, cudem unikając głębszych skaleczeń, trzy kilometry, które dzieliły ją od celu.
Wpadła w kotlinkę Suchej Oazy zanosząc się od kaszlu. Padła na dno skalnej niecki, przez długie minuty krztusząc się pyłem w gardle i walcząc z pokusą aby wypluć cenną wilgoć wraz z dusznym brudem. W końcu opanowała odruchy nieposłusznego ciała, wstała i dopiero wtedy otworzyła oczy.
Sucha Oaza była jedynie skalnym zagłębieniem w monotonnej powierzchni pustyni. Wąwozik głęboki na trzy metry i szeroki na pięć, porastała karłowata roślinność stepowa i dwie akacje. Swoją nazwę schronienie zawdzięczało tej odrobinie wilgoci, którą czasem zbierały drzewa i osłonięte od słońca skały. Nie było tam żadnego źródła, a jedynie na samym dnie skalnej niecki mały zbiornik, z którego co kilka dni można było się napić. Złote Stado często zaspokajało pragnienie właśnie tam, kiedy zawodziło źródło z groty. Ale woda z oazy była zawsze brudna i słona.
- To jego sssssszukasz, dziecko? – zasyczał głos tuż pod łapami Koty. Lwica podskoczyła w pierwszym odruchu, ale widok przyjaciela ją uspokoił. Kauli był dwumetrowym pytonem królewskim o złoto-czarnej łusce. Kiedyś pełnił obowiązki szambelana i doradcy na dworze Złotych Piasków. Ale nowy władca nie potrzebował doradcy. Kiedy zmarła królowa Kiara, Dhalimu postanowił zerwać z większością dawnych zwyczajów. Zwolnił, czy wręcz można powiedzieć: wygnał starego węża z dworu, a ten schronił się w Suchej Oazie. Kota uwielbiała pytona, gdyż leciwy stwór znał wiele historii, nawet z czasów przed Wyjściem Złotego Stada do Lwiej Ziemi. Służył jeszcze za czasów Aristy, był opiekunem młodej królowej Ziry i jako jedyny postanowił zostać w spustoszonym domu za Wielkiej Suszy.
- A to ty, Kauli… – westchnęła lwica i zaraz spojrzała w kierunku wskazanym przez węża. – Tak, jego.
Taka leżał na dnie kotliny, nieprzytomny i ranny. Na jego plecach rysowały się paskudne skaleczenia i zdarcia futra, spowodowane burzą. Pyton zapewne wyczyścił największe z nich, ale jako gad nie miał żadnej możliwości innej pomocy nieprzytomnemu. Złotofutra dopadła do wędrowca, ignorując własne urazy i przytknęła ucho do boku Taki. „Żyje!” pomyślała z ulgą.
- Woda! – sapnęła z nadzieją, a Kauli tylko wskazał końcem ogona na skalną studnie.
Lwica chwyciła w zęby tykwę i nachyliła się nad dołem. Zaczerpnęła solidną porcję brudnego płynu i zaniosła go nieprzytomnemu. Lew już na sam zapach picia, poruszył najpierw nozdrzami, a potem otworzył oczy. Kiedy Kota przytknęła mu naczynie do ust, te rozluźniły się w pełnym wdzięczności uśmiechu.
- Dlaczego to… – wychrypiał czarnogrzywy.
- Nigdy nie sprzeciwiaj się Dhalimu. Nigdy go nie wyzywaj. Nigdy! – szeptała grobowym głosem lwica. – On cię zabije.
- Co z tą białą? – zapytał z niepokojem samiec.
- Co z tobą! – prychnęła wściekła Kota. – Myśl o sobie, to i innych nie będziesz narażał. Królowa zapewne wycierpi wiele z powodu twojego wybryku…
- Królowa! – jęknął wędrowiec. – To była wasza królowa?!
- Sssspokojnie, moja mała. – powiedział Kauli, który właśnie dopełzł do leżącego. – On o niczym nie wie, nic nie rozumie. Nie gniewaj się na niego. – Pyton owinął się wokół szyi gościa, a ten aż zadrżał ze strachu. Jednak wąż chciał tylko oczyścić kolejną ranę na potylicy lwa. – A ty… – gad spojrzał spokojnym i hipnotyzującym wzrokiem na złotofutrą. – Musisz wracać do króla. Burza już zelżała, a musisz być w grocie przed świtem. On sobie poradzi… teraz już tak.
- Ale nie wypuszczaj go na pustynie! – groźnie zabroniła Kota, oglądając poranione łapy przybysza.
- Nie wypusssszczę. Ale idź już.
Na chwilę spojrzenia Koty i Taki się spotkały. Lew chciał coś powiedzieć, ale przenikliwy widok niebieskich oczu lwicy odebrał mu w jednej chwili głos. Spod maski wściekłości, przebijało dzikie piękno zdecydowanej samicy. Książe Lwiej Skały chciał jakoś to wyrazić, jednoczesnej dziękując za ocalenie, ale w tej samej chwili ta odwróciła się i wybiegła w noc.
- Cósssssz, brodaczu… Tej nocy będziesz miał mniej psssszyjemne towarzystwo, to jest: mnie. – mruknął wąż, tonem, który można było uznać za kpinę. – Ale to dobrze. Musssisz dowiedzieć się czegoś więcej o tej krainie, jeśli chcesz się stąd wydostać żywy.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
03 – Spóźniona lekcja
Rany Taki były znacznie poważniejsze, niż lwu się z początku wydawało. Od owej nocy, w której dotarł do Suchej Oazy przez niemal tydzień czarnogrzywy ledwo stawał na nogi, nie mówiąc już o możliwości marszu. Kauli szczerze ocenił, że samiec musi jeszcze dobry miesiąc odchorować szaleńczą podróż przez pustynię, a potem przygodę w piaskowej burzy, aby myśleć o powrocie do domu. Taka pokiwał głową ze zrozumieniem, gdyż właściwie nigdzie mu się nie śpieszyło – domu już nie miał. A na dodatek, w pewnym momencie sam stwierdził, że wcale nie pali się do opuszczenia okolic Złotych Piasków, choć nie potrafił sprecyzować, dlaczego.
Żył tylko dzięki staraniom Koty. Lwica przynosiła mu mięso ze zdobyczy stada, a czasem cierpliwie uczyła polowania w pustynnych warunkach. Powoli zdrowiejący książę odkrywał jakby życie na nowo – znów był nieporadnym kociakiem, któremu pokazywano Krąg Życia. Rolę nietypowych, bo drugich rodziców, spełniała Kota oraz Kauli. Prawie zupełnie jak w lwim stadzie – ona go żywiła i przyuczała na myśliwego, a pyton opowiadał wiele o pustyni, jej tajemnicach i sposobie na życie w niegościnnej ziemi.
- Bo to jest twoja ziemia. – powiedział pierwszego poranka rekonwalescencji gościa.
Lew i wąż leżeli nad błotnistym źródłem, co chwila łykając porcję brudnego szlamu i wysysając z niej cały płyn. Słońce już wzeszło nad pustynią i prażyło bezlitośnie bezkresny piasek. Drzewa Suchej Oazy zapewniały ochronę przed promieniami, ale gorąc i suche powietrze czyniły to miejsce jedynie nieznacznie wygodniejszym od wydm poza kotlinką. Zmęczony i wciąż bardzo słaby Taka na głos rozważał możliwość powrotu i skarżył się na pustynne niebezpieczeństwa.
- Nie narzekaj na pusssstynię. To twoja ziemia. – powtórzył pyton.
- Hm? – mruknął lew, wciąż mając paszczę pełną wodnistego mułu.
- Wiem kim jesteśśśś. Jesteśśśś potomkiem Ziry, Królowej Piasku. W twoich żyłach płynie dziedzictwo dzieci tej ziemi. Jeśśśli przetrwałeś podróż z Lwiej Ziemi, to znak, że ten kraj cię przyjął jak sssswego. Musisz to wykorzystać i przypomnieć ssssobie, jak być Złotym Lwem.
- Wiesz… sądzę, że ten kraj nieźle radzi sobie beze mnie. – mruknął sarkastycznie Taka, wspominając sceny dnia poprzedniego. Z trudem podniósł się znad błotnej studni i odszedł kilka kroków w tył, do swojego, urządzonego z zaschłych liści akacji, legowiska.
- Właśnie dlatego, musisz stać się jednym z nassss. – syknął pyton. – Twoje nadejście, to znak, że cośśśś tu ma się zmienić. Jesteśśś potrzebny Złotym Piaskom… a być może i wszystkim lwim krainom.
- Ty też jesteś sssszamanem? – zapytał z ironią Taka. Przypomniał sobie mędrca Lwioziemców, pawiana Thamatha. Małpa zawsze mówiła do niego zagadkami, które w końcu okazywały się trafnymi proroctwami, ale zawczasu nikt, nawet sam szaman, nie potrafił ich zrozumieć. Czarnogrzywy nie wierzył w mądrość, która trzeba było opisywać tajemnicą. Jeśli zasady Kręgu życia obowiązywały wszystkich, nie sądził, aby tylko wybrańcy mogli je zrozumieć.
- Nie, jessstem tylko… bardem, historykiem… pamiętającym. – odparł gad. – Ale w moich pieśśśśniach znajduję więcej mądrości niż inny we wróżbach.
- Pieśni nie napoją stada. – mruknął czarnogrzywy.
- Nie, ale pieśśśniaż napoi. – syknął Kauli. – Jak przetrwałeś podróż przez pustynie? – zapytał, wpełzając na plecy, a potem obwijając się wokół szyi lwa.
- Jakoś tak wyszło…
- Co piłeśśś?
- Wodę z rosy i błot. – odparł opryskliwie Taka. – Ale co to ma do rzeczy?
- A skąd wiedziałeś, jak ich ssssszukać? – zapytał gad i zaśśśśśśp… to znaczy: zaśpiewał swym łagodnym głosem: – „Zanim słońce rankiem wstanie // Pod kamienie łapkę włóż // Wypij rosy srebrne danie // Nim je dnia wysuszy kurz.”
- Co?! – zdumiał się lew i zerwał na równe łapy. Ten wysiłek kosztował go nieco bólu, ale zdumienie zwyciężyło. Strząsnął z siebie węża, chwycił go łapą i spojrzał w jego zielone oczy. – Skąd znasz tę piosenkę! Śpiewała ją moja matka.
- Tylko ssssspokojnie. – odparł pyton, usiłując się wydostać z uścisku lwa. – Każdy w Złotych Piaskach ją zna! Od wielu pokoleń. To właśśśśnie jest owa mądrość pieśni, która uczy nassss żyć, bo daje nam dumę, chwałę, a czasem także wodę. Lady Vitani śśśśpiewała ci ją w dzieciństwie? Żyjąc na żyznej Lwiej Ziemi? tak, bo była mądrą lwicą. Wiedziała, że kiedyś może potrzebować tego głosu przodków. I potrzebowałeś. Żyjessssz, dzięki tej pieśni. – Wreszcie gad wyślizgnął się z łapy czarnogrzywego i wrócił na ulubione ostatnio miejsce: szyję drapieżnika. Po czym szeptał dalej, tym razem już bezpośrednio do ucha Taki. – Chodź za mną… Tam, do akacji.
Podeszli bliżej starego i suchego drzewa, potem lew drapał się po nim na skraj kotliny. Wyjrzeli poza oazę, aby zobaczyć poranny krajobraz po burzy piaskowej – martwy i zakurzony bezmiar pustyni, cichy i idealnie spokojny.
[Piosenka „Korzeń”. Muzyka raczej pogodna, ale też delikatnie poważna, średnie tempo. Kauili śpiewa bez sssswojego typowego „ssss”. Muzyka startuje.]
[Wąż wisi na lwie, ten wygląda poza krawędź kotliny. Kauli wyciąga się dalej, przed oczy Taki i wciąłem wskazuje pustynię. Czarnogrzywy patrzy na to niechętnie, mrużąc oczy od porannego słońca.]
Kauli:
Cóż to za suchy, martwy ląd
No gdzież w nim życia pęd się skrył
Wszak kiedy znów przemierzasz go
To depczesz suchy kurz i pył
[Wskazuje teraz wnętrze wąwozu, w dół, do korzeni akacji. Kiedy Taka nie reaguje, zaciska się na szyi drapieżnika, choć jego próby „uduszenia” potężnego lwa wyglądają dość żałośnie. W końcu jednak czarnogrzywy schodzi z bardem na dół. Pochylają się na korzeniami drzewa, Kauli spełza z szyi drapieżnika, a ten ostrożnie kopie w piasku.]
Lecz popatrz tylko głębiej, tu!
Na szarą ich korzeni nić
Bo żyją wciąż, by wznieść się znów
Bo pęd pamięta wciąż jak żyć
[Taka odsłania korzeń drzewa, biegnący ku najniższemu punktowi kotliny, tuż obok mulistej studni, ale trochę dalej. tam lew kopie, ze zdumieniem stwierdzając, iż piasek staje się coraz bardziej lepki i wilgotny. Katem oka widzi, jak wąż wskazuje końcem ogona wszystko wokół.]
Wiesz, że tak samo wszędzie trwa
I w ziemi, tak jak w sercach tkwi
Dopóki pamięć w pieśni gra
To wciąż się życie w ciele tli
[Nagle spod łapy Taki wytryska drobny, ale żywy strumień krystalicznie czystej wody. Lew widzi to, do szczętu zdumiony. Najpierw rzuca się, aby zaspokoić pragnienie, ale zaraz potem wyskakuje z dziury, dopada do pytona: schyla się do niego, przyciskając pysk do głowy węża. Mierzą się wzrokiem.
Taka: – Czekaj… ty wiedziałeś, że tu jest woda!
Kauli: – Tak wiedziałem.
T: – I nic nie powiedziałeś Złotym.
K – No… o tym zapomniałem. Wiesz, demencja starcza. – Taka chwyta barda za szyję i potrząsa nim groźnie. – Czekaj, czekaj, czekaj, co to ma znaczyć, to ja tu jesssstem dusicielem! – chrypi z trudem pyton. Nieco zawstydzony lew puszcza go, ale nie przestaje mierzyć go wściekłym wzrokiem. – Zosssstaw mnie! Nie musiałem stadu mówić o tym źródle, bo złote lwice radziły ssssobie bez niego. Ta woda to rezerwa na czarną godzinę, wciąż jeszcze nie musimy się do niej uciekać. To tradycja i wiedza odziedziczona po przodkach pozwoliły sssstadu trwać na tej bezwodnej ziemi. To miejsce zwą wyschniętym źródłem, bo ono może wyschnąć. Ale wiedza która macie w sercach i umysłach, jest źródłem nigdy niewysychającym. Zapamiętaj, a najlepiej zapisz to sobie. – Zdumiony lew patrzy na węża, dyskretnie drapiąc się po głowie. – Tak, ty. A co ja? – Pokazuje na siebie końcówką ogona. – Nie mam nawet rąk!]
Ref. – Kauli:
I śpiewaj więc tych wspomnień pieśń
I głębiej zejdź w ich wieczną treść
I ten bezcenny skarb też innym daj
[Pełźnie znów do źródła, „chwytając” końcem ogona czarnogrzywego. Taka pochyla się i pije kilka łyków, po czym niespodziewanie Kauli uderza go ogonem w pierś, tak że lew wypluwa cześć wody.]
Bo jeśli życie wzrosnąć ma
To znak, że korzeń siłę da
Chcesz silnym być – korzenie swoje znaj
[Potem wskazuje na ów najdłuższy korzeń akcji, który doprowadził ich do studni. Przesuwa głowę lwa od końca korzenia, aż do pnia i gałęzi drzewa.]
Druga zwrotka – Kauli:
[Pyton śpiewa i rysuje końcem ogona sceny na piasku, które po chwili zaczynają przypominać konturową animację. Szkicuje małego Takę Drugiego w objęciach Vitani, z ruchu ust domyślamy się, że królowa śpiewa.]
Bo przeszły czas to przyszły czas
Wciąż żyje w teraźniejszych krwi
Więc dołóż, co drogiego masz
Jak przodków ród odkładał ci
[Co chwila przebitki na twarz Taki i obrazy wspomnień lwa. A na piasku powstają kolejne rysunki, następnym z nich jest szkic Ziry z małą Vitani, następnie Aristy z małą Zira, a potem już nie rozpoznajemy postaci, ale domyślamy się, że to przodkowie Złotego Rodu.]
Tysiące istnień – jeden głos
Jak szereg poprzez czasu toń
Wykuwa „wczoraj” „dzisiaj” los
A „dziś” dla „jutra” sieje plon
[Dorosłe postacie z rysunków wstają i ustawiają się w długim szeregu, po czym nagle obraz zamienia się w gwieździste niebo. Przebitka na scenę, kiedy Taka wybiega z Lwie Ziemi, a tuż za nim kroczy duch Sparthiego.]
Tak zbierz wczorajszych istnień trud
Zwróć dzieciom wobec ojców dług
Bo to jest właśnie świata cud -
- ten szereg aż do nieba próg
[Znów ujęcie wnętrza kotliny, ale przez krótką sekundę Tace wydaje się, że widzi blada zjawę matki, babki, wujecznego dziadka i pradziadka. Jednak duchy natychmiast rozwiewają się, lew potrząsa głową, ale czarnogrzywy słucha pieśni Kauliego z większym zainteresowaniem. W końcu, sam się włącza.]
Ref. – Kauli i Taka
Śpiewamy więc tych wspomnień pieśń
Zejść chcemy głębiej w wieczną treść
I ten bezcenny skarb też innym dać
[Śpiewając, pochylają się nad piaskiem. Z ziemi nienaturalnie szybko wyrasta mały pęd jakiejś rośliny, jakby wyrywając się doi głosu lwa i węża.]
Bo jeśli życie wzrosnąć ma
To znak, że korzeń siłę da
Byli silni być – korzenie chcemy znać
[Czarnogrzywy i pyton (który znów wpełzł mu na szyję) wracają wzdłuż korzenia na górę kotliny. Wyglądają na pustynię, na której Taka ze zdziwieniem dostrzega już oznaki życia – kilka drobnych kępek trawy, szczuroskoczek przemykający pomiędzy kamieniami, jakieś inne zwierze, zakopujące się w piasku. Czarnogrzywy uśmiecha się ze zdumieniem i zachwytem. Przez ułamek sekundy widzimy niemal niewidoczne w świetle dnia widmo dumnie uśmiechniętego Sparthiego.]
- No dobra, ale teraz odpocznij. – przerwał chwilę zadumy. – Pewnie Kota złoi mi łuskę, że cię tak meczę. Musisz się leczyć w spokoju.
*
I mijały kolejne dni, które upływały Tace na ponownej nauce chodzenia, potem nauce polowania z Kotą oraz lekcjami pytona. Czarnogrzywy odziedziczył po rodzicach wiele wspaniałych pieśni i historii, ale wąż dołożył do owego spadku wiele innych. Przez miesiąc spędzony w Suchej Oazie, lew poznał doskonale historię Złotego Stada i dowiedział się wiele o swoich przodkach pośród pustynnych lwów.
- Kiedy byłem młodym pytonem i dopiero zaczynałem służbę u króla Arsity, stałem się nauczycielem Ziry. – wspominał gad. – To była niezwykła lwica, i opowieści o wydarzeniach na Lwiej Ziemi, które od ciebie usłyszałem, tylko umocniły mój dawny osąd. Żałuj, że jej nie znałeś. Jeśli kiedyś będziesz patrzył nocą na gwiazdy, poproś swoją babkę o radę i pomoc.
- Myślisz, że do mnie przemówi? – zdziwił się lew. – Czas bohaterów się już skończył. Po cóż Dawni mieszaliby się w sprawy żyjących?
- A po cóż mieszali się kiedyś? – zapytał z przekąsem pyton. – Dziś nie myśl o tym. Z resztą, już zapadł zmierzch, zaraz przyjdzie Kota.
Na wzmiankę o złotofutrej, samiec ożywił się natychmiast. Dyskretnie zaczął czesać zmierzwioną grzywę, usiłując przejrzeć się w niewielkim oczku wodnym oazowej studni. Pyton nie skomentował tych zabiegów, jedynie dobrotliwie uśmiechnął się na widok starań młodzika. Usiłował też ze stoickim spokojem znieść natarczywe pytania czarnogrzywego, kiedy lwica zaczęła się spóźniać.
*
- Kota? – rozległ się szept w korytarzu Złotej Groty. Lwica zamarła w przerażeniu, wciąż trzymając w zębach porcję mięsa. Akurat szła do Taki, aby go nakarmić i już jej się niemal udało wyjść niedostrzeżona, kiedy… – Chodź na zewnątrz, musimy porozmawiać. – dodała Raia. To piaskowofutra odkryła przyjaciółkę. Przez głowę Koty przemykały tysiące myśli, wśród których jedna z nich poganiał ją do ucieczki i natychmiastowego biegu ku Suchej Oazie. – No chodź! Nie będziemy mówiły tu, bo jeszcze król się obudzi.
Złotofutra odetchnęła, słysząc, iż nie zostanie wydana w łapy Dhalimu. Posłusznie wyszła z jaskini, potem ruszyła za Raią ku akacjowej alei na placu. Noc była cicha i przyjemnie chłodna, jak na późną porę suchą. Wiał delikatny wiatr ze wschodu, tym razem jednak na tyle lekki, że nie niósł ze sobą dławiącego kurzu. Raia usiadła pod jednym z najstarszych drzew w alei i wskazała Kocie miejsce obok siebie. Lwica niezręcznie postawiła mięso pod samym pniem i spojrzała na przyjaciółkę.
- To dla Taki z Lwiej Ziemi? – zapytała poważnie. Złotofutra chciała coś odpowiedzieć, ale Raia tylko machnęła z niecierpliwością ogonem. – Nie kłam, nie znoszę, kiedy kłamiesz. Tak?
- Tak, dla niego. – szepnęła Kota, znów czując drapiącą obawę, że jej towarzyszka zaraz zawoła króla.
- Kto o tym wie? – spytała siostra królowej.
- Nie mogę… – jęknęła Kota.
- Kto wie ze stada! – przerwała jej Raia. – Bo na to, że zostawiłaś go pod opieką Kauliego w Suchej Oazie, wpadłam już jakiś czas temu. – Złotofutra odetchnęła, czując, że w głosie siostry królowej nie ma złości, na i zaciekłości, co najwyżej jakiś słabo uchwytny żal.
- Tylko Kauli. Nic nie mówiłam dziewczynom. – Teraz to Raia odetchnęła i surowy wyraz na jej twarzy nieco zelżał.
- Dobrze… i tak musi zostać. – powiedziała siostra królowej. – Gdyby stado dowiedziałoby się, że łamiesz wolę króla, sama bym cię zabiła.
- Ale Raia… zrozum, Dhalimu postąpił…
- Cisza! – przerwała jej lwica. – Nic nie mów. Nie masz prawa oceniać monarchy. Jesteśmy tylko jego poddanymi. – Spojrzała prosto w oczy przyjaciółki. – Dlaczego chronisz tego Lwioziemca? Zakochałaś się w nim?
- No co ty! – prychnęła Kota, acz futro na jej karku delikatnie podniosło się, co rozmówczyni zinterpretowała jako wyraz zawstydzenia. – Po prostu… muszę mu pomóc. To przecież też krewny króla…
- I tylko dlatego przymykam oczy na twoją niesubordynację. – przyznała piaskowofutra. – Dobrze, bierz to mięso i idź już. Szybko, musisz wrócić przed świtem. – I kiedy Kota chwyciła zdobycz w zęby, Raia jeszcze raz spojrzała jej w oczy. – A najlepiej niech Taka odejdzie. Jeśli chcesz, odejdź razem z nim. To będzie dla mnie bolesne, ale przecież nie tak bolesne, jakbym miała cię własnymi łapami zabić… – nie zmieniając zatroskanego i pełnego sympatii tonu, wyciągnęła pazury prawej łapy. – …kiedy odkrywałbym, że spiskujesz przeciwko królowi.
- Raia… – chciała szepnąć złotofutra, ale z powodu mięsa w ustach, zabrzmiało to jak kocięcy pisk.
- Idź już. – prychnęła piaskowofutra i ruszyła z powrotem do jaskini. Miała jeszcze sporo do roboty, gdyż musiała zając się siostrą. Po kolejnej kłótni z Dhalimim, na twarzy i boku Nivy pojawiły się skaleczenia i siniaki. Raia o nic nie pytała, tylko czyściła rany lwicy oraz szukała dodatkowej wody dla białofutrej. Uciszała tez każdą skargę królowej.
- Cicho, moja pani. – szeptała do ucha siostry. – Wyczyszczę tę rankę i przestanie boleć.
- Ale siostrzyczko… – płakała władczyni. – Ty nie wiesz…
- Wiem.
*
W tym czasie Kota była już w Suchej Oazie. Zastała Takę nerwowo droczącego się z Kaulim i co chwila poprawiającego zaczesaną starannie grzywę. Zwykle na widok zabawnych faus-pax rudobrodego lwica wybuchała śmiechem, ale tym razem rozmowa z Raią zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Przywitała się i z pytonem i z czarnogrzywym niezwykle zdawkowo, podała lwu posiłek, po czym położyła się na piasku, odpoczywając przed drogą powrotną. Taka dał dyskretny i wcześniej umówiony sygnał wężowi, a ten przeprosił lwicę i poszedł „rozprostować ogon”.
- Piękną noc mamy dzisiaj. – zaczął niezręczna rozmowę Taka. – Może przeszlibyśmy się na Wschodnie wydmy, obejrzeć gwiazdy?
- Kauli nie uczył cię nocnej nawigacji? – zapytała podejrzliwie samica. – Choć z drugiej strony pewnie ciężko mu jest pokazywać niebo i mierzyć łapą kąty pomiędzy gwiazdami. Dobrze, więc…
- Nie… – mruknął czarnogrzywy. – Tak dla przyjemności… – Ale lwica tylko prychnęła z irytacją. – Co się stało, Koto? Jaki masz problem? – I tego już złotofutra nie wytrzymała.
- Jaki mam problem? Ty się pytasz, jaki mam problem! Dobre sobie. – Wstała z ziemi i zaczęła nerwowo okrążać siedzącego lwa. – Mój król szaleje, pomiata nie tylko poddanymi, ale nawet swoją partnerką. Moja najlepsza przyjaciółka każe mi chwalić wariactwa Dhalimu, a na dodatek całe noce poświęcam, aby niańczyć pustynnego niedojdę który…
Te słowa uderzyły Takę niczym obuch. Przymknął oczy i odruchowo wysunął pazury. Nastrój nocy, już wcześniej napięty nerwami Koty, rozleciał się w drobny pył. Samiec po raz pierwszy zadał sobie pytanie – kim on właściwie jest dla złotofutrej. Czyżby tylko nieznośnym ciężarem, w dodatku narażającym ją na niebezpieczeństwo ze strony króla? „Ja myślałem… Nie ważne. Nie powinien mieć tyle czelności, aby zawracać jej głowę jako wygnaniec.” Wstał i podszedł do lwicy.
- Koto! – przerwał poważnym głosem jej długą tyradę. – Nie podziękowałem ci za to wszystko co zrobiłaś i wiem, że dzisiaj nie mam możliwości, aby ci się odwdzięczyć. Ale kiedyś nadejdzie taki czas, że podziękuję. Przepraszam, że męczę cię o tak później porze. Wracaj do swojego króla, zanim nie stanie się nieszczęście. – Złoto futra zatrzymała się i spojrzała na samca.
- To znaczy… nie o to mi chodziło, Taka, wcale nie chciałam powiedzieć…
Ale on tylko uśmiechnął się ponuro, trącił pyskiem lwicę w bok i powiedział.
- Nie, powiedziałaś, co czułaś. Szkoda tylko, że tak późno. Ale wracaj już do siebie. – Ona stała chwilę niezdecydowana, mierząc czarnogrzywego wzrokiem, po czym ostrożnie polizała go w policzek.
- Do zobaczenia, Taka. – powiedziała i wybiegła z oazy.
A lew, w którym tłoczyły się tysiące myśli i rozpierała go chęć natychmiastowego działania, rzucił się do studni i zaczął łapczywie pić resztkę zamulonej wody. Wtedy właśnie wrócił Kauli, który bez ceregieli powiedział.
- Odchodzisz?
- Gulp. – potwierdził czarnogrzywy.
- Wracasz na Lwią Ziemie? -
- Gulp. – znów przełknął Taka, jednak chwilę później poniósł pysk i spojrzał surowo na węża. – Podsłuchiwałeś nas?
- A tam, zaraz: podsłuchiwałem. – prychnął pyton. – Nawet nie zdążyłem odpełznąć na trzy metry, jak zaczęliście niemal krzyczeć. A jak dobrze wiesz, ogonem mógłbym zatkać tylko jedno ucho, jeśli to miałaby zewnętrzną małżowinę… Przestań! – krzyknął, gdy lew wyciągnął łapę ku jego szyi. – Wracasz do domu i co dalej? – Czarnogrzywy znieruchomiał.
- Nie wiem. – przyznał.
- A ja wiem. – triumfalnie odparł wąż. – Ty chcesz tu wrócić, do Złotych Piasków. Ale nie jako wygnany książę, zwykły wędrowiec. Jako ktoś. Ktoś, kogo Kota nie będzie musiała żywic i bronić. Ktoś, kto zdobędzie jej podziw.
- A jeśli nawet, to co? – zapytał samiec.
- To wspaniale! – odparł pyton. – Bo to oznacza, że masz przed sobą tylko jedną ścieżkę.
- E… jaką? – zapytał zdezorientowany Taka i odruchowo podrapał się po brodzie.
- Sądzę, że wiesz.
*
- Wie? – zapytał Tanabi, patrząc na syna z nieboskłonu.
- Nie, Kauli tylko blefuje. – odparł Sparthi. Obaj zmarli królowie unosili się nad Wielką Pustynią, dzieląc uwagę pomiędzy Suchą Oazę a Złote Piaski. – Znam go dobrze. To właśnie jest jego sposób: uczyć, znajdując wiedzę w uczniu. To trochę potrwa, ale twój syn jest zdolny.
- Wystarczająco zdolny, aby podołać zadaniu, które dla niego przeznaczyliśmy? – zapytał Władca z Przeszłości. Piaskowogrzywy pokiwał głową, ale w tak niejednoznaczny sposób, że mogło to oznaczać i potwierdzenie i zaprzeczenie. – Dobrze, musisz mi tylko wytłumaczyć, dlaczego nie mogę nic mu powiedzieć, przeprosić za Dahabu i poradzić…
- Ty też się musisz wielu rzeczy nauczyć, Tanabi. – przerwał mu zmarły monarcha. – Na przykład tego, że nasz czas na dole już przeminął. Musimy ufać żyjącym, tak jak oni ufają nam.
- A Taka ufa?
- I to za bardzo. – stwierdził Sparthi. – Patrz, już ruszył w drogę. Ten dzieciak nie potrafi usiedzieć na miejscu… – i dodał pełnym rozmarzenia głosem. – Zupełnie jak moja siostra.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
04 – Arbiter
Taka ujarzmił pustynię, albo sam został przez nią ujarzmiony. W każdym razie wracał ze Złotych Piasków zupełnie innym lwem, niż wyruszał do nich miesiąc wcześniej. Trasę, która wtedy zajęła mu ponad pięć dni, pokonał w niecałe cztery, pewnie i spokojnie, jakby biegł nie po gorącym piasku, ale na bezpiecznej sawannie Lwiej Ziemi. Odkrył wygodną drogę na południe – okazało się że znaczną jej część można było przebyć po kamienistej alei, powstałej ze zwietrzałych i skruszonych pustynnymi burzami łupków wapiennych. Nie dość, że podróż po prawie twardym gruncie była lżejsza niż przez grząski piasek, to jeszcze nocami głazy zbierały sporo rosy, którą posilał się wędrowiec. Taka maszerował i na przemian śmiał się i drżał, wspominając niedawną przeprawę przez środek pustyni, która udała mu się tylko cudem. A przecież życie nawet w tamtej bezwodnej krainie było możliwe, trzeba było tylko wiedzieć, jak wykorzystać jej ukryte bogactwo. Na wpół zapomniane nauki z dzieciństwa, wpajane mu przez matkę, niedawno odświeżone przez opowieści Koty i Kauliego, procentowały każdego dnia. Lew poruszał się po pustyni pewnie, unikając zbędnego wysiłku i nie ryzykując udarów.
Dwie pierwsze noce szedł, gdyż znajdywał skalne schronienie przed dziennym słońcem. Tylko ostatnią dobę podróży musiał maszerować bez przerwy, aby nie ryzykować odpoczynku bez cienistej osłony. Nie polował, ale kilkukrotnie znalazł przypadkiem zdobycz. Z dużym żalem oraz współczuciem zabijał i zjadał pustynne skoczki, czy gekony. W tamtych dniach intensywnej nauki nowego życia, przestał widzieć w ofiarach jedynie mięso, ale zaczął dostrzegać, że owe dzielne zwierzęta są jego braćmi w bohaterskiej walce z żywiołem pustyni. „Przepraszam!” myślał połykając upolowane stworzenia. „Ale może któregoś dnia to ja nie zdołam pokonać żaru słońca i moje ciało stanie się posiłkiem dla któregoś z was?” Przez ten trudny, ale i piękny czas, odkrywał, jak mało wiedział o Kręgu Życia, mieszkając na rodzimej sawannie. „My narzekamy na suszę? Nie umiemy doceniać darów Kręgu i tyle.” Powtarzał bezgłośnie, zbliżając się do domu.
Nad ranem, po czwartej nocy od wyjścia, stanął nad brzegiem Rzeki Granicznej. Od czasu jego ucieczki, bagniste koryto wyschło jeszcze bardziej, ale Taka odruchowo uśmiechnął się, widząc takie bogactwo wody. Ostrożnie i cierpliwie wypił kilka łyków błotnistego płynu, odsysanego z gęstego szlamu, po czym wbiegł do królestwa brata żwawo i beztrosko, jakby wracając z krótkiej wycieczki, nie z dalekiej podróży. Ów uśmiech zrzedł na jego ustach dopiero, kiedy ujrzał stojącą pod Lwią Skałą grupę lwic. Trwały w milczeniu obok alei grobów.
Nie było wśród nich króla.
- Cheka? – szepnął niepewnie wędrowiec do stojącej obok lwicy. Samica wyszła z kręgu stada i płakała tuż za nimi. Taka odruchowo podszedł do przyjaciółki i objął ją delikatnie. – Cheka… co się stało? – przełknął gęsta ślinę, wskazał łapą na świeżo usypany kopiec kamieni i zapytał drżącym głosem. – Czy to… król?
- Anasa. – chlipnęła szarofutra samica. – Anasa nie żyje.
- Co z moim bratem? – zapytał Taka, chyba nieco ostrzej niż zamierzał. – Gdzie jest Dahabu?
Słysząc to, lwice odwróciły się ku nowoprzybyłemu. „Taka!” „Wrócił!” rozległy się szepty Lwioziemic, a czarnogrzywy poczuł na sobie ciężkie spojrzenie jedenastu par oczu. Stado odstąpiło od grobów („Babcia, dziadek, mama, tata, nowy grób, ponoć Asana… koniec!” myślał gorączkowo Taka. „Dahabu może jeszcze żyć!”) i niemal bez słowa otoczyło księcia. Tylko Cheka wciąż płakała, wtulona w bok lwa.
- Jesteś… – powiedziała w końcu Maitha, najstarsza z lwic stada. – A więc Ahadi nas nie opuścił…
- Co z królem? – powtórzył pytanie czarnogrzywy. – Co się stało z Anasą?
- Napadli na nas. – odparła powoli nestorka. – Trzech wędrowców. Z zaskoczenia zaatakowali króla. Anasa broniła go, kiedy Cheka biegła po resztę stada, ale… – Samica spuściła ponuro głową. – Przybyliśmy za późno. – Taka wykrzywił usta w grymasie zaskoczenia i bólu. – Tak, król… Chodź za mną. – poleciła Maitha.
Czarnogrzywy ruszył za lwicą, aby tak jak reszta stada podejść pod Lwią Skałę. Był wczesny ranek, ale słońce świeciło mocno, już czyniąc oddychanie gorącym powietrzem nieznośną mordęgą. „W taką pogodę należy kryć się w cieniu.” myślał Taka, chcąc jakby zimną logiką uspokoić łopoczące w strachu serce.
Weszli do jaskini, ale lwice zatrzymały się w przedsionku, bojąc się złamać święty spokój królewskiej komnaty. Tylko stara Maitha szła powoli w głąb, ku leżu władcy. Na posłaniu leżało złotofutre i złotogrzywe ciało monarchy. Taka zacisnął szczeki, ale po chwili rozluźnił chwyt – pierś jego brata, powoli ale regularnie, unosiła się i opadała. Lew stanął nad Dahabu, ostrożnie wyciągając łapę ku twarzy leżącego.
Król był ranny, okrutnie ranny. Ciemne, zaropiałe szramy ciągnęły się przez cały lewy bok władcy, a na potylicy czerwieniał guz po mocnym uderzeniu. Lewa, przednia łapa była złamana, a z powodu otwartej rany tuż na tym urazem, zapewne nikt nie odważył się nastawiać uszkodzonej kości. Dahabu oddychał ciężko, co chwila brocząc krwią i śliną z otwartych ust.
- Bracie? – szepnął czarnogrzywy.
- Taka? – zapytał monarcha, jakby nie mogąc uwierzyć w obecność księcia. Otworzył oczy, na chwile jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem czarnogrzywego, po czym władca zawołał silniejszym głosem. – Wyjść! Wszyscy prócz Taki. – A po chwili, kiedy ostatnia lwica opuściła przedsionek, lew powiedział do czarnogrzywego. – Witaj z powrotem. Co, przyszedłeś po swoje?
- Dahabu, co się stało?
- Nie ważne. – odparł ranny. – Istotne jest, co się teraz stanie. Chyba obaj wiemy?
- Ja nie. – syknął Taka. – Musimy nastawić ci to złamanie. Wyślij lwice i Tiko, aby znalazły jakiegoś szamana, a w tym czasie…
- Ja umrę, Taka. – przerwał mu władca. – I dobrze. Pójdę za moją najdroższą Anasą.
Czarnogrzywy nie potrzebował tłumaczeń. Anasa była od zawsze wielbicielką Dahabu, acz dopiero niedługo przed śmiercią Tanbiego, ówczesny książę zaczął interesować się piękną poddaną. Taka spodziewał się, że niebieskooka samica stanie się królową… Choć życzył jej tego zaszczytu na dłużej niż miesiąc.
- Nie chciałbym cię martwić, ale masz pewne obowiązki wobec królestwa. – mruknął książę, siląc się na żartobliwy ton. – Jako król nie możesz umrzeć, bo nie ma ci kto na to pozwolić.
- Opiekuj się naszym stadem, bracie. – mówił dalej Dahabu, ignorując słowa Taki. – Chyba Władcy z Przeszłości ukarali mnie za pychę i niewdzięczność wobec ciebie. Cóż, teraz będziesz miał okazję, aby pokazać, że jesteś lepszym lwem i władca.
Dopiero w tamtym momencie do Taki dotarła słodka fala zrozumienia. Miał zostać królem! Wreszcie, po latach pogardy i czekania w cieniu Dahabu, mógł wyjść do pierwszego szeregu. Nagle życie lwa, tak niedawno bezcelowe i bezbarwne, nabrało nowej treści. Tron! Już niedługo miał zostać monarchą najpotężniejszej lwiej krainy. Jako władca, mógłby wreszcie z duma pokazać się Kocie i powiedzieć: no mała, masz może ochotę na życie u boku monarchy? Przestał być nieporadnym inwalidą, a rodził się jako Taka Drugi, dziedzic Lwiej Ziemi. To było wspaniale, to było… zbyt proste.
„On nie umrze!” pomyślał książę. „Nie pozwolę na to. To mój brat, moje stado!”
- Dopilnuję, aby opiekowano się tobą należycie. – dodał na głos.
- Zabroniłem lwicom szukać szamana i marnować wody na czyszczenie moich ran. Tobie też zabraniam. – Taka nie zdążył się nawet skrzywić ze zdziwienia, kiedy brat machnął z trudem łapa, przerywając jego protest. – Głodujemy i konamy z pragnienia. Jeden pysk do karmienia i pojenia mniej może oznaczać życie dla stada. Chcę zostać pochowany…
- SIR! – przerwał mu lodowato oficjalnym tonem Taka. – Jako syn króla Tanabiego i twój brat, podejmuje obowiązki regenta do czasu, aż sam odzyskasz siły. Milczenie, uważam za zgodę, wasza wysokość. – powiedział lew zatykając usta bratu. – Sprowadzimy szamana tak szybko jak to okaże się możliwe i zdobędziemy niezbędną wodę. Śpij, sir, ja się wszystkim zajmę.
Puścił brata i nie czekając na dalsze protesty, wybiegł z jaskini królewskiej. Znalazł lwice w cieniu podnóża Lwiej Skały. Choć żałował, że musi przerwać żałobę po zmarłej królowej, rozumiał doskonale, iż jakiekolwiek obowiązki wobec umarłych były niczym w porównaniu z obowiązkami wobec żywych. Delikatnymi, ale zdecydowanymi rozkazami poderwał samice do działania. Zanim słońce osiągnęło zenit, Lwioziemcy już pracowali.
*
Plan był zadziwiająco nieskomplikowany. Był jednak także zadziwiająco trudny.
Taka dowiedział się wszystkiego o napaści wędrowców. Trzy agresywne lwy zaatakowały króla, spacerującego z partnerką i jej najlepszą przyjaciółką po wschodniej granicy krainy. Cheka, wysłana przez Dahabu, zbiegła, aby przyprowadzić resztę stada. jednak zanim to dotarło na miejsce, agresorzy śmiertelnie zranili Anasę i mocno pokaleczyli władcę. Odsiecz przyszła sekundy zbyt późno dla królowej i w ostatniej chwili dla króla. Wędrowcy zostali odgonieni, i choć stado nie zabiło żadnego z nich, Maitha była przekonana, że nie odważą się zaatakować po raz drugi.
Dlatego też Taka zdecydował, aby podzielić Lwioziemki. Póki Tiko wciąż szukał pomocy dla swego pana w Potężnej Dżungli, książę-regent pozostawił cztery lwice do pielęgnacji Dahabu, a pozostałym kazał udać się ze sobą na pustynię.
- To proste. – objaśniał Maicie, która ustanowił zwierzchniczką królewskiego orszaku. – Wy jesteście przy władcy, pilnujecie go, żywicie i poicie. We czwórkę możecie bronić wejścia do Królewskiej groty nawet przed stadem słoni, a dla pięciu gardeł wody ze źródła na zboczu jest aż nadto. Dzięki temu, będziesz mogła przemywać zakażone rany Dahabu. My będziemy wam przynosić mięso i…
- Sir, nie wyżywicie się na pustyni.
- Założysz się, ciociu? – zapytał z dumą i przekora w głosie książe-regent. Dziwnie to brzmiało, gdyż jeszcze miesiąc wcześniej starsza lwica mówiła mu po imieniu, a on traktował ją, zwłaszcza od czasu śmierci Vitani, jak ciotkę i opiekunkę. Ale Taka dojrzał przez ostatnie tygodnie, śmierć ojca, wygnanie i powrót zmieniły lwa nie do poznania. Dlatego starsza stada uważała, że czarnogrzywy nie był już małym Taką, ale prawdziwym wodzem stada.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- Też mam taką nadzieję, ciociu. – mruknął samiec i polizał ją po policzku. – Życzcie nam szczęścia i proście Królów z Przeszłości, aby nad nami czuwali. – Poczym odwrócił się do siedmiu lwic z drużyny łowieckiej i zakomenderował. – Za mną! – I ruszył na północny zachód, niemal w kierunku zachodzącego słońca.
Pierwszy postój zarządził tuż przed zmrokiem, przy Rzece Granicznej, sam pokazując, jak pić z błot jej nurtu. Nieprzekonane Lwioziemki patrzyły na księcia z przerażeniem, kiedy ten śmiało wyciskał ze słonego szlamu rdzawy płyn, ale najodważniejsze poszły w jego ślady.
- Sir… ta woda jest słona. To niebezpieczne. – jęknęła Biti, najmłodsza lwica z Lwiej Ziemi.
- Wolę swoje odchorować, niż być zdrowym trupem. – odparł jej książę, wciąż chłepczący błoto. – Spokojnie, trochę soli nikomu jeszcze nie zaszkodziło i nam nie zaszkodzi jeśli będziemy unikać ostrego słońca. Spijajcie tylko płyn z wierzchu, potem czekajcie, aż brud osiądzie na dnie… patrzcie na Chekę, właśnie ot o mi chodziło.
Przez jego usta płynęły nauki matki, Koty i Kauli. A co dziwniejsze, przemawiał tez jakiś nieznany, wewnętrzny głos. Taka nigdy nie słyszał części rad, które udzielał lwicom. Ale nie zastanawiał się nad tym, gdyż w sercu czuł pewność. Dziedzictwo Złotek Krwi budziło się w nim i prowadziło każdy krok.
Polowali nocą, powalając jedną antylopę adaks, lisa pustynnego i łowiąc kilkanaście mniejszych stworzeń. Lwice karnie słuchały poleceń księcia, wciąż nie mogąc uwierzyć, ze nieznana im dotąd pustynie kryła tak wiele bogactw. A wręcz nabożne przerażenie spowodował Taka nad ranem, kiedy kazał drużynie zbierać rosę spod kamieni.
- Tu jest woda! – jęknęła w szoku Cheka. – Ale to nie możliwe.
- Za dnia, nie. – potwierdził czarnogrzywy. – Dlatego pijcie szybciej, zanim wzejdzie słońce.
- Sir, przecież w ten sposób możemy się tutaj utrzymać! – zawołała zachwycona Biti.
- Nie, moja droga, to nie takie proste. – zaprzeczył lew. – Ogołociliśmy znaczny obszar piasków ze zwierzyny. W następnym tygodniu nie znajdziemy tu już nic do jedzenia.
- A więc co teraz zrobimy? – przestraszyła się lwica.
- Pójdziemy tam, gdzie Złote Stado już kiedyś zawędrowało, szukając ratunku dla siebie i Lwiozemców. Na Złą Ziemie.
- No racja. – przyznała odruchowo Biti. Właściwie mogłaby uwierzyć, że Taka jest w stanie wykopać źródło nawet na środku Wielkiej Pustyni.
I tak toczyło się ich życie. Polowali w nocy, poili się rosą nad rankiem, a potem zanosili żywność dla monarchy i jego opiekunek. Następnie odpoczywali w cieniu Lwiej Skały i wędrowali ku nowemu terytorium. Lwioziemcy stawali się powoli lwami pustynnymi – zawsze ruchliwymi i zawsze gotowymi do improwizacji. Tak jak kiedyś Złota Skała była tylko tymczasowym przystankiem przodków Złotego Stada, tak Lwia Skała stała się jedynie umownym punktem odniesienia dla wciąż wędrującej drużyny łowczej.
Po dwóch dniach do Dahabu dotarł Kinamu, uczony pawian z Potężnej Dżungli. Szybko przejął opiekę nad gorączkującym od zakażeń królem i jak się okazało, zrobił to w ostatniej możliwej chwili. Dwie doby po przybyciu, odciągnął na bok odpoczywającego Takę i oznajmił bez ogródek.
- Twój brat, książę, już by nie żył, gdy nie wspaniała opieka, którą zapewniła mu Maitha. Jako lwica nie była dość zręczna, aby wyczyścić rany, ale pielęgnowała go tak starannie, jak natura jej na to pozwoliła. Doskonale to urządziłeś, lwie. Jestem pełen podziwu, że zdołaliście wyżywić oraz napoić i siebie i chorego. Ta woda, którą dostarcza wasze źródło, utrzymała Dahabu przy życiu.
- Kiedy król będzie stał o własnych siłach? – zapytał Taka. – Ten tryb życia, ciągły wysiłek i niepewność bardzo meczy moje… to znaczy: nasze stado?
- Kilka tygodni. – odparł pawian, uśmiechając się na pomyłkę regenta. – Wasza książęca mość… gdybyś nic nie zrobił dla brata, byłbyś już waszą królewską mością.
- Być może. – odparł lew. – Ale tronów na tym świecie jest sporo, a brata mam tylko jednego.
I zostawił z tą odpowiedzią szamana przy chorym władcy. A sam kolejny raz poprowadził drużynę łowiecką, tym razem na południe, ku Lasowi Południowemu. W tamtym czasie las był to już uschły, jednak pomiędzy martwymi pniami książę potrafił znaleźć dość zwierzyny dla swojego stada. „Dla jego stada” znów poprawił się myślach Taka, niosąc udziec antylopy ku siedzibie brata.
Trzy tygodnie później, tuż przed świtem, Dahabu po raz pierwszy wyszedł z jaskini. Wsparty na ramieniu księcia i Cheki, ostrożnie zszedł z półki Skały i dotarł do grobu zmarłej partnerki. Tam przez długi czas siedział w milczeniu, aż niezdecydowane lwice zaczęły odchodzić, aby zostawić władcę samemu ze wspomnieniem po Anasie. Ale kiedy i Taka ruszył ścieżkę ku górze, władca polecił.
- Nie, ty zostań. – Lew usiadł przy bracie, a kiedy samice odeszły, ten powiedział spokojnym, nawet nieco przekornym głosem.
- Przeszliśmy długa drogę, ale niewiele się zmieniło. Znów jesteśmy przed grobami bliskich i znów chyba powinienem szykować się do podróży…
- Sam zadecydujesz, co powinieneś. – odparł zupełnie poważnie Dahabu. Spojrzał na brata i położył mu łapę na ramieniu. – Nie masz racji, wiele się zmieniło, a śmierć Anasy pozwoliło mi to dostrzec. Taka, zawiniłem wobec ciebie, ale ty okazałaś się wspaniałomyślny i poniechałeś zemsty. Chyba, ze się mylę…
- Hm? O co ci chodzi? – zdumiał się lew.
- Nie mów, że nie wiesz. – prychnął starszy z braci. – To ostatnie chwile, kiedy możesz zostać królem. Jesteś słabszy, obaj o tym wiemy. Ale udowodniłeś, że potrafisz nadrobić to rozumem i wytrwałością. Dziś jeszcze możesz mnie wyzwać na pojedynek i pokonać, zgodnie z prawem wyzwań…
- Oszalałeś? – krzyknął Taka. – Po co miałbym cię wtedy ratować, skoro chciałem twojego tronu? Nie podniosę łapy przeciwko bratu. – Wstał, podszedł do grobów rodziców i położył łapy na kamieniach. Prawą na kopcu ojca, lewą na kopcu matki. – Wiele się nauczyłem przez ostatnie miesiące. Bardzo wiele. Chcę budować to, co budowali rodzice, a przed nimi nasi dziadkowie i pradziadkowie. Pewien bardzo mądry zwierz pokazał mi prawdziwe źródła, które nigdy nie wysychają. Jednym z tych źródeł jest tradycja naszego królestwa, która karze zasiadać na tronie najstarszemu, żyjącemu synowi zmarłego władcy. Nie będę walczył ani z tobą, ani z żadnym innym monarchą w Lwich Krainach. Będę posłuszny prawu naszego ojca, tak jak on był posłuszny prawom przodków.
- Ale Taka… ty jesteś królem bardziej ode mnie. – przerwał mu brat. – Ja nie potrafiłbym tak łatwo wybaczyć, okazać wspaniałomyślność i myśleć tylko o dobru stada.
- Lew uczy się przez całe życie…
- Nie rozumiesz! – prychnął Dahabu. – Kiedy odzyskam siły oraz pychę zdrowego i mocnego, zapomnę o każdym słowie, które dziś do ciebie mówię. Myślisz, że od teraz będziemy żyć tak zgodna, kochająca się rodzina? Chciałbym, Taka, ale nie sądzę, abym zdołał.
- Nie musisz. – odparł Taka. – Odejdę ze stada. Lwia Skała ma już króla, a co najważniejsze, od niedawna króla w pełni funkcjonalnego. – zaśmiał się czarnogrzywy, ale twarz jego brata pozostała zachmurzona.
- Nie możemy tego zmarnować. – stwierdził Dahabu, a na nieme pytanie młodszego brata odpowiedział. – Ciebie. Twojej mądrości i wiary.
- To jest moja mądrość, ja po prostu wierzę w mądrość większych ode mnie.
- Pamiętasz dziadka Simbę? Ty byłeś wtedy jeszcze bardzo mały, ale ja do dziś mam w uszach jego opowieści, które usłyszał od naszego pradziadka, Mufasy. – zamyślił się król. – Także tą o czasach przed przybyciem naszych przodków na Lwią Ziemie, o czasach wielkich wędrówek. – Taka skinął głową. Może był wtedy tylko kociakiem, ale zmyślnym i czujnym kociakiem. – I o arbitrach…
- Lwy, które żyły poza stadami, rozstrzygały wojny między królestwami i przekazywały historię Lwich Krain?
- Tak… Taka, zostań naszym arbitrem. – prosił z autentyczną pokorą Dahabu. – Pomóż innym, tak jak pomogłeś nam. Wiem… – ruchem łapy uciszył sprzeciw brata. – Arbiter to nie władca, ale i nie poddany. To lew wolny, który służy innym, ale nie jest sługą. Nie ja mogę cię mianować tym tytułem, ja tylko mogę uznać cię za arbitra i oddać Lwioziemców pod twoją opiekę. Czy zrobią tak inne stada, nie wiem, ale wierzę, ze tak.
Taka milczał długa chwilę, wciąż gładząc kamienie grobów. Horyzont na wschodzie już lśnił promieniami słońca, ale chód nocy wciąż przyjemnie pieścił obydwu braci. Czarnogrzywy spojrzał pytającym wzrokiem najpierw na grobowe kopce, potem na blaknące na niebie gwiazdy. Nie słyszał żadnego głosu, ale czuł go. Przodkowie mówili i prosili, aby się zgodził.
- Punkt dla ciebie, braciszku. – oznajmił w końcu czarnogrzywy. – Jako Arbiter Lwich Krain biorę twoje stado w opiekę, wasza wysokość… Życz mi szczęścia. – poprosił i ruszył biegiem ku zachodowi, jakby poganiany przez promienie rodzącego się dnia.
- Taka? – zawołał za nim Dahabu.
- Nie ma czasu na pożegnania. – odkrzyknął mu brat. – Z resztą… wrócę niedługo. – Na chwilę jednak stanął na szczycie najbliższego wzgórza i jeszcze zawołał do złotogrzywego. – Kinamu mówił, że stadem za Potężną Dżunglą włada jakiś młodzik. Uciekało stamtąd do nas tyle zwierzyny, że pewnie jego lwice nie mają już czego jeść. Musze mu wyjaśnić kilka rzeczy… Bywaj bracie!
- Bywaj… nasz arbitrze!
Taka znów puścił się w pęd pchany przez słoneczny blask, ciepły wiatr i nieoczekiwaną lekkość serca. Gwiazdy przemówiły, teraz znał już swoją drogę. A na dodatek, gdzieś głęboko w jego głowie kiełkowała natrętna, ale przyjemna, myśl. „No, Koto… ciekawe co byś teraz powiedziała. Każdy wie, co może robić król. Teraz się przekonamy, co wolno arbitrowi.”
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
05 – Wieczny Szlak
Dwie grupy lwów mierzyły się groźnymi spojrzeniami. Choć w ciemności bezksiężycowej nocy nie było widać zaciętych ust ani wyszczerzonych zębów, to oczy drapieżników błyskały złością i dzikością. Po prawej stronie, na obrzeżu suchego lasu stało stado – trzynaście lwic oraz ich młody król. Szarogrzywy wódz był raczej słabej postury, zdradzającej wciąż młodzieńczy wiek, mimo tego, a może właśnie dlatego, nie chciał ustąpić. Wierzył, że jako władca i opiekun lwic nie ma prawa cofnąć się nawet o krok. A samice, w głębi serca poważnie wystraszone sytuacją, widząc zdecydowanie monarchy również stały pewnie, zachęcając go pełnymi ufności pomrukami.
Czekający na równinie wędrowcy także się chcieli się wycofać. Nie było w tym żadnej wzniosłej idei, dumy czy nienawiści wobec gospodarzy – piątka lwów była jedynie śmiertelnie głodna. I to głód głuszył w ich umysłach jakikolwiek osąd sytuacji, czy wyczucie przyzwoitości. Czterech młodszych samców, prowadzonych przez siwogrzywego starca było bliskie natarcia na stado. Przeciwko łącznie dwunastu paszczom nie mieli wielkich szans – nawet licząc siłę lwa za dwie lwice (co jednak było założeniem pochopnym – doświadczone samice z Zielonej Doliny walczyły nie gorzej od swego młodego króla) i licząc że stary przewodnik wytrzyma wysiłek bitwy, wędrowcy stali na z góry straconej pozycji. Ale Zieloni wcale nie mieli powodów do zadowolenia – walka zapowiadała się krwawo, a groźne ryki przybyszów oznaczały wyrok dla wielu samic z Doliny.
Ale te dwa morza zaciekłości rozdzielała tama – samotny lew, stojący pomiędzy grupami, mierzył wzrokiem to jednego, to drugiego przywódcę, czekając na odpowiedni moment. W końcu obaj przeciwnicy na ułamek sekundy jednocześnie spojrzeli ku arbitrowi. Taka podniósł powoli łapę, na dobre ściągając ich uwagę. Delikatnym, ale pewnym głosem, powiedział.
- Njaa… i ty, wasza wysokość. Gwiazdy mi świadkami: nie pozwolę na to.
- Nie tylko gwiazdy. – mruknęła Vitani, patrząc na scenę pod swymi łapami.
Niemal cała gwiezdna rodzina Taki, przodkowie obydwu rodów w milczeniu obserwowali rozwój wydarzeń. Nawet Starsi z Dawnych na tamten wieczór zstąpili z Wyższego Firmamentu: Tarki i Ahadi, od dawna nieobecni przy tak błahych sprawach świata żywych, tym razem zgodnie uznali doniosłość chwili. Jeśli Tace Drugiemu udałoby się zrealizować marzenie o przymierzu Lwich Krain, Krąg Życia mógłby przyspieszyć swojego biegu. Ale nawet potężni Królowie Przeszłości nie zamierzali wpływać na żyjące lwy. Pod tym względem całkowicie ufali nowemu arbitrowi nieba nad Lwimi Krainami – Skazie.
- Nie tylko. – potwierdził czarnogrzywy duch. – Ale lepiej by było, gdyby twój syn wierzył, że jest zdany tylko na siebie. A najlepiej, aby BYŁ zdany tylko na siebie. Nasza pomoc na dłuższą metę tylko zakłóci obrót Kręgu.
Niewidoczne dla żywych sylwetki miękko zeskoczyły na piasek skraju suchej dżungli. Następnie otoczyły półkolem Takę Drugiego, zachowując jednak należny dystans. Pośród Dawnych płonęło wiele uczuć związanych z potomkiem – miłość, troska, rodowa duma i zwykła ciekawość. Dlatego Skaza pilnował, aby zmarli, choćby niechcący, nie zakłócili działań żyjącego. Poprosił rodziców lwa – Vitani i Tanabiego, aby stanęli za nim.
- Na wszelki wypadek. – szepnął do córki i zięcia. – On wierzy, że na niego patrzycie, ale sami wiecie… od dopingu rodziców można poczuć tremę.
Ale Taka nie myślał o niczym oprócz pęczniejącego w Dolinie konfliktu. Piątka głodnych wędrowców przyszła do tego umierającego królestwa, płosząc i łowiąc resztki zwierzyny oraz zajmując jeden z trzech ostatnich wodopojów w krainie. Zielone Stado szło właśnie, aby siłą wyrzucić intruzów ze źródła, a ci zaczaili się na skraju lasu, chcąc zabić zdecydowanego na wszystko króla. Arbiter zdążył w ostatniej chwili.
- Podejdźcie bliżej… proszę. – polecił Taka. Starał się utrzymać uprzejmy i spokojny głos, choć w głębi duszy cały drżał. Nawet nie o swoje życie, choć znajdował się pomiędzy dwoma, spragnionymi krwi armiami, ale o powodzenie całego planu. Spokój w Zielonej Dolinie był niezbędny do zamknięcia Koalicji Suszy – kruchego przymierza stad, budowanego pieczołowicie przez arbitra.
- Podchodzę… – odparł Kijani, władca Zielonej Doliny. – Ale tylko dlatego, ze to po drodze do tych rabusiów.
- Podchodzę… – mruknął Njaa. – Dość mam już stania na piasku.
Oba lwy zbliżyłby się do siebie na wyciągnięcie łapy. Ale pierwsza bariera została już przełamana – stojący w środku Taka wyczuł, że chcą rozmawiać, przynajmniej wyrzucić z siebie kilka słów przed walką. To było już coś. Dlatego arbiter cofnął się kilka kroków i powiedział, z pozoru beztrosko.
- Dobrze… Jak już mówiłem, zanim rzucicie się sobie do gardeł, najpierw musicie zabić mnie. Ale nie daje mi spokoju jedna rzecz: pomyślmy, ja już nie żyje, wy walczycie do ostatniego lwa… ktoś zwycięża… – Groźne pomruki z obydwu stron zwiastowały obopólną pewność wygranej. – …ktoś przegrywa. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie, oczywiście, z wyjątkiem poległych. I co dalej? – spojrzał piorunującym wzrokiem na króla. – Mamy stado sześciu przetrwałych lwic, z okaleczonym królem, lub bez niego. Ono wychowuje kociaki władcy… – Arbiter rzucił szybkie spojrzenie ku jednej z samic stada w zaawansowanej ciąży. – …licząc, ze żadna inna grupa wędrowców nie przywędruje do zielonej Doliny i nie dokończy dzieła Njai. – Słysząc te słowa Kijani zadrżał, spojrzał na swoją królową, po czym niepewnie spuścił wzrok ku ziemi. – Albo inna sytuacja. – kontynuował Taka. – Wędrowcy zabijają króla po wspanialej walce. Pewnie liczą, że stado podda się im po utracie władcy, a trud ich zmarłych towarzyszy nie pójdzie na marne. Tylko, czy na pewno, Njaa? Myślisz, że te lwice Zielonej Doliny uznają władzę mordercy ich monarchy? Czy nie będą bronić do upadłego tronu dla dzieci Kijaniego? Pomyśl zdobywco, czy nie będziesz musiał zabić każdej ze swoich poddanych, aby zapewnić sobie spokój.
- Pięknie prawisz, pustynny… – przerwał mu Njaa. – Ale takie kazania nie rozmnożą nam zwierzyny i nie napełnią wodopojów.
- Nie. – przyznał Taka. – Dlatego będziecie musieli szukać swego miejsca dalej. – Król Zielonej Doliny rozciągnął usta w uśmiechu, a starzec, tak samo jak czwórka jego towarzyszy, warknął groźnie. – Oczywiście, kiedy już opuścicie gościnę Zielonego Stada. – Szmer zdziwienia przebiegł pomiędzy lwicami. A Taka podszedł do czwórki wędrownych samców i machnął ogonem, zapraszając ich do podążenia za sobą. Odwrócił się ku stadu i podszedł do króla. – Wasza wysokość, proszę o gościnę dla mnie i moich przyjaciół.
- Nie musisz się trudzić, czarnogrzywy. – mruknął Njaa. – Sami weźmiemy co nasze.
- Ale nie tutaj. – odparł arbiter, nawet nie spoglądając na starca. – Ta dolina należy do Zielonego Stada. – A do króla powiedział – Panie, ugość nas na jedną noc, napój i nakarm. Jutro o zmierzchu odejdziemy na południe.
- Odejdziecie, wysoki sądzie? – zakpił jeden z wędrowców.
- Cisza. – syknął mu czarnogrzywy. – Kiedy tylko wędrowcy odpoczną, wyruszą ze mną na Słoneczny Step, aby poszukać nowych wodopojów i uczyć się żyć z sawanny. Chcę także, aby co najmniej dwie lwice ze stada poszły z nami i nauczyły się tego samego. Będzie to pomocą dla stada i ulgą dla waszych źródeł, kiedy przyjdzie na świat dziedzic króla.
- O, a to po co? – zdziwił się Tanabi, patrząc uważnie na twarz syna.
- Sprytne posunięcie. – ocenił Sparthi. – Młody Taka faktycznie chce nauczyć kilka samic wiedzy pustynnych, ale pewnie ma na oku coś jeszcze innego. Widzisz te dwie samice? – Wskazał synowi Simby stojące z boku szarofutre. – Są niespokojne i zmęczone życiem w stadzie. Pewnie Kijani właśnie je wyśle z twoim synem i wędrowcami. Jedna z nich być może nie wróci. Ta młodsza nazywa się Kadiri. Matuna, ten największy z wędrowców od dobrego kwadransa patrzy na nią jak na słońce. Może zostaną parą i odejdą od stada? Mniej paszcz do wyżywienia w ten czas to większe szanse dla kociaków. Taka ma łeb na karku…
A tym czasem arbiter wprowadził już piątkę samotników pomiędzy lwice. Wciąż miał na oku gotowych do starcia Kijaniego i Njaę, ale czuł, ze najgorsze już minęło. Kolejny konflikt został zażegnany i kolejne stado było o krok od przyłączenia się do koalicji. A on miał przynajmniej zapewnione towarzystwo na kilka tygodni pustynnych wędrówek. Z tego także się cieszył, gdyż samotność powoli drążyła jego duszę. Coraz częściej śnił mgliste, radosne, ale jednocześnie smutne sny o zostawionym domu, ale także o Złotych Piaskach i Kocie. Pocieszał się jednak przyjemną myślą, że już niedługo miał wrócić do ziemi swojej babki. Złote Stado miało stać się ostatnim ogniwem lwiej koalicji.
- Dziękuję. – szepnęła na ucho Tace Kimeta, królowa Zielonej Doliny. – Za siebie, Kijaniego i nasze dziecko. Mam nadzieję, że nadal będziesz się opiekował naszym stadem.
- Tak, będę. – mruknął arbiter. – Zaczynam lubić tę robotę.
I odszedł pomiędzy pogodzonymi lwami w głąb doliny, a sylwetki zadowolonych Władców z Przeszłości wzniosły się z powrotem ku Gwiazdom.
*
Kolejnego triumfu Taki Drugiego nie widziała jednak Zira. Martwa królowa patrzyła z innej części nieba na inną część ziemi. dokładnie: na kraj swojego dzieciństwa. Tej samej nocy Złote Piaski były pogrążone i w ciemności i niemal całkowitej ciszy. Nie wiał nawet najlżejszy wiatr, a wszelkie życia zdawało się spać spokojnie. W Złotej Grocie życie nie spało. I wcale nie było spokojne.
Dhalimu przemierzał po raz kolejny komnatę tronową, mijając zwarty szereg swoich poddanych. Choć królowa mogła towarzyszyć partnerowi w inspekcji stada, Niva odruchowo ustawiła się obok złotych, na końcu rzędu, tuż obok posłania królewskiej pary. Spuściła głowę tak samo jak jej towarzyszki i wyglądała na równie zawstydzoną i przestraszoną. Król był ściekły i to na wszystkich wokoło.
- Cały dzień! Polowała cała drużyna, pogoda była dobra. A wróciłyście z niczym! Z niczym! – powtórzył gromkim głosem i stanął przed partnerką. Białofutra skłoniła głowę jeszcze niżej ku ziemi. – Zaraz powiecie, że to susza, klątwa i inne stada odbierają nam pokarm. Ale to nie usprawiedliwia waszej niekompetencji.
- Usprawiedliwia. – mruknęła, przez nikogo niesłyszana, Zira. Duch lwicy zstąpił do jaskini i stał dokładnie za wnukiem. Tak samo jak w Dhalimu gotowała się wściekłość wobec stada, tak w Zirze rosło oburzenie na zachowanie potomka. – Przerwały polowanie, kiedy tylko nadeszły pierwsze zwiastuny burzy. Gdyby wicher zerwał się naprawdę, a one nie wróciłby do jaskini, piasek zabiłby je. Wiesz o tym, Dhalimu. – Ale Dhalimu nie wiedział, a przynajmniej nie potrafił szczerze zapytać własnego rozumu. Podniósł nieco prawą łapę i wysunął pazury. Podetknął kończynę przed twarz Nivy, zastygając w bezruchu. – Oto jest łapa króla. Widzicie? Silna i zdrowa, gotowa aby bronić naszego domu. Lecz jeśli mamy głodować, to ja, władca, zostawię grotę, której mam strzec i pójdę z wami na jutrzejsze polowanie. – Postawił kończynę na ziemi i ruszył ku drugiemu końcu szeregu. Kiedy odszedł już kilka kroków, białofutra zdobyła się na odwagę. Powiedziała niepewnym i cichym głosem.
- Panie, jutro ta burza na pewno do nas dojdzie.
- KTO TO POWIEDZIAŁ?! – ryknął władca, odwracając się ku szeregowi. Zanim królowa zdążyła zareagować, usłyszała obok siebie nieśmiały głos siostry.
- To ja. – Dhalimu zadał cios łapą w czoło piaskowofutrej, tak że te uderzyła nosem o skalną podłogę. Oprócz owego głuchego plaśnięcia, nie wydała jednak żadnego odgłosu. Natychmiast też dodała. – Wybacz, panie. Nie mam racji.
- Nie, nie masz. – potwierdził monarcha. Głos Rai, tak podobny do głosu siostry, nie wzbudził nim żadnych podejrzeń. Zadowolony, że ukarał winną nieposłuszeństwa, ruszył dalej, ku drugiemu końcowi szyku. – A wiec jutro to ja was poprowadzę na łowy. Pokaże wam, jak powinnyście wypełniać wasze obowiązki.
Kota z rozpaczą myślała o tej perspektywie. Dhalimu nie umiał polować – był potężnym i silnym lwem, ale lwem właśnie, nie lwicą. Natura wyposażyła go we wszelkie przymioty potrzebne w walce i obronie stada, ale nie stworzyła myśliwego, ani z ciała, ani z ducha. Złotofutra rozumiała, że do skutecznych łowów potrzeba cierpliwości, silnych nerwów i wyzbycia się zawadzającej w godzinach podchodów i tropieniu dumy. A król nie spełniał żadnego z tych warunków. Zapewne polowanie następnego dnia miało się skończyć katastrofą – jeśli nawet burza ominęłaby Złote Piaski, to Dhalimu nie zdołałby poprowadzić swoich poddanych ku zwierzynie. A za swoją porażkę z pewnością obwiniłby stado. Kota spojrzała ukradkiem na Raię, ale uznała, że ryzyko było konieczne.
- Nie trzeba, sir! – powiedziała, wkładając w to zdanie tyle spokoju i łagodnej pokory, ile mogła. – Następnym razem przyniesiemy zdobycz, obiecuję. – „Hm… teraz niemal pewny gniew władcy skupi się na mnie.” Szepnęła w myślach, jednocześnie dumna z własnej odwagi i drżąca przed przyszłymi konsekwencjami tego czynu. I to być może rychłymi, bo władca ruszył ku złotofutrej, sapiąc gniewnie.
- Tak, panie! – nieoczekiwanie dodała Raia. – Wstyd dzisiejszej klęski doda nam sił! Nie zawiedziemy cię!
„Teraz jego gniew spadnie na wszystkich, po równo.” Pomyślała złotofutra, zaskoczona słowami lwicy. Nie chciało jej się wierzyć, ze piaskowofutra odwróciła uwagę Dhalimu tylko aby powstrzymać go od ukarania przyjaciółki. „Raia mogłaby oddać za mnie życie… ale wpierw musiałaby się upewnić, że jej życie w żaden sposób nie będzie cenne dla króla.” dodała z goryczą. Rzuciła ukradkowe spojrzenie ku siostrze królowej, aby zobaczyć, że ta podniosła głowę, mierząc się wzrokiem z władcą. Dhalimu musiał jednak uwierzyć zapewnieniom poddanej i odwrócił się od szeregu lwic.
- Dobrze. Macie jutro ostatnią szansę, aby pokazać na co was stać.
- Dziękujemy, panie. – odezwał się odruchowy chór złotych, ale Kota kolejny raz zadrżała. Dopiero teraz zrozumiała, co jej obietnica znaczyła nie tyle dla niej samej, co dla całego stada. „Wyjdziemy na polowanie w burzy. To szaleństwo, ale przecież Dhalimu nam nie odpuści!”
- Dobrze, teraz… idźcie odpocząć. Jutro czeka was… ciężka praca. – polecił władca.
- Zabijesz je! – jęknęła niesłyszalna Zira. – Mój wnuku, oszalałeś do reszty, wyganiasz je na pastwę burzy!
Emocje Dawnej wołały, aby tam i w tamtej chwili ukazała się Dhalimu i jako Królowa z Przeszłości przywołała do porządku krnąbrnego spadkobiercę. Ale rozum kazał inaczej. Była partnerką Skazy za życia, była nią i po śmierci. Razem z ukochanym dzieliła obowiązki arbitra wobec żyjących. Nie mogła interweniować, nie mogła naruszać równowagi. Zwłaszcza, że wiedziała, w którym kierunku Krąg Życia się toczył. Jakkolwiek przyszłość była dla niej równie nieznana co dla żyjących, jednak lepiej od nich zdawała sobie sprawę, że pewne ofiary bywały konieczne. „Hawy, Nuki i moja dla zakończenia wojny. Być może ich wszystkich dla pogodzenia stad z Lwich Krain. Musze ufać w mądrość żyjących.” I spojrzała z sympatią na Kotę, chyba najbliższą buntu lwicę stada. „Wnieść łapę na monarchę, to straszna zbrodnia. Ale może uda wam się znaleźć kogoś, kto będzie bardziej godny Złotego Tronu.” zakończyła z nadzieją i opuściła podopiecznych. Musiała opowiedzieć Skazie i innym z jej rodu o wszystkim co widziała. Być może rodzina Dawnych mogła znaleźć jakiś ratunek dla Złotoziemców.
- Dobrze, rozejść się. – rozkazał Dhalimu i sam ruszył ku mniejszej komnacie jaskini, która służyła mu za sypialnie, kiedy nie chciał przebywać z poddanymi. – Nie, ty nie. – oznajmił Nivie, która nieśmiało podążyła za nim. – Nie chcę cię dzisiaj widzieć, nikogo nie chcę! – zakończył groźnie i wyszedł z głównej sali.
Przez chwilę pośród Złotych panowała cisza – lwice patrzyły na siebie niepewnie, nawet nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Raia wstąpiła na jeden z głazów pod ścianą, odczekała dobrą minutę, licząc, ze władca zaśnie na dobre, po czym cichym, acz poważnym głosem zwróciła się do sióstr ze stada.
- Słuchajcie… Dziś zawiodłyśmy i…
- Burza szła! – jęknęła Simmi, jedna z młodszych lwic.
- Burze były, są i będą! – niemal odkrzyknęła siostra królowej, ale zaraz ściszyła głos, bojąc się obudzić króla. – Milcz, to już nie ważne. Istotne jest, żebyśmy jutro…
- Skoro burza nie dotarła tu dzisiaj, na pewno dotrze jutro. – zauważyła Kota.
- To nie zwalnia nas z obowiązków. – odparła Raia. – Pójdziemy na to polowanie i złowimy prawdziwą zdobycz dla naszego króla. Nie jestem przewodniczką drużyny łowczej… – Spojrzała z wyrzutem na siostrę. – …ale zapewniam was o jednym: Nie wrócę jutro do groty bez porządnego łupu. Czy to jasne?
- Jeśli przyjdzie burza piaskowa, to nawet z łupem nie wrócisz… – wtrąciła Simmi, ale Kota szturchnęła ją w bok. Kłótnia z piaskowofutrą nie miała sensu.
- Czy to jasne? – powtórzyła Raia.
- Tak. – potwierdziło stado, jakby zobowiązanie siostry królowej miało się stać zobowiązaniem wszystkich Złotych. – Dobrze, a teraz: spać! – poleciła i zeskoczyła z głazu.
- On nas zabiję. – szepnęła Kota, kiedy piaskowofutra przechodziła obok niej.
- I niech tak będzie! – odparła Raia, podchodząc do siostry. – Chodź ze mną, moja pani. Może jednak król zmienił zdanie.
I poprowadziła Nivę ku komnacie sypialnej, zostawiając roztrzęsione lwice w sali głównej. Siostry podeszły cicho do leża władcy, a to Raia poganiała białofutrą w marszu. Stanęły nad Dhalimu, słuchając jego równego oddechu, w końcu Niva szepnęła.
- Chodźmy stąd. On śpi…
- Idź, ja przyniosę mu więcej gałęzi na posłanie. – oznajmiła piaskowofutra.
Po kilkunastu minutach poszukiwania akacjowego chrustu wróciła do głównej sali, minęła śpiące stado i weszła po raz kolejny do komnaty króla. Z ostrożnością matki pielęgnującej kocię, dołożyła gałęzi do królewskiego łoża, po czym odwróciła się ku wyjściu. Zrobiła już pierwszy krok, kiedy…
- Nie śpię. – odezwał się Dhalimu.
- Wybacz, panie, ja tylko… – szepnęła lwica.
- Wiem, co robiłaś. Dziękuję. – powiedział i podniósł głowę. – Spójrz na mnie. – polecił, a kiedy piaskowofutra spojrzała, dodał zmęczonym głosem. – Nie słuchacie mnie.
- Panie! – jęknęła samica.
- Cisza! Wiem co się dzieje! Wciąż szemrzecie przeciwko mnie, wykazujecie lenistwo i gnuśność. To nie ukryje się przed moimi oczyma i uszami.
- Sir, błagam, nie mów tego. – szepnęła Raia. – Dziś zawiniłyśmy, ale naprawimy to już niedługo… Stado cię kocha, panie, i jutro to udowodnimy. Będziesz z nas dumny.
- Nie wierzę ci. – odparł Dhalimu. – Lwice wcale mnie nie kochają… one nawet się mnie nie boją! Musze ryczeć każdy rozkaz, aby zostać wysłuchanym. A przecież tak nie powinno być… – dodał smutnym i zaskakująco łagodnym głosem. – Powinniśmy żyć jak zgodne stado, posłuszne i silne. Czemu to nie wychodzi, Raio?
- Wychodzi, panie. – zapewniła lwica. – Wszystko idzie ku dobremu. Dziś zdarzył nam się wypadek, ale to tylko jeden dzień. Jutro będzie lepiej… będzie idealnie. – Nieśmiało sięgnęła pyskiem ku kupce przyniesionych gałęzi i zaczęła okrywać monarchę. Kiedy nie miała w ustach chrustu, mówiła dalej. – Jesteśmy niewdzięczne i głupie. Ale wciąż się uczymy… Pewnego dnia każda Złota dostrzeże, jak wiele zrobiłeś dla stada, panie. Tego dnia już wszystkie będziemy ci idealnie posłuszne i wierne. Już niedługo… ale teraz śpij, mój królu. Jutro musisz znów wstać i opiekować się nami…
[Piosenka „Panie, śpij”. Melodia pogodna, radosna, jednak w ostatnich czterech wersach zwrotki i w refrenie nabiera delikatnej nuty niepokoju.]
[Raia wciąż nachyla się nad Dhalimu, poprawiając łapą i zębami ułożenie jego łoża. Zaczyna śpiewać, a król, niczym małe dziecko, zdaje się usypiać od tych słów.]
Spocznij panie, czas na sen
To był bardzo długi dzień
Niechaj wiatru cichy szum już ukoi troski twe
[Lwica powoli odchodzi o leżącego, cicho i ostrożnie, jakby bojąc się go obudzić. Podchodzi do wnęki korytarza, gdzie bije jedyne źródło groty, ostrożnie napełnia tykwę płynem i przynosi władcy.]
Śpij byś jutro dla nas wstał
Niczym słońce dzień nam grzał
Niczym z nieba ojca głos, wskazał dobre oraz złe
[Widać, że Dhalimu śpi, z wyraźną nieśmiałością pozawala sobie polizać łapę monarchy. Potem odchodzi tyłem od łoza, cały czas patrząc na Dhalimu i śpiewając]
Śpij mój panie, trudny czas
Nie zagasi wiary w nas
Każda troska i zły sen
Zniknie jak dzisiejszy dzień
[Idzie przez korytarz do sali głównej, mija śpiące siostry ze stada, zatrzymując się na chwile przed siostrą. Patrzy na nią z wyrazem zazdrości na twarzy.]
Ref.
Bo w objęciu twoich rąk
Toczy się nam Życia Krąg
Nić jego gładko skręca czas
Kiedy czuwasz pośród nas
Lecz teraz trud z twych ramion zmyj
Śpij, mój panie, śpij!
[Rusza dalej. Wychodzi ze Złotej Groty w bezksiężycową, ale pełną gwiazd noc. Idzie akacjową aleją. Zbliżenie na twarz i w tle przesuwają się niewyraźne obrazy dawnych scen – król uderzający Nivę, odpędzenie Taki, niedawna scena w sali głównej. Ale Raia potrząsa głową, rozpraszając niepokojące wspomnienia.]
Druga zwrotka:
Może drobny w pieśni zgrzyt
Czasem psuje piękny rytm
Ale jutro zagrasz nam, dokładnie jak chcesz grać
[Potem kolejna wizja – Dhalimu z czasów proklamacji królewskiej. Raia idzie nocą między akacjami, ale nagle obraz się zmienia – Lwica idzie w dzień, obok Koty, tuż za siostrą i Dhalimu, aż procesja dochodzi do końca alei i granicy ciemniejszego piasku pustyni. Nowy władca ryczy dumnie, Raia nie może ukryć radości.]
I jeszcze raz, jak w każdy dzień
Me życie się zamieni w sen
Jak też teraz gaśnie w sen, gdy czas już nadszedł spać
[Znów obraz Rai w nocy. Stoi na skraju alei, patrzy zamyślona w dal. Gdzieś na horyzoncie wzbierają piaskowe chmury – zwiastun nadchodzącej burzy, ale ona to ignoruje.]
Śpij mój panie, trudny czas
Nie zagasi wiary w nas
Każda troska to sen zły
Śnij, mój panie, lepsze sny
[Wraca w kierunku jaskini. Zatrzymuje się, widząc suchy szkielet na alei. Zdecydowanym ruchem łapy wyrzuca go na bok, aby nie psuł pięknego widoku.]
Ref.
Bo w objęciu twoich rąk
Toczy się nam Życia Krąg
Nic go nie zakłóci tu
Nic nie zmąci twego snu
[Pochyla się nad piaskiem i rysuje sylwetkę Dhalimu, uśmiechając się błogo. Potem dorysowuje promienie, rozchodzące się od lwa, jakby ten był słońcem. W końcu jednak zawstydzona zasypuje szkic, staje w progu jaskini i podniesionym, operowym głosem kończy kołysankę.]
Trud z twych ramion zmyć już racz
Czas, mój panie, spać
[Ekran ciemnieje, z Raią w progu Złotej Groty.]
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
06 – Burza
Złote Stado wyszło późno, bo dopiero przed południem. Król zaspał, a lwice bały się wyruszyć, nie powiadamiając władcy. Kiedy Dhalimu wstał, oczywiście chciał złajać poddane za bierność i lenistwo, ale Raia podbiegła do władcy, szepnęła mu do ucha kilka słów i wyraźnie rozpogodzony lew uśmiechnął się. Pożegnał poddane machnięciem łapy i ruszył na obchód okolic Złotej Skały. A lwice podążyły niepewnie za Nivą ku wschodowi.
Właściwie to prowadziła Raia. Młodsza z sióstr posiadała instynkt prawdziwej łowczyni i stado bez oporów poddało się jej propozycji. Mieli dotrzeć do Suchego Lasu – zagajnika martwych akacji i baobabów, który w lepszych czasach był żywą i kwitnącą wyspą zieleni na pustynnym morzu. Była to droga daleka, ale przewodniczka kroczyła pewnie.
- Raia… – szepnęła do przyjaciółki idąca tuż za nią Kota. – Wiatr się wzmaga.
Faktycznie – słońce świeciło nad pustynią bezlitośnie, ale o dziwo powietrze przy ziemi nie było zbyt gorące. Lwice cieszyły się z tej odmiany pogody, ale złotofutra najszybciej zdała sobie sprawę, co to oznaczało.
- Wiem. – odparła ze stoickim spokojem siostra królowej. – Burza nadejdzie o zmroku. Właśnie dlatego idziemy do Suchego Lasu. Jeśli żyje tu jeszcze jakaś zwierzyna, tam właśnie się schowa.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy pomyśleć o własnym schronieniu?
- Myśl, jeśli chcesz. – prychnęła piaskowofutra. – Nie jestem przewodniczką drużyny, więc nie mogę cię do niczego zmusić. W każdym razie ja obiecałam. – „I ty też!” dodała grymasem twarzy.
Kota uznała, że dalsza dyskusja z przyjaciółką jest pozbawiona sensu. Zwolniła, pozwalając Rai zrównać się z siostrą, a sama spojrzała na resztę stada. Lwice były niespokojne i chyba powoli zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. Ale wyraźnie bardziej bały się gniewu władcy niż gniewu pustyni, gdyż kroczyły szybko, nie ociągając się.
- Zbierz je w kolumnę, pani. – poradziła Nivie Raia. – Ja pójdę przodem
- Wszyscy do kolumny! – rozkazała królowa. – Raia na czoło, Kota na koniec!
Ponieważ wiatr już porywał pierwsze tumany piasku i widoczność zrobiła się słaba, Złote ułożyły się w linię, idąc gęsiego za torującą ścieżkę piaskowofutrą. Zamykająca pochód złotofutra była odpowiedzialna za poganianie towarzyszek i pilnowanie, czy ktoś nie wypadł z szeregu. Przedostatnia w szyku miała obowiązek sprawdzania, czy zamykająca idzie z nimi, ale Kota i tak nienawidziła przeznaczonej jej roli. W kocięctwie nasłuchała się setek opowieści o lwicach zgubionych w marszu i kiedy tumany kurzy coraz bardziej przesłaniały jej widok, odruchowo zbliżyła się do maszerującej przed nią Akry, na ile tylko to było możliwe. Lwica położyła przyjaciółce ogon na ramieniu, ale to nie ukoiło niepokoju zamykającej. „Byle szybciej do Lasu!” myślała rozpaczliwie.
Do ściany suchych drzew dotarli o zmroku. To znaczy: chyba o zmroku, gdyż wszechobecny w powietrzu pył zakrył już słońce i lwice mogły tylko domyślać się pory. Raia była wściekła, że tak długo zamarudziły w marszu, ale nadzieja na łatwą zdobycz dodawała jej otuchy. Choć jak prowadząca była wystawiona na największa furię wiejącego jej w twarz żywiołu, nie czuła zmęczenia. Świadomość, że poluje dla króla, a na dodatek spełnia rolę, króla okazała się zbyt trudna dla samej królowej, koiła ból od licznych zadrapań i łagodziła zmęczenie łap. W dodatku, wyostrzała zmysły. Raia wyczuła od razu grupkę adaksów, na oślep szukających schronienia pomiędzy suchymi pniami. Odwiecznym kodem myśliwskim Złotego Stada nadała odpowiednie sygnały ogonem, do idącej za nią Nivy. Teraz musiała poczekać, aż informacja dotrze do końca kolumny, a potem polowanie mogło się rozpocząć.
- Atak! – krzyknęła w końcu i rzuciła się między zaschłe pnie.
Drużyna szybko utworzyła łowiecką podkowę. Ponieważ pomiędzy drzewami wiatr nie był tak potężny, lwice biegły szybko i pewnie, dopadając zaskoczone i skrajnie wyczerpane antylopy. W kilkadziesiąt sekund Złote powaliły trzy dorosłe sztuki, a resztę stadka rozproszyły po martwym zagajniku. Ale zwierzęta wciąż były w pułapce – wzmagająca się burza piaskowa zamknęła je na kilku hektarach prowizorycznego schronienia. A lwice wcale nie zamierzały kończyć polowania.
- Zdobycze na skraj lasu! – krzyczała Raia, która już na dobre przejęła komendę nad drużyną. Kota właśnie ciągnęła z Akra jedną z adaksów ku miejscu zbiórki, kiedy zauważyła, że piaskowofutra była ranna. Raia podkuliła zakrwawioną łapę, ale nadal dyrygowała towarzyszkami, jakby nic się nie stało. – Mamy trzy! Uważajcie na pozostałe, mogą spróbować ucieczki na pustynie.
- Raia! – krzyknęła Kota, dopadając do przyjaciółki. – Kładź się na ziemie, jesteś ranna.
- E… to bzdura! – prychnęła lwica przekrzykując burzę. Ukradkowo spojrzała na łapę, rozerwaną jedną z suchych, akacjowych gałęzi, po czym nagle skierowała głowę na wschód. – Uciekają! – ryknęła, wskazując na dwie antylopy, które przypływie rozpaczy wyrwały się na otwartą przestrzeń i skakały w lotnym piasku jak najdalej od pułapki. – Czekać przy zdobyczy, Akra, Simmi i Kota za mną!
- To samobójstwo! – jęknęła Akra.
- Nie, zostajesz! – warknęła Kota, patrząc na krwawiącą łapę Rai. – Nie przebiegniesz nawet minuty w tym stanie. – Popchnęła Simmi i Akrę do pościgu, a sama jeszcze spojrzała w twarz przyjaciółce. – Dobrze, ubijemy je. Ale nie dla twojego króla. Dla ciebie. – wysyczała i puściła się w pogoń.
Lwica myślała, że w zagajniku wiatr był mocny. Ale kiedy wybiegła poza ochronę martwego lasu, pęd burzy piaskowej niemal zwalił ją z łap. Zatrzymała się, czekając aż dołącza do niej dwie złote, po czym cała trójka ruszyła za niewyraźnymi sylwetkami antylop. Biegły bok w bok, w miarę możliwości wspierając się nawzajem. Kota, idąca w środku poczuła falę wyrzutów sumienia, gdyż to jej najłatwiej było pędzić w burzy. Ale po chwili ich pościg zakończył się – oto niemal wpadły na leżącego na piasku adaksa, który oślepiony i przerażony wił się, kopiąc kopytami. Szybki cios łapa Koty skrócił cierpienia zwierzęciu.
- Wracamy! – krzyknęła złotofutra. – Nie znajdziemy tego drugiego. Simmi, do środka!
Wpuściła lwicę między siebie a Akrze, po czym wszystkie trzy chwyciły martwe ciało w zęby. Ruszyły z wiatrem ku lasowi, a przynajmniej w kierunku, gdzie las powinien był się znajdować. Ale marsz z wiatrem czasem bywał niebezpieczniejszy niż siłowanie się z żywiołem. Stanowił nieodpartą pokusę, aby iść najłatwiejszą trasą, równo z kierunkiem zawiei, nie bacząc na trasę. Niby nie stanowiło to problemu, dopóki wiatr wiał w tą samą stronę, ale…
- Stop! – ryknęła Kota, z przerażeniem patrząc przed siebie.
Lwice dotarły do kolejnego ciała antylopy. I to było to samo zwierzę, które uciekało przed nimi jeszcze chwilę wcześniej. Ktoś się zgubił – albo adaks, albo łowczynie. Być może nawet wszyscy stracili orientację.
- I co teraz? – spytała Akra. Przynajmniej Kota odczytała to zdanie z ruchu ust. Wycie wiatru zagłuszało wszystkie słowa.
- Dobijmy ją i idziemy dalej, może…
Nagle zrozpaczona antylopa szarpnęła się nieoczekiwanie i wbiła ostry róg w łapę złotofutrej. Kota jęknęła, ale w myśliwskim odruchu uderzyła niedoszłą ofiarę. Potem jednak padła na piasek tuż obok zdobyczy.
- Kota! – krzyknęły Akra i Simmi.
Lwice położyły się na ziemi obok przyjaciółki, a Akra spojrzała na ranną kończynę łowczyni. Skaleczenie nie krwawiło, ale było głębokie. Cios adaksa z pewnością nadszarpnął mięśnie i co gorsza otworzył ciało przed zaprószeniem piaskowym pyłem. Akra natychmiast otworzyła paszczę i przywarła do rany, zlizując piasek i wszelki bród oraz tym samym powstrzymując dalsze zabrudzenie.
- I co teraz? – spytała przerażona Simmi.
- Zostawiacie mięso i szukacie lasu. – syknęła Kota, wyraźnie tłumiąc jęknięcia bólu.
- A co z tobą? A z resztą… my nawet nie wiemy gdzie iść.
Wiatr kolejny raz zmienił kierunek. Jeśli dotychczas wiał lwicom w plecy, w tamtej chwili zaczął już razić ich boki. Jeśli wcześniej istniała jakaś szansa na logiczne ustalenie kierunku ich marszu, to teraz nawet najbardziej doświadczona Kota nie miała pojęcia, gdzie był Suchy Las. „Sparthi, patronie pustyni… pomóż nam!” szepnęła w duszy, a on niemal natychmiast się zjawił. Nie Sparthi, oczywiście. Tym razem wysłannikiem patrona był idący powoli, ale stanowczo lew o czarnej grzywie i rudawej brodzie. Dotarł do zgubionych lwic i bez żadnego pytania przypadł do Koty.
- Idźcie do lasu! – krzyknął do Akry i Simmi. – Tam! Trzysta metrów. – Wskazał kierunek, z którego przywędrował przed chwilą. – Ja się nią zajmę. – Lwice niespokojnie spojrzały na przyjaciółkę, ale czarnogrzywy powtórzył. – To rozkaz Nivy. Bierzecie zdobycze i idźcie. W lesie wypijcie krew adkasów, abyście nie uschły w drodze do domu. – Podniósł głowę wyżej, a tysiące piaskowych drobinek uderzyło go w pysk. – Wiatr się wzmaga, burza będzie jeszcze większa! Powiedzcie Rai, że musi zaprowadzić drużynę do domu. Natychmiast! Rano przyjdzie taki wicher, że nie przetrwacie nawet w Suchym Lesie.
- A wy? – krzyknęła przerażona Akra.
- Dołączymy do was… jeśli nam się uda. Idźcie już!
Niepewne lwice, poganiane przez wzrok wędrowca, chwyciły w zęby mięso i ruszyły we wskazanym kierunku. A lew położył się po nawietrznym boku Koty, osłaniając ją częściowo od furii żywiołu. Sam przywarł ustami do świeżej rany, zastępując sprawnie Akrę.
- Taka… – szepnęła Kota.
On tylko mruknął, uciszając złotofutrą. Wolną łapą delikatnie przycisnął jej głowę do piasku i po chwili zamarli w oczekiwaniu na uspokojenie żywiołu. „Tylko co dalej” myślała Kota. „Skoro idzie jeszcze większa burza…” Ale nagła fala zmęczenia, słabość od zranionej kończyny senne poczucie bezpieczeństwa nagle obmyły lwicę. Chciała coś powiedzieć, kazać Tace uciekać i ratować siebie, ale sam zmorzył ją zanim zdarzyła otworzyć usta.
*
A Raia prowadziła pochód Złotych ku domowi. Ranna, opierała się na ramieniu siostry, ale to ona prowadziła stado, dokładnie znając trasę ku Złotym Piaskom. Choć skaleczenie piekło ją niemiłosiernie, nie narzekała, a co chwila rzucała ostre uwagi ku reszcie drużyny. Zgodnie z ostrzeżeniem Taki, musiała zaprowadzić je jak najszybciej do schronienia. Skoro wypełniła swoja misję, zdobyła zwierzynę dla króla, teraz mogła się skupić na obowiązkach wobec stada.
- Szybciej! Burza idzie! – krzyczała, wciąż kuśtykając u boku Nivy.
Jej serce palił strach o los pozostawionej Koty, ale jednocześnie rozpierała kojąca świadomość, że tym razem nie zawiodła swojego króla.
*
Zmysły wracały do Koty powoli i nie był to powrót przyjemny. Zanim jeszcze odzyskała wzrok i słuch, zanim nawet zdała sobie sprawę, że leży na piasku, wtulona w bok Taki, odezwał się ból. Tym razem nie obejmował już samego skaleczenia, ale całą prawą łapę i nie pozwalał lwicy nawet myśleć o poruszeniu kończyną. Jęknęła, a to od razu zwróciło uwagę Taki.
- Dzięki Ahadiemu, że odzyskałaś przytomność. – powiedział. A właściwie, to Kota domyślała się konkretnych słów, bo wiatr niemal zupełnie zagłuszał lwa. – Musimy iść, znaleźć jakieś schronienie, póki burza jeszcze nie nadeszła.
„Nie nadeszła?” pomyślała Kota. „To czym jest TO wszystko?!” Piasek niemiłosiernie uderzał w leżące lwy, ale z drugiej strony nie dął aż tak silnie, jak kilka godzin wcześniej. Taka musiał mieć na myśli najpoważniejsze uderzenie piaskowego sztormu, te przed którym ostrzegał Złote.
- Musimy ruszać. – szepnął łagodnie, nachylając się do ucha Koty. – Wezmę cię na plecy, ale ty musisz się ze wszystkich sił trzymać. Dobrze?
Złotofutra nie mogła odpowiedzieć, ale posłusznie zacisnęła łapy na ramionach czarnogrzywego i wtuliła się w jego grzywę. Taka wstał i zaczął powolnym ale zdecydowanym krokiem maszerować pod wiatr. Lwica właściwie nie miała pojęcia, gdzie idą, ale była zbyt zmęczona, aby z tego powodu się bać. Spokojny oddech Taki i jego regularne kroki kołysały ją do snu, choć wciąż pamiętała przestrogę, aby pilnie trzymać się wybawiciela. Gdyby nie ostre, piaskowe igły, co chwila kłujące jej pysk i bok, czuła by tylko błogość. Nie martwiła się o nic i tylko kołysała wraz z kołysaniem pleców przewodnika.
Tak szli dobra godzinę. W końcu czarnogrzywy ostrożnie postawił lwicę na ziemi, a ta leniwie otworzyło oczy. Jednak zamiast spodziewanej fali pyłu, jej ślepia zaatakowała jedynie absolutna ciemność. Po dłuższych chwili zrozumiała, że leży w jakiejś ziemnej jamie, a ruszający się obok cień była Taką, starannie zasypującym wejście do zaimprowizowanego schronienia.
- No, teraz powinno wytrzymać. – oznajmił lew. – Choć pewnie za kilkanaście godzin będziemy mieć dość piasku nad sobą.
- Taka… – szepnęła Kota, czując palące pragnienie.
- Tak, ja też. – przyznał lew. – Niestety, mamy do dyspozycji jedynie… hm… poprzedniego gospodarza tej siedziby. – Podsunął pod nos lwicy ciało zabitego fenka. – To niewiele, ale jego krew to również woda.
Lwica wpiła się łapczywie w zdobyć i zaczęła wysysać życiodajną ciecz dopiero po dłuższej chwili, kiedy już niemal spiła krew lisa, zamarła, patrząc ze strachem na Takę.
- Ja… nic nie zostawiłam. – przyznała, łamiącym się głosem.
- I dobrze. – odparł samiec, jednocześnie intensywnie szukając czegoś w sklepieniu nory. Po chwili wyrwał z sufitu fragment korzenia jakiejś byliny i z dumą zaczął go rzuć. – Ja zadowolę się na razie taką suchą przystawką. Ale nie ważne, byle przetrwać burzę. Potem pomyślimy nad lepszym napitkiem.
- Taka… boje się. – przyznała lwica.
- Nie ma czego. – skłamał lew, ale zaraz położył się tuż obok samicy. – Teraz pozostało nam tylko czekać.
Po pewnym czasie oczy Koty przyzwyczaiły się do ciemności nory. Dopiero teraz mogła obejrzeć nieoczekiwanego wybawcę lepiej. I ów widok mocno ją zdziwił. Taka zasnął, ale mimo tego prawą łapą obejmował Kotę, a lewą wystawił ku wyjściu, gotów do natychmiastowej obrony przez każdym atakiem. Przez te kilka miesięcy, od kiedy odszedł z Suchej Oazy, zmienił się nie do poznania. Wciąż był chudy i szczapowaty, może nawet bardziej niż wtedy, lecz było to tylko świadectwem długiej i wyczerpującej wędrówki. A pod ciemnym futrem lwa rysowały się twarde mięśnie, które wszak niedługo wcześniej przeniosły Kotę do kryjówki. Twarz samca także była inna, poważniejsza i bardziej zdecydowana. Być może ogólne wychudzenie organizmu sprawiało to wrażenie, ale Złota i tak uważała, że nieporadny podrostek, którego pielęgnowała kilka miesięcy temu wyglądał owej nocy jak król. „I to jak Złoty Król.” Dodała bezgłośnie. „Szedł przez pustynie jak pan Złotych Piasków.” Lecz w tej samej chwili wędrowiec otworzył oczy i uśmiechem spojrzał na Kotę.
- Lepiej śpij. – poradził. – Dopóki nie skończy się burza, nic innego nie zrobimy.
- Może zrobimy… – szepnęła lwica. – Taka, co się z tobą działo po odejściu ze Złotych Piasków?
- Ech… i tak nie uwierzysz. – mruknął, ale ona żądała opowieści. Dostała ją, a w dodatku uwierzyła.
*
Dhalimu prowadził ceremonię żałobną w akacjowej alei. Złote Stado zwykle oddawało swoich zmarłych pustyni – władcy kładli ciała stadników na szczycie stały, a najbliższa burza piaskowa rozrywała te doczesne szczątki, rozsiewając je po całym suchym oceanie. W ten sposób choć zmarły odchodził, na zawsze pozostawał blisko domu. No, chyba że tak jak w tamtym przypadku, ciała nigdy nie znaleziono.
- Kota była dzielną lwicą, oddaną stadu. – mówił Dhalimu. Pomimo najszczerszych chęci nie mógł dodać „…i królowi.” gdyż czuł, że nie byłoby to prawdą. „Kota zawsze spiskowała przeciwko mnie!” myślał, choć żal za utraconą poddaną niemal głuszył dawne złości. – Zginęła, wypełniając swój obowiązek jako łowczyni. Została na pustyni, wierzę, że duchy naszych przodków czekały tam na nią. Chwała dzielnej Kocie! – zakończył przemowę, syknął sypnął garstką piasku pod wiatr i ruszył z powrotem ku grocie. Smutne lwice podążyły za nim. Tylko Raia została chwilę dłużej, wpatrując się w bezmiar równiny. Jednak gdy doszedł do niej pierwszy krzyk zezłoszczonego króla, pobiegła do jaskini, udobruchać monarchę.
- Sądzę, że to okrutne. – mruknęła Kota, leżąc na wydmie obok Taki. – One naprawdę myślą, że nie żyję.
- I właśnie o to chodzi! – szepnął rozbawiony arbiter. – Wiesz ile ja bym dał, aby patrzyć na swój własny pogrzeb?
- Tak, a co ja ci jestem winna za podobną przyjemność? – zapytała z przekorą.
- Całusa. – uśmiechnął się samiec i polizał Kotę po policzku. Lwy śmiały się chwilę, po czym arbiter spoważniał i wstał z ziemi. – Już czas. Musimy zrobić dobre wrażenie. Jak moja grzywa?
- Groźna jak zawsze. A ja, jak wyglądam?
- Jak na martwą, to cudownie! – odparł Taka, a kiedy na jego pysk spadło żartobliwe pacnięcie, dodał ze śmiechem. – Jak na żywą, oczywiście też.
I ruszyli ku grocie. Dziwną stanowili parę – ona, piękna złotofutra, utykająca jednak na prawą łapę, co chwila podpierała się o bok Taki. On, dumnie idący czarnogrzywy, prezentował na ciele istny zapis swoich pustynnych wędrówek – liczne, jasne blizny na brązowym futrze, powstałe od burz piaskowych i trudnych polowań na dużą zwierzynę nadawały arbitrowi wyjątkowo dostojny wygląd, przynajmniej jak na czteroletniego samca. Pierwsza spostrzegła ich Akra, gdy już stanęli w akacjowej alei.
- Panie! Kota wróciła! – wrzasnęła młoda lwica i rzuciła się ku nowo przybyłem. – Taka? – zapytała zdziwiona, choć od razu poczuła się nieswojo, mówiąc po imieniu do samca.
- Taka Drugi, arbiter Lwich Krain. – skinął głową czarnogrzywy. – Muszę porozmawiać z waszym królem, to pilna sprawa.
Król na widok właśnie odżałowanej poddanej zdołał wykrzesać z siebie całkiem sporo radości. Niestety nie starczyło jej już dla Taki, gdyż choć Dhalimu wpuścił lwa do jaskini, to wciąż patrzył na niego groźnym wzrokiem, jakby szukając tylko pretekstu do walki.
- Arbiter… Lwie Krainy nie miały arbitra od pokoleń… – mruknął, kiedy już usadził gościa na mało honorowym miejscu przy wyjściu z jaskini.
- Być może, wasza wysokość, ale chyba nadszedł już czas, aby stada znów działały wspólnie. Jeśli zadbamy o pokój pomiędzy królestwami, głód może nie zniknie, ale przynajmniej nie będziemy sobie nawzajem płoszyć zwierzyny. Odrobina samokontroli ochroni nas przed katastrofą.
- Złote Piaski są najpotężniejszym lwim królestwem! – ryknął Dhalimu. „Największym – tak.” Potwierdził w myślach Taka. „Najpotężniejszym… Cóż, czy setki kilometrów piasku świadczą o potędze krainy?” – Radzimy sobie bez twoich rad.
- Nigdy nie powiedziałem, że jest inaczej. – odparł spokojnie arbiter, jednak znacząco spojrzał na rany na łapach Rai i Koty.
- I dobrze! – dodała piaskowofutra. – Dziękujemy ci za uratowanie Koty, ale nie musisz się dalej martwić o nasz kraj. Król prowadzi nas pewnie i będzie prowadził, nawet bez pomocy innych władców.
- Proszę więc, wasza wysokość… – zaczął Taka. – …abyś wysłał ze mną dwie lwice, którym mógłbym nauczyć…
- Co takiego? – ryknął wściekły władca. – Będziesz pouczał Złote Lwica, jak żyć na pustyni? – Tak poczuł, że posunął się już nieco zbyt daleko i chciał wycofać się z propozycji, ale nieoczekiwanie przyszła mu z pomocą Niva.
- Panie! – szepnęła partnerowi na ucho. – Może warto zaryzykować. Dzięki temu odnowilibyśmy kontakty z innymi dworami i…
- I… – ponaglił ją władca.
- Wieści o dobrobycie Złotych Piasków rozsławiłyby twoje imię.
Brązowogrzywy myślał dłuższa chwilę, przypatrując się to królowej to arbitrowi, po czym w reszcie huknął dumnym, głosem.
- Dobrze, niech tak będzie, arbitrze. Dwie Złote udadzą się z tobą… – Jednocześnie myślał, kogo wypuścić ze stada. „Pozbyłbym się Koty, która wciąż spiskuje przeciwko mnie. Już myślałem, że ją polubię, skoro oddała życie za swego monarchę, ale teraz… musiała wrócić! Pewnie już coś knuje… Ale z drugiej strony, Kota z czystej złośliwości nie opowie nikomu o wspaniałościach mojego królestwa. Musze tam posłać kogoś zaufanego, wiernego…” Jego wzrok spoczął na piaskowofutrej siostrze królowej. – Kota, Raia. Posyłam was razem z Taką, abyście przesłały innym lwim krainom pozdrowienia ze Złotych Piasków.
- Tak, panie. – odparła z ciężko ukrywanym żalem Raia. Wiedziała, ze król wybrał ją, ze względu na wierność, ale już bolało ją rozstanie z ukochanym monarchą.
- Tak, panie! – niemal wykrzyknęła radośnie Kota i od razu spojrzała na Takę. Może nie wszystko poszło tak, jak to sobie zaplanowali, ale przynajmniej mogli teraz kilka miesięcy razem.
- A więc zjedzcie, napijcie się i ruszajcie, kiedy będziecie gotowi. – oznajmił Dhalimu. – Audiencja skończona.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
07 – Dla króla i krainy
Ze Złotych Piasków wyruszyli do Kraju Podsusza. Królestwo to graniczyło z Lwią Ziemią na wschodzie, rozciągając się do jednego z dopływów Rzeki Granicznej. Kiedyś. W tamtych dniach granicę z dawnym domem Taki stanowił jedynie pas słonego błota, z którego nawet arbiter bał się pić. Ale nie owe bagna były celem wyprawy. Raia, Kota i Taka szli na dwór Hodariego, króla Podsusza. Co prawda stary władca już od dłuższego czasu współpracował z arbitrem, ale Taka zamierzał jak najczęściej odnawiać przyjazne kontakty z władcami. Poza tym, miał jeszcze jedną misję na oku.
„Amali i Mtanga.” Myślał. „Nie było ich w Lesie Południowym, bo las jest zupełnie martwy. Albo wciąż szukają swego miejsca, albo zatrzymali się przy jednym z dworów. Chyba, że…” uciął szybko groźne myśli i maszerował dalej. Jego siostra nie mogła zginąć, to byłoby absurdalne. Zawsze miała najwięcej szczecią, zawsze uchodziły jej na sucho psoty, za które Taka i Dahabu dostawali w skórę. „I rodzice wciąż pewnie się nią opiekują” dorzucił cicho, aby usłyszeć w głowie nagłą myśl. „Tobą też, Taka.” Ale mogło to być tylko złudzenie.
- Sir, skręcamy na zachód? – zapytała podejrzliwie Raia.
Faktycznie, zamyślony lew nieco zboczył z trasy w prawo. Sam nawet nie zauważył, że zbiegł z Wapiennej Alei (szlaku odkrytego przez Takę przy powrocie ze złotych Piasków) i dopiero głos lwicy przywołał go do rzeczywistości. Natychmiast otrząsnął się z zamyślenia i dołączył do siostry królowej i Koty.
- Nie… tylko sprawdzałem temperaturę piasku. – odparł, a złotofutra wybuchłą śmiechem, doskonale rozszyfrowując pomyłkę samca.
- A więc wciąż na południe? – zapytała śmiertelnie poważna Raia. – Dobrze, ty prowadzisz, sir.
Dziwna była z nich drużyna – Kota i Taka zachowywali się jak małe kociaki, śmiali się i dokazywali, chyba powoli zdając sobie sprawę, jak bardzo są w sobie zadurzeni. Tymczasem piaskowofutra maszerowała tuż obok nich, ale jednak bardzo daleko. Mówiła mało, jak gdyby nie szła ze starą przyjaciółką i interesującym nauczycielem, ale pośród obcych. Tylko jeśli chodzi o nauki życia pustynnego, Raia dopytywała się i żądała wciąż to nowej wiedzy. Wzięła głęboko do serca rozkaz władcy i starała się nauczyć tak wiele, jak tylko mogła.
Kota zwracała się do Taki po imieniu chyba od zawsze. Natomiast Raia mówiła do niego „sir”, wkładając w to sporo oficjalnego szacunku. Zapytana czemu nie przejdzie na przyjacielską łapę z wędrowcem, odpowiadała bez wahania.
- Skoro mój król uznał cię za arbitra, należy ci się szacunek odpowiedni dla tego stanowiska. – i dodawała sztywnym głosem. – Sir!
Taka nie mógł powiedzieć, że nie lubi piaskowofutrej. Wręcz przeciwnie – niezłomny charakter lwicy, jej siła woli i bystry umysł budziły szczery podziw wędrowca. Ale Raia nie mogła zaskarbić sobie jego prawdziwej przyjaźni, ponieważ o nią nie prosiła. Ze swojej strony obdarzała arbitra jedynie uprzejmością, a wszelkie zachowania, które Taka mógłby uznać za przejawy sympatii, wiązały się z wdzięcznością wobec nauczyciela. Arbiter w końcu uznał, że Raia nie była w stanie polubić szczerze jego osoby, dopóki nie udowodniłby, że jest przyjacielem jej ukochanego króla.
Podczas noclegów na otwartej przestrzeni (czyli przez cztery z pięciu nocy podróży), cała trójka spała razem, bok przy boku, dla bezpieczeństwa. Ale o ile Kota i Taka czuli z tego powodu mieszaninę wstydu i ekscytacji, piaskowofutra zdawała się nie zwracać uwagi na nic, ani bliskość samca, ani na niewinne pieszczoty, którymi obdarzała się para jej towarzyszy.
- Jutro powinniśmy być na miejscu. – oznajmiła na ostatnim postoju, układając się na skale obok Koty. – Panie, obudź nas przed świtem. Zbierzemy rosę…
- W tej jamie rosa utrzyma się do świtu. – mruknął zdziwiony Taka, wskazując na zagłębienie w skale. – Nie musimy wcześnie wstawać, aby się napić.
- Ja bym jednak wolała zobaczyć, jak zbierasz wilgoć z tak małych kamieni jak te. – Spojrzała na hałdę wapiennych łupków w pobliżu ich legowiska. – Proszę.
- Tak, oczywiście. – zgodził się nieco zawstydzony arbiter. – Kota?
- A ja może pośpię…
*
Podsusze nigdy nie było bogatą krainą – kiedyś rozciągało się w dużej części na bagnach, a główną zdobyczą miejscowych lwów były albo ciężkie do ubicia bawoły, albo drobna fauna błotna. Gdy przyszła Druga Susza, moczary wyschły, zmieniając się w cudacznie pofałdowane i popękane pola ziemistych brył. Jedynym bagnem, które tam zostało, było koryto Mulistego Potoku, jednego z dopływów Rzeki Granicznej. Resztę terytorium przykrywała wysuszona sawanna, na północy powoli zmieniająca się w pustynię. Jednak pomimo, a może właśnie dzięki, dawnej biedzie, kryzys łagodnie obszedł się z Podsuszem. Zwierzyny było niewiele, tak jak zawsze było niewiele, a wody było mało, tak jak kiedyś było jej znacznie zbyt dużo. Król i dziesięć lwic żyli spokojnie w swojej krainie, całkiem nieźle wytrzymując próby Kręgu Życia. Bez problemu dostosowali się do budowanego przez Takę przymierza, poddając się zasugerowanym przez arbitra ograniczeniom w odłowie zwierzyny. W dodatku, stary, już siwogrzywy monarcha ciepło przyjął gości.
- Mamy niewiele, ale cokolwiek znajdziecie w mojej grocie, jest też wasze. – oznajmił z dumą.
Grota Podsusza znajdowała się w klifie Mulistego Potoku. Wyjście wskazywało na północ, ale przed ostrzejszym słońcem bronił go wysoki, przeciwny brzeg wyschniętej rzeki. było to zaciszne miejsce, gdzie cała trójka mogła odpocząć od ciągłego na pustyni wiatru i wszechobecnego piasku. Prowadzać przybyszów ku siedzibie, władca wciąż mówił wesołym głosem.
- Może być wam trochę ciasno, gdyż obecnie gościmy już kilka dodatkowych grzyw. Ale to spokojni goście, wierzę że nie będziemy sobie nawzajem wchodzić w drogę.
- Kto… – zaczął lew, ale w tej samej chwili ujrzał w progu jaskini doskonale znajomą sylwetkę.
- Taka? – zdumiała się Amali. – Bracie?
- Tak to znowu ja. – odparł czarnogrzywy, starannie ukrywając westchnięcie ulgi na widok siostry. – Chwilowo Krąg Życia skierował nas znów do jednej krainy.
- Mtanga! – zawołała w głąb groty Lwioziemka. – Patrz kto tu przyszedł!
- Wchodźcie, poznajcie moje lwice i moją królową. – popędził ich Hodari.
W środku zastali dziesięć samic, w tym jedną leżącą leniwie na specjalnie przygotowanym posłaniu. Jak szybko domyślił się Taka, była to partnerka władcy, w dodatku oczekująca dziecka. Poza tym pod stropem monarchy Podsusza żyły od niedawna cztery inne lwy: szwagier Taki, Mtanga oraz trzech wędrowców, napotkanych przez siostrę arbitra i jej partnera na szlaku z południowego Lasu.
- Baridi, Hofu, Udole. – przedstawił ich Mtanga. W głosie samca Taka wyczuł słabo ukrywaną irytację, choć nie mógł dość do jej przyczyny. – Korzystamy z gościnności Hodariego, ale w tej sytuacji, kiedy ta ziemia ma już ponad piętnaście paszcz do wyżywienia, chyba musimy rozważyć dalszą podróż… Zwłaszcza, że niedługo lady Kivuli. – z wyraźnym zdenerwowaniem wskazał na królową. – Urodzi kocię.
- Nikomu się nie śpieszy, przyjacielu. – odparł pogodnym głosem władca. – Póki mam was czym żywić, będę to robił. Ale Taka, mój drogi, powiedz co słychać u twoich. W Lwiej Ziemi, w Złotych Piaskach…
I arbiter usiadł w środku lwiego kręgu i zaczął opowiadać nowiny z innych krain. Na końcu przekazał zwięzły raport z kraju swojej babki. Te nowiny wzbudziły najwięcej zainteresowania, zarówno u Podsuszan, jak i, o dziwo, u Mtangi. Wędrowiec co chwila dopytywał się o dalsze szczegóły rządów Dhalimu, wzbudzając tym szczerą nieufność Rai.
- On mi się nie podoba. – szepnęła do Koty. – Jakby podpuszczał sir Takę od oczerniania naszego pana.
- Taka nie mówi nic kłamliwego o Dhalimu. – odparła złotofutra, choć sama nieco zdumiała się zainteresowaniem samca.
- Odrzuca traktaty… – mruknął Hodari. – Źle, ale cóż na to poradzić. Jest królem…
- Jeśli źle sprawuje rządu, należałoby go zdetronizować. – wtrącił jakby mimochodem Mtanga, a na dźwięk tych słów Raia aż syknęła. – To fakt panienko: władcy mają obowiązki wobec poddanych.
- Mają. – zgodziła się piaskowofutra. – Na przykład: bronić królestwa przed przybłędami…
Ale ta cięta uwaga umknęła uwadze zgromadzonych. Zamiast tego król, lwice i goście ułożyli się do snu w głębi groty. Przez chwilę Taka jeszcze rozmawiał z siostrą, ale i ta dwójka szybko zasnęła. Jedynymi nieśpiącymi zwierzętami w Podsuszu była czwórka lwów: Mtanga i jego towarzysze.
Tuż po zakończeniu opowieści arbitra, samce wyszły z jaskini i udały się za przywódcą na sawannę, z dala od królewskiej siedziby. Wszyscy maszerowali w ciszy, jakby bojąc się, że martwy step mógłby podsłuchiwać ich rozmowy. Noc była ciemna, bezksiężycowa, a nawet gwiazdy świeciły jakoś słabiej, zza pyłowych chmur czasu suszy. Był to idealny czas do wszelkich spisków i tajnych narad.
„Niech to słoń kopnie!” myślał wściekły Mtanga. „A wszystko szło tak dobrze… Stary Hodari nie miał dzieci oprócz świętej pamięci młodego Asta. Co go napadło, aby w tym wieku wziąć młodą królową i starać się o potomka? Tak polubił Amali, niemal traktował ją jak córkę… Myślałem, że dzięki temu zdobędę tron… Ale wszystko musiało się skomplikować…” Przerwał gniewny potok myśli, aby wspomnieć słowa Taki. „Ale może czas poszukać innej szansy. Ten Dhalimu to musi być kawał drania. Kulawa zebra nie zapłacze, jeśli zdejmiemy go z tronu. To da się zorganizować, jeśli chłopaki znów mi pomogą. A pomogą, jeśli przekonam ich do… naszej świętej sprawy. To jest: korony dla mnie!”
Zatrzymali się pod samotnym baobabem, Mtanga rozejrzał się wokoło, sprawdzając czy niczyje ucho nie jest świadkiem ich spotkania. W końcu wyraźnie rozluźniony wskoczył na niską gałąź drzew i spojrzał na przyjaciół. „Moich bohaterskich tyranobójców!” Uśmiechnął się w myśli.
- Słuchajcie… już wiem, gdzie powinniśmy się udać. – zaczął płomiennym głosem. – Słyszeliście o strasznym Dhalimu i jego krwawych rządach. Oto jest cel dla nas: dowiedzieć się jak najwięcej o tyranie, a potem dołożyć wszelkich starań, aby go obalić!
- Hm… – przerwał Baridi. – A co będzie, jeśli się mylimy? Jedna z tych lwic mówiła dużo dobrego o tamtym królu.
- Król jest królem. – uciął wędrowiec. – Każdy jest zły. A ten chyba wyjątkowo…
- Ale przecież… – wtrącił Hofu. – …kiedy chcieliśmy uwolnić Lwią Ziemie od Dahabu, okazało się, że wszystkie lwice przyszły mu na pomoc! Broniła go nie tylko królowa, ale i inne samice. Musieliśmy uciekać, bo ci niby uciskami poddani walczyli za monarchę…
- Nie! – syknął Mtanga. – Na Lwią Ziemie jeszcze przyjdzie czas. – „Jestem zbyt słaby, aby pokonać Dahabu, a chłopakom się nie udało. Może złote Piaski będą łatwiejszym łupem.” pomyślał wędrowiec. – Te lwice były tak styranizowane, ze nawet nie znały smaku wolności. Dlatego broniły despoty. Ale w Złotych Piaskach będzie inaczej. Tam stado już dorosło do życia bez króla… – „Ale jeszcze lepiej dla niego będzie, jeśli to ja wstąpię na tron.” Dokończył radosną myśl wędrowiec. „Tylko trzeba dokładnie rozpoznać teren… A może uda mi się namówić szlachetnego Takę, aby odwalił brudną robotę?” – I my mu to zapewnimy. Kim jesteśmy?
- Tyranobójcami! – krzyknęła trójka lwów.
- Z kim walczmy?
- Z podłymi monarchami!
- Czego chcemy? – zapytał lew z żarem w głosie i radosnym śmiechem w duszy.
- Wolności dla wszystkich! – odkrzyknęli wędrowcy.
- No właśnie… – szepnął podniosłym głosem Mtanga. – Obalimy tego króla, a kiedyś i każdego innego. Czas monarchów już odszedł. Bo to my jesteśmy przyszłością! Wolność zatriumfuje!
[Piosenka „Deszcz”. Melodia tajemnicza i złowieszcza, jednak z nutką patosu.]
[Mtanga zeskakuje z gałęzi pomiędzy wędrowców, tak że ci odruchowo odskakują w tył. Lew odwraca się ku akacji i uderza z całej siły łapą konar na którym siedział. Ten rozpada się na próchno.]
Niczym ta susza w próchno zmienia martwy pień
Tak już nasz stary świat zżarł starości cień
[W łapie zostaje mu garść próchna, które powoli wysypuje na ziemie.]
I z jego martwych wiór
Czas tworzyć nowy twór
Czas stworzyć nowy świat na nowy dzień
[Powstała na ziemi kupkę wdeptuje łapą w piasek, po czym wraca do pnia drzewa.]
Te puste ramy po obrazach przeszłych lat
Już dobrze znamy, trzeba pozbyć się tych krat
[Wysuwa pazury i przejeżdża nimi po korze akacji.]
Aby w erze prawa kłów
Zdobyć dla nas godny łów
A tym samym złamać niegodziwców bat
[Wyrywa płat kory, po czym łamie go na drobne kawałki.]
Ref.
Bo stary świat już schnie, a my jesteśmy deszczem
Czas już wyrwać chwast, który wciąż się pleni jeszcze
[Ciągnie za wystający z ziemi pęd. Po chwili odkrywa, że trzymała w łapie korzeń akacji, więc szybko odcina jego koniec i wyrzuca za siebie.]
Czas już nowy siew w tę ziemie siać
Z popiołów świeże życie dać
Bo my jesteśmy deszczem przyszłych dni
[Podrzuca garść piasku, która spada potem na trzech wędrowców. Ci, nieco niezadowoleni, otrzepują się.]
Druga zwrotka:
Tron to już przeszłość, na odmianę czas
Bo królem może być wszak każdy z nas
[Podchodzi do wędrowców, najpierw nachyla się nad uchem Baridiego. Śpiewa.]
I każdy z nas to sobie pan
Niech żyje wolność w sercu nam
Niech żyje nowy ład – równości blask
[Potem staje pomiędzy Hofu i Udole, wskazując nim ziemię pod ich stopami.]
Jak zawiódł ten tyrański system władz
Gdy szukasz zasług króla, w ziemie patrz
[Grzebie w piasku, aby po chwili dokopać się do suchej kości.]
Ten suchy, cichy, martwy grób
Jedyne co zbudować mógł
Wszechmocny władca, którego imię: Płacz
[Zdecydowanym ruchem odrzuca kość. Aby jej uniknąć, Hofu pada na ziemie. Gnat leci dalej i roztrzaskuje się o pień akacji.]
Ref.
Bo stary świat już schnie, a my jesteśmy deszczem
Czas już wyrwać chwast, który wciąż się pleni jeszcze
[Mtanga, obok miejsca gdzie znalazł kość, wysuniętymi pazurami orze ziemię, po czym jednym ze szponów kaleczy własną łapę. Kropla krwi spada na zaorany piach.]
Czas spalić dawnych wieków plew
I krwią zrosić nowy siew
Bo my jesteśmy deszczem przyszłych dni
[Pod wpływem groźnego spojrzenia Mtangi, każdy ze spiskowców wysuwa pazury, kaleczy poduszkę łapy i skrapia krwią ziemię. Potem cała trójka odchodzi. Widzimy zbliżenie na pień akacji i miejsce, z którego Mtanga oberwał gałąź. Drzewo jest wypróchniałe od środka i kiedy lwy już odeszły, fragment kory zapada się do środka.]
*
Następnego dnia nastąpiło szybkie pożegnanie. Taka uznał, że Raia i Kota nauczyły się wystarczająco wiele i mogą wracać do Złotych Piasków. Złotofutra nie była tego taka pewna, ale jej piaskowa przyjaciółka kategorycznie nalegała na powrót. Poza tym, Taka nie miał zamiaru obciążać stada Podsusza wysiłkiem żywienia takiej ilości gości.
- Wiem, wasza wysokość, że nas nie wyganiasz. – tłumaczył Horadiemu. – Gdziekolwiek pójdę, z pewnością opowiem o twojej gościnności i hojności. Ale nie mamy prawa tak skwapliwie korzystać z twojego mięsa. Już niedługo na świat przyjdzie królewski potomek. Całe stado będzie musiało się nim opiekować. Nie chcemy przeszkadzać.
- Cóż, a więc szerokiej drogi. – życzył stary władca. – Podsusze pozostanie w Przymierzu.
Taka podszedł jeszcze do siostry, stojącej przy partnerze. Skinął głową, a Lwioziemka zostawiła Mtangę i odeszła na stronę.
- Poradzisz sobie? – zapytał czarnogrzywy.
- To chyba pytanie nie na miejscu. Ja jestem starszą siostrą, ty młodszym bratem. To ja powinnam być zaniepokojona.
- Wnoszę z tego, że poradzisz. – odparł arbiter. – Tylko pamiętaj, że gdyby coś nie wyszło… wiesz, Dahabu przyjmie cię z radością na Lwią Skałę. Dużo przeszedł i znacznie się zmienił. Na lepsze, uwierz mi.
- Wierzę. – potwierdziła lwica. – Ale będziemy szukać szczęścia gdzie indziej. Mtanga nie potrafiłby żyć w stadzie jako poddany.
- Rób jak chcesz. W każdym razie gdybyś potrzebowała gościny w którejś z lwich krain, powołaj się na mnie. Zwykle mnie lubią…
- …zwłaszcza kiedy cię nie ma. – dokończyła Amali i rodzeństwo wybuchło śmiechem. – No dobre, idź, bo się rozpłaczę ze wzruszenia. Twoja złotofutra czeka.
I Taka ruszył na północ ku Kocie i Rai, stojących na pobliskiej wydmie. Złotofutra rzeczywiście czekała na niego, a gdy tylko dotarł, nadstawiła nos do rytualnego liźnięcia. Druga z lwic patrzyła już wprost na pustynię, myśląc będąc już przy swoim królu.
- Gotowe? – zapytał arbiter, a gdy obie samice kiwnęły głowami (Raia po dłuższej chwili, jakby przez kilkanaście sekund budziła się z zamyślenia.), rozpoczął marsz ku Złotym Piaskom.
*
Drogę powrotną zakłócił drobny wypadek. Raia, schodząc czwartego dnia podróży z piaskowej wydmy, straciła równowagę i ześlizgnęła się po sypkim piasku. Idąca z boku para skwitowała owo potkniecie śmiechem i śmiał się tak do czasu, aż odkryli, że lwica ma zwichniętą łapę.
- Uch! – syknął Taka, jakby wyręczając lwicę. Piaskowofutra nie zdradziła bólu nawet głośniejszym oddechem. – Bardzo źle?
- Nie wiem.– przyznała zapytana. – Nie czuję nic w lewej łapie.
- Taka… – mruknęła cicho Kota. – Czy nie kazałeś nam uważać na takie chmury? – Dyskretnie wskazała głową duże tumany kurzu, majestatycznie przetaczające się na horyzoncie. Raia jednak zauważyła gest przyjaciółki.
- Burza. – odparła. – Będzie tu za kilkanaście godzin.
Taka spoglądał chwilę niezdecydowany, oceniając swoje siły. W końcu ukląkł obok siostry królowej i spróbował narzucić ją na plecy. Udało mu się za drugim razem, kiedy pomogła mu Kota.
- To głupie. – mruknęła niesiona. – Zwolnię was za bardzo. Zostawcie mnie pod jakąś skałą…
- Musimy zdążyć do Złotych Piasków, albo Suchej Oazy. – uciął dyskusję arbiter. – Raia, proszę wiś spokojnie, to nie zmęczysz mnie tak szybko.
I ruszyli dalej. po krótkim wahaniu Taka zadecydował, aby opuścić wygodną ścieżkę skalnych łupków i iść na przełaj przez pustynię. Kamienny szlak w razie burzy nie mógł zapewnić im ochrony przez wiatrem, noc bez wody znacznie łatwiej było przeżyć niż noc pod ostrzałem piaskowych pocisków. Dzięki skrótowi mogli zaoszczędzić kilka godzin, a to dzięki ścisłemu podziałowi ról – arbiter niósł piaskowofutrą na plecach, a Kota maszerowała przed nimi i torowała ścieżkę.
Gdy uderzyła pierwsza fala wiatru byli już ledwie pięć kilometrów od Złotej Groty.
- Przerwa? – zapytała ostrożnie złotofutra.
- Nie, z pewnością nie. – odparł Taka. – Jeśli się zatrzymam, to mógłbym nie ruszyć znowu. – Zapadał zmierzch, ale ciemno zrobiło się już wcześniej. Z drobinki piasku coraz mocniej raziły idące z trudem lwy. – Nie zdążymy. – ocenił Taka. – Kota, biegnij do swoich i sprowadź pomoc. Ja zostanę z Raią.
- Ty idź, Taka. – wysapała złotofutra. – Ja z pewnością nie jestem w stanie już biec.
Arbiter niechętnie położył pasażerkę na piasku i ułożył Kotę obok niej. Potem natychmiast ruszył na północ, najprostszą drogą do jaskini. Po kilkunastu krokach uznał, że zrobił dobrze – sprint w czasie burzy w dodatku pod wiatr był znacznie cięższy od czekania na pomoc. Cieszył się, że to Kota została przy rannej. Do Akacjowej Alei dopadł po niecałej godzinie intensywnego marszobiegu. Wpadł między drzewa, aby ze zdumieniem zobaczyć niemal całe stado Złotych poza jaskinią. Pomiędzy nimi szedł Dhalimu, wioząc na plecach ranną Nivę. „Znów kazał im iść na polowanie w czasie burzy!” pomyślał wściekły Taka.
- Potrzebuje pomocy! Raia i Kota zostały na szlaku.
- Zostawiłeś je na szlaku? – krzyknął zdumiony król. – Czy ty jesteś szalony?
„Być może.” Pomyślał arbiter. „Ale w porównaniu z tobą, z pewnością nie.” – Chodź szybciej. – dodał na głos. – Zanim będzie za późno.
Władca skinął ogonem na dwie lwice, będące chyba w najlepszej kondycji. Po chwili Taka poznał w nich Akrę i Simmi, ale wszechobecny piasek, wciskający się także w oczy, nie pozwalał mu stwierdzić tego z pewnością.
- Za mną! – polecił arbiter, a lwy ustawiły się za nim w kolumnę.
Do Koty i Rai dotarli szybko, popychani wiatrem. Jednak okazało się, że samice straciły cierpliwość i nerwy, bo same zaczęły czołgać się ku domowi. Osłaniająca siostrę królowej złotofutra już nabawiła się licznych zatarć od piasku, tak że nie była w stanie iść sama. Na plecy wzięli ją Taka i Akra, kiedy Dhalimu i Simmi ostrożnie podnosili Raię. W połowie drogi powrotnej wyprawa spotkała się z następnymi czterema lwicami, które po kilku łykach wody rzuciły się, aby pomóc monarsze. Dotarli do Alei Akacjowej mocno pokaleczeni, ale wszyscy żywi.
I wściekli.
- Zostawiłeś lwice, które powierzyłem twojej opiece! – ryknął brązowogrzywy, kiedy tylko przekroczyli próg jaskini.
Taka, zdumiony tym wyrzutem, sam wpadł we wściekłość. Myślał, że zostanie przywitany jak bohater, tym czasem Dhalimu wyglądał, jakby zamierzał wygonić gościa na zewnątrz.
- Uratowałem lwice, którymi się nie opiekowałeś! – odpalił odruchowo. – Miałem nieść obie na plecach?
- Miałeś dostarczyć je zdrowe do domu. – Wskazał na obie podróżniczki, nieprzytomne lub niemal nieprzytomne z bólu i zmęczenia. „No tak!” pomyślał czarnogrzywy. „Tutaj tylko ty możesz sobie posyłać poddane na śmierć!”
- I zapewniam, że czują się lepiej niż twoja drużyna łowiecka, która wysłałeś…
- CISZA! – ryknął Dhalimu. Taka już wysuwał pazury, ale w tej samej chwili zdał sobie sprawę, czym mógł grozić otwarty konflikt z królem. „On jest władca Koty.” Pomyślał z przerażeniem. „Przeze mnie ona będzie miała kłopoty…” A król mówił dalej, wzniesionym głosem. – Możesz doczekać w progu ranka. Ale kiedy burza się skończy, nie chcę cię tutaj już widzieć, arbitrze.
Czarnogrzywy rzucił ukradkowe spojrzenie na leżące pod ścianą lwice. Kota nie mogła powiedzieć, jak było naprawdę. Raia nie była w stanie udobruchać władcy. Niva nie mogła użyć swojej pozycji, aby ukoić spór. Za to Akra patrzyła na Takę z przerażeniem w oczach. Nie musiała nic mówić, bo arbiter rozumiał. „Jeszcze chwila, a w padnie w szał. To będzie koniec dla nas wszystkich.”
- Widzę, że przez ciebie niemal straciłem dwie poddane… – szeptał wściekłym głosem Dhalimu. – Kim ty jesteś? Tylko kurierem i bajarzem stad. Nie masz tu czego szukać. Nie pozwolę ci zabrać mi żadnej lwicy, rozumiesz, żadnej! Zabraniam ci się zbliżać do którejkolwiek Złotej. Od tego wyroku nie ma odwołania.
„Mówi o Kocie, czuję to.” myślał zdruzgotany lew. I był nieskończenie blisko rozpaczliwego ataku. Chciał skoczyć na potężnego wodza i rozedrzeć pazurami jego dumny pysk. Albo zginąć, próbując. Pazury same wyrosły z poduszek łap, świat zwolnił do czarno-białego obrazu polowania i walki. Lecz wtedy do uszu czarnogrzywego dotarło jęknięcie Koty. Nieprzytomna samica westchnęła z bólu, wnoszona do groty przez towarzyszki. „Nie mogę! Ona zginie, jeśli spróbuję…” Taka rozluźnił napięte mięśnie i powoli schował pazury.
- Dobrze… odejdę. – mruknął pokornie. – Wybacz, panie.
Burza skończyła się przed świtem, zanim Kota odzyskała przytomność. Odchodzącego na południe Takę, Akra zapewniała, ze przekaże wszystko złotofutrej. „Tak chciałem usłyszeć twój głos, choćby tylko na pożegnanie.” Myślał arbiter. „Ale nie mogę dalej ryzykować. Odchodzę dla ciebie, Koto.” Szedł powoli ku Lwiej Ziemi, a gorący piasek palił go w łapy jak nigdy wcześniej.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
08 – Pustynne pieśni
Kota odzyskała przytomność wieczorem, kiedy Beluwa obmywała jej rany. Pierwszą myślą lwicy było: nie marnuj wody! Przerażona usiłowała się poderwać na równe łapy, ale przyjaciółka usadziła ją z powrotem na posłaniu.
- Król kazał o was dbać. – powiedziała. – A my już piłyśmy.
- Raia… Niva! – szepnęła złotofutra.
- Żyją. – wyjaśniła jej opiekunka. – Są ranne i wyczerpane, ale dojdą do siebie. Teraz śpią, lepiej bądźmy ciszej.
- Zawołaj Takę. – poprosiła Kota.
- Sir Taka… odszedł. – odpowiedziała ponuro Beluwa. – Po… kłótni z królem.
- Odszedł? Gdzie? – jęknęła złotofutra.
- Nie wiem. Nad ranem wyruszył ze Złotych Piasków. Pytał się o ciebie, ale nie chciał nic przekazać. A król kazał mu odejść natychmiast. – Delikatnie położyła łapę na ramieniu przyjaciółki. – Przykro mi.
- Muszę wstać… – szepnęła lwica i naprężyła wszystkie mięśnie. Ale jej ciało było nieposłuszne, bezwładne, jakby śpiące. Po kilku sekundach do umysłu złotofutrej dotarł ból ze zranionego boku. Nie była w stanie nawet stać o własnych siłach, a co dopiero iść za Taką…
- Leż spokojnie. Dhalimu martwi się o ciebie… o was wszystkie. Sam poszedł na polowanie. – wyjaśniła Beluwa niepewnym głosem. Chyba sama nie wiedziała co myśleć o zachowaniu władcy.
„Mam mu za to być wdzięczna?” syknęła w duszy Kota. „Właśnie zabrał mi Takę. Nienawidzę go!”
- Tak. – zgodziła się lwica. – Poleżę.
Więc Beluwa wstała i ruszyła ku nieprzytomnej królowej, aby powtórzyć na niej wszystkie niezbędne zabiegi lecznicze. Złota Grota była niemal pusta, a jedynymi dźwiękami, które ją wypełniały, były ciche kroki opiekunki chorych, senne oddechy Nivy i Rai oraz stłumiony szloch Koty.
A w tym czasie Taka był już w Suchej Oazie. Nie zamierzał się zatrzymywać w kotlince, ale głośne wołanie Kauliego ściągnęła jego uwagę. Zszedł na dno dolinki, a kiedy jego oczy przyzwyczaiły się już do cienia, zauważył pytona, owiniętego wokół akacji.
- Dzień dobry. – przywitał go wąż.
- Jak dla kogo. – burknął czarnogrzywy.
- A wiec inaczej. – poprawił się były szambelan. – Witaj. Napijessssz się ze mną?
- Mam ci odsłonić studnię? – zapytał Taka, zabierając się do kopania.
- Nie, tylko zaproponowałem, abyś sssssię ze mną napił. – odparł wąż. – Mussssisz się uspokoić, aby mi powiedzieć, co się sssstało.
- Nie było cię tam… – mruknął czarnogrzywy. – Nie zrozumiesz.
- Nie było mnie tam, więc mam więkssssze szanse zrozumieć. – zaprotestował pyton. – Nie jesssstem wściekły jak ty, nie jesssstem zrozpaczony jak ty. Nie boję ssssię jak ty. Więc mój ssstrach nie odbiera mi rozumu.
- Nikogo się nie boję. – ryknął Taka, wysuwając pazury.
- Boisz sssię, że Dhalimu skrzywdzi Kotę. – ocenił pyton. Spełzł z drzew i owinął się na szyi lwa. Przez futro wyczuł, że mięśnie przyjaciela są napięte, a on sam drży z gorączkowej złości. – Gdyby tak nie było, wyzwałbyśśśś już go na pojedynek. – „Nie…” chciał zaprotestować czarnogrzywy, ale były szambelan syczał dalej. – A to wszyssstko po to, aby stać się taki sssam jak on.
- Co takiego? – ryknął Taka, zrzucając z pleców Kauliego. – Nie waż się tak mówić.
- A gdybyś wiedział, że Kota jest bezpieczna i wyzwał Dhalimu na pojedynek, to co by się ssstało?
- Zabiłbym drania! – odparł bez wahania Taka, zaciskając prawą łapę.
- I…
- I… zostałbym królem? – zapytał lew, nie wierząc własnym słowom. Dotychczas taka myśl nie przeszła mu przez głowę.
- Dopiero teraz zdałeś sssobie z tego sssprawę? – syknął pyton, nie ukrywając zdumienia. – Wsssspiałbyś się na tron dla Koty i z nienawiści do Dhalimu. Pomyśśśśl! Jakim byłbyś królem? Czy lepszym do Dhalimu? Wziąłbyś władzę tylko dla własnej korzyści, nie bacząc na losss królestwa.
- Dla Koty, tylko dla Koty.
- Złote Piaski to nie tylko Kota. – zauważył były szambelan. – Dhalimu dba tylko w własną sssławę. Ale czy ty dbasz o cośśś więcej? Jeśli na prawdę kochasz Kotę, zrobisz tak, aby dla niej było najlepiej.
- Czyli…
- Nie wiem… To ty jesteśśś za nią odpowiedzialny.
Taka stracił cierpliwość. Odwrócił się od węża i zaczął wspinać na ścianę kotlinki. Pyton wołał jeszcze za nim, ale czarnogrzywy nie zwracał już na nic uwagi. Wypadł na rozgrzany piasek pustyni i ruszył na południe. Właściwie nie zamierzał wracać do domu, ale jego łapy same niosły rozgorączkowane ciało przed siebie. Resztki rozsądku zaprowadziły go z powrotem do Wapiennej Alei. Ale kiedy poczuł pod stopami pewnym grunt, wyłączył zmęczony rzeczywistością umysł i tylko biegł, nie zważając na zmęczenie. Ignorował wzbierające oznaki wiatru, nie zatrzymywał się na postoje. Kiedy zachodziło słońce on nadal pędził na południowy wschód, trzymając głowę przy ziemi i nie patrząc na drogę.
Zmęczenie ścięło go z łap około północy. Po prostu w jednej sekundzie Taka biegł, a w następnej już leżał na wapiennym rumowisku, odruchowo przebierając łapami w powietrzu. Po chwili znieruchomiał, aby zebrać siły do dalszego marszu. Noc była jasna, choć bezksiężycowa. Gwiazdy świeciły mocno, a nieba nie zasnuwała żadna z piaskowych chmur. Wiatr wzmagał się powoli, ale w tamtej chwili wciąż był jedynie przyjemnym, bo chłodnym powiewem. Żaden odgłos nie zakłócał piaskowej ciszy. Wszelkie życie musiało przenieść się bliżej wody lub schować głęboko w ziemi. dopiero w tamtej chwili Taka zdał sobie sprawę, jak bardzo jest sam na bezwodnym pustkowiu.
„Chyba zasnąłem. Zasnąłem na jawie.” Zdał sobie sprawę. „Muszę odpocząć, jeśli chcę iść dalej.”
Ale wtedy do głowy przyszła mu dość oczywista myśl, że nie miał już gdzie iść. Choć leżał na środku pustyni, w duchu znajdował się w tym samym miejscu, co przekraczając Rzekę Graniczną cztery miesiące wcześniej. Znów biegł przed siebie, uciekając od, a nie dążąc do czegokolwiek. „Od śmierci taty, nie wiem kim jestem. Moje stare życie się skończyło a nowe nie zaczęło. Co ja mam zrobić?” Wstał ostrożnie na wciąż drżące z wysiłku łapy i zrobił kilka kroków przed siebie. Spojrzał w niego, skąd błyskały ku niemu tysiące gwiazd.
- Ojcze! – zawołał w cichą noc. – Słyszysz mnie?
Wydawało mu się, że jedna z gwiazd na ułamek sekundy przygasła, aby potem rozbłysnąć silniejszym światłem. Ale nie miał żadnej gwarancji, iż nie padł ofiara złudzenia – głowa go bolała, a wzrok od pragnienia mógł płatać figle. Ale czepiając się owej irracjonalnej nadziei, wciąż patrzył na tajemniczą gwiazdę nad północno-wschodnim horyzontem.
- Ojcze… pomórz mi, zabłądziłem! Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. – zamilkł, czekając na odpowiedź, która nie nadeszła. – Nie wiem kim jestem i nie wiem, czy mam prawo walczyć o coś, co nigdy nie było moje. Tato, pokaż mi drogę! – prosił, ale gwiazda milczała. – Ty wszystko wiedziałeś! Wiedziałeś, że musisz pomóc mamie, że musisz sprzeciwić się dziadkowi Simbie… Ale co ja mam zrobić? Tato, nie słyszę cię! – usiadł na kamieniach, licząc uderzenia serca. Po dziesięciu puknięciach wewnątrz jego wyczerpanego organizmu dodał cichym głosem. – Mamo? Pomożesz mi?
- Ani mi się waż! – syknął Skaza, nieco ostrzej niż zamierzał. – Tobie też nie wolno.
Duchy rodziców i dziadka nie patrzyły na potomka z nieba, ale stały tuż obok niego, na Wapiennej Alei. Już od dłuższego czasu Vitani i Tanabi postępowali krok w krok za synem. Ale imiennik arbitra także był z nimi. Nie pilnował córki i zięcia, po prostu przypominał sobą o zasadach Kręgu i konsekwencjach ich złamania.
- Nie możecie mu teraz przeszkodzić. – powiedział poważnie. – Nie wiem co się stanie, ale czuje, że od decyzji Taki zależy cały obrót Kręgu.
- Tato… – szepnęła Vitani napiętym, choć dla żyjącego lwa i tak zupełnie niesłyszalnym, głosem. – Boję się o niego. Proszę, tylko kilka zdań.
- A co mu powiesz? – zapytał gwiezdny arbiter. – Wiesz co mu doradzić? Czy ma zostawić swoją lwicę i żałować tego do końca życia, czy wydać samobójczy bój twojemu bratankowi? A przecież obrót Kręgu… – przerwał, jakby zaczął żałować, że zaczął zdanie.
- Co: obrót Kręgu? – przestraszył się Tanabi.
- Nie sądzę, abym musiał ci przypominać przeszłość. – odparł Skaza ostrożnie. – Pamiętasz, że każdy kolejny obrót Kręgu zwiastowała jakaś tragedia. Aby zakończyła się wojna stad musiała zginąć twoja matka, Nuka, Hawaa, Sarafina, Sarabi i Sakia. Abyś został królem, twój ojciec musiał niemal cię oślepić…
- A zakończenie Wielkiej Suszy zabrało ciebie, Shakisę i wielu innych. Czy za każde dobro musimy płacić tak drogo? – zapytał wściekle Tanabi.
- Nie wiem. – przyznał martwy król. – Ale obawiam się, że każda błędna interwencja z naszej strony może tylko zwiększyć liczbę ofiar. Ufaj żywym, nie ważne, jak ich kochasz. Ufał im właśnie dlatego, że ich kochasz.
- Nam pomogłeś! – zawołał syn Simby.
- Bo byłem pewien, co jest właściwe. Ty też jesteś? – Tanabi mierzył wzrokiem to teścia, to Vitani, w końcu pochylił w pokorze głowę i przyznał.
- Nie wiem. Ale czy możemy chociaż przypomnieć mu, jak bardzo go kochamy?
- Bez słów? – zapytał Skaza.
- Bez słów.
I nagle nowy język wiatru owiał siedzącego Takę Drugiego. I był to niezwykły wiatr – ciepły, ale nie gorący, ogrzewający, ale nie suszący, przynoszący ulgę zagubionemu lwu. Czarnogrzywy bez słowa czy nawet myśli poddał się pieszczocie nocnego powietrza. Wstał, aby całym ciałem chłonąc niezwykłe wrażenie i uciszyć burze huczącą w umyśle. Trwał tak dłuższą chwilę, aż sam wiatr ucichł.
- Tak, burza! – szepnął do siebie lew i ruszył dalej. Zmęczenie znikło w jednej chwili, a zamiast niego w ciało wlała się wola życia. W sercu czarnogrzywego zasnął zagubiony Taka, a obudził się arbiter. – Może nadal nie wiem, gdzie ja powinienem iść… – maszerował, mrucząc pod nosem. – …ale wiem, gdzie prowadzić innych. Jestem odpowiedzialny za wszystkich, którzy liczą na moją opiekę. Jestem arbitrem… – I wtedy niedawne dylematy rozpłynęły się w sercu wędrowca. – JESTEM ARBITREM! – powtórzył głośno w cisze nocy. – Muszę prowadzić lwie stada, dbać o ich dostatek i uczyć je o przeszłości… Nie jestem królem i wyrzekłem się tego. Obiecałem… – przypomniał sobie słowa, które wypowiedział przed bratem. – Nie będę się mieszał do spraw, które nie są moje. Mam dosyć własnych.
I szedł dalej, uspokojony dziwna pewnością, że Kota zrozumie jego decyzję. Noc powoli zbliżała się do końca.
*
Nad ranem Dahabu obudził niespokojny pomruk lwic. Król otworzył oczy, wstał i rozejrzał się po jaskini. Większość jego poddanych stała na progu groty i wyglądała na zewnątrz. Reszta otaczała czekająca w przedsionku Amali. Na widok siostry, władca natychmiast zdusił resztki snu i ruszył ku nowoprzybyłej.
- Witaj, siostrzyczko. – powiedział radośnie, prawdę mówiąc wyjątkowo radośnie, jak na lwa obudzonego o tak wczesnej porze.
- Cześć Dah. – skinęła nieśmiało głową lwica.
- Co się stało? – zapytał złotogrzywy, podchodząc do księżniczki i liżąc jej policzek.
- Jestem. – odpowiedziała. – Przyjmiesz mnie do swojej jaskini?
- Oczywiście. – odpowiedział zaskoczony lew. Spojrzał szybko na Bakę i syknął. – Przynieście Amali wody. Natychmiast! – Znów odwrócił się ku siostrze i zapytał. – Ale gdzie jest Mtanga?
- Nie wiem. – przyznała. – Powiedział, żebym zaczekała u ciebie, dopóki on nie załatwi swoich spraw. – Weszła głębiej do groty i zajęła swoje dawna miejsce, przy zachodniej ścianie. Po chwili Baka przyniosła w zębach tykwę pełną wody, a Amali podziękowała jej skinieniem. – Poszedł gdzieś na pustynię z przyjaciółmi, ponoć z dzieciństwa. Nie powiedział, co robi, ale zapewniał, ze to coś ważnego.
- Hm… – mruknął zmieszany Dahabu. – Na to niewiele poradzę, ale z chęcią ugoszczę cię, tak długo, jak zechcesz. Albo nie… – poprawił się natychmiast. – Ty się ugościsz. Przecież to też twój dom.
- I Taki. – dodała odruchowo Amali, dopiero poniewczasie orientując się, iż taka uwaga mogła rozsierdzić jej brata.
- I Taki. – przyznał król. – Może niedługo do nas wróci? Obiecał nas powiadomić, kiedy tylko jego przymierze zostanie skompletowane. Ale nie ważne, powiedz, co się z tobą działo przez ten cały czas. – Więc lwica zaczęła opowiadać.
A tym czasem, wiele mil na północny zachód od Lwiej Skały, Mtanga i jego czterej towarzysze pilnie obserwowali zachowanie Złotego Stada. Przyczajeni za jedną z wysokich wydm na zachód od Złotej Groty, patrzyli na lwice Dhalimu, pilnie przeszukujące pustynie.
- Czego one szukają na takim upale? – zapytał Baridi. Słońce, choć wciąż stało nisko nad horyzontem, już grzało niemiłosiernie, zamieniając chłodny poranek w upalne przedpołudnie.
„Nas” pomyślał Mtanga. „Wyczuły obecność intruzów, którzy zabierają im zdobycze i wypijają okresowe źródła. Nic dziwnego, ze nas szukają i to bynajmniej nie, aby podziękować nam za troskę.” Oczywiście, nie podzielił się ta myślą z przyjaciółmi. – Są zdesperowane. – orzekł. – Rozpaczliwie szukają śladów zwierzyny i miejsc na nowe źródła. To kolejny dowód, ze należy działać.
- No to na co czekamy? – zapytał zapalczywie Hofu. – Chodźmy do ich groty i wykończmy tego tyrana.
- Nie! – syknął Mtanga. – Musimy być ostrożni. Pamiętacie, co się stało, kiedy próbowaliśmy zabić króla na Lwiej Ziemi? Musimy być teraz pewni, że załatwimy Dhalimu jednym, czystym ciosem, nie zagrażając żadnej z tych biednych lwic. Wiem, że despota ciąży swojemu stadu. Naraża je na niebezpieczeństwo i dręczy. Bije własną partnerkę i pogardza poddanymi. To musi się skończyć, ale dopiero wtedy, kiedy będziemy pewni zwycięstwa. Rozumiecie? – wytłumaczył cierpliwie wędrowiec. „Ale przede wszystkim, muszę wymyślić sposób, aby przejąć władzę jako król. A to znaczy, pozbyć się was, moi drodzy tyranobójcy!”
- Czyli czekamy? – zapytał zniechęcony Udole.
- Tak. Musicie dowiedzieć się więcej na temat stada, a ja w tym czasie sprowadzę tu Amali. Wrócę jak najszybciej. – I ruszył w dół wydmy, wyraźnie kierując się na południe. Wędrowcy byli zaskoczeni, ale żaden nie zaprotestował.
- Ale… może nie mieszać do tego Amali, przynajmniej na razie? – zapytał jeszcze Hofu. – Może poślemy po nią już później, kiedy stworzymy pierwszą Lwią Republikę?
- Nie! – sprzeciw się Mtanga. – Ona też chce w tym uczestniczyć. Nie mam prawa jej tego zabraniać.
- Może racja… – odparł wędrowiec. – Wiec dobrej drogi! Wracaj szybko. – Mtanga już nie odpowiedział, tylko biegł w kierunku Lwiej Ziemi. A Hofu zwrócił się do przyjaciół z niepewnym wyrazem twarzy. – Chłopaki… w sumie głupia sprawa… Ale jakoś nigdy nie zastanawialiśmy się poważnie nad tymi królami.
- Hm? – zapytał znudzony bezczynnym leżeniem Baridi.
- No bo przecież Mtanga jest naszym przyjacielem, a jest też partnerem księżniczki Lwiej Skały. Gdyby zginął Dahabu i Amala odziedziczyła tron, to…
- Bzdury gadasz! – przerwał mu Hofu. – Gdyby mu zależało na władzy, to by się nie zadawał z takimi jak my i planował walki z innymi tyranami.
- No, chyba, że chciałaby zdobyć tron po nich. – wtrącił Udole, ale został zgromiony pełnym wyrzutu spojrzeniem przyjaciela. – Przepraszam, to idiotyczny pomysł. Mtanga jest jednym z nas.
- Ale… – pewna myśl wciąż nie dawała Baridiemu spokoju. – Amali też jest bardzo miła, a ona przecież jest księżniczką. Może ten jej brat nie jest aż taki zły?
- Ech, nie myśl za dużo, od tego jest Mtanga. – poradził Hofu. – Będziemy żyć ze Złotym Stadem, kiedy już zabijemy ich króla. Razem z Amali. Wtedy pokaże, że księżniczki wcale nie są takie złe, pod warunkiem, że nie chcą rządzić. – zamilkł na chwilę, też nad czymś się intensywnie zastanawiając. – Choć czemu Mtanga jej każe iść do nas, skoro jeszcze nie wiemy, czy zdołamy obalić Dhalimu, to nie mam pojęcia.
Na szczęście sam Mtanga wiedział doskonale.
„Musze mieć przy sobie Amali na wszelki wypadek. Tylko na nią mogę liczyć, kiedy ogłoszę się królem.” Lew zszedł z wydmy, i skierował się ku Wapiennej Alei. W duchu dziękował Tace, że ten tak skwapliwie rozgłaszał wszelkie odkrycia dotyczące pustyni. „Dzięki naiwności mojego szwagra, życie staje się łatwiejsze. Ten frajer lata po krainach, myśląc że zbawia stada. A kiedy sam się zbawi? Ja myślę o tronie dla siebie i Amali. I już niedługo go zdobędę. Jeśli przez wędrowców, to przez Takę. Gdyby tylko go podpuścić, aby wyzwał Dhalimu… Poczekałbym do końca takiego pojedynku, a potem dobiłbym rannego. Dhalimu, mszcząc się za zabicie szwagra. No, albo Takę, karząc tym samym bezczelnego królobójcę. Tak czy siak, stanę w takim miejscu, ze racja będzie po mojej stronie.” Zatopiony w myślach nie zauważył, że za następnych wzgórzem czekała na niego zagubiona lwica.
- Panie, wybacz… – chlipała białofutra. – Ja wyszłam tylko rozprostować kości, kiedy wy szukaliście tych intruzów… Wszystko byłoby dobrze, ale zaprószyłam ranę i… – Zdumiony Mtanga patrzył na piękną samicę, bezradnie leżąca na piasku. Ta trzymała w górze zranioną łapę, usiłując wylizać zabrudzone skaleczenie. – Dhalimu, kochanie, nie gniewaj się. Musisz mi pomóc, sama nie wrócę… – Nagle Niva zauważyła, że oświetlona słońcem postać, schodząca z wydmy nie jest jej partnerem. – Kim ty…
- Ciii… spokojnie. – odpowiedział zdenerwowany Mtanga. Jego umysł pracował intensywnie, ale nie przychodził mu do głowy żaden plan, żadna wymówka, która nie demaskowałaby czekających niedaleko wędrowców. W końcu złapał się rozpaczliwego pomysłu. – Jestem przyjacielem Taki…
- Taki… – odetchnęła uspokojona królowa. – Ale lepiej nie mów o tym Dhalimu. Teraz pomóż mi wrócić do Złotej Groty.
- Oczywiście, wasza wysokość. – odparł wędrowiec, który domyślił się już, z kim rozmawia.
I jednocześnie genialna myśl zabłysła w jego umyśle. Była tak prosta i oczywista, że w pierwszej chwili lew nie mógł uwierzyć, że los dał mu taką szansę. Oczywiście, nie było to rozwiązanie najprzyjemniejsze, ani tym bardziej najszlachetniejsze, ale Mtanga już dawno przestał patrzyć na swój plan przez pryzmat moralności. „Rozkazałem chłopakom zabić mojego szwagra. Zamierzam zabić Dhalimu. Przykro mi, piękna królowo, miałaś po prostu pecha znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie. Ale uwierz mi na słowo – twoja ofiara nie pójdzie na marne…”
- Już, moja pani. – mruknął lew, podchodząc od tyłu do unieruchomionej samicy. – Zaraz ci pomogę.
Po czym starannie wymierzonym ciosem łapy, z całej siły uderzył Nivę w kark. Był silnym lwem, a ona kruchą lwicą. Pomimo schowanych pazurów, ciężka łapa była straszną bronią – rozległ się przyprawiający o mdłości chrzęst pękających kości, białofutra jęknęła cicho, a jej bezwładna głowa upadła na piasek. Dla pewności Mtanga uderzył raz jeszcze, uważając jednak, aby nie zostawić żadnych śladów. Starannie zatarł tropy na piasku i szybkim marszem ruszył na południe. Teraz jego plan był prosty.
Musiał znaleźć Takę i przekonać go do ponownego odwiedzenia Złotych Piasków. „Ciekawe, co zrobi nasz bohater, kiedy się dowie, że Dhalimu zabił własną partnerkę? Cóż, moja mała rewolucja zapowiada się na prawdę ciekawie. Silni walczą za pomocą pazurów, mądrzy walczą za pomocą silnych.” I przekonany o rychłym zwycięstwie szedł śmiało ku włościom szwagra.
*
Taka spotkał na drodze lwice z Podsusza. Królowa Kivuli urodziła syna i całe stado polowało, aby zapewnić matce pożywną dietę. Arbiter z radością usłyszał wieści o dziedzicu sąsiedniej krainy i pośród wesołych i gwarnych samic z Podsusza zdołał zepchnąć palące wspomnienia ostatnich dni gdzieś głębiej w pamięć. Został z napotkaną drużyną łowiecką na nocleg pod osłoną nienazwanych skał (które jednak lwice szybko nazwały – Skałami Simo, na część nowonarodzonego księcia) i jedząc ich mięso, słysząc ich opowieści, sam został poproszony o jakaś dawną pieśń o Władcach Przeszłości.
„A właściwie, czemu nie?” pomyślał lew. „Jestem arbitrem, ale i bardem tej pustyni. Jeśli nic w życiu nie zdołam osiągnąć, to chociaż chciałbym pokazać innym, że można być wielkim, szlachetnym i zawsze zwycięskim.”
- Przypomniała mi się opowieść o czasach mojego pradziadka, króla Aristy, który rządził w Złotych Piaskach przed Wielką Suszą. – oznajmił czarnogrzywy i zaczął śpiewać swoim melodyjnym głosem lwicom i powoli zasypiającej pustyni. Pieśń niosła się daleko o suchej równinie, aby zniknąć gdzieś pośród oświetlanych gwiazdami wydm. A z nieba na barda patrzyły dwie pary oczu.
- Nie wiem, czy robimy dobrze, córko. – oświadczyła Zira. – Ale jeśli jesteś pewna, że tego chcesz, pomogę mu, tak jak umiem.
- Spróbuj mamo. – poprosiła Vitani. – Jeżeli nic nie zrobimy, Krąg zmiażdży nie tylko Takę, ale być może wszystkich w twoim… w naszym… – poprawiła się natychmiast, rzucając spojrzenie ku Złotym Piaskom. – …domu.
- Śpiewa o mnie. – uśmiechnęła się Zira. – Nazywa mnie bohaterką. Ciekawe, czy kiedykolwiek przypuszczał, że sam kiedyś stanie się tematem pieśni… – Spojrzała na wnuka z niepokojem, ale i nadzieją. – Musimy działać roztropnie, aby te pieśni były radosne.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
09 – Cisza przed burzą
Wściekłe lwice wróciły do jaskini wieczorem. Nie odnalazły ani śladu domniemanych intruzów, o których obecności mówił Dhalimu. Oczywiście, żadnej z nich nie przeszło przez myśl skarżyć się na decyzję króla. Irytację wylewały więc na siebie wzajemnie, co czyniło atmosferę w grocie nieznośną. Na szczęście, Dhalimu był na polowaniu z Baką, jedną z młodszych lwic, uratowaną przez króla podczas powrotu z nieszczęsnej wyprawy, dwa dni wcześniej. Od tej pory drobna, szarofutra samica stała się ulubienicą władcy i to ona dostąpiła zaszczytu asysty w królewskich łowach, kiedy reszta stada została wysłana w poszukiwaniu tajemniczych gości. Monarcha i poddana wyszli koło południa, więc zapewne nie zamierzali wrócić przed północą. Złote Stado miało chwilę dla siebie na ukradkowe narzekanie i skargi. Jednak irytacja, spowodowana męczącym i zmarnowanym dniem, zmieniła te zdawkowe wyrazy niezadowolenia w zarzewie prawdziwego buntu.
Kota chodziła po jaskini wściekła, co chwila bez słowa fukając na przyjaciółki. Właściwie nie była zła na nikogo konkretnie, po prostu maskowała opryskliwością palący żal za Taką. Czekając w kolejce do źródła słuchała szeptów lwic, a jej złość wciąż rosła. „Co one mówią?” mruczała w myślach. „Narzekają na pogodę, słońce, wiatr… Czemu żadna nie powie tego wprost: Dhalimu. To on nas zamęcza swoimi szalonymi projektami, to on nas posyła na pustynie nawet w największe burze. To jego wina, a my nawet nie potrafimy tego powiedzieć na głos.”
- Kota, twoja kolej. – pogoniła ją Akra, tego dnia pełniąca obowiązek strażniczki źródła. A złotofutra tak zatonęła w gniewnych myślach, że przez długa minutę stała nad studnią bez ruchu. – Proszę, ze źródła króla. – dodała oficjalną formułkę Akra, ale tego Kota już nie mogła wytrzymać.
- Chcę się napić wody, nie wody Dhalimu! – syknęła, wychodząc demonstracyjnie z kolejki. – Poczekam, aż to źródło znów zacznie być źródłem stada, a nie tylko króla.
- Lepiej nie, Koto. – odezwał się głos od strony wejścia. – Możesz do tego czasu cierpieć straszne pragnienie.
Raia, bo to ona odpowiedziała złotofutrej, właśnie wchodziła do jaskini. Lwica kuśtykała wyraźnie, wciąż nie mogąc się oprzeć na zwichniętej dwa dni wcześniej łapie. Tamtego wieczora nie polowała ani nie szukała intruzów na pustyni, gdyż król pilnie polecił jej (tak samo jak Nivie) odpoczywać. Wieczorem wyszła na krótki spacer, aby rozprostować mięsnie, a zdarzyło jej się wrócić właśnie w chwili wybuchu Koty. Słyszała też niektóre z wcześniejszych uwag Złotych i pomimo pozorów spokoju, sama była na skraju wściekłości. Obrażano jej króla.
- To źródło będzie źródłem Dhalimu, tak długo, jak on pozostanie na władcą. – dodała siostra królowej.
- A więc może nie tak długo… – odparowała Kota. W normalnych warunkach nigdy nie zdobyłaby się na tak bezczelną deklarację. Ale zmęczenie, pragnienie i ogólna złość lwic tłumiły w niej wszelkie hamulce. Nie żałowała tych słów i wręcz była z nich dumna, widząc zdumienie na twarzy Rai.
- Co… coś ty powiedziała? – jęknęła piaskowofutra.
- Dhalimu nie będzie królem wiecznie. – odpowiedziała z ogniem w oczach. – Ale po co mamy czekać, aż zgubi stado swoimi rządami? Siostry… – Spojrzała na stado. – Obudźcie się. Zasługujemy na lepszego monarchę niż Dhalimu.
Raia ze świstem wypuściła powietrze z płuc, myśląc intensywnie. Stłumiła wszelkie emocje i pozwoliła działać chłodnemu osądowi. Wiedział, że jeśli źle rozegra obronę swojego władcy, ten będzie w niebezpieczeństwie. Szybko poznała, że Kota nie żartuje i jest zdecydowana na wszystko. „Taka!” pomyślała. „Taka ją tak zepsuł. Owinął ją wokół łapy i zachęcił do buntu. Kto wie, może sam chce zając tron Złotych Piasków? Ale ja do tego nie dopuszczę!”
- Simmi! – syknęła cicho na młoda lwicę. – Gdzie jest królowa?
- Jeszcze nie wróciła ze spaceru.
- Natychmiast znajdź ją i sprowadź tu. Biegiem!
A sama weszła do komnaty wodnej i z dużym trudem wdrapała się na półkę skalną ponad źródełkiem. Stanęła tuż nad kapiącą ze skały stróżką, wyglądając jakby chciała bronić tego bogactwa groty przed kimkolwiek innym.
- To jest źródło króla. – powtórzyła zdecydowanym głosem, choć w sercu czuła tylko strach.
- Raia, przestań! – zawołała Kota, przechadzając się pomiędzy zdezorientowanymi lwicami. – Nie ma go tu, nie musisz grać swojej roli.
- Król jest królem, choćby znajdował się na drugim krańcu pustyni.
- Posłuchaj tylko siebie! – żachnęła się złotofutra. Jednocześnie sama znalazła półkę skalną na drugiej ścianie komnaty. Lekko wschodziła w nierówność skalną i spojrzała na stado z góry. – dlaczego go bronisz? Sama widzisz, co się dzieje, sama wiesz, że Dhalimu jest szalony!
- Ty jesteś szalona, skoro kwestionujesz władzę naszego monarchy. – odparła piaskowofutra. – I dlatego wybaczę ci te słowa i nic nie powiem królowi, jeśli teraz zamilkniesz i obiecasz nie wracać do tematu.
- Raia… – zaczęła Kota głosem delikatnym i czułym. – Proszę, pomyśl chwilę. Nam wszystkim zależy jedynie na dobru stada…
- Tobie zależy na Tace. Aby on zdobył tron Złotych Piasków! – przerwała jej siostra królowej. – Chcesz władzy!
- Co!? – jęknęła złotofutra. Jednocześnie poczuła, że liczne spojrzenia lwic przenoszą się na nią i świdrują jej ciało niemym pytaniem. Raia uśmiechnęła się triumfalnie, gdy nagle…
- Dobry pomysł! – rzuciła Akra. – Niech wróci tu Taka i zrobi porządek. – Pośród stada rozległ się akceptujący pomruk. Raia odruchowo wyciągnęła pazury, gotowa do rzucenia się na wroga. Jednakże ranna lwica nie wiedziała, czy owym wrogiem nie stało się jej całe stado.
- Król! Przysięgałyście mu wierność! To jest zdrada! – ryknęła.
- Nie, to jest konieczność. – odparła Kota. – Musimy obalić Dhalimu.
Piaskowofutra podniosła w górę zranioną łapę. Wyglądało to jak gest ucieszenia przyjaciółek, prośba o uwagę… gdyby nie wysunięte pazury i wyraz zaciętej pewności na twarzy.
- O jednym mogę was zapewnić. Zabiję każdego, kto ośmieli się zbuntować przeciw królowi.
Cisza. Taka deklaracja podziałała na stado jak struga zimnego deszczu. Raia, choć lwica surowa i niezbyt wylewna, cieszyła się pośród Złotych i szacunkiem i miłością. Najlepsza myśliwa drużyny wielokrotnie ratowała towarzyszki od głodu. Kilka lwic bezpośrednio zawdzięczało jej życie – piaskowofutra nie raz szukała zagubionych na pustyni sióstr. Poza tym, to właśnie Raia zwykle panowała nad furią władcy i zapobiegła licznym tragediom oraz konfliktom w Złotych Piaskach.
- Nie… – szepnęła któraś z lwic. – Nie zostawiaj nas…
- Nie będzie żadnego buntu! – mówiła dalej Raia, czując iż jej zdecydowana deklaracja skutecznie przygasiła wywrotowy ogień. Znaczna cześć lwic schyliła głowy, wstydząc się nawet absurdalnych myśli. – Stado pozostanie stadem, cokolwiek by się działo. Każda kłótnia domowa jest zła, ale ta wzbudzona w czasie kryzysu, jest tragedią. Królowa, a moja siostra, zapewne opowiedziałby to lepiej, ma dar wymowy i pewnie chętniej byście posłuchały słów z królewskich ust… – Celowo wspomniała o Nivie, aby na szalę wierności wobec monarchy położyć jeszcze powszechną sympatię wobec białofutrej. – Ale postarajcie się przyjąć także to co ja mówię. Dhalimu jest naszym monarchą i sprzeciwiając się jemu, sprzeciwmy się sobie samym. Władca to głowa stada. musimy o nią dbać, jeśli chcemy, aby zaprowadziła nas do bezpiecznej przystani wśród tej piekielnej suszy…
- Nie, Raia! – krzyknęła Kota. – Dość mamy już tych pustych słów.
[Piosenka „Władca serc”. Melodia podniosła i niepokojąca. Refreny to chór lwic stada.]
[Kota stoi na półce skalnej obok wejścia do komnaty wodnej. Podnosi prawą łapę i wskazuje oskarżycielsko na Raię, stojącą na półce na przeciwnej ścianie pomieszczenia.]
Kota (oskarżycielskim tonem, głośno, nuta wyrzutu):
Nie mów, że i ty nie widzisz
Jak pod królem cierpi lud
Z naszych jęków ciągle szydzisz
Choć wraz z nami cierpisz głód
[Opuszcza łapę, wskazując na zebrane lwice. Jedne kiwają z przyzwoleniem głową, inne wstydliwie odwracają wzrok. W środku grupy stoi młodziutka, śliczna lwiczka - Busu, z przerażeniem patrząca to na Kotę, to na Raię. Kilka razy już podnosi łapę, aby zrobić krok w tę, lub inna stronę, ale ostatecznie zamiera, niezdecydowana.]
Prawisz nam o prawach prawych
Czy król też te mowy zna?
Może ślepo sądzi sprawy
Jak jest ślepa miłość twa
[Na słowa „Może ślepo...” Kota zasłania łapą oczy, udaje, że robi krok w wprzód i spada z półki. Przebitka kamery na wściekłą Raię. Piaskowofutra unosi prawą (ranną) łapę, uciszając wzburzone stado.]
Raia (może nawet głośniej – ton oburzenia i niedowierzania.):
Zbyt surowe dla was prawa?
A jak chcecie żyć bez praw
[Zranioną, prawą łapą uderza o skalną ścianę. Ze skaleczenia kilka kropel krwi spada na skałę.
To królestwo, nie zabawa
I nie rządzi król dla braw
[Pokazuje na niezdecydowaną Busu, a ta kuli się ze wstydu. Głos piaskowofutrej przybiera smutny, czuły i niemal matczyny ton.]
On dba byście w żyły w zgodzie
Z tym co każe Życia Krąg
[Wskazuje na źródło pod sobą i ostrożnie schodzi na dół.]
To nie tyran, to dobrodziej
Mamy pokój z jego rąk
[Zanurza łapę w zbiorniku, wyjmuje z niego skorupę kokosa, pełną picia. Podaje ją przestraszonej lwiczce.]
Ref. (Całe stado prócz Rai i Koty):
Władca serc – władca dusz
Czy to nie jest tyran już?
Gdy do piersi tuli nas
Czy nie dusi wtedy wraz
[Obraz wnętrza jaskini odpływa, i widzimy zbiorowe wspomnienie stada – Dhalimu podczas pogrzebu Kiary: po zostawieniu ciała królowej-matki na szczycie Złotej Skały, podchodzi do jednej z płaczących lwi i obejmuje ją z bratnią czułością. Zbliżenie na twarz tej samicy – scena wokół zmienia się ze szczytu Złotej Skały na wnętrze jaskini. Lwica nagle otwiera oczy, trzęsie głową. Z jej policzków spływają dwie łzy, jednocześnie oddycha głęboko, jakby przed chwilą się dusiła.]
To przewodnik w trudny czas
Ale gdzie prowadzi nas
Czy ku niebu – w gwiezdny pył
Czy do straty wszelkich sił
[Znów w tle obraz całego chóru Złotych, ale na pierwszym planie wspomnienie – Dhalimu prowadzący marsz lwic w piaskowej burzy.]
Druga zwrotka; Kota:
Pokój to krwią opłacony
Duma sługi, a nie lwa
[Zeskakuje pomiędzy stado. Spaceruje pomiędzy lwicami, zatrzymuje się przed Busu, i delikatnie szturcha ją łapą, zmuszając skuloną lwiczkę do wyprostowania się i podniesienia głowy.]
Cały kraj ma być szalony
Gdy szaleństwo władcy trwa?
[Patrzy prosto w oczy Busu, acz można odnieść wrażenie, że to właśnie wzrok Koty jest nieco szalony.]
Trzeba przerwać tę spiralę
Skończyć spektakl próżnych łez
[Podchodzi do łoża króla (ułożonego kilka tygodni wcześniej przez Raię i ruchem łapy je rozsypuje.]
Żyjmy więc bez króla dalej
Przecież to jest życiem też!
[Podnosi kilka gałązek akacjowego chrustu i miażdży je w łapie.]
[Przebitka na Raię. Ona też chodzi pomiędzy lwicami, choć wyraźnie przy tym kuleje.]
Raia (głos jeszcze bardziej zaskoczony i pełny oburzenia.]
Podnieść na monarchę łapę?!
To w swe serce szpony wbić!
[Potyka się, być może z powodu emocji. Jedna siedzących samic natychmiast wstaje, aby podtrzymać chwiejąca się przyjaciółkę. Raia dziękuje skinięciem głowy, ale śpiewa dalej.]
My z nim jedno – myślcie zatem:
Służmy mu, bo chcemy żyć
[Idzie dalej, lwice wodzą za nią pełnymi wyrzutów sumienia spojrzeniami.]
Chcecie zrzucić ładu brzemię?
Porwał was szaleństwa zew!
[Dociera do Koty. Przyjaciółki chwilę mierzą się wzrokiem. Złotofutra nie ustępuje.]
Wasza wolność to więzienie
Rządzi w nim śmierć oraz gniew
[Raia wskazuje łapą na rozrzucone posłanie króla i kiwa znacząco głową.]
Ref. (znów chór całego stada):
Władca serc – miłość da
Siły następnego dnia
[Złote nieśmiało podchodzą i zaczynają zbierać akacjowy chrust, aby znów zbudować łoże dla władcy. Zawiedziona Kota cofa się kilka kroków.]
Czy bez jego czułych rad
Nas nie zmiażdży straszny świat?
Chociaż karze nas za zło
To ten ból też boli go
[Zbliżenia na poszczególne lwice. Oprócz zwykłych blizn po skaleczeniach od burz piaskowych, w kilku przypadkach widzimy ewidentne ślady uderzenia lwią łapą (i to dużo większą, niż łapa którejkolwiek z lwic)]
Każdy bunt to wybryk czczy
Bo nasz król to także my!]
[Złote kończą układać posłanie i w ciszy rozstępują się. Muzyka cichnie, a Raia rusza za Kota, pod ścianę komnaty.]
- Widzisz? – zapytała szeptem. – Nie zmusisz nas do zbrodni. A nawet jeśli, to ja będę broniła Dhalimu do ostatniej kropli krwi. Z reszta… nie tylko ja. – Nachyliła się ku uchu przyjaciółki. – Niva prędzej umrze, niż spadnie choćby włos z grzywy króla.
I w tedy do jaskini wbiegła zadyszana Simmi. Niemal upadła na progu, ale po kilku ciężkich oddechach przełknęła sucha ślinę i ruszyła ku komnacie wodnej. Stado rozstąpiło się, przepuszczając młodą samicę, a ta dopadła źródła i znużyła pysk w wodzie. Po kilkunastu sekundach w jaskini zapadła absolutna cisza, tak że było słychać jedynie głośne łyki Simmi. W końcu lwica podniosła głowę i spojrzała na Raię i Kotę. Na jej twarzy rysował się wyraz skrajnego przerażenia.
- Królowa… Niva nie żyje!
*
Taka dotarł na Lwią Ziemie spokojny i opanowany. Uprzejmie znosił radość i czułości lwic ze stada, ale kiedy tylko oficjalna część powitania się zakończyła, dyskretnie poprosił brata i siostrę na stronę. Cała trójka weszła na szczyt Lwiej Skały, aby w promieniach zachodzącego słońca omówić sytuacje z bratnim stadzie.
- Słuchajcie… w Złotych Piaskach dzieje się źle. – zaczął bez zbędnych wstępów Taka. – Dhalimu nie wypełnia powinności króla.
- Więc… – ponaglił go Dahabu. – Co w związku z tym mielibyśmy zrobić?
- To nasz kuzyn! – odparł z mocą arbiter. – Jesteśmy za niego odpowiedzialni, tym bardziej, że on nie okazał się być odpowiedzialny za siebie.
- Ale jak moglibyśmy to zmienić? – zapytała Amala.
- Nie wiem. – przyznał Taka. – Właśnie dlatego was pytam. Złote Stado przysięgało swojemu władcy, więc nie ośmieli się wystąpić przeciw niemu. A ja… ja jestem arbitrem.
- Tak… – skinął głową Dahabu. – Gdybyś był w stanie złamać nietykalność monarchy, to… już byś to zrobił. – Spojrzał na brata znacząco, przypominając niedawną scenę przy grobach. Taka uśmiechnął się cierpko. – Ale zapytam hipotetycznie, gdyby…
- Nie. – odparł czarnogrzywy. – On jest silniejszy i czeka na swoim terenie. Nie dokonałbym tego.
- A ja? – zapytał ciszej król Lwiej Ziemi.
Arbiter zmierzył wzrokiem brata. Dahabu był silnym i zdrowym lwem, ale nie ulegało wątpliwości, że Dhalimu górował nad nim budowa ciała. Poza tym, Lwioziemiec jeszcze nie doszedł do siebie po napaści trzech wędrowców. Wciąż utykał na lewą, przednią łapę, a blizny na jego boku dopiero zarastały świeżym futrem. Taka ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie wiem. Dużo byś ryzykował.
- Pogrzało was? – pisnęła Amali. – Dah, ty musisz pilnować domu, a nie błąkać się po cudzych królestwach. Taka, ty też się nie do tego mieszaj. Zrobiłeś swoje, twoje przymierze powstało. Możesz spokojnie zostać z nami na Lwiej Skale.
- Mogę. – odparł czarnogrzywy, patrząc na brata. – Ale nie wolno mi. Jestem odpowiedzialny za to stado.
- Taka, słuchaj… – przerwał Dahabu. – Niewiele mogę zrobić sam. Ale jeśli zdobędziesz pewność, ze wszystkie lwice chcą zdetronizować naszego kuzyna, to…
- …zwołamy kongres wszystkich królów lwich krain. – dokończył młodszy z braci. – Ja zwołam, jako arbiter. I oni zadecydują, co dalej. Jesteś genialny.
- Hm… – szepnął Dahabu do siostry. – Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, co powie, ale przynajmniej podpuściłem go do namysłu. – A głośniej dodał. – Dziś już nic nie zrobimy, chodź na dół. Odpoczniesz i wyruszysz, kiedy uznasz za stosowne.
Trójka rodzeństwa ruszyła ku wąskiej ścieżce na dół. Schodząc ze szczytu, Taka kilka razy zatrzymywał się, aby spojrzeń na widok ze skały. Nie wchodził tam od dobrego roku, a w dodatku wydarzenia ostatnich miesięcy zdawały się dla niego wiecznością – dlatego stęsknił się za domem i niczym mały kociak podziwiał kolejny raz piękno rodowej siedziby. I w pewnym momencie łapą dotknął regularnych rys w kamieniu. „Co to takiego?” pomyślał, ale po chwili znalazł proste wyjaśnienie. „To tutaj wisiał kiedyś Mufasa, a Skaza wyciągnął go z powrotem na ścieżkę. Skała pamięta te wydarzenia lepiej niż lwy.” Ale ruszył dalej, zostawiając ślady przeszłości w spokoju. „Może to nawet nie są te rysy, ale mógłby nimi być. Ważne, ze przypominają historię.”
- Wspomnienia? – zapytała Amali.
- Można tak powiedzieć odparł czarnogrzywy.
Na dół zeszli bez przygód i stanęli w jaskini kiedy ostatnie promienie słońca tonęły na horyzoncie. Jak się okazało, w grocie czekał na nich nowy gość – Mtanga. Wędrowiec leżał w komnacie sypialnej, dysząc ciężko. Biti podawała mu właśnie tykwę wody.
- Mtanga! – uśmiechnęła się Amali. – Już jesteś…
- Kochanie… – powiedział powoli samiec. – Stało się coś bardzo złego… Spojrzał na resztę stada. czy możecie nas zostawić samemu z Dahabu i Taką? – Lwioziemki niepewnie spojrzały na króla, ale kiedy ten skinął głową, wyszły zgodnie z jaskini. Amali jeszcze polizała partnera po policzku, ale potem także udała się za stadem. A władca i czarnogrzywy usiedli obok wędrowca, czekając na opowieść. – Królowa Niva nie żyje. – powiedział w końcu Mtanga.
- J… jak to… – jęknął Taka.
- Po prostu: znaleziono ją martwą na pustyni. – odparł lew. – Nikt nie wie, co się stało, ale…
- Ale… – powtórzył zaskoczony Dahabu.
- Lwice boją się króla. – szepnął konspiracyjnym tonem wędrowiec.
W jaskini rozległ się złowrogi zgrzyt. To król wysunął pazury i zarył nimi o kamienną podłogę. Przed oczyma Dahabu stanęło widmo Anasy, umierającej na piasku. Władca napiął mięśnie, zacisnął szczeki i trwał przez chwilę w milczeniu. To Taka odezwał się pierwszy.
- Nie, to niemożliwe. – zaprzeczył. – Dhalimu jest szaleńcem pyszałkiem, ale nie zabiłby swojej partnerki.
- Nie widziałem tego. – skłamał gładko wędrowiec. – Ja tylko powtarzam, co mówią Złote. Tym biednych lwicom trzeba pomóc.
- Taka… – wychrypiał w końcu Dahabu. – Nie mogę nic ci kazać, jesteś arbitrem, ale…
- Wiem. – skinął głową czarnogrzywy. – Pójdę tam raz jeszcze i zbadam, co się stało z Nivą. Choć to nie będzie łatwe. Nie jestem tam mile widzianym gościem.
- Więc pójdź tam jako brat króla Lwiej Ziemi i przekaż mu pozdrowienia od kuzyna… – odparł zdecydowany władca. – A jeśli odkryjesz, że miał cokolwiek wspólnego z tą śmiercią, to… przekażę Dhalimu moje życzenia osobiście! – ryknął niemal na całe gardło. Spojrzał w oczy brata i dodał, nieco ze wstydem w głosie. – Wybacz, że wysyłam ciebie. Ale muszę mieć pewność, że robię dobrze. A póki co, muszę pilnować stada.
- Sir, może ja będę potrafił pomóc? – zapytał Mtanga, z trudem kryjąc chytry uśmiech. Lwy spojrzały na niego zdumione. – Ponoć Dhalimu jest potężnym i groźnym wojownikiem. Z całym szacunkiem Taka… ale nie masz przeciwko niemu szans. – Czarnogrzywy skinął głowa z pokora. – A przynajmniej, samemu. Jestem wędrowcem, znam wielu takich jak ja. Dajcie mi kilka tygodni czasu, a znajdę lwy, które pomogą przywrócił ład w Złotych Piaskach.
- Tak, to dobry pomysł. – powiedział Dahabu. – Oczywiście, jeśli sami nie zaatakujecie władcy, a zyskacie upoważnienie innych lwich monarchów. Ale dobrze, przygotuj taki oddział. Taka, ty mimo wszystko musisz iść jak najszybciej. Jeśli to Dhalimu zabił partnerkę, wszystkie Złote są w niebezpieczeństwie.
- Wyruszę, jak tylko wypocznę. – zgodził się Taka.
- Ja pójdę, kiedy będę mógł. – wtrącił Mtanga. Nieco nadwerężyłem nogę podczas marszu. Ale też postaram się wykonać swoją rolę jak najszybciej. – A w myśli dodał: „I liczę, że wy swoje role odegracie sprawnie. Powodzenia, moi aktorzy!”
Niedługo potem Lwioziemcy i ich goście ułożyli się do niespokojnego snu. Lwice były zdenerwowane, choć nie wiedziały konkretnie czego mają się bać. Amali, wtulona w bok Mtangi, wzdychała przez sen, zarówno z trwogi o partnera, jak i młodszego brata. Wędrowiec zaś musiał śnić już sny o potędze. Dahabu zasnął z wyrazem wściekłości na pysku i wysuniętymi jak do walki pazurami. Jęczał i warczał przez sen. A Taka spał cichy i rozluźniony. Tak, bał się o los Złotych Lwic i Koty, ale wiedział, że już niedługo wróci, aby stanąć u ich boku. Nie wiedział, jak potoczy się przyszłość, ale zamierzał zrobić wszystko, aby drogie mu lwice wyszły z tej katastrofy obronną łapą. Czuł taką pewność i spokój, jaki mógł odczuwać jedynie żołnierz tuż przed krwawą bitwą.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
10 – Źle się dzieje w Złotych Piaskach
Śmierć Nivy przyszła nagle, nieproszenie i brutalnie. Stado Złotych straciło wszelkiego ducha – nawet myśli o buncie wygasły razem z życiem ukochanej królowej. Chyba żaden wybuch wściekłości Dhalimu nie mógłby uciszyć lwice tak skutecznie, jak wieść o losie władczyni. Złote przez następne dni po katastrofie snuły się w milczeniu po jaskini, schodząc z oczu króla tak skutecznie jak mogły. I miały ku temu powód – monarcha szalał.
Ale o ile wcześniej szaleństwa Dhalimu przejawiały się przez ataki złości i agresji, tym razem było inaczej. Lew kołysał się pomiędzy absolutną rezygnacją i chorobliwym rozbudzeniem. Te lwice które spotykały monarchę niedługo po śmierci Nivy, widziały jak w przeciągu minut przechodzi od tkliwej czułości do zimnego lekceważenia wobec poddanych. W dodatku zupełnie zobojętniał na podstawowe potrzeby stada. Po ceremonii pogrzebowej, kiedy razem ze Złotymi zostawił ciało władczyni na szczycie skały, wrócił do groty i zapadł w dziwny letarg.
- Panie… – szepnęła nieśmiało Raia. – Musimy iść polować.
- Musicie… – mruknął Dhalimu, nie ruszając się z łoża.
- Ale królu… zarządź łowy. Rozkaż nam.
- Rozkazuję. – dodał lew, nawet nie odwracając ku poddanej wzroku. Dopiero po chwili, gdy spostrzegł, że szarofutra zbiera się do odejścia, podniósł głowę i zapytał. – Ty też idziesz? – spojrzał na wciąż niezagojone skaleczenie na łapie lwicy.
- Jak rozkażesz, panie.
- Zostaniesz. – polecił monarcha. – Ty i Kota. Przyślij mi ją tutaj, a sama wypraw drużynę na polowanie. Aha, a potem nam nie przeszkadzaj.
- Tak, mój królu. – skłoniła głowę Raia po czym pokuśtykała po resztę stada.
Drużynową polowania została Akra. Choć młoda lwica wolałaby, aby ten zaszczyt spotkał siostrę królowej, albo Kotę, widząc poważne miny obydwu samic, nie protestowała. Sprawnie zebrała Złote i ruszyła na pustynię. A Raia spojrzała na przyjaciółkę i powiedziała poważnie.
- Król chce z tobą rozmawiać. Musisz jednak pamiętać, co się stało… Nie wspominaj o Nivie, jeżeli on o niej nie wspomni. Rozumiesz.
- Raia, a jeżeli to on…
- Milcz! – przerwała jej szarofutra. – Jeśli dokończysz to zdanie, zabiję cię, możesz mi wierzyć. Jak śmiesz coś takiego sugerować!?
- Mam nadzieję, ze kiedy ty zostaniesz królową, pomożesz mu. – powiedziała Kota łagodnym głosem. – Mam nadzieję, że twoja miłość go zmieni.
- Idź już. – syknęła Raia, choć złotofutra zauważyła, jak jej sugestia rozpromieniła oblicze przyjaciółki. Aby nie zdradzić emocji, siostra królowej natychmiast spuściła wzrok ku ziemi.
Kota niepewnie weszła od komnaty króla. Nigdy nie lubiła tam przebywać (no, nie licząc tych dawnych czasów, kiedy pomieszczenie zajmował spokojny i życzliwy lord Kovu), a za tamtym razem przyznawała przed sobą, że się boi. Dhalimu był nieprzewidywalny.
- Witaj, panie. – skłoniła nisko głowę. – Wzywałeś mnie. – Dhalimu leżał na królewskim legowisku, leniwie podnosząc wzrok ku nowoprzybyłej. Odezwał się zaskakująco łagodnym tonem.
- Nie, prosiłem abyś przyszła. Usiądź, śmiało.
Wskazał łapą drugie łoże, które wcześniej należało do Nivy. Lwica przełknęła ślinę i przeczuwając niejasno, jak wielkie kłopoty zwiastuje pogodny nastrój króla, ułożyła się ostrożnie, wciąż gotowa do natychmiastowej ucieczki. A monarcha zamknął oczy i zaczął mówić powoli.
- Niva odeszła… To wielka strata dla stada, a jeszcze większa dla mnie… Ale mamy czas suszy, nie możemy sobie pozwolić na łzy. Trzeba żyć dalej i tylko trzymać naszych zmarłych w czułej pamięci. – Kota skrzywiła usta, wyobrażając sobie iż właśnie w tamtej chwili wiatr rozrywa martwe ciało królowej i niesie je ponad pustynią. Zadrżała i znów pomyślała o Tace. „Czemu cię tu nie ma!” jęknęła w duszy. – I dlatego powziąłem ostateczną decyzję. – mówił dalej Dhalimu. – Koto, zdaję sobie sprawę, że między nami narastał od dłuższego czasu konflikt… nie przerywaj, wiem jak jest. – „Nic nie wiesz, Dhalimu.” Myślała złotofutra. „Gdybyś odważył się otworzyć oczy i spojrzeć na świat takim, jakim on jest, mógłbyś być nawet dobrym wodzem.” – Chce to skończyć. Śmierć Nivy uzmysłowiła mi, że stado nie może trwać w niepokoju i złości. Musimy pogrzebać żale i przeszłość, aby dalej służyć Złotym Piaskom. My, ja i ty. Zawrzemy przymierze, aby już nigdy cień kłótni nie zasłonił słońca nad naszym królestwem. – Władca wstał i podszedł do leżącej Koty. Ta też chciała poderwać się na cztery łapy, ale on osadził ją mocarnym gestem. „Już zapomniałam, jaki on jest silny.” Pomyślała lwica, kurcząc się ze strachu. – Kiedy przeminie księżyc, przeminie także żałoba po Nivie. Wtedy zostaniesz królową Złotych Piasków.
- … – wydusiła z siebie Kota.
Szok sparaliżował usta lwicy i uderzył niczym obuchem w jej umysł. Nagłe i przerażające myśli rozsadzały jej głowę. Silny głos w jej umyśle wołał, aby tam i w tamtej chwili sprzeciwiła się woli władcy, ale inne szepty wskazywały jej bezcelowość takiego uporu. „Król będzie miał wszystko to, czego chce.” Myślała zrozpaczona. „Taka! Nie, to nie może się tak skończyć. Kochany, ratuj mnie… nas wszystkich!” I wtedy przed oczyma Koty stanęła wizja Rai. Smutna lwica patrzyła prosto w oczy przyjaciółki i szeptała. „Zrobisz to dla dobra stada. Nie możesz nas zawieść, nie możesz zawieść króla!” „A ciebie, Raio?” jęknęła złotofutra. „Czy znienawidzisz mnie teraz, jak własną siostrę?” Potrząsnęła głową, aby odgonić wizje.
- Wiem, że to dla ciebie szok, ale jestem pewien swojej decyzji. – mówił dalej Dhalimu. – Małżeństwo to nie tylko związek samicy i samca. W naszym przypadku będzie to jeszcze silniejsze złączenie króla ze stadem. Bo ty jesteś tym, co dotychczas wymykało się mojej władzy. Jakąś niepokornością i nieprzewidywalnością Złotych. Dotychczas bardzo mnie to raziło i usiłowałem wykorzenić takie odruchy ze stada, ale sadzę, że muszę was po prostu oswoić… wziąć takimi jakie jesteście. Nasz związek mi w tym pomoże.
- Ale panie… – jęknęła lwica. – A nie jestem godna, aby… – te słowa ledwo przechodziły jej przez gardło, ale powiedziałaby wszystko, aby oddalić zagrożenie małżeństwem z królem.
- To ja decyduję, kto jest godzien. – odparł krótko Dhalimu. – Uznałem cię za odpowiednią kandydatkę na królową i sprawa jest załatwiona.
- Ale Raia jest siostrą Nivi i ona…
- Chcę ciebie! – krzyknął monarcha głośno. Tak głośno, że czekająca w komnacie obok Raia musiała to słyszeć.
„Taka!” myślała przerażona Kota. „Zrób coś, ja nie mam wyboru. Jeśli mu odmówię, stado spotka straszny los. Musisz powstrzymać Dhalimu!”
- I cóż… nie wyrazisz swojej radości? – zapytał z nuta zdziwienia brązowogrzywy.
- Nie… nie potrafię, panie. – wyjąkała złotofutra i popchnięta nagłym impulsem, wybiegła z komnaty.
Ruszyła ku wyjściu z groty i po chwili stanęła na Akacjowej Alei. Światło dnia niemal ją oślepiło, czekała dobrą minutę, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do jasności. Dopiero potem zauważyła, że była tam już Raia, patrząca na nią wyraźnie oczekującym spojrzeniem.
- Nie podsłuchiwałam, ale wiem, o czym mówiliście. – oznajmiła.
- Ja tego nie chcę, Raia, przysięgam: ja tego nie chcę! – zaszlochała Kota.
- Cisza, może nas usłyszeć. – odparła zimno piaskowofutra. – Chodź za mną.
I ruszyła ku zachodniej ścieżce na szczyt skały. Bez słowa zaczęła się wspinać ku górze i po chwili stanęła na szczycie siedziby stada. Pomimo rany łapy, drogę pokonała pewnie i to ona musiała na górze zaczekać na wchodzącą wolniej Kote. Kiedy już obie lwice była na szczycie, piaskowofutra wskazała łapą ceremonialny głaz, na którym leżało ciało Nivy. Przyjaciółki podeszły do szczątków królowej.
- Krąg Życia musi się toczyć dalej. – odezwała się Raia. W jej głosie słychać było smutek, ale dominowała determinacja i czułe oddanie wobec króla. – Dlatego po odejściu mojej siostry, inna lwica musi zając miejsce obok króla. Skoro Dhalimu uznał, ze to ty będziesz lepszą królową, to znaczy… że będziesz lepsza królową. Sprawa zakończona.
- Nie mogę… Ja kocham Takę! – jęknęła Kota. A widząc zaciskającą się łapę Rai, dodała. – To ty powinnaś zostać partnerką Dhalimu. Zasłużyłaś na to setki razy. I cieszyłabym się z całego serca, gdyby tak się stało. Raia, powiedz mu, co do niego czujesz… i wytłumacz, co się dzieje ze mną. Nie możemy dopuścić, aby stałą się katastrofa z powodu jego głupoty…
Piaskowofutra odruchowo machnęła łapą. Cios zatrzymał się ledwie centymetry od twarzy Koty, a sama Raia zacisnęła szczęki i opuściła pięść. Chwilę trwała w milczeniu i bezruchu, a spod jej powiek spłynęły dwie łzy. W końcu, nie patrząc na Kotę powiedziała.
- Nigdy nie mów o tym więcej. I lepiej nie rozmawiajmy już w ogóle. Nie mam prawa denerwować przyszłej królowej. – I ruszyła ku zejściu ze skały.
*
Taka pędził po pustyni, nie zważając na zmęczenie i pragnienie. Śpieszyło mu się, a na dodatek był zupełnie zobojętniały na rozpaczliwe wezwania ciała. Pędził na zatracenie, niemal tak, jak kilka miesięcy wcześniej, uciekając z domu po wygnaniu. Ale wtedy był tylko niewprawionym w pustynnych wędrówkach nowicjuszem – przez owe miesiące stał się już doświadczonym wędrowcem i nawet jego szaleńczy bieg okazywał się znacznie szybszy, skuteczniejszy i intensywniejszy. Do Suchej Oazy dotarł po niecałych trzech dobach podróży, wczesnym wieczorem. Kauli jakby czekał na przybycie gościa, bo Taka znalazł studnie odsłoniętą, gotową do zaczerpnięcia wody.
- Też się ciesssszę, że cię widzę. – powitał go pyton, oglądając lwa, pochylonego nad źródłem. – Proszę, napij się do ssssyta. – zachęcił wędrowca, który już od dłuższej chwili przyssał się od zdroju. – I przez ten czassss, uspokój się. Po twoim pośpiechu czuje, ze chcessssz zrobić coś głupiego.
- Yyyyhym! – sapnął wędrowiec, co wąż potraktował jako rodzaj potwierdzenia.
- No widzissssz… – mówił były doradca. – Przybiegłeśśśś tu bez zassstanowienia, nie wiedząc po co. Chcesz wyzwać Dhalimu?
- Jak zginęła Niva? – zapytał gorączkowym głosem Taka. – Kto ją zabił?
- Sssskoro pytasz się, kto „zabił”, chyba znassssz już odpowiedź. – zauważył pyton. – Ale ja ci nie przytaknę. Dhalimu nie zamordował sssswojej partnerki.
- Jesteś pewien? – zapytał zdumiony lew.
- Wierze w to. – oznajmił wąż. – Czuję, że król nie jest zdolny do takiego czynu.
Taka legł wygodniej na piasku i przez kilka minut leżał bez ruchu, uspokajać oddech i myśli. W końcu szepnął niemal zrozpaczonym głosem.
- Jeśli nie on ją zabił, to nic nie zrobię. – Pyton spojrzał na niego, nie ukrywając współczującej troski. Nie dało się ukryć, że wędrowiec nie sprawiał wrażenia zupełnie zdrowego na umyśle. – Kauli, ja obiecałem… Rozbiłem źle i głupio, ale przysięgłem pod Gwiazdami, że nigdy nie podniosę łapy na monarchę z lwich krain. I co ja mam teraz zrobić?
- Pomyśśśśleć. – odparł wąż. – To nie Dhalimu zabił Nivę. Wiem, że może nie to chciałeś usłyszeć, ale ssssądzę, że to był tragiczny, acz tylko wypadek. Mamy ssssuszę, podobne rzeczy dzieją się ciągle. – Pyton podpełzł do gościa i zajął swoja ulubioną pozycję, na szyi lwa. Nie było w tym jednak złośliwości czy przekory, ale chyba prędzej chęć podtrzymania Taki na duchu. – Słyszałem o tym, co robissssz w innych krainach. To wielka rzecz i nie warto byłby jej marnować dla swojej korzyści. Zrozum… Kota cię kocha… także za to, że potrafissssz wyrzec się własnego dobra. Passsujecie do siebie, ona całym życiem służy królestwu, ty wszystkim zaprzyjaźnionym sssstadom.
- Dhalimu nie powinien być królem… – szepnął Taka.
- A ssssusza nie powinna niszczyć naszych ziem. Ale i susza i Dhalimu ssssą częścią Kręgu Życia. Z nim też chcesz walczyć? Wiessssz? Może tak musi być? Krąg potrzebuje ciebie jako arbitra, a nie jako partnera Koty.
- A więc przybyłem tu na próżno? – jęknął wędrowiec.
- Tego nie wiem. – odparł wąż. – Lepiej dziśśśś już odpocznij, a jutro wejdziesz do Złotych Piasków. – Zmęczony wędrowiec z radością skorzystał z tej rady. Ułożył się obok studni, a po chwili zasnął ciężko, nadrabiając trudne noce na szlaku.
*
Wędrowcy polowali z coraz większym trudem. Duże stado adaksów, które żyło na wyspie sawanny, dzień drogi na zachód od Złotych Piasków zostało pożarte lub uciekło w popłochu ku lepszym ziemiom. Trójka dorosłych lwów potrzebowała dużo mięsa i z trudem utrzymywała się z resztek zasobów Złotych Piasków. Kilka razy rozmawiali o tym z niepokojem.
- To trwa zbyt długo. – ocenił Udole. – Mtangi nie ma ponad tydzień, a my objadamy biedne stado. Mamy im pomóc, a nie doprowadzić do głodu!
- Czekamy na szefa. – uciął sprzeciw Baridi. – On ma plan i wie co robi. Musimy wytrzymać… wszyscy. I my i Złote. Usuwając tytana ze złotych Piasków, odpłacimy im z nawiązką te drobne niewygody.
- Czekać, czekać, czekać… – mruczał wściekle najmłodszy z wędrowców. – Czekaliśmy i co z tego wyszło? Dhalimu zabił jedną z lwic. Wolałbym załatwić te sprawę szybko, zanim dojdzie do kolejnych tragedii.
- Dobrze, dziś już nic nie wymyślimy, czas spać, panowie. – ziewnął Hofu. Ruszył z obserwacyjnego wzgórza ku zaimprowizowanej kryjówce przyjaciół, skalnej rozpadlinie na południowy zachód od Piasków. Niecierpliwi, ale wciąż karni wędrowcy podążyli za nim.
A w tym samym czasie, kilka mil na północ, trwało się polowanie. Akra prowadziła drużynę już niemal osiem godzin, jak dotąd bez skutku. Lwice były znużone i spragnione, ale brak jakiejkolwiek zdobyczy zmuszał je do dalszego wysiłku. Drużynowa uznała, że lepiej było już nie wrócić na noc do domu, niż ryzykować łowów następnego dnia w zabójczych promieniach słońca.
- Jeszcze chwila, dziewczęta… – sapnęła do sióstr. – Przecież coś musi żyć na tej cholernej pustyni!
Przywołała wszystkie nauki, jakie przekazały jej Raia i Kota. „Taka tak mówił… Nie mam pojęcia, skąd on może znać życie pustynnych lepiej niż my, ale jego rady jak dotychczas były skuteczne.” Rozpuściła lwice w luźny szyk, pozornie bez żadnego porządku. W rzeczywistości (a przynajmniej drużynowa miała taką nadzieję), tworzyły szeroką na dobre dwa kilometry podkowę. W przeciwieństwie do zwykłego szyku gończego, ten był mocno pofałdowany, tak aby ewentualna ofiara nie widziała więcej niż trzy lwice, a na dodatek nie mogła określić gdzie była reszta stada. Co kilkanaście minut najdalej wysunięte Złote wspinały się na skarpy i szukały zdobyczy wzrokiem. Sama Akra szła środkiem, gotowa do natychmiastowych decyzji.
W pewnym momencie Baka, idąca najbardziej na północ, zameldowała o dostrzeżeniu trzech adaksów. Z ciężkim sercem, Akra rozkazała czterem lwicom po swojej lewej iść dalej, a sama skierował się ku potencjalnej zdobyczy. Nie mogła sobie pozwolić na męczenie całego stada – jeśli jej, Bace, Simmi, Kingazi i Afu nie uda się dopaść antylop, to reszta drużyny będzie musiała zapewnić żywność Złotym.
- Oszczędzaj energię, mamy tylko jedno podejście. – mruknęła Akra, doganiając Kingazi.
Baka i Simmi już zaganiały adaksy szerokim łukiem, ku drużynowej i jej przybocznym. Te przypadły do piasku, czekając, aż ofiary znajda się w zasięgu skutecznej szarży. Minuty dłużyły się lwicom nieskończenie – Złote widziały pogoń niemal w zasięgu łapy, ale nie reagowały. Dobrze wiedziały, jak męczące jest przedzieranie się przez sypki piasek pomiędzy wydmami. Choć dobrze znały nauki matek i babek, paradoksalnie to dopiero Taka wyjaśnił im wyuczone techniki pustynnego polowania. „Zawsze myślcie, tak jak ofiara.” Powtarzał arbiter. „Ona tez się męczy, a wy musicie to przewidzieć. Nie marnujcie sił, czekajcie aż zwierzę będzie już wyczerpane.” I dopiero kiedy Akra niemal już słyszała ciężki oddech pierwszego z uciekających adaksów, krzyknęła do przybocznych.
- Naprzód!
Trójka dotychczas ukrytych samic wyskoczyła z piaskowych kryjówek i zaczęła zbiegać z wydmy. Z antylopami spotkała się w połowie drogi, gdy wykończone zwierzęta usiłowały na pochyłości zgubić goniąca je parę. Kingazi i Afu chwyciły ofiary, antylopa przeznaczona Akrze w ostatniej chwili uniknęła ciosu i zaczęła zbiegać z powrotem w dół. Ani Simmi, ani Baka nie miały sił łapać zbiega. Zirytowana własną nieporadnością drużynowa zaprzestała jednak bezsensownej pogoni i pomogła Afu dobić silniejszą z adaksów.
- Dwie… Lepiej niż nic. – wysapała Simmi, wyczerpana, ale zadowolona.
- Wy dwie. – Akra wskazała na nagonkę. – Pierwsze do picia krwi. Zjedzmy na miejscu tak dużo, jak się da… – i ciszej dodała. – Mam nadzieję, ze druga grupa też coś znajdzie.
*
Mtanga leżał u boku Amali, nie mogąc zasnąć. Łapa faktycznie mu dokuczała, ale znacznie bardziej rozbudzała go świadomość zbliżającego się zwycięstwa. Czekał od kilku dni na dogodną porę i właściwie zdecydował, aby ruszać już najbliższego ranka. Cokolwiek miało się stać w Złotych Piaskach, do czasu aż tam dojdzie, powinno być już rozstrzygnięte. Uśmiechnął się do własnych marzeń i pomyślał z rozpierająca dumą.
Był niesłychanie blisko urzeczywistnienia wszelkich marzeń życia. O ile jeszcze rok wcześniej nawet nie marzył, że zajdzie tak wysoko, tamtej nocy uważał tron za coś naturalnie sobie należnego. Syn wędrowca i lwicy ze stada, wygnany z królestwa, kiedy ówczesny władca dowiedział się, ze jego poddana związała się z samcem bez jego zgody, nie mógł liczyć na nikogo oprócz siebie. Przez cztery lata błąkał się bez celu pomiędzy lwimi krainami, licząc na cud. Tym cudem okazała się Amali, która jako pierwsza lwica spojrzała na niego przychylnym okiem. Wędrowiec oczarował księżniczkę i przekonał ja do stałego związku. Dzięki temu zyskał spokojny dom u króla Tanabiego. Ale kto raz zasmakuje awansu, pnie się w górę tak wysoko jak może. Bo Mtanga nie miał zamiaru dożyć swych dni na łasce królewskiego szwagra. Nie korciła go tez perspektywa trudnego i niebezpiecznego zakładania własnego stada. Uznał, że jest w stanie do sukcesu wspiąć się po cudzych plecach.
„Ja – wędrowiec, sierota i wyrzutek, wygnany z własnego stada. Jestem partnerem księżniczki, a już niedługo będę królem… Z największej hańby na szczyt. Cóż, nie chcę być pyszny, ale coś podobnego udaje się tylko prawdziwym geniuszom”.
*
Było już po północy, niemal pełny księżyc powoli schodził z nieba. Wokół śpiącego Taki zabrała się grupa niewidocznych sylwetek. Dawni oglądali potomka z niepokojem i oczekiwaniem, jednak milczeli, przynajmniej tak długo, aż odezwała się Zira.
- No, moi kochani, musimy podjąć ostateczną decyzję.
- Chcę tego, mamo. – oznajmiła Vitani.
- Zdaję się na twoje zdanie. – powiedział Tanabi.
- Ja także. – zdecydował Amini.
- Za. – dodał Sparthi. – Zrób to, siostrzyczko. Nasz dom może upaść przez dalsze rządy Dhalimu.
- Wiem, wiem… – powtórzyła Złota Królowa. – Ale to nie takie łatwe. Dhalimu to syn Kovu… Ryzykuję życie dwóch moich wnuków…
- Jeśli to dobrze rozegramy, żaden z nich nie zginie. – zauważył Amali. – Ryzyko nie jest tak wielkie…
- To dlaczego nie zdecydowałeś się wtajemniczyć Kovu? – zapytała ponuro Zira. – Nie, to jest niebezpieczne. Po prostu nie wiem, czy możemy w ten sposób interweniować w świat żywych. Skaza by mi nie pozwolił…
- Gdyby wiedział. – dokończył Sparthi. – Ale nie wie. W dodatku sądzę, że będzie z ciebie dumny, kiedy to wszystko się skończy.
Tym czasem Vitani i Tanabi pochylili się nad śpiącym synem. Król Lwiej Ziemi tylko patrzył na czarnogrzywego bez słowa, a królowa ułożyła się obok niego na piasku. Widząc pytające spojrzenie Ziry, odpowiedziała od razu.
- Tylko na chwilę… Tęsknie za nim i chcę sobie przypomnieć, jak ot było… kiedyś, jeszcze za czasów deszczu. – Po czym zaczęła cicho nucić dziecięca kołysankę Złotych. – Zanim słońce rankiem wstanie // Pod kamienie łapkę włóż // Wypij rosy srebrne danie // Nim je dnia wysuszy kurz…
Taka uśmiechnął się przez sen, obejmując nieistniejącą szyję matki. Przestraszeni Dawni natychmiast znikli, bojąc się, że arbiter wyczuł ich obecność. Ale czarnogrzywy tylko śnił słodkie sny o dzieciństwie. „Wtedy życie było takie proste…” myślał sennym umysłem. „Miałem dom, o który nie musiałem walczyć… miałem rodzinę z którą nie musiałem walczyć. A teraz… Koto, mam ciebie, ale tak daleko, że nawet nie mam prawa sięgnąć. Och, Dhalimu… Gdybym tylko nie przysiągł!”
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
11 – Czas bohaterów
- Kauli, idę. – oznajmił rankiem Taka. Pyton leniwie otworzył oczy i opuścił głowę. Zwisał z akacji tuż nad czarnogrzywym.
- Wiem. Nie sssspałem, tylko… odpoczywałem. – wyjaśnił, jakby ze wstydem. – Powodzenia, chłopcze… Wierzę, że zniesiessssz to dzielnie.
- Dziękuję, Kauli… za wszystko. – odparł arbiter. – Nie wiem, czy jeszcze się zobaczymy… – A widząc niepokój w oczach węża, dodał od razu. – Nie, jak powiedziałem, nie mam zamiaru wyzywać Dhalimu. Po prostu mogę już na dobre zostać przepędzony ze Złotych Piasków.
Pyton spełzł na plecy lwa i po chwili zajął miejsce na jego szyi. Delikatnie ścisnął kark wędrowca, co ten odczuł jako rodzaj pożegnania. Kiedy Kauli zszedł na piasek, Taka bez słowa wspiął się na ścianę wąwozu i ruszył ku Złotym Piaskom.
- Opiekujcie sssię nim. – syknął były doradca. Głowę kierował ku pustce pustyni, ale w duszy przywołał wspomnienie Sparthiego i Ziry. – Zawsze byliście ssssspecami od ssspraw beznadziejnych. I on właśnie potrzebuje wassszej pomocy.
Poranek był spokojny – nawet najlżejszy powiew wiatru nie zakłócał gorącej ciszy. „Ale taka martwota jest najgorsza.” Myślał arbiter. „Burze przychodzą po ciszy. Czuję, że w powietrzu wisi coś groźnego… jakaś zmiana.” „Tak, zmiana na gorsze.” szepnął złośliwy głos w głowie lwa. „Nie oszukuj się, to będzie pożegnanie z Kotą.” Przyspieszył kroku, uciekając od ponurych myśli.
Do Złotej Groty dotarł przed południem. Powitała go cisza, więc stanął niezdecydowany w Akacjowej Alei, czekając na jakikolwiek ruch wewnątrz. W końcu ryknął cicho, uważając jednak, by ten dźwięk nie został potraktowany jako prowokacja, czy wyra agresji. Ale to nie Dhalimu wyszedł obejrzeć gościa. Ze środka groty wyjrzała Raia.
- Taka. – stwierdziła cicho. – Liczę, że masz ważny powód, aby tu przychodzić.
- Mogę wejść do groty? – zapytał. – Tam król oceni, czy udzielić mi gościny.
- Dobrze… – zdecydowała lwica. – Ale wpierw obiecaj, że nie pogwałcisz praw gościnności. – Taka z oporami pochylił głowę, w geście przyjęcia zobowiązania.
- Nie bój się, Raio. – powiedział, podchodząc do szarofutrej. – Wiem co mi wolno… i wiem, co jest najlepsze dla tych, których kocham. – Wtedy zauważył, że futro na twarzy lwicy zlepiły łzy. „Co się stało, że oddała własną wodę” pomyślał odruchowo. – Raia… co się dzieje?
- Idź! – popędziła go drżącym głosem samica. Ale kiedy przechodził, dodała cicho. – Kiedy się dowiesz, może sam będziesz płakał.
Taka dotarł do głównej komnaty, aby zobaczyć stado i króla, wciąż śpiących. Lwice wyglądały na ledwie żywe – wędrowiec widział liczne skaleczenia na łapach samic i opuchłe od wysiłku mięśnie. „Polują dla tego lenia.” Pomyślał wściekle, odwracając się ku Dhalimu. A sam władca spał spokojnie, z beztroskim uśmiechem na ustach. Jednak to on pierwszy otworzył oczy, chyba zaalarmowany głośnym oddechem przybysza.
- Co ty tu, do wścieklizny, robisz? – czule przywitał go gospodarz.
- Przybywam z poselstwem od mojego brata. – oznajmił Taka, wkładając w to zapewnienie tyle pokory, ile mógł z siebie wykrzesać. Dhalimu chwilę mierzył go wzrokiem, po czym nagle uśmiechnął się promiennie i ryknął.
- Wstawać, lenie, mamy gościa.
Lwice pozrywały się na równe łapy natychmiast, choć nie bez trudu. Wędrowiec aż jęknął, widząc znużone oblicza samic, zacięte w próbie natychmiastowego spełnienia rozkazu monarchy. Kota dostrzegła go od razu. Wyraz niedowierzania, ale i kocięcej radości zakwitł na jej twarzy. Jednak zaraz potem spojrzała ukradkiem na króla i spuściła wzrok.
- Nie, sir, niech śpią! – szepnął Taka do ucha Dhalimu.
- Nie, niech powitają posła. – odparł władca. – Skoro wysłał cię Dahabu, reprezentujesz jego honor. Nie pozwolę, aby moje lwice wylegiwały się w obecności monarszego wysłannika.
- Pan Taka! – wykrzyknęła zaspana, ale radosna Baka. – Co za niespodzianka!
I naraz jaskinia wróciła do życia. Wypełnił ją wesoły gwar Złotych i zdawkowe odpowiedzi arbitra na dochodzące zewsząd pytania. Lew był zdumiony, że zmęczone lwice zachowały tyle pogody i siły ducha. A najbardziej dziwiło go, że jego obecność samice traktowały jak święto. „Liczą, że coś zmienię? No to się zawiodą.” Pomyślał ponuro.
- Panie… – szepnęła w końcu nieśmiało Kota, spoglądając na króla. – Czy możemy napoić naszego gościa. – Władca tylko machnął obojętnie łapą, a lwica wstała. – Za mną, sir.
Wyszli z głównej komnaty i ruszyli do źródła. Kiedy tylko para znikła za zakrętem, Kota niemal rzuciła się na Takę, ściskając łapami i liżąc czule. Lew z zadowoleniem oddał te czułości, ale po chwili zamarł.
- Zobaczy nas. – szepnął.
- Taka, ja już nie mogę… – odparła lwica. – Tak się bałam, kiedy odszedłeś… Ale dobrze, później. Najpierw musisz się napić.
Kiedy niedługo później Kota i Taka wrócili do komnaty królewskiej, na gościa czekał już posiłek. Sam król, zgodnie ze zwyczajem, wydzielał porcje posłowi. Arbiter ze zgrozą widział spojrzenia lwic. Złote patrzyły się na adaksa z wyraźnym głodem w oczach. Jednak nie było w nich buntu, a wyraźnie przyzwolenie. Gość miał swoje prawa. „Zjadam ich ostatnie zdobycze, a one się jeszcze cieszą.” Myślał wściekły. „Pewnie Dhalimu wyśle je dziś znowu na łowy.” Ale zjadł całą, przygotowaną porcję. Nie mógł obrazić gospodarza.
- No dobrze, więc co dokładnie cię do nas sprowadza? – zapytał brązowogrzywy.
- Przesyłam pozdrowienia od króla Dahabu. – odparł arbiter. – A także chciałbym w imieniu Lwioziemców złożyć stadu kondolencje po śmierci królowej. – Lwice odruchowo pochyliły głowę, a radosny gwar ucichł.
Raia drgnęła. Deklaracja czarnogrzywego obudziła w niej uśpioną czujność. „Jak to? Skąd on wie o śmierci Nivy? Przecież odszedł wcześniej, a nikt przez ten czas nie zanosił wieści poza stado.” Uważnie obejrzała twarze innych słuchaczy, ale nie poza nią nikt nie wyczuł tajemnicy w słowach arbitra. „Cóż, to nie jest w sumie istotne… ale poczułabym się lepiej, wiedząc, skąd on słyszał o śmierci królowej.” Nawet w myśli, Raia nie nazywała Nivy siostrą. „Może… Nie, to idiotyczne. Taka nie zabiłby jej, po co? Aby Kota została królowa? Albo… kto wie, co on sobie pomyślał? Może to ja miałam zostać królową i pomóc mu wybłagać u króla pozwolenie na związek z Kotą. O, Gwiazdy… mam nadzieje, że się mylę. Jeśli mam rację, Taka to bezwzględny drań!” Odruchowo wysunęła pazury i nieznacznie przysunęła się do króla. Była gotowa bronić monarchy w każdej chwili.
- Poza tym, jestem nie tylko arbitrem, ale i historykiem lwich krain. – kontynuował Taka. – Pomyślałem, że chcielibyście posłuchać opowieści, które poznałem podczas moich misji.
- Panie? – zapytała z nadzieją w głosie Baka.
- Dobry pomysł. – przytaknął Dhalimu. – No, Taka, opowiedz nam coś ciekawego, a my odpoczniemy przed polowaniem.
Arbiter nabrał powietrza w usta i przywołał z pamięci historie swojego stada. „Tak, królu… Opowiem ci, jak kończyli władcy, którzy nie umieli rządzić. Jeśli nie mogę cię tknąć łapą, zrobię to chociaż słowami”
- Zapewne słyszeliście wszyscy opowieść o Skazie i Zirze. To długa historia, tym dłuższa, że narosło wokół niej wiele mitów i przekłamań. Jestem potomkiem zarówno Simby jak i Skazy, dlatego mam obowiązek przedstawić dramat czasu Wielkiej Suszy, tak obiektywnie, jak potrafię. Posłuchajcie.
I rozpoczął opowieść. Mówił o życiu swoich dziadków, o śmierci Mufasy, rządach Taki Pierwszego i powrocie Simby. Potem przekazał wszystko, co wiedział o tragicznych wypadkach, które zakończyły wojnę. Ponieważ Złote domagały się dalszych opowieści, dodał historię dramatycznej walki Ziry z Lwioziemcami.
- Nie bała się. Była gotowa. – dokończył Taka, spoglądając na słuchaczy.
Lwice leżały nieruchomo, we wnętrzu Złotej Groty, niektóre z zamkniętymi oczyma, ale żadna z nich nie spała. Jego historia, podobnie jak wcześniejsza opowieść o Skazie, zaczarowała Złote na dobre. Nie była to zasługa talentów samego opowiadającego, a raczej treści jego słów. Nikt nie pozostał obojętny wobec nich, zwłaszcza w tamtym miejscu.
Taka, lew noszący imię po swoim sławnym dziadku, królu Skazie, był młodszym bratem króla Lwiej ziemi Dahabu oraz księżniczki Amali. Samiec, raczej kruchej budowy, miał piaskowe futro i czarną grzywę, zapewne spadek po słynnym przodku. Jednak pewien szczególny element urody wyróżniał go od zarówno Lwioziemców, jak i Złotych. Była to rudopiaskowa broda porastająca jego wychudłą szczękę. Być może nadawało mu to poważniejszego wyglądu, co pomimo młodego wieku czyniło go doskonałym trubadurem i arbitrem stad. Od kiedy pojął się zadania zachowania kontaktu pomiędzy rozdzielonymi Drugą Suszą Lwią Ziemią i Złotymi Piaskami, stał się także nieformalnym historykiem obydwu królestw. W ciężkich czasach, w których przyszło mu żyć, oprócz delikatnej roli dyplomaty i rozjemcy, również zadanie trubadura było poważne i potrzebne, gdyż wzmacniało ducha. Nawet Dhalimu to rozumiał, i chyba dlatego znów pozwolił mu odwiedzić Złote Stado.
- Jejku… – wyszeptała Kota, piękna lwica i lśniąco złotym futrze i zielonych oczach. – Nigdy nie patrzyłam w ten sposób na Zirę…
- Przestań! – przerwał król Dhalimu. Wielki, brązowogrzywy lew wstał i wszedł do kręgu lwic. – To tylko plotki… bajki…
- To historia twojej babki. – odparł pewnie Taka. – A więc i mojej babki: królowej Ziry. Pamiętaj o tym, sir.
Król zatrząsł się z gniewu, jakby chciał uderzyć młodszego i słabszego samca, ale zaraz potem wybuchł śmiechem.
- Tak! Mój kuzyn dobrze prawi! – zawołał. – Chwalmy Zirę, moją babkę, matkę mojego ojca, Kovu! Niech żyje chwała naszego rodu! – podszedł bliżej do księcia Lwiej Ziemi i szepnął mu do ucha. – Ale nie opowiadaj mi tu już żadnych bajek o zamachach na władców… nie chciałbym być zmuszony cię zabić!
- Nie tylko ja znam takie historie. – odparł ten. – Prędzej czy później i tak je usłyszysz… kuzynie! – dokończył lodowatym tonem. Monarcha znów się zaśmiał.
- Lubię cię, Taka. Co za szkoda, że jesteś drugi w kolejce do tronu… Co za szkoda, że Dahabu cię wygnał… Ale cóż, nic na to nie poradzisz… królobójstwo to wszak straszna zbrodnia, nie sadzisz?
- Mój brat mnie nie wygnał! – odparł spokojnie lew. – Podjąłem się mojej misji z własnej woli.
- Misji królewskiego posłańca? – zapytał Dhalimu z ironią. – I bajkomówcy? Cóż, dobrze mieć w życiu jakiś cel…
- Musze już iść, kuzynie. – syknął Taka i skłonił się przed królem, nie okazując jednak choć cienia szacunku. Dodał głośniej. – Mój brat czeka na wieści ze Złotych Piasków.
- Powiedz mu, że u nas jest dobrze. – rozkazał król.
- Powiem mu, co widziałem. – odparł Taka. Król uśmiechnął się, kryjąc palący go gniew.
- A więc dobrze, odpłaciłeś nam bajką za mięso, które zjadłeś i wodę którą wypiłeś. Lubię takie historyjki. Ale teraz wracaj do swej <misji>.
- Tak jest, sir. – syknął wędrowiec, wybiegł z królewskiej jaskini i skierował się ku pustyni. Ruszył powoli, oszczędzając siły na trudny marsz przez pustkowie.
- Wyruszymy na polowanie za godzinę. – oznajmił lwicom Dhalimu. – Przez ten czas możecie odpocząć.
Po ostatniej, wyjątkowo trudnej wyprawie, Dhalimu zadecydował, że na łowy lwice będzie wysyła nocą. Życie stało się ciężkie, i w Lwiej Ziemi i w Złotych Piaskach i innych królestwach, z którymi nawiązano kontakt i przymierza, dzięki podróżom Taki. Ale w ojczyźnie Złotego Rodu, życie było szczególnie ciężkie. Rządy króla Dhalimu czyniły je niemal piekłem i dla lwic i dla gości.
*
Kota dogoniła go, gdy już opuszczał Domowe Trawy. Słyszał wcześniej jej bieg, więc zatrzymał się i czekał, aż lwica dotrze. Jednak zanim go dotknęła, powiedział niepewnie.
- On może nas obserwować.
- Może. – potwierdziła lwica i objęła go mocno. – Ale nic mnie to nie obchodzi. – polizała go w policzek i dodała. – Mam dość tego strachu… i mam nadzieję, ze pewnego dnia i ty go odrzucisz.
Taka westchnął i odwrócił się ku ukochanej. Spojrzał w jej zielone oczy i powiedział zmęczonym i zbolałym głosem.
- Rozmawialiśmy już o tym. Nie mogę nic zrobić! – Ona spuściła wzrok ku ziemi i odparła ze smutkiem.
- On chce, abym została jego partnerką. Żałoba po Nivie skończy się za tydzień.
- A więc będziesz królową… – powiedział Taka, udając radość. W rzeczywistości, gotował się od żalu.
- Będę zabawką tyrana! – chlipnęła Kota. – Nie widzisz tego? Nawet nie wiemy, jak zginęła Niva, ale jednego jestem pewna: zanim to się stało, miała ciężkie życie. Bił ją i poniżał, a w dodatku…
Taka westchnął ponownie i przerwał lwicy.
- Mogę ci zapewnić azyl na Lwiej Skale. Nie żyję z bratem na przyjaznej stopie, ale takiej prośbie nie odmówi.
- Nie! – wykrzyknęła Kota. – Całe moje stado cierpi. Cierpimy od suszy, ale to nie jest nawet w połowie tak straszne, jak rządy tyrana.
- Jest prawowitym królem! – odparł lew, ale sam nie uwierzył we własne słowa. – Jest synem mojego stryja Kovu i cioci Kiary. Co miałbym zrobić? Obalić go? – Spojrzał w piękne oczy lwicy, w tamtym momencie, wypełnione łzami. – To mój krewniak! Nie mogę podnieść łapy na własną rodzinę. Mogę tylko powiedzieć bratu…
- …który myśli tak samo jak ty. – dokończyła Kota. – I nic się nie zmieni.
- Kota… – szepnął Taka i uścisnął lwicę. – Kocham cię, i chciałbym, abyśmy byli razem. A nawet jeśli to nie jest możliwe, chciałbym, abyś żyła szczęśliwa i bezpieczna. Ale nie możesz ode mnie wymagać, abym złamał zasady, które głoszę innym. To nie chodzi o nas… to znacznie ważniejsze, niż los pojedynczego lwa. To jest Krąg Życia! Nie możemy walczyć przeciw niemu.
- Twój dziad mógł. – odparła Kota. – I twoja babka… Opowiadasz takie piękne historie, że aż żałuję, iż nie są prawdziwe.
- One są prawdziwe! – gorąco zapewnił Taka, ale lwica wciąż mówiła.
- Może kiedyś były. Ale co z tego, jeśli dziś nie ma już nikogo takiego jak Zira, Skaza, Hawaa, Tanabi czy Amini? Zostały tylko martwe legendy po nich.
- Mam go zabić? – zapytał wprost Taka. – Jestem słabszy, mam znikome szansę przetrwać pojedynek, ale jeśli chcesz, spróbuję. Nie boję się śmierci, ale boję się bezsensownej śmierci. Mogę wyzwać Dhalimu, ale nawet gdybym, jakimś cudem, wygrał, nie miałbym prawa zając jego miejsca. To przecież…
Kota przerwała tę przemowę pocałunkiem, po czym odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Wiem i za to też cię kocham. Jesteś honorowy i zawsze posłuszny prawom. Los nie jest sprawiedliwy: kocham cię z powodu cechy, która nie pozwoli nam być razem. – Spojrzała na ziemię. – Masz rację… Idź już, zanim Dhalimu nas zauważy. Kiedy znów przyjdziesz?
- Spróbuję za miesiąc. Jeśli nie będzie powodu, wymyślę go.
- A ja spróbuję wymknąć się na kilka dni. Daj tylko znak Akrze lub Simmi, a ja cię znajdę w Suchej Oazie. Ale nie mam pewności… za miesiąc będę już…
- Żegnaj Koto! – przerwał jej Taka. Nie mógł tego dłużej słuchać. Polizał policzek ukochanej i odwrócił się na południowy wschód. Ruszył tak szybko, jat tylko mógł, nie zważając na groźbę wyczerpania na pustyni. Właściwie, to mógł umrzeć w drodze. Wreszcie miałby spokój.
*
No i doczekał się. Nie dłużej niż godzinę po opuszczeniu Złotych Piasków, na chwilę przed zachodem słońca, dostrzegł pierwsze zwiastuny burzy piaskowej. Wiedział, że był zbyt daleko od włości kuzyna, by wrócić, a w okolicy nie było żadnego schronienia. A więc położył się płasko na ziemi i czekał.
„Dziwaczny wiatr.” Pomyślał. „Zerwał się tak szybko… Nie widziałem nigdy tak nagłej burzy, bo przecież dziś nie było żadnych znaków… Cóż, chyba ostatecznie wpadłem. Ciekawe, czy tylko mnie porani, czy oczyści moje kości z mięsa. Chyba moja kariera jako arbitra dobiegł końca. O, Koto! Jak to dobrze, że już nie będziesz się musiała męczyć z takim nieudacznikiem jak ja.” I w tym momencie zrozumiał, że całe życie… uciekał od życia. Był młodszym bratem króla i pokornie pozwolił się wygnać, a nawet wygnał się sam, ruszając w podróże. Pełnił przydatną służbę, rozdzielał w czasach głodu wspólne tereny łowieckie graniczących ze sobą stad, ale podjął się tej misji, bo nie miał nic innego do roboty. „Arbiter!” pomyślał. „Kto będzie mnie pamiętał, kiedy ta burza piaskowa rozerwie mnie na strzępy. Znajdą innego rozjemcę i historyka, nie wspominając o mnie nawet jako o jako choćby drugoplanowym bohaterze ich opowieści! Kota miała rację…”
I wtedy pierwszy podmuch wiatru uderzył leżącego lwa. Ten w myślach zawołał rodziców, Vitani i Tanabiego, aby powitali go w krainie przodków. Jednak na wszelki wypadek, zawołał też o pomoc do Sparthiego, patrona podróżujących przez pustynię. Miał niewielkie szanse przeżycia, ale skoro nie zabił go pierwszy podmuch…
„Hm? Co się dzieje?” zdumiał się, wciąż wciskając twarz w piasek. Wiatr ucichł.
Taka ostrożnie podniósł głowę i otworzył oczy. Przed sobą ujrzał chmurę piachu i natychmiast wyobraził sobie jak drobne ziarenka masakrują jego twarz, zanim silniejsze uderzenie burzy ostatecznie go dobije. Ale nic takiego się nie stało.
- Na Gwiazdy! Co to ma znaczyć? – wymamrotał, widząc że złoty obłok przed nim unosi się nieruchomo w powietrzu, jedynie w środku kłębiąc się dziwacznie. Nagle dostrzegł sylwetkę, kształtującą się we wnętrzu chmury, sylwetkę lwicy. Ta odezwała się, ironicznym, ale przyjacielskim głosem.
- No proszę, kogo my tu mamy. Jesteś Taka, syn Vitani i Tanabiego! – Cień podszedł bliżej, obejmując go obłokiem. Lew poczuł, że drobinki piasku uderzają w jego furto, ale delikatnie, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy. Otworzył też oczy, które odruchowo zacisnął chwilę wcześniej. Nic się nie stało. – Zawsze cię lubiłam… zwłaszcza z powodu imienia! – dodała zjawa.
- Zira! – wyszeptał zdumiony Taka. – Babcia Zira! – pochylił głowę z szacunkiem. – Witaj na ziemi, pani. A może to ja jestem martwy? – zapytał niepewnie. Ale czuł się żywy jak nigdy wcześniej. Nie, raczej nie zginął. – Co sprowadziło cię tutaj z nieba?
- Twoja głupota. – odparła królowa z rozbrajającą szczerością i podeszła do wnuka. Jej sylwetka zmieniła się z piaskowego obłoku w niemal materialne ciało. – Spójrz na siebie! Mógłbyś być porządnym lwem… gdybyś tylko chciał! – dotknęła jego ramienia. – Czemu odmówiłeś Kocie? Mógłbyś być już królem…
- …z Przeszłości. – dokończył lew, a lwica roześmiała się głośno.
- Dobre! Pozwolisz, będę cytować. – odparła rozbawionym głosem. – Kiedyś poznasz Tarkiego i zobaczymy, czy… no, nie ważne. Tak, wiem, że jesteś słabszy. Wiem, że prawdopodobnie zginąłbyś w pojedynku… Ale przecież nie tego się boisz. Ktoś kto z własnej woli błąka się po pustyni w czasie suszy i pasatów, tylko po to, aby utrzymać łączność między zaprzyjaźnionymi stadami i nakłonić je do współpracy… jest albo szalony albo gotowy na śmierć. Albo taki i taki, co widzę na twoim przykładzie. Więc czemu nie chcesz wyzwać Dhalimu?
- Jest moim krewnym. – odparł Taka. – I prawowitym królem. Nie mam prawa…
- …bronić lwicy, którą kochasz? – dokończyła Zira. – Nie przyszło ci do głowy, że to raczej marne prawo?
- To Krąg Życia. – powiedział lew. – Moim obowiązkiem jest go strzec.
- Doskonale! – Zira klasnęła łapami. – Ale ja sądzę, ze jest odwrotnie: to on ma cię strzec. Ty też tak myślisz, tylko boisz się przyznać. Jesteś taki sam, jak twój dziadek!
- Złamałbym prawa…
- Dhalimu łamie prawa! To tyran! Nie dba o poddanych, a ty masz prawo go obalić… jako potomek królewskiego rodu. Złote Lwice nie ośmielą się podnieść łap na władcę, gdyż nie mogą go sądzić. Ale ty możesz, nie jesteś jego poddanym. Nie złamiesz żadnej przysięgi i pozostaniesz godzien objąć władzę.
- Jestem zbyt słaby, aby wygrać z Dhalimu. – powiedział Taka cicho.
- A Skaza był zbyt słaby, aby pokonać Mufasę. Był zbyt słaby, aby przetrwać suszę i uratować swoje stada. No i był zbyt słaby, aby odzyskać tron dla Vitani. Ale on to wszystko zrobił! Wiesz o tym, skoro opowiadasz te historie tak często… – podeszła jeszcze bliżej do wnuka i szepnęła mu do ucha. – Zdradzę ci sekret… Słabość to tylko stan umysłu.
- Pomogłabyś mi? – zapytał nieprzekonany lew.
- Już to zrobiłam, Taka. – odparła, powoli rozwiewając się z powietrzu. – Już to zrobiłam.
Po minucie delikatnego wiatru, reszki piaskowego obłoku znikły. Taka spostrzegł, że była już noc, zwykła i spokojna noc. Spojrzał uważnie dookoła, po czym wybuchł śmiechem.
A więc po opowiedzeniu tylu opowieści, zrozumiał, że… żadnej z nich nie zrozumiał. Śpiewał o bohaterach przeszłości, bez potrzeby zadania sobie pytania, czy takie lwy mogłyby być potrzebne w przyszłości. No więc po co opowiadał? Żeby zrobić wrażenie na Kocie? Tej Kocie, którą właśnie zostawił samą, na łasce szalonego tyrana? Zacisnął łapę w pięść i uderzył nią o ziemię. Królowa Piasku miała rację: jego słabość była tylko stanem umysłu. Miał to szczęście, że myśl można było, zmienić zawsze. Nie bez trudu, ale zawsze.
Taka miał więc coś ważnego do zrobienia. Odwrócił się i ruszył z powrotem ku Złotym Piaskom.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
12 – Pro fide, lege et leone
- Dobra, dość tego lenistwa. – ryknął Dhalimu. – Czas na polowanie.
Złote karnie wstały i ruszyły ku wyjściu. Razem z nimi poszła też Raia, wciąż utykając. Kota chciała ją zatrzymać, ale ta tylko machnęła łapą ze zniecierpliwieniem i przyśpieszyła kroku. Więc drużyna w pełnym składzie dziesięciu samic opuściła grotę.
Słońce już zaszło, choć niebo na zachodzie wciąż rozjaśniała czerwona łuna. Wieczór był ciepły, ale nie gorący – noc zapowiadała się przyjemnie chłodna, a także wietrzna. Lekki powiew ze wschodu przyjemnie drapał pyski lwic, ale mógł być także zwiastunem rychlej burzy. Póki co jednak pustynia układała się do cichego snu. Harmonię krajobrazu psuł tylko jeden element. Na Akacjowej Alei czekał czarnogrzywy lew.
- Nie proszę was o gościnę. – odezwał się, widząc Raię. – Tym razem nie przyszedłem jako posłaniec. Jestem tu jako książę Lwiej Skały i dziedzic Złotego Rodu. Zamierzam walczyć z waszym królem, zgodnie z Prawem Wyzwań.
Drużyna zamarła i wszystkie lwice wbiły wzrok w twarz Taki. Lew zmienił się. Może była to już dawniejsza zmiana, ale dopiero w tamtej chwili Złote dostrzegły arbitra w nowym świetle. Stał pewnie, patrząc ze zdecydowaniem ku jaskini. Choć był znacznie słabszy i drobniejszy od Dhalimu, nie przejawiał strachu. Biła od niego niewidzialna łuna wiary we własną rację. Nawet miękki głos barda, którego Złote nasłuchały się tego samego dnia, zyskał twardość i ostrość. Wiatr rozwiewał rudawą brodę i czarną grzywę samca. „Król!” pomyślała z dumą, ale i ze strachem Kota. „To jest prawdziwy król Złotych Piasków. Gwiazdy… ale on nie pokona Dhalimu!”
Pierwsza przerwała urok Raia. Wystąpiła przed szereg drużyny i stanęła tuż przed przybyszem. Wysunęła pazury i przyjęła pozycję obronną. Uważny obserwator dostrzegłby, że lekko drży. Jednak kiedy się odezwała, w jej głosie nie było słychać niepewności.
- Zrób jeszcze jeden krok, a cię zabiję. – syknęła. – Nie pozwolę kwestionować władzy naszego króla. Odejdź, zanim Dhalimu cię usłyszy.
- Niech słyszy! – odparł arbiter i zaryczał. Lwice struchlały, wiedząc już, że konfrontacja była nieunikniona. – Raia, proszę, nie mieszaj się do tego.
- To ty się nie mieszaj w sprawy naszego stada! – Odparła sucho. Jednocześnie Kota podbiegła do ukochanego i szepnęła mu na ucho.
- Taka… poczekaj… przemyśl to. Ja przepraszam, nie to miałam na myśli. Chciałam, abyś sprowadził jakąś pomoc. Zrozum… on cię zabije!
- Będę z nim walczył zgodnie z Prawem Wyzwań. – odpowiedział lew, głosem pozornie wyzutym z emocji. W rzeczywistości bał się niemal tak samo jak jego ukochana. Oczywiście, nie o siebie, ale o nią. „Czy nie zrobi czegoś głupiego, kiedy… to znaczy: jeśli przegram?”
- Kota, pomóż mi. – rozkazała Raia. – Złote, wszystkie mi pomóżcie. Trzeba przegnać stąd tego intruza. A ciszej dodała. – Taka, błagam, odejdź stąd. – Żadna z lwic nie poruszyła się, pomimo ponaglającego gestu, który piaskowofutra wykonała ogonem. – Sir… nie zmuszaj mnie do tego, czego nie chcę robić!
- Raia, to nic osobistego. – odpowiedział czarnogrzywy. – Ale muszę obalić Dhalimu. Wybacz, nie mam innego wyjścia.
- Nie! – jęknęły na raz Raia i Kota.
A piaskowofutra skoczyła. Taka był tak zaskoczony, że nie wykonał żadnego uniku. Przyjął nagły cios lwicy bez ruchu i dopiero kiedy pazury napastniczki wbiły się głęboko w szyję, potrząsnął głową. Raia chybiła tętnic ledwo o centymetry. Chciała pociągnąć nieudane cięcie, ale lew odrzucił jej łapy. Odskoczył dwa metry w tył i przyjął postawę obronną. Lwica nie czekała, tylko rzuciła się za nim. Tym razem arbiter bez trudu przechwycił szarżę piaskowofutrej, właściwie łapiąc ją w locie i odpychając na prawo. Jednak sekundy później poczuł falę bólu, rozlewająca się po plecach. To Raia uderzyła szponami tylnich łap. „Gwiazdy!” jęknął zszokowany Taka. „Co za technika! To jest prawdziwa wojowniczka!” Ale w tej samej sekundzie lądującą samicę chwyciła Kota.
- Zostaw go! – krzyknęła złotofutra.
- Ratuj swego króla, przyjaciółko! – rozkazała Raia i odepchnęła gwałtownie lwicę. Potem znów przykucnęła do szarży i już chciała wybić się w powietrze, gdy…
- Dość! – ryknął Dhalimu. Lew wybiegł z jaskini i stanął przed stadem. Spojrzał groźnie na walczących i powtórzył. – Dość. Raia, to nie twoja sprawa.
- Panie! – krzyknęła piaskowofutra, ale wytrwała w miejscu.
- Dhalimu, załatwmy to sami. – warknął Taka.
- Panie, pozwól mi go zabić. – prosiła wierna poddana. Wyglądało to nieco komicznie: arbiter, choć wyraźnie słabszy od króla, górował nad wychudzoną samicą. Był wyższy i być może nawet o połowę cięższy od wojowniczki. Jednak z jego szyi spływały dwie strużki krwi, pamiątki po nagłym ataku piaskowofutrej.
- Raia, zostaw go. – polecił władca. – Taka, na górę. – Wskazał łapą ścieżkę ku szczytowi Złotej Skały.
- Nie! – krzyknęły na raz Raia i Kota. Każda z nich drżała o ukochanego lwa.
- To musi się skończyć. – odparł Taka, powoli idąc za Dhalimu.
- Znacie prawa. – dodał król. – Nie możecie się do tego mieszać. Jeśli obydwaj zginiemy, tron przypada… hm… – Spojrzał pytająco na Takę.
- Wedle zwyczajów Złotego Stada, nie dopuszcza się sukcesji żeńskiej. Ale ponieważ nie mamy, oprócz już koronowanego Dahabu, żadnych bezpośrednich męskich krewnych w Lwich Krainach, sądzę, że władzę powinien objąć Mtanga, jako partner Amali, ciotecznej siostry Dhalimu.
- O, doskonale… Gdyby co, to sprawdźcie tego Mtangę. – uśmiechnął się król. – Widzisz, Taka, okazujesz się czasami bardzo pożyteczny. Zabiję cię z wielkim żalem.
- Twoja łaskawość, panie, przekracza wszelkie, rozsądne granice. – prychnął z ironią arbiter. – Chodźmy już! – I obaj znów ruszyli ku ścieżce.
- Panie… – szepnęła jeszcze Raia.
- Czego się boisz, głupia? – warknął Dhalimu. – Zabiję go bez trudu. – Kota pisnęła cicho. – Niedługo pozbędziemy się tego pyszałkowatego pretendenta.
Ruszył spokojnie ku ścieżce, zostawiając poddane w alei. Raia wiodła za nim wzrokiem do czasu aż zła się w jedno z ciemna szarością skały. Wtedy potrząsnęła głową, zamrugała załzawionymi powiekami, spojrzała na Kotę i powiedziała poważnie.
- Moja przyjaciółko… Obejmij mnie, zapewne po raz ostatni. Zapewne już niedługo jedna z nas będzie śmiertelnie nienawidziła drugiej.
Złotofutra posłusznie podeszła do lwicy i przytuliła się do jej szyi. Szepnęła coś, nie do końca zrozumiałego po czym zamarła przy Rai. Tak obie czekały długie minuty, aż umilkły kroki na skalnej ścieżce, co świadczyło że król i książę dotarli do celu. Złote odeszły kilka kroków tył, patrząc sobie w oczy.
- Będzie mi ciebie brakowało, Raia. – powiedziała grobowym głosem Kota.
- Wiem… – odparła szarofutra. – Ale na to już żadna z nas nie poradzi. Kocham cię, buntowniczko.
Przez ten czas lwy bez słów wspięły się na Złotą Skałę. Strome zbocza na wysokości niemal stu metrów nagle przechodziły w łagodną, płaską platformę. Plac na szczycie skały miał w najszerszym miejscu ćwierć kilometra średnicy. Wzdłuż osi północ-południe był nieco krótszy, ledwo przekraczał sto pięćdziesiąt metrów. Miejsca jednak było aż za nadto, dlatego król i książę odruchowo wybrali idealnie równy placyk na środku masywu. Obok, na jednym z płaskich głazów, leżały szczątki Nivy, obecnie już tylko szkielet, oczyszczony z ciała przez ciągłe wiatry i deszcze piasku.
- To ty ją zabiłeś? – zapytał nagle Dhalimu.
- Co? – jęknął zszokowany Taka. – Nie, oczywiście, że nie!
- To dobrze. – mruknął król. – Więc umrzesz szybko i niemal bez bólu. Gotowy?
Czarnogrzywy skinął głową i przyjął obroną postawę. Oparł ciężar ciała na lewej łapie, a prawą podniósł, gotowy do odpierania ciosów wroga. „Na niewiele mi się to zda, jeśli przygniecie mnie całym swoim cielskiem, ale przynajmniej nie powinien mnie obalić za pierwszym razem.” Pomyślał cierpko i wziął głęboki wdech. Pochylił się nieco, gotowy od uniku i mierzył przeciwnika wzrokiem. A Dhalimu po prostu stał dumny i wyprostowany, jakby nie gotował się do walki, ale królewskiej ceremonii. Lekceważący stosunek do przeciwnika był oczywisty i właśnie w tym Taka upatrywał cień swoich szans.
„Dużo ruchu, atakuję z dystansu. Staram się go zwabić do krawędzi, a może…” Jednak w tamtej chwili mocniejszy powiew wiatru wyrwał Dhalimu z zamyślenia. Król warknął groźnie i zapytał.
- Walczymy? – widząc skinienie Taki, dodał. – Zaczynaj, uzurpatorze.
- Nie będzie wzruszającej retoryki? – spytał czarnogrzywy, powoli ruszając ku wrogowi. – Nie chcesz wiedzieć, czego od ciebie żądam? – Kiedy dotarł na odległość pewnego skoku, zaczął ostrożnie obchodzić w koło przeciwnika. Dhalimu nie drgnął.
- Pewnie tego samego, co każdy inny przybłęda. – odparł król. – Władzy. Albo tylko Koty. Ale ona jest częścią mojego stada, a będzie królową. Nie oddam jej jakiemuś wędrowcowi. Walcz, jeśli potrafisz. – dodał zniecierpliwiony. – Jeśli nie potrafisz, skacz w dół.
Taka nabrał co płuc chłodnego powietrza, nadal okrążając władcę. Czekał, nie wiedząc na co czeka, ale wciąż jego gotowa do uderzenia prawa łapa swędziała nakazem ostrożności. Nie bał się, za to intensywnie myślał. „To niemożliwe, abym go pokonał. Ale muszę!”
Skoczył niespodziewanie nawet dla samego siebie. W pewnym momencie jego mięśnie wyprzedziły nakaz umysłu i zanim książę zdołał to pojąć, leciał już ku Dhalimu. Nawet nie próbował uderzać. Po prostu odbił się łapami od wzniesionych w bloku łap wroga, licząc że pazury wyrządzą jakąś szkodę. Faktycznie poczuł, że jeden ze szponów wbija się w futro brązowogrzywego, ale nie kontynuował ciosu – natychmiast odskoczył, aby wylądować dwa metry za przeciwnikiem. Natychmiast rzucił się dalej, skacząc tak daleko jak mógł. Spodziewał się błyskawicznej reakcji Dhalimu i miał rację. Król rzucił się tuż za wrogiem i wyładował na skale niecałą sekundę po tym, jak Taka uskoczył. „Szybki jest.” Skwitował wyczyn ciężkiego lwa czarnogrzywy. „Niemal szybszy ode mnie.”
Nie był jednak czasu na rozpacz. Taka wylądował tuż pod głazem pogrzebowym Nivy i zaczął cofać się ku przeszkodzie. Tym razem władca już nie czekał na ruch pretendenta, tylko skoczył po raz kolejny z wyciągniętymi łapami. Wiedziony wojowniczym instynktem, albo po prostu podszeptem szczęścia, Lwioziemiec padł na skalną podłogę i odturlał się w bok. Dhalimu zaś uderzył łapami o pogrzebowy kamień. Bez trudu zamortyzował zderzenie i zręcznie odbił się od przeszkody, lądując tuż przy Tace. Jednak unik przeciwnika rozwścieczył go już na dobrze.
„To właśnie jest mój plan.” Pomyślał czarnogrzywy, uskakując przed kolejną szarżą. „Niech straci panowanie nad sobą, a ja wciąż zbliżam się do krawędzi…” Uskakując przed ciosami pilnował, aby wciąż iść do południowego urwiska Złotej Skały. Jednak pilnował, aby jego ruchy wyglądały naturalnie, a król nie domyślił się podstępu. „Muszę też atakować, choć to nie ma sensu. Ale gdybym go poważnie zranił… wpadłby w jeszcze większą furię.” Ze wschodu uderzył silniejszy powiew wiatru, zmuszając Takę do wzięcia solidnej poprawki. „A może to lady Zira w ten sposób mnie wspiera?” pocieszał się książę.
Skoczył kolejny raz usiłując jedynie odbić się od blokujących go łap wroga. Tym razem poszło mu fatalnie, gdyż odniósł sukces – nieprzygotowany Dhalimu nie wzniósł w porę kończyn do odbicia ciosu, a pazury czarnogrzywego wbiły się w futro na karku. Zdumiony książę podkulił tylne łapy i nimi także uderzył – trafił we wznoszące się kończyny Dhalimu i rozrył jego przedramienia krwawymi pręgami. Potem upadł na prawy bok, tak aby wciąż zbliżać się ku krawędzi.
Zaskoczony król zaryczał ze wściekłością i nawet nie pozwolił wrogowi wstać. Skoczył na leżącego Takę i przeleciał tuż nad nim, bijąc przednimi łapami głowę czarnogrzywego. Oszołomiony Lwioziemiec upadł pyskiem na skałę, ale wiedząc, że bezruch oznacza śmierć, odturlał się natychmiast. W prawo, byle bliżej urwiska. „Ile jeszcze… pięćdziesiąt metrów?”
Tym razem to Dhalimu był bliżej krawędzi, więc Taka odruchowo skoczył na niego, nie mierząc. Chybił haniebnie, i to było jego szczęściem – Dhalimu był gotowy do bloku i tylko ze zdumieniem wykrzywił wargi, widząc jak pretendent ląduje dobry metr obok niego. Czarnogrzywy wyprzedził wroga, skoczył przed siebie i natychmiast odwrócił się ku królowi. Brązowogrzywego nie było już w tamtym miejscu – lew leciał ku Takę z rozwarta paszczę i gotowymi łapami. Książę nie zdążyłby się uchylić, gdyby atak trafił. Ale szarża Dhalimu przeszło niemal metr obok celu, dzięki czemu czarnogrzywy niespodziewanie uderzył w bok króla. Kłapnął paszczą po ramieniu władcy, ale miał na tyle rozsądku i refleksu, aby puścić przeciwnika po szybkim ugryzieniu. Dhalimu automatycznie wyrzucił łapę ku wrogowi, mijając cofającego się Takę o centymetry.
„Wiatr!” myślał arbiter. „To wiatr go zniósł. Zira musi mi pomagać…”
Sam wciąż cofał się ku krawędzi, coraz mniej dbając o pozory. Bo i sam Dhalimu był coraz bardziej wściekły. Nie mierzył już z kolejnymi skokami – następną szarżę rozpoczął, kiedy tylko odwrócił się ku Tace. Czarnogrzywy nie zdążył zejść jej z drogi, więc w rozpaczliwym odruchu wybił się z przednich łap, na które przyjął króla. Dhalimu był ciężkim lwem i Tace nie udało się go odrzucić. Po prostu książę nieco podbił lot wroga, tak że władca wylądował dwa metry za nim. „Dwa metry bliżej krawędzi!” myślał niemal triumfalnie arbiter.
Odbiegł kilka kroków w bok, po czym znów ruszył na południe, ku wrogowi. Jednocześnie poczuł ból w łapie. To Dhalimu musiał go drasnąć podczas ostatniej szarży. Rana nie mogła być głęboka, ale utrudniała ruch. Czarnogrzywy zacisnął zęby i skoczył na oślep ku królowi. „Byle dalej!”.
Wylądował z ledwością. Wzmagający się wiatr zepchnął go z planowanej trasy i brutalnie usadził na ziemi. W tamtej chwili znajdował się na lewo od Dhalimu, a co gorsza brązowogrzywy porzucił ciężkie do wymierzenia podczas wichury szarże i ruszył do księcia, stąpając twardo.
„Nie tu!” sapnął w myślach Taka, widząc jak przeciwnik kroczył na północny wschód, niemal pod wiatr. Ale tak było wygodniej władcy – pomimo, musiał walczyć z narastającym żywiołem, nie groziła mu dezorientacja. Czarnogrzywy postanowił przeszkodzić zamiarom przeciwnika, tak szybko, jak mógł.
Rzucił się wprost ku krawędzi, licząc, że Dhalimu nie skoczy pod wzmagający siły wiatr. I miał rację, choć niewiele mu to pomogło. Bo sam Taka stracił równowagę, popchnięty mocniejszym powiewem i padł na ziemię. Widząc kątem oka, że król już do niego dopada, w rozpaczy odturlał się wprost w kierunku wroga. Całym ciałem podciął zaskoczonego władcę, aby zaraz potem poczuć jego masę na plecach. „No to koniec.” Jęknął Taka. „Dałem się złapać w zwarciu.”
Dhalimu triumfalnie podniósł łapę, po czym spuścił ją z miażdżącą siłą. Jednak zamiast okrzyku arbitra, rozległ się bolesny ryk króla. Brązowogrzywy haniebnie chybił, uderzając pazurami o skałę. Korzystając z zaskoczenia wroga, Taka zepchnął go z pleców i skoczył na otwartą przestrzeń.
Chciał rzucić się na południe, faktycznie poszybował na południowy zachód. Silny wiatr, właściwie już wicher, zniósł lecące ciało skoczka. Taka wylądował ciężko, po czym obrócił się ku spodziewanemu atakowi. I zamarł.
Wiatr wcale mu nie pomagał. Wiatr niósł śmierć.
Z powodu ciemności arbiter nie widział wszystkiego. Ale zbliżająca się z przerażającą prędkością ściana piasku była niemożliwa do niezauważenia. Uderzenie burzy piaskowej pędziło ze wschodu, a wędrowiec wiedział, że przed taką falą nie można było się wykpić. Tak jak kilka godzin wcześniej, wyobraził sobie własne ciało, rozrywane na strzępy drobinami kurzu i rzucane jak truchło antylopy przez bezlitosny powiew. Odruchowo zamknął oczy, choć wiedział że osłona powiek na niewiele się zda wobec huraganu. Ostatnim obrazem jakim widział, był skaczący ku niemu Dhalimu, i piaskowy całun gwałtownie połykający Złotą Skałę. „Remis!” pomyślał, gotując się na śmierć. Zdążył jeszcze usłyszeć jęk Dhalimu i odgłos kości łamanych przy wymuszonym powiewem lądowaniu.
A potem wybuchł ból.
*
- NIE! – krzyknęły na raz Raia i Kota.
Lwice stały w Akacjowej Alei, patrząc ze strachem ku górze. Były tak zajęte patrzeniem na martwą krawędź urwiska, że konsekwentnie ignorowały symptomy rodzącej się burzy. Szczęśliwie dla nich, sercowaty kształt Złotej Skały oraz solidna osłona drzew, uchroniły je od uderzeń żywiołu. W jednej sekundzie wbijały spojrzenia ku platformie, w drugiej krzyczały, widząc wybuchającą znad skały chmurę piasku. A tuż potem leżały już na ziemi, ścięte z łap siłą wichru.
To Raia była na wierzchu – dociskała do pnia akacji Kotę. Pierwsza też wstała i z trudem pociągnęła łapą przyjaciółkę. Burza wyła zbyt głośno, aby ją przekrzyczeć, ale złotofutra zrozumiała bez słów. Obie musiały dotrzeć do jaskini, zanim wiatr je zabije. „Taka!” myślała przerażona Kota, krocząc powoli, oparta o przyjaciółkę. „Panie!” jęczała w duszy Raia, ale szła dalej. Właściwie żadnej nie zależało na dojściu do schronienia, ale o jak najszybszym dobrnięciu do skalnej ściany. Stamtąd można było wejść na ścieżkę ku górze.
Lwice jednocześnie uderzyły głowami w skalna ścianę. Bez słów ruszyły też nie ku bliskiemu wejściu do groty, ale wzdłuż skały, zgodnie z wiatrem. Burza uderzała w nie osłabiona i przekierowana przez opór masywu, ale w tamtym miejscy wciąż była silna i pchała samice do przodu.
- Tu? – zapytała krzykiem Kota.
- Część ścieżki jest osłonięta! – odwrzeszczała Raia. – Od zachodu mamy szansę podejść.
Powinna była powiedzieć: większe szanse, gdyż nawet od lepszej strony skały, możliwości wspinaczki były minimalne. Nawet w pełni zdrowa złotofutra była znacznie za słaba, aby siłować się z wichrem podczas podejścia. Utykająca Raia nie miała co śnić nawet o wejściu na właściwy szlak. Mimo to szła.
Logika obydwu lwic krzyczała: oni nie żyją, nie macie po co ryzykować! Ale przyjaciółki twardo szły wzdłuż ściany, nie zważając na nic. W końcu to Kota wyszła na prowadzenie, wiedząc, że jest w lepszej kondycji. Pomimo zmęczenia kroczyła pewnie po piasku, potem po skalnym podejściu. Sięgnęła ogonem ku Rai, a ta z wdzięcznością wzięła go do ust. Teraz przynajmniej czuły się nawzajem, co było tym ważniejsze, im niżej spadała widoczność.
W końcu dotarły na zachodnią stronę skały. Tam poczuły natychmiastową ulgę osłony. Niemal biegiem rzuciły się naprzód, pokonując błyskawicznie kolejne metry szlaku. Dzięki temu w ledwie trzy minuty dotarły do północno-zachodniego załomu, za którym burza szalała jeszcze silniej.
- Nie przejdziesz tędy. – oceniła Kota.
- Ty też nie. – odparła Raia i lwice zgodnie ruszyły ku piaskowej śmierci.
Wytrzymały i tak dłużej niż powinny – przeszły niemal cztery metry pod wiatr i wściekłe szturmy pyłu. A dokładnie w momencie, kiedy Raia upadała, aby potoczyć się bezwładnie ku krawędzi, burza zgasła. Nagle i bez żadnego uprzedzenia, jak letni deszcz który siecze ciężkimi kroplami do ostatniej sekundy. Oczywiście, w czasach innych niż susza. Ale Złote, które właśnie zsuwały się ze szlaku, nie powitały by z większa radością nawet powodzi.
- Raia…. już po wszystkim! – szepnęła zdumiona Kota.
- Biegiem! – odparła wstająca lwica. I jęknęła boleśnie. – Panie!
Wspięły się na szczyt niemal równocześnie. Pierwsza dotarła Kota, ale szarofutra stanęła na platformie sekundę za nią. Obie od razu zaczęły czesać wzrokiem martwą powierzchnię. Patrzyły na grubą warstwę piasku, zalęgającą na płaskowyżu, szukając jakiegokolwiek ruchu. Pierwsza krzyknęła z mieszaniną ulgi i strachu złotofutra.
- Taka!
Ruszyła ku piaskowej wydmie, spod której powoli wyłaniała się czarna grzywa lwa. Dopadła do ukochanego, i zaczęła gwałtownie odkopywać go spod pyłu. Jednocześnie krzyczała, jak opętana. Raia widziała to kątem oka, a analityczna cześć umysłu radziła jej, aby zwróciła uwagę przyjaciółce, że Taka może być ogłuszony burzą i żadne krzyki nie zrobią na nim wrażenia. Ale sama nie słuchała nawoływał rozsądku. Biegła ku centrum płaskowyżu, szukając sylwetki ukochanego króla.
- Taka, powiedz coś! – wyła Kota, a w tej samej chwili piaskowofutra ujrzała Dhalimu, leżącego pod wystającym nad platformę głazem.
- Panie! Panie! – ryknęła, choć właściwie wiedziała, że władca nie ma prawa jej słyszeć.
Kiedy dotarła do lwa, usłyszała wybuch płaczu Koty, ale nie obchodziło ją to. Spojrzała z czułością na brązowogrzywego, zaraz jednak odwróciła z przerażeniem wzrok. Władca był nieprzytomny, a jego przednia, prawa łapa została zgięta pod nienaturalnym kątem. Kość przedramieniowa wyglądała wyraźnie na złamaną, czy wręcz zgruchotaną – Raia zrozumiała, że gnat niemal rozpruł od środka skórę oraz futro i tylko dzięki przypadkowi kończyna króla stanowiła estetyczną całość.
- Panie… – szepnęła nachylając się nad ukochanym. – Twoja łapa… ta, którą wymierzałeś sprawiedliwość. – Dhalimu jęknął nieprzytomnie z bólu, ale dla przerażonej lwicy ów objaw życia był najpiękniejszą muzyką.
Tymczasem Kota stałą nad Taką, płacząc i nie mogąc wykonać ruchu. Ilekroć wyciągała łapę do ukochanego, strach ją paraliżował. Bała się jeszcze bardziej skrzywdzić arbitra. A na najgorszą ranę nie mogła poradzić już nic.
Czarnogrzywy, istnym cudem, wciąż miał całe wszystkie kości. Niemal całe ciało było nietknięte, nawet nie zabrudzone. Oczywiście, oprócz twarzy. Ta tonęła we krwi arbitra. Oczy i czoło były wielkim stadem drobnych ranek, właściwie jednym, ogromnym skaleczeniem. Zszokowany samiec nie czuł bólu i chyba nawet nie czuł niczego. Nie zorientował się w obecności Koty, bo wciąż krzyczał wymyślne przekleństwa, usiłując machać na oślep łapami z obnażonymi pazurami. Dopiero po dłużej chwili musiał wyczuć ukochaną, bo umilkł i padł bezwładnie na piasek. Żył, to było pewne. Jednak równie pewne było, że oślepł.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
13 – Władcy serc
Następny dzień wstał leniwie i niepewnie. Pyłowe chmury wciąż spowijały niebo, dzięki czemu słońce nie parzyło rannych, uwięzionych na szczycie Złotej Skały. Ale pogoda wyraźnie świadczyła o ciągłym niebezpieczeństwie – wiatr wciąż wiał, a kolejna burza wisiała w powietrzu. Ani Kota, ani Raia nie miały odwagi patrzeć na horyzont, bo mogłyby tam ujrzeć rychły wyrok na swoje lwy.
- Panie, posłuchaj mnie… – szeptała piaskowofutra, niczym matka do małego kociaka. Jednocześnie podawała królowi wody z tykwowego naczynia. – Musisz leżeć spokojnie i spać jak najwięcej. Im szybciej zejdziesz ze skały, tym lepiej. – Ledwo powstrzymała się przez spojrzeniem na wschodni horyzont. – Burza może wrócić.
- Najpierw załatwię Takę. – odparł władca. – Przecież powiedziałaś, że żyje.
- Tak, żyje. – potwierdziła lwica. – Jest ciężko ranny. Panie, nie przejmuj się nim. To ty jesteś w niebezpieczeństwie! – Nagle, tknięta oczywistą myślą, nachyliła się nad uchem brązowogrzywego. – Jeśli tylko mi rozkażesz, dobiję go…
- Nie! – ryknął Dhalimu. – To wbrew Prawu Wyzwań… Poza tym… – podniósł się nieco na lewej łapie, tak że Raia aż pisnęła ze strachu i podparła władcę. – …jeśli Taka żyje, to Kota pewnie pilnuje go dzień i noc. Tak jak ty mnie…
Dopiero teraz do piaskowofutrej dotarł cały hazard jej planu. Mogłaby zabić arbitra bez trudu – widziała, że ślepy lew był absolutnie bezbronny. Ale zanim dotarłaby do wędrowca, musiałaby pokonać Kotę. „Dla ciebie, panie, zabiłabym moją ukochaną przyjaciółkę.” Myślała. „Ale nie mogę ryzykować. Nie jestem jeszcze w pełni sprawna i gdyby to Kocie przodkowie pobłogosławili w walce, ty byłbyś bezbronny.” Spojrzała ku zachodniemu krańcowi skały, gdzie leżał pielęgnowany przez złotofutrą Taka.
Fakt, że oba lwy przeżyły napór sztormu zakrawał na cud. W chwili gdy burza uderzała o skałę, Dhalimu skakał ku arbitrowi, a powiew wichru cisnął go na ziemie i przeciągnął dobre kilka metrów do wystającego ponad platformę głazu. Tak więc król spoczywał kilkanaście metrów od południowej, i niemal sto od zachodniej krawędzi. Twarde lądowanie kosztowało go paskudne złamanie prawej, przedniej łapy, ale niewiele poza tym. Taka miał mniej szczęścia.
Lżejszy z lwów został poderwany przez powiew wiatru i przeciągnięty po skale niemal na krawędź masywu. Zatrzymał się tuż przy wylocie ścieżki zachodniej, pięć metrów od urwiska. Ponieważ upadł od razu na skałę, jego obrażenia nie były liczne – ot, powierzchowne otarcia brzucha i łap, którymi szorował po twardej nawierzchni. Jednak największą krzywdą której doznał, były straszne urazy twarzy – pędzący piasek, nawet przez zaciśnięte powieki, pokaleczył oczy czarnogrzywego i poszarpał futro na jego pysku. Kota mogła jedynie wylizać skaleczenia, aby nie dopuścić do infekcji. Wzroku lew odzyskać nie miał szans. A na ślepo nie mógł zejść po wąskiej ścieżce w dół masywu. Ilekroć złotofutra o tym myślała, nieposłuszna szyja kierowała jej wzrok ku wschodniemu niebu. Ale lwica zaciskała oczy, nie chcąc widzieć, ile czasu jej jeszcze zostało.
- Przepraszam, Koto… – szepnął Taka. – Jestem spragniony…
- Tak, kochanie. – odpowiedziała natychmiast lwica. – Zaraz umówię się z Raią i zejdziemy po wodę.
- Dlaczego zawsze schodzicie razem? – zapytał czarnogrzywy, ale niemal od razu domyślił się odpowiedzi. – Ojej… A Raia wydawała się taka miła.
- Ona jest wspaniała lwicą. – stwierdziła bez wahania Kota. – I kocham ją. Ale właśnie dlatego, że ją tak dobrze znam, wiem, że tylko czeka, aby cię zabić. Całkiem rozsądnie, bo przecież ja też… – Taka przerwał jej bolesnym syknięciem.
- Wszystko poszło źle! – jęknął. – Tak być nie powinno! Już lepiej by nam było zginąć w tej burzy, zamiast być przyczyną tego… – machnął łapą w nieokreślonym kierunku. – …wszystkiego. Zostaw mnie i przekonaj Raię, aby zostawiła Dhalimu. Zawiedliśmy obaj…
- Ja cię nie mogę zostawić. – szepnęła Kota, przytulając się do boku lwa. – I wiem, że Raia nie opuści swojego króla.
- A wiesz co jest najśmieszniejsze? – zapytał po chwili tej pieszczoty Taka. – Nawet nie wiemy kto wygrał. Przyznaję, burza dotarła akurat na czas, aby mnie uratować, ale technicznie rzecz biorąc, obaj się poraniliśmy i unieruchomiliśmy, więc pojedynek jest nierozstrzygnięty… W takiej sytuacji, zwycięzcą i królem zostaje ten, kto pierwszy o własnych siłach opuści pole bitwy… – Spojrzał martwymi oczyma w kierunku, w którym spodziewał się ścieżki w dół. Pomylił się o dobre trzydzieści stopni, ale Kota nie miała serca mu o tym powiedzieć. – Choć to idiotyczny problem. Ja już nie zejdę z tej skały.
- Zejdziesz! – zaprzeczyła złotofutra. – Daj mi trochę czasu, na pewno coś wymyślę…
A potem przyszła do nich Raia, proponując zejście po wodę. Kota aż syknęła, widząc, jak jej przyjaciółka łamie niepisany rozejm, zbliżając się bliżej niż na trzydzieści metrów do Taki i obrażonym głosem kazała jej zejść wschodnią ścieżką. Szarofutra jednak doskonale zrozumiała niepokój lwicy i pokornie spełniła żądanie. Spotkały się na dole, a tam wszelka wrogość między nimi zgasła natychmiast. Zgodnie weszły z tykwami do jaskini, witane przez zdziwione i pełne trwożnego podziwu spojrzenia stada.
- Musicie iść na polowanie. – powiedziała Raia. – Król musi jeść, my musimy jeść… – A widząc skrzywioną minę Koty, zaraz dodała. – I dopóki pojedynek się nie rozstrzygnie, musimy także żywić Takę.
- Wy zostajecie? – zapytała Simmi.
- Albo idziemy razem z wami. Ale ja wolałabym zostać…
- Poradzimy sobie. – zapewniła Akra. – Przynajmniej na razie. – A do Simmi szepnęła cicho. – Sprowadź Kauliego. Może on będzie wiedział, co robić.
A sto metrów wyżej rozgrywał się w tym czasie dziwaczny dialog. Taka, pomimo całkowitej ślepoty, dzięki delikatnemu wiatrowi zdołał już rozpoznać strony świata, a nawet dopełzł do jednego z głazów płaskowyżu. Kiedy się na niego wdrapał, zrównał się wysokością, z leżącym na wyższym tarasie Dhalimu. Król, widząc starania przeciwnika, sam postanowił mu je ułatwić. Doczołgał się kilka metrów, wychodząc zza swojego głazu i zatrzymał się przed głęboką szczeliną skalną, której o zgruchotanej łapie przebyć nie mógł. Podszedł jednak na tyle blisko do wroga, że obaj doskonale się słyszeli, choć ich rozmowa musiała odbywać się za pomocą krzyku.
- Widzę, że żyjesz, przybłędo! – Dhalimu radośnie powitał arbitra.
- Słyszę, że jeszcze mielisz ozorem, świrze! – odparł czarnogrzywy. – To dobrze, nie będzie mi się nudziło, dzięki twoim tyradom.
- Słyszałem, że jesteś kompletnie ślepy i bezbronny. Mógłbym cię zabić jednym ciosem… – zagadnął uprzejmie władca.
- No to chodź tutaj i wykończ mnie.
- Ech, chwilowo nie jestem w stanie chodzić. – z rozbrajającą szczerością oznajmił Dhalimu. – Ale pracuję nad tym.
Na chwilę ponad płaskowyżem zapadła głucha cisza, jednak zaraz potem oba lwy wybuchły serdecznym śmiechem. Dla walczących nagle stał się jasny cały absurd ich sytuacji. Zimna wrogość roztopiła się w ciągu sekund w niemal przyjazną solidarność rannych wojowników. Oczywiście, powód walki nie znikł. Gdyby Dhalimu jakimś cudem odzyskał władze w łapie, pomknąłby zabić ślepego przeciwnika. Gdyby magiczna moc zwróciłaby wzrok Tace, ten pognałby, aby uśmiercić kalekiego wroga. Jednak chyba już bez tej ślepej nienawiści, jaką pałali do siebie dobę wcześniej. A potem przyszły z wodą Raia i Kota, aby udzielić surowych bur swoim lwom, zwlec ich z powrotem na przygotowane łoża akacjowego chrustu. Po czym napoić, wylizać rany i pocieszyć, wedle swoich skromnych możliwości.
Powoli zapadał zmierzch. Drużyna łowcza wciąż była na pustyni, ale burza wciąż nie nadchodziła, więc czwórka pozostałych rezydentów Złotej Skały mogła ze spokojem myśleć o stadzie. Oprócz rzadkich zejść po wodę, które odrywały Kote i Raię od lwów, trwali w spokojnym oczekiwaniu na nieznane. Choć Taka leżał niecałe pięćdziesiąt metrów od Dhalimu, nieznaczna różnica poziomów i osłona dwóch głazów praktycznie zapewniała przeciwnikom prywatność i osłonę od swojej obecności. Król wraz Raią zajął centrum i wschodnią cześć płaskowyżu, arbiter bez wątpienia rządził na zachodzie. Granice królestw były pilnie respektowane przez poddane obydwu władców (dwie poddane – jedna w państwie Dhalimu, jedna w państwie Taki), a wszelkie międzynarodowe odwiedziny były regulowane przez szczegółowy protokół dyplomatyczny. Największym problemem był jednak nadchodzący sen.
- Jak to rozegramy, Koto? – zapytała piaskowofutra. – Może zaśniemy na środku płaskowyżu, bok w bok? Żadna z nas nie wstanie niezauważona.
- A może po prostu obiecamy sobie, że tę noc spędzimy spokojnie? – zaproponowała złotofutra.
- A jesteś pewna, że wypełnisz tę obietnicę?
- E… nie. – przyznała Kota. – Ale już chyba lepiej śpijmy przy swoich… – Nie powiedziała „lwach”, ani „partnerach”, choć to właśnie miała na myśli. Nie chciała jednak obrazić przyjaciółki. „Dhalimu wolał mnie od Rai. Nie mam serca przypominać jej, że nie jest partnerką króla.” – Mam czujny sen, a ty?
- Dobrze, warty. Każda przy swoim… – Rozeszły się ku rannym.
Piaskowofutra wracała do Dhalimu niepewnie i ze strachem w sercu. Świadomość, że spędzi noc obok ukochanego, zamiast radością, napełniała ją przerażeniem. „Nie powinnam.” Myślała. „Jestem tylko jego poddaną. Poddaną, którą odrzucił, jako partnerkę.” Ale obowiązek był silniejszy niż skrupuły. „Moja kochana Kota zabiłaby go natychmiast, gdybym zeszła na dół. Musze go strzec.”
- Panie… – zapytała nieśmiało. – Czy mogę przy tobie czuwać? – A Dhalimu podniósł głowę i spojrzał na lwice, rozciągając usta w rozbawieniu.
- Możesz. Możesz również mnie dobić, zostawić na śmierć z pragnienia, albo wymalować moje futro sokiem z kaktusa. Możesz wszystko, gdyż ja jestem nieco… niedysponowany.
- Postaram się ci nie przeszkadzać. – szepnęła piaskowofutra, kładąc się za pobliskim kamieniem. Spodziewała się tego, a mimo to z trudem powstrzymywała łzy. Nad szczytem zapadła cisza, która trwała kilka minut. W końcu odezwał się Dhalimu.
- Raia… śpisz? – zapytał nieśmiałym, jakby kocięcym głosem.
- Nie, czuwam, panie. – odparła lwica.
- Wygodnie ci tam?
- To dobre miejsce na wartę. – stwierdziła.
- A czy… czy… – zawiesił na chwilę głos, szukając odpowiednich słów. – A czy mogłabyś… jeśli to nie będzie dla ciebie problemem… przyjść tu, do mnie. I tak mam zbyt dużo chrustu w tym legowisku…
Raia z trudem powstrzymała pisk radości i zdumienia. Wstała powoli, nakazując mięśniom spokój i ruszyła ku władcy. Jednocześnie uważnie obserwowała zachodnią cześć masywu, upewniając się, że z pobliża Dhalimu będzie wciąż miała dobry widok na kierunek przypuszczalnej napaści. Z ulga stwierdziła, że królewskie stanowisko pozwala widzieć niemal tak samo dobrze, jak kryjówka obok kamienia.
- Jestem, panie. – oznajmiła, siadając obok brązowogrzywego.
- Tutaj… – zaprosił lew, zwalniając nieco miejsca na legowisku. – Oczywiście, jeśli chcesz. – Lwica nieśmiało legła u jego boku. – No dobrze… – odezwał się znów władca. – Teraz powiedz mi, czemu to robisz.
- Co, panie? – Ale Dhalimu spojrzał na nią przenikliwym i surowym wzrokiem, tak że uznała, iż dalsze kluczenie nie jest właściwe. „Jest taki piękny… Nawet teraz, ranny i słaby. Może nawet bardziej, bo jest przy mnie. Mój król.” Pomyślała i odpowiedziała cicho. – Robię to, co powinnam. Kocham cię, sir.
Monarcha długo żuł tę odpowiedź w milczeniu, starannie oglądając twarz poddanej. W końcu zapytał ostrożnie.
- Jako władcę?
- Też, panie. – Na płaskowyżu zapadła znów cisza. Kolejny raz została przerwana przez głośny śmiech, tym razem samego monarchy.
- Choć teraz to już nie ma większego znaczenia. – oznajmił Dhalimu, jakby lwica doskonale wiedziała, co miał na myśli. – Podziwiam cię, Raio.
- Panie…
- Wszystko poszło źle. – syknął król. – Do niedawna widziałem cały świat jak przez mgłę, niewyraźnie i krzywo. A kiedy widzę już lepiej, jest za późno na zmiany. Przepraszam, Raio. Powinienem uczynić cię królową dawno temu. Szukałem daleko tego, co zawsze było blisko mnie. Może ty byś mnie uchroniła przed krzywdami, które wyrządziłem stadu.
- Jesteś wspaniałym królem. – zaszlochała piaskowofutra. – I będziesz. Z Kotą u boku, czy kimkolwiek, kogo wybierzesz. Śpij i zdrowiej panie.
- Chyba już wyzdrowiałem, przynajmniej na rozumie. – mruknął władca. – I wzroku. Czy mówiłem ci kiedyś, że jesteś piękna? – zagadnął głosem tak beztroskim, jakby mówił o ładnej pogodzie. Zszokowana Raia pokręciła głową. – O, sama widzisz. Kolejna ważna sprawa, którą umknęła mi z pamięci… – Nagle zacisnął szczeki i zamknął oczy, jakby nieoczekiwane wspomnienie zaatakowało jego umysł. – Uderzyłem cię! – szepnął niedowierzającym głosem. – Wtedy… i wtedy, za przewinienie Nivy… Nie, nie za przewinienie Nivy. Z powodu mojego kaprysu. Wybaczysz mi?
- Nic nie mów, panie. – szlochała lwica. – Ja nigdy nie gniewałam się na ciebie.
- Ale inne tak. – zauważył Dhalimu. – To doprowadziło Kotę do buntu… Choć zdradziła, miała rację, nie powinienem być królem. – Uciszył łapą protest Rai i mówił dalej. – Gdyby nie obowiązek krwi i pamięć mojego ojca, oddał bym teraz to królestwo Tace. Ale nie mogę, muszę go pokonać i liczyć, że z twoją pomocą będę od dzisiaj lepszym władcą. Bo pomożesz mi?
A piaskowofutra, pchana śmiałym impulsem, podniosła głowę i polizała policzek swojego monarchy. Ten uśmiechnął się błogo.
- Jeśli tylko chcesz, panie. – powiedziała lwica. – Będę z tobą tak długo, jak zechcesz.
- Nie „panie”. – poprawił ją lew. – Jeśli nazwiesz mnie Dhalimu, uwierzę, że na prawdę tego chcesz.
- Dhalimu… – szepnęła Raia i przywarła ustami od ust brązowogrzywego.
- Ojć… nie w porę. – syknęła Kota, właśnie wychodząca zza głazu.
- Kota! – uśmiechnął się król, odruchowo i nieco wstydliwie odsuwając się od poddanej. – Już się stęskniłem za twoim nieustannym, buntowniczym szemraniem. – Lwica chciała odpowiedzieć cięta ironią na temat karzącej łapy sprawiedliwości królewskiej, ale zamarła z ripostą na ustach. W głosie Dhalimu usłyszała bowiem nową, wcześniej zupełnie nieznaną nutę. Ironię.
- Wybacz Raio. Przepraszam… sir. – powiedziała nieśmiało – Ale mam do ciebie sprawę, panie.
- Panie? – mruknął ze zdumieniem brązowogrzywy. – A gdzie wyparował twój rewolucyjny zapał? – mówił to jednak bez złośliwości, niemal z sympatią wobec poddanej.
- Dopóki pojedynek się nie rozstrzygnie, jesteś nadal moim władcą, sir. – zaczęła nieśmiało lwica.
- Do rzeczy mała. – pośpieszył monarcha. – Skoro jesteś dla mnie taka miła, czegoś ode mnie chcesz.
- Tak… Panie, proszę cię, abyś zwolnił mnie z przysięgi wierności, a potem udzielił ślubu z Taką Drugim z Lwiej Ziemi.
Cisza. Głośny oddech Dhalimu, Koty i Rai.
- A czemu… – ryknął wściekle władca, ale nagle zamilkł i dokończył ze śmiechem. – …by nie? Wścieklizna, a co mi szkodzi? Tylko wiesz, że kiedy dojdę już do siebie, postaram się uczynić cię wdową?
- Cóż, życzę ci więc, abyś zdrowiał długo i szczęśliwie. – odparła Kota, a cała trójka wybuchła serdecznym i beztroskim śmiechem.
W końcu Dhalimu skinął łapą na poddaną, a ta uklękła obok władcy. Nie było to niezbędne dla ceremonii, ale ponieważ król nie mógł wstać, Kota uznała, że wypadało jej schylić się do poziomu monarchy. Brązowogrzywy położył lewą, tą zdrową łapę na czole złotofutrej po czym beztroskim głosem oznajmił.
- Jesteś wolna, Koto ze Złotych Piasków. Nie wiążą cię już żadne przysięgi, buntowniczko.
- Teraz nie jestem już buntowniczką, a konstruktywną opozycją. – odparła uradowana lwica. Cała trójka kolejny raz się roześmiała.
- Dobrze, a teraz ślub… – mruknął Dhalimu. – Hm… powinienem go udzielić osobiście, jako władca tej ziemi. A więc wracaj do swojego przybłędy, połóżcie sobie łapy na szyjach… Tak jak opowiadał Taka, to stary gest bezwzględnego oddania. A potrzebne formułki krzyknę wam stąd. Jeśli nawet nie usłyszycie wyraźnie, to w po jakimś czasie powiedzcie: tak. Zrozumiano?
Kota tylko skinęła głową i ruszyła pędem ku arbitrowi. Z promiennym uśmiechem upadła na skałę obok lwa i wtuliła się w jego bok. Połączyli się w mocnym uścisku, a kiedy niewyraźne krzyki Dhalimu ucichły, na raz ryknęli zdecydowane „tak!”. Potem Kota położyła się u boku partnera, mrucząc cicho i z rozkoszą.
- O, Gwiazdy, jaka jestem szczęśliwa. – powiedziała w końcu.
- Ja też. – przyznał Taka. – Wiem, że nie powinienem tego mówić teraz… ale nie nastawiaj się, ze nasze szczęście potrwa długo. – Obejmująca go lwica zesztywniała. – Jestem ślepy, ale mam inne zmysły. Wiem, że nadchodzi druga burza. Może Dhalimu ma szansę zejść ścieżką, ale ja nie.
- Ciii, coś wymyślę. – zapewniła złotofutra, choć nie miała pojęcia, co mogłoby pomóc jej partnerowi. – Lepiej śpij.
- A ty? – zapytał lew.
- Czuwam, bo i Raia czuwa. – odparła. – Nasz ślub nie zakończył pojedynku. Dhalimu prędzej umrze, niż złamie dane słowo. Dla niego zwyczaj i prawo są święte, przynajmniej ich litera. Z duchem to różnie bywało… – Nagle spojrzała w martwe oczy partnera i zapytała z nadzieją. – Taka… czy chciałbyś mieć kociaka? Ze mną. Przywołamy go na ten świat tu i teraz.
- Poczniemy sierotę. – mruknął czarnogrzywy. – Kota, chciałbym, jak niczego na świecie. Ale sama wiesz, że…
- …to ostatnia szansa. – przerwała mu lwica. – Ja się nie boję. I ty też nie powinieneś. – Pocałowała go czule i szepnęła do ucha. – Chcę dać ci jeszcze jeden powód, dla którego musisz żyć.
[Piosenka „Nie bój się”. Melodia pogodna i romantyczna.]
[Noc, dość ciemna, nieliczne gwiazdy przeświecają przez szczeliny w warstwie chmur. Ujęcie z góry, na szczyt Złotej Skały. Widzimy Raię i Dhalimu, leżących obok siebie, przy południowej krawędzi masywu, mniej więcej w środku jego szerokości. Kota i Taka spoczywając na samym, zachodnim krańcu, obok zejścia na ścieżkę w dół. Zbliżenie na złotofutrą i arbitra.
Leżą spokojnie, widocznie jednak wyczerpani czułościami. Na ich twarzach maluje się szczęście, jednak pysk Taki wykrzywiony jest w niepokoju. Razem z okrutnymi ranami oczu, tworzy to dość dziwaczny kontrast z uśmiechem. Kota liże policzek arbitra, uważając, aby nie podrażnić jego obrażeń. Śpiewa.]
Pierwsza zwrotka; Kota:
Nie bój się groźnego jutra, skoro „dzisiaj” jeszcze trwa
Siły znajdziesz by je przerwać. Jeśli nie – pomogę ja
Razem stańmy wśród nadziei, tutaj się nie trzeba bać
Uwierz w przyszłość, tylko miłość, jest tym, co się może stać
[Kładzie się na plecach i spogląda w niebo. Tam, zza chmur zaczynają prześwitywać coraz liczniejsze gwiazdy. Wskazuje je Tace, lecz nagle zastyga, przypominając sobie, że ten nie widzi. Ale lew podnosi martwe oczy ku górze i uśmiecha się jeszcze szerzej, jakby widział piękny widok.]
Nie bój się chmurnego nieba, bo burza oznacza deszcz
Jak na wodę jest potrzeba, wichru wymagamy też
Aby rosnąć mocniej, wyżej, próbom nas poddaje świat
Nie bój się i podejdź bliżej – weź swój los, co na cię padł
[Zbliżenie na łapy pary. Pazury Taki są wysunięte, jak do walki. Dopiero pod dotknięciem Koty, chowają się do poduszek. Lwy ściskają swoje łapy.]
Ref; Kota:
Nie bój się – ja się nie boję
Nie bój się – bo na nic strach
Nie bój się – bo ja tu stoję
Choćby się zawalił świat
[Znów zbliżenie na niebo, widzimy spadająca gwiazdę. Ujęcie twarzy Taki – ten otwiera w zdziwieniu usta, jakby widział, co się stało. Widok z perspektywy czarnogrzywego: ciemna przestrzeń, w której jednak zapalają się odległe punkty. Nie są to jednak gwiazdy, a sylwetki przodków. Widać Vitani, Tanabiego i Zirę, patrzących z dumą na potomka.]
Nie bój się – strach nic nie znaczy
Nie bój się – lecz wiara – tak
Nie bój się – będzie inaczej
Miłość to lepszego znak
[Kamera przechodzi do Rai i Dhalimu. Oni leżą na plecach, tuż przy sobie i także patrzą w gwiazdy. Na twarzy króla maluje się zachwyt i zdumienie, jakby po raz pierwszy widział cuda nieba. Łapy pary stykają się w powietrzu i splatają czule.]
Druga zwrotka; Raia:
Nie bój się groźnego wczoraj, jutro zniknie stary błąd
Zginie rezygnacji zmora, a strach też odejdzie stąd
Nie bój się, że nic nie widzisz, kiedy serce drogę zna
Odrzuć w tył, czego się wstydzisz, miłość tylko dumę ma.
[Zbliżenie na twarz Dhalimu. W jego oczach widać wspomnienia z czasów rządów – pogrzeb Nivy, scena, kiedy wysyłał stado na polowanie, wygonienie Taki, władca, uderzający Raię. Uśmiech na ustach Dhalimu gaśnie, ale widząc to, Raia liże go po policzku (na słowo: kochanie). Radość wraca natychmiast, a wizje znikają.]
Dhalimu:
Nie bój się, bo jaka wina jest ciemniejsza niż ta noc
A noc tylko dzień zaczyna, to jest czasu zbawcza moc
Każdy dzień, co mi zostanie, będę łatał, to com spruł
Gdy pomożesz mi, kochanie, zdążę świata zmienić pół!
[Znów ujęcie Taki. Ostrożnie wstaje i siada obok partnerki. Na oślep szuka jej łapą, po czym delikatnie kładzie kończynę na brzuchu Koty. Ta śmieje się. Muzyka nieco cichnie, jednak cały czas gra w tle melodie zwrotki]
- Czuję, że to będzie syn. – oznajmia Kota. – Dzielny i przystojny jak ojciec. Przyszły król Złotych
Piasków.
- Potomek godny mojej pięknej królowej. – mówi z dumą Taka
[Muzyka znów zaczyna grać, melodię zwrotki, ale głośniej.]
[Taka staje pewnie na łapach i spogląda martwym wzrokiem w dół na Akacjową Aleję. Wyobraża sobie, jak stoi tam cały rząd dawnych władców tej ziemi. Niemal na końcu widzi samego siebie, a dalej małego kociaka, podobnego do niego i Koty.]
Taka:
Nie bój się, bo strach jest głupi, mądry śmiało patrzy w przód
Choćbym widział ciemność nieraz – lepiej niż niewiedzy głód
Stanę, jeśli Bóg pozwoli, tam gdzie chciałby abym stał
By pod koniec mojej roli, zebrać za wytrwałość laur
[Kamera wznosi się w niebo, w końcu widzimy w kadrze całą czwórkę bohaterów. Potem ujęcie się zmienia – łamany kadr twarzy Koty i Rai, leżących nad swoimi partnerami. Ich twarze maja bliźniaczo podobne wyrazy radości i ulgi.]
Ref; śpiewają razem Raia i Kota:
Nie bój się – ja się nie boję
Nie bój się – bo na nic strach
Nie bój się – bo ja tu stoję
Choćby się zawalił świat
[Śpiewają razem: „Nie bój się” Raia nieco wyższym głosem, resztę wersu Kota. W tle upada kolejna spadająca gwiazda.]
Nie bój się – strach nic nie znaczy
Ale wiara w jutro – tak
A więc w niej żyjemy raczej
Miłość to wieczności znak
[Muzyka cichnie, a kamera na dobre wznosi się. Jest skierowana prosto w dół i zorientowana na południe, dlatego w pewnej chwili, kiedy cały masyw jest w kadrze, widzimy, ze ma on kształt przypominający serce.]
[Muzyka cichnie.]
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
14 – Umierać, ale powoli!
W miejscu, które jest na niebie, ale którego nie może dostrzec żaden ze śmiertelnych, Skaza czekał na Zirę i Vitani. Wiedział że przyjdą, tak samo dobrze, jak wiedział o wielu innych sprawach nieba i ziemi, od czasu kiedy przejął po Tarkim rolę arbitra Dawnych.
- Już wiecie… – powitał córkę i partnerkę. – Przykro mi…
- Tato… wiedziałeś? – zapytała przez łzy Vitani. Choć dawni rzadko okazują ziemskie słabości, takie jak nagłe emocje, martwa królowa Lwiej Ziemi płakała. Skaza podszedł do niej i delikatnie przytulił do szyi.
- Nie, ale domyślałem się. – odparł. – To Taka jest tym, który dopełni obrót Kręgu. Tak jak powiedział Tanabi: za każde dobro musimy płacić drogo.
- Mamo? – szepnęła niebieskooka Dawna. Złotofutra Dawna dogoniła córkę i stanęła pomiędzy nią, a partnerem.
- Nie wiedziałam, ale czułam. – przyznała Zira. – Wybacz…
- Sama prosiłam cię o pomoc. – załkała Vitani. – I co ja mu powiem, kiedy już stanie razem z nami. Że umarł z powodu głupoty własnej matki?
- Twój syn wciąż żyje. – zauważył Skaza, spoglądając na rannego Takę, leżącego na szczycie Złotej Skały.
- A jest wciąż dla niego szansa? – na raz zapytały z nadzieję Zira i Vitani.
- Każdy kiedyś umrze. – odparł gwiezdny arbiter. – Ale on ma jeszcze do spełnienia obowiązek wobec stada… wobec swojego przyszłego królestwa. Musi je obronić, jak prawdziwy król. A jeśli ma umrzeć… to niech umiera powoli. – oznajmił uroczystym głosem Skaza, choć sam ledwo trzymał na wodzy współczucie wobec wnuka.
*
Następnego dnia obaj przeciwnicy wstali niemal równocześnie – równie spóźnieni. Słońce wisiało już wysoko nad horyzontem i grzało rannych. Zapobiegliwe lwice okryły lwy prowizorycznymi osłonami z akacjowego chrustu. W zwykły dzień niewiele by to pomogło wobec pustynnego upału, ale tamtego przedpołudnia niebo było częściowo zasnute pyłowymi chmurami.
- Taka! – zawołał Dhalimu, wspinając się na obserwacyjny głaz.
- Miło, że pamiętasz moje imię. – odparł arbiter.
- Tak mi podpadłeś, że nie jestem w stanie go zapomnieć. – powiedział król i zaśmiał się beztrosko. – A jak tam noc poślubna?
- Za krótka. – przyznał czarnogrzywy. – Dhalimu… dziękuję.
- Daj spokój, uzurpatorze. – prychnął monarcha, uśmiechając się jednak z pewnym zażenowaniem. – To że wyświadczyłem ci tę przysługę, nie znaczy, że cię nie zabiję.
- Wiem. – odparł Taka. – A wiec dziękuję tylko za wczoraj.
Kiedy usłyszeli wracające lwice, sami wrócili na posłania, nie czekając na cierpkie wymówki Rai i Koty. Ubogie śniadanie i skąpe łyki wody smakowy im jak żaden posiłek w życiu. Zwłaszcza Taka zachwalał mięso przyniesione przez Kotę.
- Pyszne… Wiesz, od kiedy nie widzę świata, czuję go znacznie lepiej innymi zmysłami. Smakiem również. – Złotofutra zastygła na chwilę, ukłuta bolesnym tematem, ale zaraz nachyliła się nad partnerem i pocałowała go.
- To też smakuje lepiej?
- Znacznie lepiej.
A kiedy arbiter skończył jeść i wypił poranny przydział wody, lwica pochyliła się nad jego uchem i szepnęła.
- Taka, posłuchaj, jest jeszcze nadzieja. Dziewczyny, specjalnie dla ciebie, zdobyły skądeś suche liany. Przyniosę je tutaj, obwiążę cię i jakoś zejdziemy ze skały…
- Jeśli spadnę ze szlaku, taka uprząż mnie nie uratuję, ale ciebie pociągnie za sobą.
- Wezmę Akrę i Beluwę. Jestem pewna ich lojalności wobec ciebie.
- To złamanie Prawa Wyzwań… – szepnął Taka.
- Zrozum! – jęknęła lwica. – Prawo Wyzwań to martwy i okrutny zwyczaj, relikt dawnych czasów. A ty musisz żyć!
- Za każdą cenę? – zapytał poważnie czarnogrzywy.
- Za ka… Nie! – zapłakała nagle Kota. – Wiem, sama zmusiłam cię, abyś wyzwał Dhalimu. To moja wina i twoje rany bolą mnie bardziej niż ciebie. Ale pozwól mi to naprawić…
- Nie, Koto. – odezwał się nagły głos z masywu. – Taka ma rację.
- Raia! Podsłuchiwałaś! – syknęła złotofutra.
- Szłam właśnie, aby zapytać, czy nie chcecie reszty mięsa, która zostawił Dhalimu… – mruknęła zirytowana lwica, kładąc na ziemi udziec adaksa. – Ale widzę, że nie ufasz przyjaciółce… może i słusznie.
- Przepraszam, Raio, ale to co słyszałaś… – odparła wciąż wściekła Kota.
- Słuchaj się Taki. – przerwała jej piaskowofutra. – Dhalimu nigdy nie złamie zasada pojedynku i liczy, że jego przeciwnik postąpi tak samo. Wiesz, co mi rozkazał? Przysiąc, że nie zemszczę się na twoim partnerze, jeśli on jakimś cudem wygra. – Kota opuściła wzrok, zawstydzona. – I o tym też chciałam wam powiedzieć. A teraz żegnam. – oznajmiła, odwróciła się i ruszyła ku centrum masywu.
- Raia! Przepraszam. – krzyknęła za nią złotofutra.
- Nic się nie stało. Rozumiem twoje nerwy. – odparła suchym głosem wierna poddana. – Ale pozwolisz, że zanim dam się przeprosić, sama się uspokoję.
- Ech, co za lwica… – mruknął Taka. – Byłaby niemal tak dobrą królową, jak ty.
- Czyli nie zejdziesz ze mną? – spytała ostatni raz, już bez większej nadziei na pożądaną odpowiedź, Kota.
- Nie, wybacz. – odparł czarnogrzywy.
- Ech… – mruknęła z rezygnacją Kota. – Za to także cię kocham.
*
Mtanga prowadził Amali Wapienną Aleją Taki. Choć księżniczka nie była wytrawną podróżniczką, a i sam wędrowiec nie uważał się za najlepszego w pustynnym życiu, udało im się przebyć większość drogi bez przeszkód. Fakt, mieli szczęście podczas niedawnej burzy piaskowej, ale Mtanga znalazł samotne skały, pod którymi przeczekali furię żywiołu. A sama wichura była zdecydowanie słabsza na pustyni niż w okolicy Złotych Piasków.
- To już niedaleko. – pośpieszył partnerkę wędrowiec. – Muszę zejść ze szlaku, aby złapać chłopaków. Trafisz już sama do celu? To najwyżej trzy kilometry, prosto, na północ.
- To oni nie goszczą w Złotych Piaskach? – zdumiała się księżniczka. – Mtanga, coś dziwnego się dzieje. Czy ty przede mną czegoś nie ukrywasz? – A wędrowiec, odpowiedział, nawet nie zwalniając.
- Sama zobaczysz na miejscu. Po prostu… rzeczy idą źle pośród Złotych. A twoi bracia poprosili mnie o pomoc w rozwiązaniu problemu.
- To niebezpieczne? – przestraszyła się lwica.
- Nie. Sądzę, że osiągniemy cel nawet nie wysilając się zbytnio. – stwierdził Mtanga. – Ale teraz już idź.
Więc Amali poszła. Wiele pytań cisnęło się jej na usta, ale nie miała już kogo zapytać. Poza tym, ufała swojemu partnerowi, który nigdy nie dał jej powodów do kwestionowania własnej lojalności. „Powodzenia, Mtanga, w czymkolwiek, co zamierzasz.” Pomyślała i żwawiej ruszyła ku włościom kuzyna.
Dotarła do Złotej Skały około dwóch godzin przed zachodem słońca. Zamiast powitania, spotkała grupę lwic, wracającą z polowania. Złote były zmęczone i spragnione, a co gorsza, przerażone. Amali aż podskoczyła, widząc piętno strachu na twarzach lwic. Szybko podeszła do jednej z nich, szarofutrej, która wiodła stado.
- Jestem Amali z Lwiej Ziemi. Przyszłam prosić mojego kuzyna, Dhalimu, o gościnę. – oznajmiła niepewnie. – Gdzie jest król? – Drużynowa, nie wypuszczając porcji mięsa z ust, wskazała wzrokiem szczyt masywu. – A… powinien tu być mój brat, Taka Drugi. Gdzie go znajdę? – Lwica po raz kolejny wskazała płaskowyż. – Ja nic nie rozumiem… Co tu się dzieję?
- Wejdź do środka, lady. – zaprosiła ją jedna z młodszych lwic. – Wytłumaczymy ci wszystko… co same rozumiemy.
*
- Tego jesteśmy pewni. – kończył raport Baridi. – Dhalimu i Taka żyją, choć są obydwaj ciężko ranni. Jeden z nich leży obok zachodniego podejścia, drugi gdzieś głębiej na platformie szczytu. Lwice siedzą w jaskini, wyraźnie zdezorientowane. Co robimy?
Czwórka lwów czekała na wydmie, niecały kilometr od siedziby stada. byli niewidoczni od podnóża skały, za to sami dobrze widzieli krawędź szczytu Złotego Masywu. Wprawne oczy wędrowców zauważyły Takę, leżącego przy krawędzi urwiska.
- Wkraczamy. – polecił Mtanga, wskazując na skałę. – Widzicie… lwice nie reagują.
- Takie jest Prawo Wyzwań… – wtrącił Hofu.
- Nie! – syknął wódz wędrowców. – Ich po prostu nie obchodzi walka tyranów. Dla nich nie ma różnicy, czy będzie rządził morderca własnej partnerki, czy chciwy tronu uzurpator. My musimy się pozbyć ich obu.
- Ale, ale… – jęknął Udole. – Takę? Czy Amali wie, co zamierzasz?
- Przykro mi, przyjaciele. – odparł Mtanga, głosem tak współczującym i smutnym, że wędrowcy odruchowo pospuszczali uszy. – Nie mamy wyboru. Musimy przywrócić spokój w tej biednej krainie i to jeszcze dziś. – Chrząknął i skierował spojrzenia towarzyszy na Złotą Skałę. – Wy wchodzicie wschodnią ścieżką i dobijacie Dhalimu. Z Taką poradzę sobie sam.
- Jesteś pewien?
- Tak, jestem pewien. – uśmiechnął się Mtanga. – Ta wojna skończy się dzisiaj.
I tłumiąc triumfalny uśmiech, ruszył w dół wydmy. Słońce zachodziło krwawo, a długie cienie tyranobójców padały na czerwony piasek.
*
Taka wyczuł coś złego w powiewie wiatru i od razu nastawił ciekawie uszy. Kota i Raia zeszły do jaskini po porcje wody, więc na masywie został sam z Dhalimu. Nie miało to z reszta większego znaczenia, gdyż arbiter wiedział o zbliżającym się wietrze. Tamtej nocy miała przyjść kolejna burza i dokończyć, co zaczęła jej poprzedniczka. „Cóż, Dhalimu ma pewne szanse.” Myślał czarnogrzywy. „Jeśli znajdzie właściwą kryjówkę i będzie miał szczęście… Może to nie najgorsze rozwiązanie, bo przecież on się zmienił. Z Raią u boku będzie lepszym władcą niż dotychczas. A jeśli matka wychowa porządnie królewskie dzieci, kraj przetrwa. Szkoda tylko Koty… Szkoda naszego kociaka…” Podniósł głowę wyżej i wciągnął wieczorne powietrze. „Nie, ale to nie to. Coś innego się zbliża.”
- Dhalimu! – zawołał donośnym głosem. – Musimy pogadać. – I sam zaczął ostrożnie wchodzić na głaz obok siebie, aby król lepiej go widział.
- Słucham cię, uzurpatorze. – odparł władca. W jego słowach wrogość mieszała się dziwacznie z sympatią i szacunkiem wobec uzurpatora. Taka uznał, że nigdy nie zrozumie brązowogrzywego. – Czego chcesz? Też czujesz wiatr?
- Burza się zbliża. – potwierdził arbiter. – Musimy przekonać dziewczyny, aby nie czuwały przy nas do końca. To zbyt duże ryzyko. – W odpowiedzi Dhalimu zaśmiał się, niemal przyjacielsko.
- Dobrze prawisz, Taka. Jak tylko wrócą, spróbuję odesłać Raię na dół. Ale nie licz, że będę miał wpływ na decyzję Koty.
- Wiem, wiem… – odparł. Milczał chwilę, po czym dodał. – A więc królestwo może przypaść Mtandze… Cóż, to dobrze, bo on niedługo tu będzie. Wiesz, że on myśli, jakoby ty zabiłeś Nivę. Jeśli dożyjesz do jego nadejścia, wytłumacz mu, jak było.
- Nie będę się tłumaczył przed byle… – warknął król, lecz nagle aż sapnął ze zdumienia. – A skąd on miałby wiedzieć o śmierci Nivy? Przecież nigdy tu nie był, a my nie wysyłaliśmy kurierów z wieściami…
- Na Gwiazdy… – jęknął Taka. – To skąd on wiedział, że… – Wstał ciężko i spojrzał martwymi oczyma na króla. – Dhalimu, nie powinniśmy byli walczyć.
- No jasne, że nie. – odparł żywo brązowogrzywy. – Ale to wszystko przez twoją zapędy do władzy i…
- Nie, nie rozumiesz. – stwierdził arbiter. – Nie powinniśmy walczyć ZE SOBĄ. – Wzmagający się wiatr rozwiał czarną grzywę lwa. Dhalimu, patrzący z daleka na wroga, oświetlanego promieniami zachodzącego słońca, musiał przyznać jedno: Taka wyglądał jak król. Nawet ranny i słaby, iskrzył majestatem i pewnością siebie. Skierował głowę ku południu i oznajmił głosem pełnym troski. – Już wszystko rozumiem… Szkoda, że zbyt późno. Dhalimu, spójrz na południe… co widzisz?
- Pustynia, piękna ale dosyć monotonna. – oznajmił król. – Chyba zawsze wyglądną podobnie, więc jakoś to sobie wyobrazisz… Nie, czekaj… Cztery sylwetki, schodzące z wydmy… rozdzielają się, jedna idzie bardziej na zachód, trzy pozostałe na wchód… ale wciąż w kierunku skały. – Obrócił głowę ku Tace. – To oni są prawdziwymi wrogami?
- Dhalimu, pomóż mi! – poprosił czarnogrzywy. – Kieruj mną do wylotu ścieżki. Tylko tam mogę się bronić.
- Jest jeszcze drugie podejście… – zauważył ponuro król.
- Tam staniesz ty. – wyjaśnił arbiter. – I będziesz odpierał ataki, tak długo, jak zdołasz.
- Lwice…
- Nie usłyszą nas przy tym wietrze. – ocenił Taka. – Ale może Raia i Kota zdążą zaalarmować stado. Choć właściwie nie ma to znaczenia, bo jeśli wędrowcy wejdą na górę, dwóch pilnujących ścieżki odeprze atak i trzydziestu lwic… Dhalimu, prowadź mnie.
- Dobrze… zejdź z kamienia… o tak… Teraz prosto, dwa metry, przy samej krawędzi będzie ci się szło łatwiej… Ty mi ufasz, uzurpatorze? – zapytał w końcu, widząc jak rywal posłusznie wykonywał wszystkie jego polecenia. – Mogę cię teraz samymi słowami strącić w przepaść.
- Możesz. – przyznał Taka. – Ale wtedy umrę tylko dla ciebie, nie dla Złotych Piasków. Liczę więc na twój rozsądek.
- Stop! – krzyknął Dhamilu. – Dalej jest tylko przepaść. Odwróć się w prawo… jeszcze trochę… Teraz naprzód, aż ci powiem, że dość. Już! – krzyknął król, kiedy czarnogrzywy dotarł do wylotu ścieżki. – Powodzenia, Taka. Nie umieraj, zanim nie dorwiesz co najmniej jednego z tych zuchwalców.
- Idź do wschodniego podejścia! Szybko! – odkrzyknął mu arbiter, samemu ustawiając się na przeciw ścieżki. – I powodzenia. – dodał szeptem. – Mam nadzieję, że nie zginiemy na darmo.
A Dhalimu ruszył po płaskowyżu, z trudem przebierając łapami. Prawą kończynę podnosił wysoko, aby nie urazić właśnie zarastającego się złamania. Niestety, zwalniało to jego marsz, więc lew co chwila rzucał niespokojne spojrzeniu ku trzem sylwetkom, nieubłaganie zbliżającym się do skały. „Muszę tam dotrzeć!” myślał z determinacją. „Z urodzenia jestem królem… ale dopiero teraz mam szansę stać się prawdziwym królem, broniąc swego ludu. Raia, robię to dla ciebie! Ojcze, matko… dajcie mi siłę.” Wspominając królewskich rodziców, przyśpieszył kroku. Skakał na trzech łapach, w każdej chwili ryzykując upadek, byleby tylko szybciej dotrzeć do podejścia. W pewnej chwili do głowy przyszła mu porażającą myśl. „Jestem ranny, łapa boli mnie jak wścieklizna… Zaraz zapewne zginę. A czuje się szczęśliwy, jak nigdy w życiu. No bo czego chcieć więcej? Jestem królem i walczę za swoja ojczyznę. Gdzieś tam na dole, czeka na mnie moja królowa… Gwiazdy… czy każda przyjemność musi się kończyć, zanim się na dobre zacznie?”
*
- Jak to: Mtanga? Jacy wędrowcy? Co oni tu robią? – wykrzykiwały, jedna przez drugą, nagłe pytania Raia i Kota. Amali, wciąż nie rozumiejąca sytuacji, usiadła w komnacie sypialnej, niezbyt trzeźwo patrząc na Złote.
- Mój partner przybył was uratować od Dhalimu. – wyksztusiła z siebie księżniczka. – Pomści śmierć waszej królowej i…
- To nie Dhalimu zabił Nivę! – przerwał im nowy głos w jaskini. – Morderca właśśśśnie zamierza zabić ponownie. – dodał Kauli. – Wybaczcie, że zrozumiałem to tak późno, ale… Raia, Kota… oni obaj są w niebezpieczeńssstwie.
- Stado! – rozkazała gromkim rykiem piaskowofutra. – Wszyscy szukacie tych wędrowców. Kota i ja wchodzimy na górę, strzec króla… i księcia. – dokończyła z nieoczekiwaną miękkością głosu.
- Kauli dowodzi! – dodała złotofutra. Podniosła z piasku pytona i zarzuciła go na szyję Akry. Potem wybiegła z groty, tuż za Raią.
- Jak zawsze. – krzyknęła piaskowofura. – Ty zachód, ja wschód.
Rozdzieliły się i pobiegły ku swoim ścieżkom. Ponieważ wiatr wiał już na dobre, liczne drobinki kurzu skutecznie ograniczały widoczność. Kota z ledwością dostrzegła sylwetkę samotnego lwa, zbliżającego się ku ścieżce. Przyspieszyła kroku i zanim ten ruszył podejściem, dopadła do niego, z obnażonymi pazurami.
- Stój! – ryknęła.
- Nie ma czasu! – odkrzyknął Mtanga. – Szybko na górę, oni już tam są… Wędrowcy, chcą zabić ich obu. – Kota jęknęła, a spiskowiec dodał. – Prowadź, nie znam drogi.
Kota, nie myśląc wiele, a jedynie drżąc o los Taki, bez wahania minęła lwa, aby wejść na ścieżkę. Cios Mtangi trafił zaskoczoną lwicę w kark, błyskawicznie pozbawiając przytomności. Wędrowiec uśmiechnął się i odepchnął ciało nieprzytomnej Złotej.
- Dlatego ZAWSZE puszczam damy przodem. – mruknął i pobiegł pod górę.
Tym czasem Dhalimu dotarł do ścieżki w ostatniej chwili. Właśnie z zawiei wynurzyła się sylwetka pierwszego z wędrowców, Baridi, kiedy kulawy król zajął obronne stanowisko. Zdumiony lew stanął naprzeciw władcy, machnął ogonem, chyba dając znak idącym z tyłu, po czym odezwał się groźnie.
- Tyranie Dhalimu, twój czas dobiegł końca. Jesteśmy tu, aby przywrócić sprawiedliwość.
- Nie wiem kim wy jesteście, ale bezczelnością przewyższacie nawet Takę. – warknął brązowowgrzywy i bez ostrzeżenia rzucił się na wędrowca.
Baridi uskoczył w bok, niemal spadając ze ścieżki. Dhalimu wylądował niezgrabnie na szlaku, pomiędzy napastnikiem a ścianą. Lewą, przednią łapą uderzył w bok wędrowca, a tylnimi kończynami zaparł się o zbocze. Baridi padł na ścieżkę, a jego tylnie łapy bezwładnie opadły poza krawędź. Król z uśmiechem podniósł lewą kończynę do ciosu, kiedy w jego plecy uderzył szarżujący Hofu. Sczepieni napastnicy potoczyli się w górę ścieżki, wpadając na płaskowyż. Idący z tyłu Udole szybko wciągnął wiszącego towarzysza i po chwili dołączyli do Hofu.
- Nie masz szans, despoto. – stwierdził Baridi. – Poddaj się, a zginiesz szybko.
- Nie lubię pośpiechu. – mruknął brązowogrzywy i nieoczekiwanie skoczył pomiędzy wędrowców.
Wylądował na trzech łapach, z trudem, ale nie padając. Jeszcze z rozpędu popchnął Udole, posyłając go na skałę. Potem ruszył do szaleńczej szarży na Hofu. Wgryzł się w jego bok i padł całym ciężarem na ziemię, ciągnąc za sobą wroga. Zaskoczony wędrowiec upadł bezwładnie, a Dhalimu chwycił w paszczę jego łapę. Wściekły wzrok władcy krzyczał: „Teraz wyrównamy szanse.”
Ale zanim szczęki Dhalimu się zacisnęły, z pomocą przyszedł Baridi. Uderzył łapą w bok władcy, żłobiąc cztery krwawe rysy na jasnobrązowym futrze. Król poczęstował go odruchowym ciosem tylniej łapy, ale uderzenie tylko delikatnie zadrapało wroga. A Baridi sam chwycił w paszczę kończynę władcy i zaczął bezlitośnie zaciskać szczęki.
Wściekły Dhalimu puścił Hofu i podciągnął do siebie gryzioną łapę. Zaskoczony Baridi padł na skałę, po czym z ledwością uniknął skoku króla. Kulawy władca wciąż walczył po królewsku. Zapewne zdołałby nawet dosięgnąć gardła Baridiego, gdyby nie szarża Udole.
Lew odłączył się od towarzyszy, aby dobrze przymierzyć atak. Ustawił się idealnie na nawietrznej od Dhalimu, aby nawet natura pomogła mu w walce. Skoczył, kiedy wróg strząsnął z siebie Hofu i rzucił się ku trzeciemu z wędrowców. Udole uderzył łapami w kark Dhalimu. Chwycił ofiarę mocno i dzięki rozpędowi przekoziołkował, przewracając wroga. Obaj zamarli na ziemi, siłując się intensywnie. Wędrowiec chciał jedynie przytrzymać przeciwnika, aż do nadejścia przyjaciół. Faktycznie, zaraz nad królem stanęli dwaj tyranobójcy, wznosząc obnażone pazury.
- Giń, okrutniku. – syknął Baridi i nagle poleciał na skalną podłogę.
Raia uderzyła w bok wędrowca, odrzucając go o dobre dwa metry. Jednocześnie odbiła się od popychanego ciała i skoczyła ku Hofu. Zaskoczony i po części oślepiony lew nie zablokował ataku i wylądował na skale z przeoraną szramami lewą łapą. Ale lwica nie kontynuowała natarcia. Natychmiast odskoczyła w bok, szukając wzrokiem Baridiego. Widząc, że wędrowiec wstaje, zaszarżowała właśnie na niego.
Tym czasem Dhalimu wstał, pomimo nacisku Udole. Zdzielił szybkim ciosem przeciwnika i skoczył ku pozostałym intruzom, osaczającym właśnie Raię. Przewrócił Hofu, ale sam wylądował niezgrabnie, opierając się na niesprawnej łapie. Zrastająca się kość cudem wytrzymała napór, ale brązowogrzywy jęknął z bólu. Jednak nie tracąc bojowego skupienia, odruchów pochylił głowę, dzięki czemu skaczący Udole poszybował nad nim i znikł w chmurze pyły.
- Raia! – krzyknął król. – Uciekaj stąd! Zbierz lwice, załatwicie ich, kiedy będą schodzili.
- Moje miejsce jest przy tobie, panie. – krzyknęła lwica operacja się prawym ramieniem o prawy bok lwa. Teraz ubezpieczali się z obu stron. – Moje miejsce jest przy tobie, Dhalimu. – I warknęła groźnie na podchodzącego Hofu.
A wędrowiec dostrzegł w oczach piaskowowfutrej coś, co kazało mu stanąć i opuścić łapy. Nie patrzył na męczoną i tyranizowaną ofiarę, ale na lwicę, która broniła ukochanego władcy. Wszystko, co do tej pory słyszał od Mtangi, nagle zostało przysłonięte przez to pełne miłości i strachu spojrzenie. Złość, która do tej pory trzymała wędrowca twardym chwytem, zelżała, a umysł podsuwał setki pytań, na które dotychczas nie miał odwagi udzielić odpowiedzi.
- Nie dam wam go zabić! – syczała Raia.
- Nie dasz… – przyznał Hofu. Spojrzał na stojącego obok Udole i rozkazał. – Stój! Nie zabijaj!
Wędrowcy zamarli.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
15 – Pieśń Królewska
Taka widział jedynie czarna smołę we wnętrzu umysłu. Pozostałe zmysły doskonale odbierały wschodni wiatr, twardość skalnego podłoża, stukot drobinek piasku, uderzających o ziemie i zapach nadchodzącej burzy. Niestety, wzrok nie pokazywał mu najważniejszej informacji: skąd dochodził drwiący głos wroga.
- Jestem pełen podziwu, Taka. – mruczał z jadowitą ironią Mtanga. – Twoje zachowanie przekroczyło wszelkie granice nieprawdopodobieństwa i głupoty… Wyzwałeś Dhalimu. Cóż, nie płaczę nad tym, bo skoro ty go raniłeś, mnie i chłopaków czeka łatwiejsza robota.
Arbiter stwierdził, że wędrowiec przechadza się po krawędzi płaskowyżu. Ruszał się powoli, jednak Taka domyślał się w tych ruchach ostrożności. Jego szwagier ustawił się idealnie – oślepiony czarnogrzywy nie miał szans podejść do niego niezauważony, a nagłej szarży Mtanga mógł łatwo uniknąć. „A skoro on uniknie mojego skoku, ja spadnę na dół.”
- No więc… – kontynuował napastnik. – Jak już zapewne się domyślasz, to ja będę nowym władcą Złotych Piasków. Powinieneś być zadowolony, bo twoja siostra zostanie królową.
- Zabiłeś Nivę! – syknął Taka w przebłysku strasznego zrozumienia.
- Taka, Taka… – mruknął Mtanga. – To już przeszłość. Teraz pomyślmy o przyszłości. – Choć czarnogrzywy nie mógł tego widzieć, duszą poczuł, jak szwagier wstaje, odwraca się ku niemu, i wbija w arbitra drwiące spojrzenie. – Niedługo zginiesz ty!
Wściekły Taka wyskoczył przed siebie, nie myśląc o konsekwencjach. Poszybował ku krawędzi i zatrzymał się tuż przed uskokiem urwiska. Oczywiście, Mtangi już tam nie było. Zszedł z trasy szwagra, albo nigdy tam nie stał – z powodu świstu wiatru, także słuch Taki zawodził.
Lew chwycił rozpaczliwie podłoże pazurami i odskoczył do tyłu. I tam, o dziwo, uderzył w bok przeciwnika. Obydwaj byli zaskoczeni – śmiech wędrowca zgasł w jednej chwili, ale to Mtanga zareagował pierwszy – uderzył szwagra łapą w kark, tak że ten odleciał kolejne dwa metry od krawędzi, ciężko lądując na brzuchu.
- Czyli jednak chcesz się bawić w ciuciubabkę? – mruknął napastnik. – Dobrze, to nawet może być ciekawe.
- Zabiłeś królową… – warczał Taka. – Sam, czy z pomocą swoich pachołków?
- O… chłopaki by się obrazili. – odparł ze śmiechem Mtanga. – Zrozum, że oni święcie wierzą, iż walczą aby wyzwolić Złote Stado od tyrana, a nie aby zapewnić mi tron.
- No głośniej. – syknął arbiter. – Może usłyszą, jakie masz plany.
- Nie, nie usłyszą. – stwierdził wędrowiec. – Wiatr się wzmaga, jesteśmy od zawietrznej. Właściwie… – dodał, podchodząc do Taki i uderzając go pazurami w bok. – …pora kończyć. Ta przeklęta zawieja jest gorsza od piasku, a ja nie cierpię piasku!
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wybrałeś to królestwo. – mruknął Taka, ale w tej samej sekundzie kolejny, wymierzony atak przeorał jego prawy bok.
Mtanga był wszędzie, przynajmniej dla czarnogrzywego. W świście wiatru poruszał się niesłyszalny, bez trudu zachodząc od tyłu i boków swoją ofiarę. Wciąż widział, a pomimo że wszechobecny pył musiał znacznie ograniczyć widoczność na płaskowyżu, była to nieoceniona przewaga. „Jeśli wytrzymam dłużej, do głównego uderzenia burzy, szanse się wyrównają.” Pomyślał Taka, ale zaraz krytyczny głos w jego umyśle dodał. „No jasne, że się wyrównają, bo obaj zginiecie.”
Przez chwilę arbiter rozważał możliwość wycofania się do Dhalimu, ale zaraz odrzucił podobny pomysł. Król mógł być do tamtego czasu już martwy, poza tym ślepe przemierzanie masywu nie należało do najrozsądniejszych zajęć. I zajęłoby dużo czasu, a nadciągająca burza była zdecydowanie szybsza od niewidomego lwa.
- Dlaczego, Mtanga? – Taka postanowił grać na zwłokę. Wciąż tliła się w nim nadzieja, że lwice przyjdą z pomocą. „To mój obowiązek bronić królestwa, ale wypełniam go tylko tak jak potrafię… Choć wiem, ze to zbyt mało.”
- Wiesz… ty tego nie zrozumiesz. – powiedział wędrowiec, nieoczekiwanie miękkim głosem. – Jesteś księciem, synem króla, wychowanym w czci i luksusie. Jak mógłbyś pojąć, co czuje sierota i wyrzutek.
- Samotność, upokorzenie, poczucie niesprawiedliwości. – odparł Taka, przywołując wszystkie uczucia, które towarzyszyły mu w ucieczce z domu. – A przede wszystkim, ta paląca potrzeba zemsty na kimkolwiek. Kimś, kto jest winny twojego stanu. Albo przynajmniej kimś, o którym sądzisz, ze jest winny. – Usłyszał, że Mtanga zatrzymuje się. Poczuł nieuchwytną więź uwagi, jaką poświęcił mu przeciwnik. – I co, zemścisz się na mnie, na wyrzutku, takim samym ja ty?
- Nic nie wiesz! – syknął jego szwagier. – To było tylko na początku. Potem poznałem Amali… i cały świat się odmienił. To ona dała mi siłę i wiarę w dalsze życie. Dzięki niej uwierzyłem w siebie i swoją siłę.
- Jeśli robisz to dla Amali, pomyśl, że może nie być zachwycona śmiercią brata. – zakpił Taka.
- Cisza! – krzyknął Mtanga. – Amali będzie królową, nie dlatego ze jest księżniczką, ale dlatego, że ja tak chce. Teraz ja będę królem, ja zamiast was, będę wyznaczał reguły. Jestem silniejszy od was. Mimo że zaczynałem od zera, jestem tutaj i stoję gdzie stoję.
- Współrzędne, proszę. – mruknął Taka, podnosząc łapę. – Nie widzę dokładnie, mógłbym spudłować.
Mtanga podbiegł do szwagra i posłał go na skały mocnym ciosem w kark. Potem stanął nad leżącym lwem i ze złośliwym uśmiechem na ustach, zaczął powoli i metodycznie ryć jego plecy pazurami. Ból zalał zmysły Taki, ale nie zmusił go do krzyku. Ktoś kto stracił oczy, przeżył burzę piaskową i już wielokrotnie żegnał się z życiem, nie był w stanie płakać ani wyć. Ta cześć arbitra chyba faktycznie już umarła.
- Czy ty tego nie rozumiesz? – warczał wściekły Mtanga. – To koniec! Ja będę królem, nie jakiś paniczyk z wysokiego rodu. Ja, Mtanga ze Ściętych Pni. Kiedyś byłem nikim, dziś jestem wszystkim. – Głębiej wbił pazury w ciało wroga i szeptał dalej, z coraz większym zapamiętaniem. – A nie ty. Nie wy, odrażający i słabi arystokraci. Ja jestem zwiastunem nowego porządku! Ja jestem przyszłością. Przedstawienie skończone, Taka. – I lew wbił szpony w łapę arbitra, po czym zaczął go ciągnąć po krawędzi masywu, dalej od ścieżki, na zachód. Kiedy dotarł niemal do środka długości, puścił ofiarę, odsapnął ciężko i spojrzał na niedaleką linię urwiska. Coraz silniejszy wiatr porywał gęste kłęby pyłu.
[Piosenka „Oto król!”. Melodia szybka, niepokojąca. Mtanga śpiewa teatralnym, ironicznym głosem.]
[Mtanga dociąga Takę niemal do urwiska. Pozostawia go krwawiącego, jakieś trzy metry od przepaści, a sam wchodzi na płaski głaz, tuż nad krawędzią. Kamień wygląda jak scena, tym bardziej, że pyłowe chmury zasłaniają niemal wszystko inne. Widać tylko Mtangę na kamieniu i „widownie” – leżącego pod głazem Taki. Czarnogrzywy z trudem podnosi okaleczoną twarz, jakby oglądał przedstawienie szwagra. Zza chmur prześwituje co chwila mdłe światło księżyca. Oświetla wędrowca, niczym teatralny reflektor.]
Mtanga:
Nie wiem czy to widzisz, może przejrzeć czas
Czas zakończyć spektakl ten, co połączył nas
[Na słowa: czy to widzisz, Mtanga złośliwie zasłania sobie oczy.]
Ty schodzisz ze sceny, ja w następnym gram
Nigdzie dalej nie pójdziemy, bo umierasz sam
[Na słowo: „sam”, wychyla się ze sceny i pochyla nad leżącym. Taka usiłuje go uderzyć łapą, ale chybia haniebnie.]
Takie nasze role, taki masek czar
Ty tym razem już na dole, ja mam słońca żar
[Na słowo: słońca, wskazuje na niebo, pomimo, że widać tylko księżyc.]
Ty nie jesteś królem, dzisiaj błazna grasz
Gdy oklasków chcesz w ogóle, tańcz jak tańczyć masz
[Na słowa: „błazna grasz”, Mtanga wyciąga łapę i uderza w ranę na oczach Taki. Rozsmarowuje krew na policzkach wroga, tworząc okrągłe plamy, podobne do makijaży klauna. Arbiter uderza kończynę Mtangi, ten cofa się z bólem. Wściekły uderza mocno z boku. Jego pazury rozrywają poziomą linią czoło szwagra.]
Ref:
Pełen bólu głos
Ślepy niczym los
Słaby jak kociaka dech
Miękki niczym grzywy włos
[Mtanga podnosi się, potem zeskakuje do Taki, obchodzi go na około z triumfalnym uśmiechem na ustach. Nie zauważa, że krew płynąca z rany na czole arbitra, dziwacznie zlepia włosy grzywy tegoż – krwawy kołtun wygląda niczym korona.]
Oto wielki pan
Co króluje nam
Władca od bezkresnych pól
Oto jest wasz król!
[Mtanaga trąca Takę w bok, ten się chwieje, ale nie pada. Wędrowiec parodiuje ceremonialny ukłon, a w tym samym momencie arbiter uderza. Jego łapa przechodzi nad pochyloną głową szwagra, co ten kwituje kolejnym wybuchem śmiechu. Śpiewa, śmiejąc się:]
Patrzcie na ten święty tron
Krwawi niczym on!
[Wskazuje na głaz sceny, na który padł chlust krwi księcia. Potem uderza na odlew Takę, ten cofa się, niezgrabnie zasłaniając.]
Druga zwrotka:
Lata w drugim rzędzie los mi kazał stać
Lecz wiedziałem co to będzie kiedy zacznę grać
[Mtanga znów wchodzi na głaz-scenę, jednocześnie uderzając końcówką ogona w policzek Taki.]
Grać jak ty grasz lepszą rolę, bo już przyszedł na mnie czas
Ja na górze, ty na dole; świat mnie kocha pierwszy raz
[Z triumfem podrywa się do góry, na chwilę staje na tylnich łapach, a przednie podnosi do góry, w geście zwycięstwa. Scena zmienia się na wizję Mtangi – wędrowiec stoi przed Złotym Stadem, które składa mu pokłon.]
Już od dzisiaj mój jest blask królewskich szat
Życia blichtr i tłumów chór u mych władczych łap
[Wizja z marzeń powoli blaknie, rzeczywistość piaskowej burzy nabiera barw. Taka z trudem podchodzi do sceny, kładzie łapy na górze głazu, chcąc się wspiąć. Mtanga przydeptuje jego kończyny.]
I to wszystko moje – zemsty słodki smak
Giń już błaźnie, bierz co twoje, mało tego wszak!
[Wędrowiec pochyla się nad szwagrem i uderza go głową. Taka pada do tyłu.]
Ref:
Pełen bólu głos
Ślepy niczym los
Słaby jak kociaka dech
Miękki niczym grzywy włos
[Mtanga stoi na kamieniu, chwyta łapą piasek, naleciały na skałę. Rzuca garściami w twarz Taki, co wyraźnie boli księcia, zwłaszcza gdy brud zetknie się ze świeżo rozciętą blizną.]
Oto mocny lew
Najprzedniejsza krew
Z żył wypływa, wyje ból
Oto jest wasz król!
[Rzucając ostatnią garść, zastyga z wyciągniętą łapą, wskazując Takę. Ten siada na ziemi, brocząc obficie z rany na twarzy. Kiedy piasek wpada do jego ust, kaszle głośno i nowa porcja krwi wypływa, tym razem z jego ust.]
Z nieba dany, święty wódz
We krwi z własnych płuc
[Kończy władczym krzykiem i uderza zaciśniętą w pięść łapą w głaz.]
[Muzyka cichnie.]
- I co teraz, mój książę? – zapytał jadowitym tonem Mtanga. – To ja zostanę królem.
- Nie, nigdy ci się to nie uda. – z trudem wysapał Taka, a jego szwagier zmarszczył groźnie brwi. – To że przebierzesz się w szatki króla i usiądziesz na tronie, nie uczyni cię władcą.
- Nie. – przyznał Mtanga, patrząc z góry na arbitra. – Ale mój rozum i spryt tak. – Odpowiedział mu jedynie śmiech Taki. – Z czego się śmiejesz, żałosny błaźnie.
- To ty tu jesteś błaznem! – warczał, wciąż dusząc się ze śmiechu książę. – Tylko udajesz monarchę. Wiesz po czym poznać króla?
- No, oświeć mnie.
W głowie księcia wołały odległe głosy. W ciemności jego zmysłów, nagle zabłysły dobrze znane sylwetki, postacie rodziców. Zdawały się wskazywać jeden kierunek, tuż przed Taką. I lew w tej samej sekundzie poczuł, że widzi świat przed sobą – płaski głaz, a na nim Mtangę. Zimna determinacja ścisnęła gardło księcia. „Nie!” szepnął w jego umyśle cichy głos, tak podobny do głosu Ziry. „Jesteś królem. I jako król masz do wypełnienia święty obowiązek.”
- Po tym, że jest gotów oddać życie za swoje królestwo. – odparł Taka i z trudem podniósł się na cztery łapy.
- Wiesz… – zachichotał wędrowiec. – Czasem ciężko to poznać.
- Zawsze… – arbiter przykucnął na tylnich łapach. – …można… – zacisnął zakrwawione powieki i napiął obolałe mięśnie. – …to… – podniósł ogon, aby lepiej wyczuć kierunek wiatru. – …SPRAWDZIĆ! – I wyskoczył ku uzurpatorowi.
Zaskoczony Mtanga zobaczył jedynie, że z piaskowego obłoku wyłania się sylwetka lecącego lwa. Twarz Taki krwawiła, ale wędrowiec mógłby przysiąc, że za miejscu wydrapanych oczu goreją czerwone gwiazdy. Wzrok króla, wzrok wymierzającego sprawiedliwość.
Arbiter uderzył o siedzącego wędrowca z potężną siłą. Nie zadał żadnego ciosu, a jedynie ułożył łapy do ostatecznego pchnięcia. Oderwał szwagra od skały i razem poszybowali dalej, w piaskowe chmury. Pomimo wszechobecnego pyłu, szybujący pod księciem Mtanga z przerażeniem ujrzał krawędź masywu, oddalającą się od nich z bezlitosną powolnością.
Po czym runęli w dół.
*
- Nie dasz… – powtórzył głucho Hofu. – Kochasz go.
- To chyba jasne, uzurpatorze. – odparła Raia, szczerząc kły. – To mój król. Mój!
Wędrowcy cofnęli się, jakby uderzeni niewidocznym ciosem. Hofu i Udole spojrzeli niepewnie na Baridiego, a on milczał długo, aby wreszcie nieśmiało zwrócić się do lwicy.
- Chcieliśmy was uratować od tyrana. – szepnął cicho i niepewnie.
- Wpierw musicie nas zabić, jedną po drugiej. – odparła piaskowofutra. – Tak chcecie nas ratować?
- Ale my…
- Zdobywacie tron dla Mtangi. – syknęła Raia. – A przynajmniej mam taką nadzieję. Bo jeśli chcecie zabić króla i sami rządzić jak władcy, wszyscy, bez praw i hierarchii, to was trzeba ratować. Jesteście szaleni.
- To nie Mtagna zabił waszą królową. – jęknął Baridi. – To Dhalimu.
- Kłamca! – ryknęła lwica. – Wierzę swojemu królowi… i Bace, która tego wieczoru była z nim. – Wędrowcy cofnęli się ku ścieżce w dół, wbijając spojrzenia w ziemię.
- Ale jeśli to nie on, to kto? – jęknął Hofu. – Nie…
- Jesteśmy przeklęci, bracia! – załkał Udole i jak na komendę, cała trójka odwróciła się ku zejściu i ruszyła w dół.
A na szczycie masywu został już tylko Dhalimu, podtrzymywany przez Raię. Para dłuższą chwilę patrzyła w piaskową ciemność, za uciekającymi napastnikami. Potem jednak ocknęła się lwica. mocnej chwyciła swego ukochanego i szepnęła mu na ucho.
- Musimy iść, najdroższy. Burza nas zabije.
*
Stado zebrało się tuż przed wejściem do groty, u wylotu Akacjowej Alei. Choć burza napierała coraz silniej, Złote stały twardo, wpatrzone z nadzieją
- Nie ma ich! – meldowała Simmi wiszącemu na szyi Akry Kauliemu. – Burza się wzmaga, nie widać śladów. Za to znaleźliśmy nieprzytomną Kotę, obok wschodniego wejścia na szczyt.
- Są już na szczycie! – jęknęła Akra. I skoczyła ku ścieżce.
- Ssssstój! – krzyknął pyton. – Za późno. Jeśli wessszli na górę, to dwóch z nich zablokuje podejśśśścia i będziemy sssszturmować na próżno. Dhalimu i Taka musssszą sobie radzić ssssami.
Przerażone lwice zamarły, odruchowo spoglądając na spowity pyłowymi chmurami szczyt. I nagle ciemny kształt sfrunął z góry, uderzając ciężko o piasek pod ich nogami.
- Mtanga? – jęknęła przerażona Amali i rzuciła się ku splątanym ciałom.
- TAKA! – wrzasnęła Kota, z trudem otwierając oczy. Dwie lwice chwyciła zębami jej futro i zaciągnęły ku lwom.
Mtanga upadł jako pierwszy na piasek alei. Życie natychmiast uleciało ze zgruchotanego ciała, być może jeszcze zanim te dotknęło ziemi – na szyi uzurpatora czerwieniły się dwie rany. Amali podbiegła do ciał i zamarła, rozpoznając, ze na jej martwym partnerze leżał jej brat.
Taka żył jeszcze, choć nawet pobieżny rzut oka na rannego oznajmiał śmiertelny wyrok dla arbitra. Wędrowiec nieco złagodził upadek czarnogrzywego, ale książę krwawił z niezliczonych ran, a jego łapy i żebra były zgruchotane. Z ust krew płynęła gęsta strugą, a każdy, z trudem chwytany oddech, spieniał czerwoną ciecz.
- Gwiazdy… – jęknęła Amali.
- Wybacz mi… siostrzyczko… – wyszeptał Taka. – On chciał zrobić krzywdę… nam wszystkim…
Lwica upadła na ziemie i wybuchłą płaczem, tuląc się zarówno do ciała partnera, jak i brata. W tej samej chwili, lwice zauważyły trzy sylwetki lwów, stojące w chmurach pyły i patrzące na widowisko w alei. Akra już ruszała, aby zaatakować wędrowców, ale Kauli powstrzymał ją syknięciem.
- Taka, dlaczego? Co się stało? – jęczała Amali.
- Musiałem. – odparła głucho Taka. – Wierzysz mi? – siostra skinęła głową. – Nie oceniaj go zbyt surowo… – przerwał, aby wyksztusić z płuc kolejna porcję krwi. – …chciał cię uczynić królową.
Kota podeszła do ukochanego z drugiej, prawej strony i matczyną delikatnością ściągnęła jego ciało z ciała wędrowca. Arbiter leżał więc na piasku i oddychał z trudem. Uśmiechał się przy tym beztrosko.
- Taka… uratowałeś nas… – płakała Kota. – Ale nie wolno ci umrzeć. Nie teraz!
- Nie teraz. – przyznał lew. – Jeszcze nie. Królowie umierają powoli. Gdzie są… O, już przyszli.
- Król! – rozległ się zdumiony ryk.
Lwice odwróciły pyski ku zachodowi, aby ujrzeć Raię i Dhalimu, biegnących, czy może lepiej napisać: kuśtykających ku stadu. Brązowogrzywy lew dopadł do umierającego wroga, podniósł łapę i ku przerażeniu zgromadzonych spuścił ją na Takę. Zatrzymał kończynę tuż nad czołem rannego, po czym położył ją na głowie, powoli i delikatnie.
- Wygrałeś, Taka. – powiedział Dhalimu. – Zgodnie z Prawem Wyzwań, wygrałeś pojedynek. Pierwszy, o własnych siłach upuściłeś pole bitwy. – Widząc zdumienie Rai, szepnął jej na ucho. – Wybacz, kochanie. Muszę być posłuszny prawom. A ty zawsze będziesz dla mnie królową. – Do stada zaryczał głośniej. – Słuchajcie mnie… Ja, Dhalimu ze Złotych Piasków, oświadczam, ze Taka Drugi, Lwioziemiec, pokonał mnie w pojedynku. Składam swój urząd u jego łap.
- Rychło w czas… – szepnął Taka. – Fa… faktycznie, nie lubisz pośpiechu. – I wybuchł spazmatycznym śmiechem, co tylko wzbudziło kolejną falę krwi z jego ust.
- Oszczędzaj siły, Taka. – poradził były król. – Musisz to ogłosić.
- Ale Dhalimu… – jęknęła Kota. – On…
- Samico! – ryknął brązowogrzywy. – Dość już zamieszałaś. Daj samcom spełnić, co do nich należy.
Taka przymknął niewidzące oczy, a stado jęknęło, myśląc, że odchodzi. Ale on tylko zbierał siły, patrząc wzrokiem duszy na Akacjową Aleję. Stały tam duchy przodków, spoglądając z dumą na swojego następcę. Dzięki temu nowy król przełknął krwawą ślinę i z całej mocy zaryczał – głośniej od wzbierającej burzy. Niebo pomogło wybrankowi, grzmiąc potężnie.
- Oto król! – syknął Kauli, a Złote pochyliły głowy w hołdzie uznania. Wszystkie, prócz Rai.
- Fakt… ty nie. – szepnął Taka. – Ty masz już swojego króla i nic tego nie zmieni. – Skierował pysk ku Dhalimu. Pomimo, że mnie mógł widzieć brązowogrzywego, czuł doskonale jego obecność. – Wybacz, przyjacielu, ale nie możesz tu zostać.
- Wiem. – odparł lew. – Straciłem to królestwo. Ale żądam, aby Raię traktowano z honorami królowej. Stała się królową, wczoraj na szczycie.
- Oczywiście… – odparł Taka. – Ja już tego nie dopilnuję, ale…
- NIE! – przerwała zdecydowanym głosem lwica. – Jeśli Dhalimu odchodzi, ja też odejdę. Idę z moim królem… – Brązowogrzywy spojrzał na nią, nieco zaskoczony. Jego usta wydawały się szeptać krótko: nie musisz! – I idę z moim partnerem. Muszę. Chcę. – Wtuliła głowę w grzywę Dhalimu.
Kota wciąż leżała obok ukochanego, płacząc, ale i z uwagą patrząc na jego zakrwawione oblicze. Taka jakby wyczuł to spojrzenie, gdyż zwrócił pysk ku niej i zapytał.
- Jesteś pewna, że nosisz w sobie naszego kociaka? – kiedy przytaknęła, mówił dalej. – Jesteś gotowa wychować go na następnego króla Złotych Piasków?
- Taka… – jęknęła, ale w tym głosie brzmiała też zgoda.
- Słuchajcie… Do czasu aż mój potomek nie dojdzie do słusznych lat, Kota rządzi, jako Złota Regentka. Czy to zrozumiałe? – pośród zgromadzonych rozległy się pomruki potwierdzenia.
- Taka… zrób coś z trójką tych nicponi. – przypomniał szeptem Dhalimu.
- A, tak… – przytaknął król. – Oni nadal tam stoją? – zapytał, wskazują pyskiem na pustynię. Stado jęknęło ze zdumienia, gdyż ślepy władca nie miał prawa tego dostrzegać. – Przyprowadźcie ich tu, bo ich burza zasypie… – Kiedy wędrowcy podeszli w skupieniu do rannego, ten zwrócił się do siostry. – Zostaniesz w Złotych Piaskach, czy pójdziesz z nimi? – Słysząc zdumione jęknięcia lwów, dodał. – No co się dziwicie. Miałbym się na was mścić z powodu Mtangi? Idźcie swoją drogą, byle byście już nigdy nie siali burzy, tak jak dzisiaj. – Znów spojrzał na siostrę. – Amali?
- Nie mogę tu zostać. – odparła łamiącym się głosem lwica. – Nie po tym, jak tu zginął Mtanga. Wybacz, bracie.
- Pani, zaopiekujemy się tobą. – zakrzyknął zdecydowanie Baridi. – Oczywiście, jeśli będziesz tego chciała.
- Idź, siostrzyczko. – szepnął król. – Zacznij wszystko od nowa… A gdybyście kiedyś trafili do domu… To powiedz Dahabu… że będę na was patrzył z nieba.
- Żegnaj, bracie. – powiedziała Amali i wstała. Odruchowo wtuliła się w bok Baridiego.
- To wszystko? – zapytał cicho Taka.
- Chyba tak. – odparł Dhalimu. – Ale nie mam pewności. Sam nie byłem najlepszym królem.
- A więc dobrze… – westchnął Taka. – Słuchacie królowej, moi poddani. Ona przeprowadzi was przez trudny czas. Koto… kocham cię.
Złotofutra zacisnęła powieki i głębiej wtuliła się w grzywę partnera. Trwała tak długie minuty, aż do czasu, kiedy była już pewna, że w piersi króla nie płonie już żadna iskierka życia. Wtedy natychmiast podniosła głowę, strzygąc uszami. Wiatr ustał błyskawicznie, a spomiędzy chmur błysnął nowy, odległy punkt na niebie.
- Jaki prezent, najdroższy? – szepnęła w ciemność.
Powoli, leniwie, ale i nieubłaganie, krople deszczu pomknęły z nieba na spotkanie ziemi. Padały na zaskoczone lwy i lwice, żłobiąc na pyskach nowe bruzdy. Tym razem stokroć weselsze niż bruzdy po łzach. Po trzech latach śmierci, do lwich krain wracało życie. Wraz z odejściem króla Taki Drugiego Druga Susza została zakończona.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
16 – Epilog (Stary, Wspaniały Świat)
Deszcz z niezwykła siłą bębnił o suchy piasek. Woda na pustyni nie padała z nieba od lat, dlatego Złote Stado, zmarło w zdumieniu, poruszone śmiercią władcy, tak samo jak niewiarygodnym zjawiskiem, które czuła na własnych futrach. W końcu Busu podniosła pyszczek ku niebu, otworzyła go i z kocięcą radością zaczęła połykać krople. Po chwili krzyknęła.
- Woda… ile wody!
I mroźny żal lwic zmienił się w wybuch radości. Złote, wędrowcy, nawet Dhalimu, słowem – wszyscy wznieśli ku chmurom triumfalne ryki. Co młodsze samice, te które jeszcze nie widziały w życiu prawdziwego deszczu, ruszyły w szaleńczy tan, ze śmiechem rozchlapując szybko powstające kałuże. Tylko Kota oraz Amali trwały przy swoich zmarłych, nie potrafiąc porzucić żałoby nawet dla tak niezwykłego zdarzenia. W końcu Raia porzuciła skaczące w tańcu towarzyszki i pochyliła się nad nową królową.
- Sądzę, że nie chciałby, abyś płakała. – szepnęła jej do ucha. – On zginął także po to, abyś mogła się cieszyć.
- Wiem. – odpowiedziała złotofutra. – To on nam przyniósł deszcz.
*
- Piękne, co? – zagadnął uprzejmie Sparthi. Duch trzymał w niematerialnych zębach gwiezdny kark Taki. Obaj powoli wznosili się ponad Złote Piasku, ku deszczowym chmurom. Oczywiście, pustynny patron mówił wyraźnie pomimo zajętych szczęk. W świecie Gwiazd wiele praw ziemi nie miało już znaczenia. – Jaka z tego będzie wspaniała pieśń! Aż szkoda, że to nie ty ją ułożysz. Tylko pomyśl: bohaterska śmierć króla przywraca ład w Kręgu Życia. Woda spada ku ziemi, dusza idzie ku Gwiazdom. Mijają się w połowie drogi, co można bardzo pięknie opisać.
- E… e… – odparł zmarły. Nie rozumiał, co do niego mówiono, właściwie wciąż nie wiedział gdzie się znajduje, ale na wszelki wypadek zaartykułował jęk w formie ostrożnego potwierdzenia.
- Ależ nie przejmuj się, tym co mówię. – poprosił Sparthi. – Ja gadam od rzeczy i tylko po to, abyś szybciej przezwyciężył szok przejścia. Jeśli chcesz, mogę ci pośpiewać kołysankę… Ale, ale… już niemal jesteśmy na miejscu.
- Ja… widzę. – szepnął Taka, spoglądając w dół. Tak jakby najdziwniejszym elementem jego kondycji był odzyskany wzrok, a nie fakt, że właśnie wzlatywał pomiędzy chmury, setki metrów nad ziemią.
- I jak? Ładny jest ten nasz dom, zwłaszcza widziany z tej perspektywy.
- Ja nie żyję. – stwierdził czarnogrzywy. – Mama… Tata…
- O, już. Są tutaj. – stwierdził Sparthi i wypuścił krewnego z uchwytu.
Stali na warstwie ołowianych chmur deszczowych, choć właściwie nie miało to znaczenia. Byli wszędzie i nigdzie, tak jak wszyscy Dawni. Otoczyli nowoprzybyłego ciasnym kręgiem, dotykając go łapami i witając bez słowa.
- Taka! – zaszlochała w końcu Vitani. – Synku, wybacz mi!
- Mamo, ja zostałem królem. – odparł lew, głosem dumnego z siebie kociaka. Szok nowej kondycji mieszał zmarłemu zmysły, ale nie przytępił owego uczucia dumy i dobrze spełnionego obowiązku. – Tato, udało mi się! Tanabi podszedł do syna i przycisnął głowę do jego grzywy. Vitani tym czasem lizała policzek Taki, płacząc cicho. – Mamo, tato… już po wszystkim… chyba. – mruknął, spoglądając ukradkiem ku Sparthiemu. Lew skinął głową. – Jestem tu z wami, nie ma po co płakać.
- Tak, wybacz nam, że cię w to wciągnęliśmy. – powiedział poważnie Tanabi. – Nie mogę tego żałować, bo dzięki twojej ofierze Złote przetrwały suszę, ale… boli mnie, do czego dopuściliśmy.
- Chwileczkę… – jęknął czarnogrzywy. – Ale przecież to nie wasza wina…
- Ale nasza odpowiedzialność. – wtrąciła Zira. Złota lwica podeszła do wnuka i spojrzała mu prosto w oczy. – Mój drogi, powiedz, proszę, że nie czujesz żalu do rodziców… i do mnie. Jeśli się na nas nie gniewasz, ulżyj nam, pomóż. Twoja śmierć bolała nas więcej niż ciebie.
- Babciu, mamo… tato… – odparł zdumiony król. – Jeśli to wy pomagaliście mi w drodze, jestem wam tylko wdzięczny, że robiliście to tak mądrze. Jestem dumny, że mogłem pomóc Władcom z Przeszłości w ich obowiązkach wobec żywych. – A potem nachylił się do ucha Vitani i powtórzył, znów kocięcym głosem. – Mamusiu… jestem królem!
- I to z klasą! – odezwał się mocarny głos. Skaza stanął obok Ziry i również spojrzał na wnuka. – Witaj, mój imienniku. Jestem Skaza, Taka Pierwszy, obecny arbiter nad lwimi krainami. – Zmarły skłonił głowę, a jego rodzice odeszli kilka kroków. Łzy w oczach Vitani zamarły, a na ustach zakwitł pełen dumy uśmiech. – Jak zapewne widzisz, twój ziemski szlak dzisiaj się skończył. Jesteś teraz pośród gwiazd i nas, twojej niebieskiej rodziny. Ja, jako zwierzchnik rodu, muszę to powtórzyć: Król i to z klasą. Taka, niektórzy monarchowie rządzą piętnaście lat. Ty władałeś piętnaście minut… – pomimo poważnej miny, na sekundę wykrzywił wargi w uśmiechu. – …a okazałeś więcej zalet króla niż wielu innych wodzów. Obroniłeś Krąg. To dlatego próba się skończyła. Deszcze wróciły.
- Czy Złote Piaski będą… – jęknął z nagłym niepokojem.
- Taka, to już nie twoje zmartwienie. – przerwał mu Skaza. – Zaufaj żywym, tak jak my zaufaliśmy tobie. Oni sobie poradzą. Stary, wspaniały świat wrócił.
*
Dhalimu długo żegnał się z lwicami. Głównie przepraszał, a Złote dziękowały. Każda, nawet najbardziej upokorzona przez byłego władcę samica znalazła w sercu coś, za co była mu wdzięczna. Raia w duchu błogosławiła stadne siostry za wielkoduszność. „Teraz mogę już to przyznać.” Myślała. „Mój najdroższy był złym królem. Ale one były dobrymi poddanymi. Dziękuje wam, dziewczyny.” A jednocześnie słuchała słów Koty.
- Wybacz, Raia, tak musi być. – mówiła nowa królowa. – Dhalimu tu rządził, a kto raz był królem, ten na zawsze zachowa majestat. Nie ma dla niego miejsca w stadzie, ale zapamiętamy go… bez gniewu.
- Wiem i jestem wam za to wdzięczna. – odparła piaskowofutra.
- Raia, będzie mi ciebie brakowało. – nagle zapłakała władczyni i wtuliła się w futro przyjaciółki.
- Mnie też, Koto. – mruknęła lwica. – Ale ja idę ze swoim królem, tam gdzie los go zaprowadzi. Będę o tobie pamiętała… i o Tace. – Przytulona królowa pokiwała delikatnie głową. – Ale nie przedłużajmy pożegnań. Obie mamy przed sobą własne powinności.
- Wiem. Żegnaj, przyjaciółko. – powiedziała Kota, odsuwając się od piaskowofutrej.
- Żegnaj, buntowniczko! – mruknęła lwica i obie wybuchły śmiechem. – Kocham cię.
Po czym podeszła do Dhalimu, trąciła go w ramię i razem ruszyli ku wschodzącemu słońcu. Kulejący samiec co chwila wspierał się na ramieniu partnerki, a ona szła wolno, nie popędzając go, co najwyżej zachęcając uśmiechem do dalszej drogi.
- Spójrz… – mruknął brązowogrzywy. – Ile kwiatów… wyrosły tak szybko, jakby tylko czekały na nadejście deszczu. Są piękne, tak jak ty. – spojrzał w oczy Rai.
- Czekały. – przyznała lwica. – Może nawet lata trwały w suszy, aby teraz zakwitnąć. Ale chodźmy, przed nami cały świat.
Trąciła w bok swojego króla i znów ruszyła na wschód. Choć była monarchinią nieistniejącego królestwa, nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa.
[Akheri]
[Piosenka końcowa. Widzimy napisy, podziękowania „udział_w_zieli”... ect, ale w tle oglądany także dalsze, już nieme sceny z filmu. „Piosenka Vitani” ma melodie wesołą, skoczną i wyraźny, prosty rytm, ułatwiający zapamiętanie tekstu.]
[Widzimy scenę w zwiększonym tempie – ujęcie Złotych Piasków i fragmentu pustyni z lotu ptaka – z ziemi wyrastają kwiaty i szczelnie pokrywają okolicę.]
Mądre lwy Złotego Rodu
Z piaskiem żyją za pan brat
Bronią od lat swego grodu
By go nie zasypał świat
[Po kwiatowym dywanie chodzą lwice, kilkakrotnie niosąc obfite zdobycze.]
Kiedy wypić chcą conieco
Aby z gardła przemyć pył
Tę piosenkę nucą, wiedząc
Że im zawsze doda sił:
[Kwiaty więdną, znów wyłania się spod zieleni piasek, ale wyraźnie widać, że Złote Piaski mają wystarczająco wody.]
Na dwa łokcie wykop jamkę
Chrust akacji w dziurkę wsadź
Pod wiatr zostaw małą szparkę
Potem idź spokojnie spać
[Sceny już w zwykłym tempie – widzimy Akrę, pokazującą Bace jak kopać dołki na rosę]
Zanim słońce rankiem wstanie
Pod kamienie łapkę włóż
Wypij rosy srebrne danie
Nim je dnia wysuszy kurz.
[Zbliżenie – obie lwice wyciągają spod ziemi chrust akacjowy, z którego kapie woda. Młodsza samica patrzy z podziwem na starszą.]
Burza nie zaskoczy ciebie
Jeśli umiesz czytać z chmur
Czerwień na wieczornym niebie
Wieści ranny wichru chór
[Potem obie spoglądają na horyzont, gdzie widać odległe chmury. Akra trąca Bakę w ramię i obie idą w kierunku jaskini.]
Więc nie wychodź dziecko z nory
Dzisiaj lepiej dłużej spać
Burza przejdzie do wieczora
Zło nie może wiecznie trwać
[Ujęcie Złotych piasków, owiewanych silną burzą. Zbliżenie na wejście do groty, kamera wjeżdża do środka. Widzimy Kotę, pielęgnująca małego kociaka, o twarzy przypominającej Takę Drugiego.]
Wszystko na swe miejsce wróci
Trzeba czekać na ten czas
Schronić się i piosnkę nucić
Śpiewaj z nami jeszcze raz
[Kota podnosi głowę zamyślona i uśmiecha się. Ujęcie przemienia się w kadr na twarz Rai, będącej gdzieś zupełnie indziej. Odjazd kamery, widzimy, że piaskowowfutra też pieści kociaka, a obok niej śpij Dhalimu. Wciąż „zoom-out” i widzimy, że rodzina mieszka w pniu wielkiego baobabu, który dobrze chroni ich przed burzą. W pyłowej zawierusze widzimy blade sylwetki Taki Drugiego, Nivy i Mtangi, patrzących na drzewo. Mtanga odwraca wzrok z widocznym wstydem, ale Niva trąca go łapą, wskazuje syna Dhalimu i Rai, po czym uśmiecha się przyjacielsko. Wędrowiec wzdycha z ulgą. Ekran ciemnieje, widać tylko resztki przydługich napisów;) ]
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline
Piszcie o wszelkich błędach ( literackich i stylistycznych), które waszym zdaniem mogły wyniknąć z kopiowania.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam zapisane jeszcze dwa opowiadania z tego samego źródła: ,,Królowa piasku" i ,,Sarafina. Opowieść o lwicy", więc jeśli będą chętni i zgoda administracji , mogę zamieścić również te dwa.
Szaman, Lord Cesarstwa Doliny
Mówca Praojców, Mistrz Protokołu i Protektor Tronu
Starodawny, Pierwszy Zaprzysiężony, Strażnik Pieczęci i Pan na Szarej Twierdzy
~ wcieleń ma wiele... ale to tu wszystko się zaczęło.
Offline