Stado Lwiej Ziemi

Stado Lwiej Ziemi

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

#1 2015-03-29 22:06

Serpeen
Weteran
Lokalizacja: Gdzieś na Lwiej Ziemi
Data rejestracji: 2011-07-17
Liczba postów: 1,243
WWW

Król Lew 4

Kuja wote ! Kuzaliwa binti ya jua!
Binti wa jua, dunia, amani...*

Nad baobabami, akacjami i bujną trawą pokrytymi pod czarną osłoną nocy rozpoczął się brzask na tle śpiewu najpiękniejszych ptaków. Już po chwilach prędkich nad kurtyną ciemną zawitała bordowa wstęga barw coraz to jaśniejszych niebios, włączając w to róż, rubinowy, pomarańcz;  z chmur burych poczęło występować słońce, niczym król lew odpędzający bujną, czerwoną grzywą niesprawiedliwość złowrogą, by przyjrzeć się syna poczynaniom i nań patrzyć na potomków dzieje. A więc weszło słońce jasne; promieniami swoimi złocistemi na nieba palecie rozpoczynając burzliwe kolorów jeszcze jaśniejszych wojny, za przykład podając chociażby czerwony, bursztynowy, złocisty, rudy, szafranowy, bananowy. Zacichły więc ptaki, zachęcać począł głosem wyniosłym pawian.
Najróżniejsze zwierząt okazy poczęły iść w stronę Lwiej Skały. Antylopy i zebry ścigały się kompaniami do siedziby, surykatki kopały doły, wiedząc, że nie dadzą rady drogą inną, gepardy pędziły wprost; ptaków okazy najróżniejsze poczęły przybywać. Musiał być to zapewne wielki dzień...
Już niebo stało się błękitne. Lekki podmuch wiatru zachęcał do przybycia na Lwią Skałę; otóż owe monstrum stało tak, jak zostało stworzone- w swej istocie, skamieniałe, chociaż potężniejsze niż kiedykolwiek, na mocy dalszych obchodów przyłączenia członków Złej Ziemi to Lwiej. Słońce, jakoby nie gwiazdą promienistą, lecz Mufasą, iskrzyło swe promienie w stronę skały, na której szczycie stał Simba, do którego po chwili dołączyła Nala; patrzyli na wszechobecnych jak na swe dzieci.
Ozwała się wtem grzechotka Rafikiego. Otóż miała się odbyć prezentacja nowego członka rodziny, a dokładniej, członkini rodziny, Kory. Nazwano ją tak poprzez połączenie imion Kovu i Kiary, jakoby przypomnieć, iż jest ona owocem ich bezgranicznej miłości. Samiczka miała sierść po ojcu, nos malinowy kształtem przypominający nos matki, po której posiadała też kolor oczu. Po Nali miała brak jaśniejszych plam na opuszkach palców. Jak szło zgodnie z rytuałem małpa namaściła młodą.
Wśród obfitych okrzyków zachwytu, śpiewu ptaków i licznych słońca promieni zaprezentowana została, jak zwykle, uniesiona przez szamana ku górze, nowa członkini rodu. Przyjęto ją dość entuzjastycznie.

---

*Przybywajcie wszyscy! Córka słońca narodzona!
Córka słońca, ziemii, pokoju...


Dawny nick: Tanabi.

Mam pozwolenie na pisanie w grze inaczej niż w regulaminie.

Offline

#2 2015-03-29 22:25

Kiara 0
Administrator
Lokalizacja: Stado L.Z. v. 3.0
Data rejestracji: 2007-02-04
Liczba postów: 6,566
WWW

Odp: Król Lew 4

Piękny, szczegółowy opis. Stylizacja na stary język z początku dziwna, po chwili jednak pozwala wczuć się w twoją wizję.
Długość takiego fragmentu jako rozdziału jest może zbyt krótka, ale jako część historii do połknięcia na jeden raz - w sam raz.  :good:
Będę śledzić!

Ostatnio edytowany przez Kiara (1970-01-01 02:00)


793wMmt.gif R11oDMXt.jpg
Refreshed Queen has returned!

Offline

#3 2015-04-05 19:43

Serpeen
Weteran
Lokalizacja: Gdzieś na Lwiej Ziemi
Data rejestracji: 2011-07-17
Liczba postów: 1,243
WWW

Odp: Król Lew 4

Każdy miesiąc mijał prędko za miesiącem. Na Lwiej Ziemi czas zaczął od jakiegoś czasu wręcz pędzić, albowiem uspokoiły się wszystkie sprawy, które mogłyby zakłócić spokój owych terenów- hieny zostały wypędzone w hen daleko,  zmarła partnerka Skazy, Zła Ziemia istniała już tylko prawie jako bury step. Na Lwiej zaś słońce złociste świeciło jeszcze mocniej; polany pokryły większą część niegdyś złowrogich terenów niemal całkowicie usuwając ichniejszy zarys z obszarów Afryki. Wszystko poczęło kwitnąć; nie tylko kwiaty, trawy czy inne rośliny, lecz także spokojne losy mieszkańców Lwiej Ziemii.
Tak z czasem podrastała Kora, która już miała około trzech miesięcy. A wyrosła na okaz dziewczęcy piękny, o sierści ciemnej, brązowej, oczach dużych, czerwonych, nad którymi witały rzęsty piękne, czarne, długie; uśmiechu pięknym, szerokim…
Jak córka Kovu i Kiary dojrzewała, tak i reszta rodu. Jej ojciec nabrał masy, grzywa stała mu się ciemniejszą, bardziej obfitą; w kwestii matki nie zmieniła się ona aż tak jak obecny partner. Dziadkowie, a co za tym idzie, obecni władcy, zbytnio się nie zmienili, jedynie postarzały się ichnie rysy pysków. Vitani nabrała nieco ostrzejszych rysów twarzy.
Kora miała bardzo dobre kontakty z krewnymi, zwłaszcza z ciotką. Ojciec i dziadek zabierali ją często na wszechstronne nauki o panowaniu, kierownictwie, ale też o ogólnych manierach i zachowaniu, co mogłoby uczynić z lwiczki w przyszłości damę na miarę Sarabi; z nadzieją, że nastaną czasy równe czasom rodziców Simby. Kora była mądrym, posłusznym i oddanym dzieckiem. Jednak któż zechciałby słuchać ciągle o jakichś bzdetach, jak bardzo wypinać pierś na daną okazję? No właśnie nikt, Kora też nie.
Lwiczka także szybko nawiązywała nowe znajomości, przez co była ogółem wielce lubiana nie tylko przez starszą część stada, ale też i młodszą.
Był dzień jakże istnie piękny, słoneczny; był to też sam środek pory suchej, mimo czego nie brakowało też wody, żyło się w dostatku. A więc, dzień był istnie piękny: złote promienie ognistej gwiazdy oświetlały niemal każdy zakątek terenów, jednak nie paliły też karków; wszystko kwitło obficie, rośliny wypychały swe lica ku słońcu złocistemu, spod gałązek akacji padał przyjemny, chłodny cień. Pewnego momentu, do zbiorowiska lwic opiekujących się swoimi dziećmi, gdzie obaczyć można było Kiarę i Nalę, odprowadzali małą lwicę Kovu i Simba, którego siwy włos począł widnieć u końcówki ogona.
- Oddaję wam Korę pod opiekę, lepiej ją umyjcie czym prędzej. – rzekł pogodnie król.
Jeszcze tylko Kovu polizał po policzku Kiarę, która już pomiędzy łapami trzymała córkę; poszli.
W małej grupce znajdowało się jeszcze kilka lwic, które czyściły swoje pociechy, wśród których znajdowali się Ndizi i Nazi, Mole, Maji i Kasi, czyli najlepsi koledzy i przyjaciele księżniczki, którzy powitali ją czym prędzej, gdy tylko ta się pojawiła.
Ndizi i Nazi to rodzeństwo o złoziemskich korzeniach. Ndizi był starszy od swej siostry; sierść miał w odcieniu karmelu, czarną grzywkę potarganą oraz malinowy nos o szpiczastych końcówkach, pod którym znajdowały się czarne piegi; oczy miał jasne, bursztynowe, niemal złote. Nazi miała  zaś sierść bladą, kremową, oczy brązowe, kokosowe jak i końcówkę ogona.
Mole miał korzenie pół złoziemskie , pół lwioziemskie. Posiadał sierść złotą, oczy niebieskie, które okalały obwódki brunatne.
Kasi i Maji to także rodzeństwo, jednak miało ono krew czystą, ojczystą, lwioziemską. Maji miał sierść – jak na mieszkańca Lwiej Ziemi przystało – złotą, oczy zielone, jasne; grzywkę bujną, rudą. Kasi miała zaś maść nieco jaśniejszą od swego brata, nosek malinowy, spojrzenie cudne, anielskie.
W tak niezwykle przyjaznym gronie rozmowa toczyła się spokojnie, przyjemnie. Pogadywano o sprawach dość mniej ważnych, co powoli nudziło lwiątka.
- Może pójdziemy gdzieś, co? – bąknął cicho Ndizi – Nudno tu strasznie…
- No właśnie. – odparła Nazi – Dawajcie, chodźmy w jakieś inne miejsce.
- Ej, według mnie to całkiem fajny pomysł! –wyszepnęła Kasi – Co wy na to?
- Kora? –zapytał się Mole.
Czasami najważniejsze było zdanie Kory, jednak to tylko w niektórych tylko przypadkach. Nikt nie wiedział dlaczego, nikt nie wiedział po co. Być może młode osobniki wolały iść za wzorem kogoś z wyższą rangą w stadzie, którą właśnie ona posiadała.
- A gdzie byście ewentualnie chcieli?- powiedział Maji- przecież miejsc jest od groma.
- Maji, nie marudź…-syknął Ndizi.
Po kilku chwilach ciszy ze strony brązowej ta zawarła głos:
- Przecież wiecie, że ja się zgodzę, co nie? Dawajcie na…
- A o czym wy gadacie, małe skarby?- wtrąciła się Kiara.
- Mamo, my tylko chcemy gdzieś pójść; wiesz przecież, że nie możemy ustać w miejscu.
- Dobrze, ale gdzie chcecie pójść? – odezwała się Nala- byle nie na Cmentarzysko, byłam tam kiedyś z waszym dziadkiem i omal co nas nie porwały hieny!
Lwiątkom nieco zaparło dech w piersiach krótkie opowiadanie królowej, ale tylko na chwilę.
- Wasza wysokość, więc jak z tego wyszliście?- odezwał się Ndizi, którego lekko skarciła mama wyrazem twarzy.
Nala się tylko zaśmiała na samo wspomnienie. Przypomniały się jej początki dzieciństwa sielskie, anielskie…
- Moi rodzice by wtedy pewnie zginęli, gdyby nie pomoc majordomusa, dlatego wy pójdziecie też z Zazu.
- Kiara, ja nie wiem, czy Zazu jest jeszcze w formie, żeby za nimi ciągle latać. Co ty na to, żeby poszli z  Ghalą? Jest naprawdę przyjaznym majordomusem.
- Od kiedy majordomus jest przyjazny? – ktoś bąknął, na co tylko lwiątka się zaśmiały; lwice wcale nawet nie drgnęły.
Kora chciała od razu zaprotestować, jednak przeszkodził jej w tym rozsądek.
- Naprawdę musimy? – powiedział Mole.
Starsze pokolenie samic jakoby porozumiało się wzrokiem stanowczym, po czym oczy zawiesiły na młodych.
- No dobrze…-westchnęli jednogłośnie.
Nie mieli wyboru, musieli iść z nowym majordomusem, niejakim Ghalą. Ptak był bardzo podobny do swego poprzednika; te same pióra chabrowe, ten sam dziób bursztynowy, jednakowoż trochę mniejszy, co cieszyło lwiątka niezmiernie, albowiem  miały nadzieję, że nie będzie aż tak gawędził o rzeczach zbędnych jak niegdyś Zazu za czasów swej świetności.
---

Dziękuję niezmiernie za miłe słowa. :) Sama właśnie patrząc na długość tego fragmentu nieco się zawiodłam, więc nie nazwałam tego rozdziałem. Będę dodawała tylko i wyłącznie części.


Dawny nick: Tanabi.

Mam pozwolenie na pisanie w grze inaczej niż w regulaminie.

Offline

Zalogowani użytkownicy przeglądający ten wątek: 0, goście: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB
Modified by Visman