Stado Lwiej Ziemi

Stado Lwiej Ziemi

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

#1 2012-06-18 16:16

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

» Sousowe opowiadania.

Tak... no więc tu będę opowiadania mojego autorstwa, jeszcze nie nie wiem, czy powiązane, choć bardzo możliwe, że umieszczone w jednym... w jednej rzeczywistości. ;) Na początek taka bardziej próba. Na dA te wypociny noszą tytuł "Gollstream murder" ale to właściwie taka ciekawostka. ;P



Zeppelin z hałasem lądował na płytach lotniska. Po wysiadających podjechały mobile napędzane parą.. Postać w długim szarym płaszczu niosąca dużą torbę przeszła przez halę przylotów. Złapał pierwszy jadący dyliżans i zamówił kurs do najlepszego hotelu w mieście, przynajmniej za jego czasów.
-Miasto zmieniło się bardzo, jak widzę… Zagaił do powożącego.
-Zdecydowanie, sir. Mamy tu teraz szyny dla trolejmobilów, dworce z prawdziwego zdarzenia i w ogóle. -Odparł dumnie kierowca i pogonił konie.
–Długo nie było pana w Goolstream, sir?
-Spory kawałek czasu… -Wymruczał mężczyzna w płaszczu..

Powóz podjechał pod wejście do hotelu, a mężczyzna zapłacił za przewóz i ruszył do recepcji. Wnętrze było mocno oświetlone licznymi lampionami a w sercu pomieszczenia stała połyskująca fontanna. Mężczyzna podszedł do błyszczącej od pasty lady,
-Dobry wieczór. Poproszę pokój dla jednej osoby, płatność z góry na dwa tygodnie.
Recepcjonistka odwróciła się do niego i uśmiechnęła wyuczenie.
-Rozumiem, mamy wolne pokoje. Poproszę w takim razie nazwisko i dokumenty.
Mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął małą teczkę. Z niej natomiast wydobył nieco podniszczony dowód osobisty, który wręczył po namyśle recepcjonistce, mówiąc:
-Vincent von Apart
Recepcjonistka spojrzała na niego wielkimi oczami, zerknęła na dokument, po czym znów na mężczyznę, po czym rozpromieniła się lekko.
-Jest pan krewnym Luciena von Aparta, szefa bezpieczeństwa burmistrza? Pojutrze będzie wystąpienie publiczne, więc ma on mnóstwo pracy…
Mężczyzna przerwał jej po długim milczeniu zdecydowanym tonem.
-To musi być zbieżność nazwisk, jestem pewien. Nie mam takiego krewnego w żadnym wypadku. -Powiedział i zabrał swój klucz hotelowy, po czym wsiadł do windy.
W swoim pokoju ze złością rzucił bagaż na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili otrząsnął się i zdjął płaszcz. Zaczął rozpakowywać torbę. Po kolei wyjmował snajperską kuszę, rapier, dwie mniejsze pistoletowe, automatyczne kusze, granaty dymne, bełty i skórzane pasy i pochwy. Rozłożył to wszystko na łóżku i zaczął czyścić broń. Po skończeniu schował wszystko i położył się spać.

Gdyby ktoś rano był w pokoju numer 302 mocno by się zdziwił. Najpierw jego lokator zostawił po łóżkiem duży pakunek do którego podłączył żyłki przywiązane do klamki drzwi wejściowych, a następnie wyszedł przez okno, zeskakując na balkon poniżej. Jakiś czas później sylwetka w szarym płaszczu przemierzała ulicę, na której miało się odbyć jutrzejsze wystąpienie. Jej uwagę zwróciła mała, kameralna restauracja, która o tej porze roku stała całkiem pusta. Vincent uśmiechnął się lekko. W restauracji zadźwięczał dzwonek.. Niski człowieczek wyszedł z zaplecza i ruszył ku przybyszowi.
-Witam, witam, przykro mi, ale jeżeli pragnie pan coś zjeść, to muszę posłać po kucharzy, bo od paru tygodni nie mieliśmy gości. -Głos właściciela ociekał niechęcią.
-Nie…raczej nie będę nic jadł….
Rzekła postać w płaszczu, po czym wbiła sztylet po rękojeść w mostku karzełka. Ten opadł na podłogę bulgocząc i trzymając obiema rękoma rękojeść sztyletu. Vincent przekroczył nad ciałem i ruszył na górę. Zostawił tam swoje rzeczy i wyszedł z powrotem na miasto, uprzednio zamykając drzwi restauracji kluczem odebranym właścicielowi. Udał się do mniej znamienitej dzielnicy. Do starego znajomego… można nawet powiedzieć, że po fachu. Skrzypienie drzwi wejściowych i ciężkie kroki. Potężny barczysty facet stojący za kontuarem odwrócił się i uśmiechnął na widok wchodzącego.
-No, no , no! Kogóż ja widzę w starych stronach! Vincencie, przyjechałeś na urlop, czy służbowo.
Vincent von Apart rozpiął płaszcz, po czym uściskał olbrzyma.
-Urlop? Bardzo bym chciał, ale niestety nie, Hagersie. Służba nie drużba, a ja mam sporą robotę. Będę potrzebował automatycznej maszynowej kuszy, model co najmniej +250.
-Hmm…rozumiem. Płacisz teraz, czy chcesz uiścić po otrzymaniu zapłaty? Pamiętaj, że kredyt dla ciebie to nie problem,
-Hag, daj spokój, mam pieniądze. Wypiszę ci czek. Pogadałbym, ale niestety mam wiele dziś jeszcze do zrobienia. Zapakuj mi to ładnie, śpieszę się.
-Śpieszysz? Ha ha, pewnie do jutra musisz zdążyć, co, cwaniaku?!
-Daj spokój, zapomnij o tym. Tak będzie lepiej dla nas obu, jasne?
Po dłuższej chwili przez ciemną uliczkę przemknęła sylwetka w płaszczu. Po południu zakończono przygotowania i uliczka z restauracją była całkiem pusta. Tej nocy Vincent nie próżnował. Cała noc minęła na przygotowaniach.

Mowę wzmacnianą przez wielką mosiężną tubę było słychać na wiele set metrów. Cała uliczka była dziś zapełniona gapiami i agentami ochrony. Lucien von Apart dopilnował wszystkiego. Miał ludzi na dachach, obstawił zaułki, przeszukał hotel obok ulicy. Nikt się dziś nie prześlizgnie z zewnątrz. Przepychając się przez tłum podszedł do niego jego asystent Jacob.
-Sir, mobil burmistrza przygotowany. Mamy ludzi w karocach, które będą jechać za nim.
-Bardzo dobrze, Jacob. Wszystko powinno pójść gład…
Ich rozmowę przerwały krzyki agentów i wrzaski ludzi. Burmistrz leżał na podium z bełtem w ramieniu. Obok powbijały się inne strzały, lecące z okna budynku mieszkalnego.
-Na górę, Jacob, weź ludzi! -Przekrzyczał tłum Lucien.
Jacob wbiegł z paroma agentami na górę. Otworzył drzwi i zobaczył strzelającą automatycznie kuszę. W tej chwili przez okno wpadła okrągła bobka, tłucząc szybę, a pomieszczenie eksplodowało. Lucien spojrzał ze zgrozą na eksplozję budynku. Po niej zapanowała momentalna cisza, a potem ogrom wrzasków, krzyków i paniki ludzi wokół.
W tym momencie ktoś wychylił się z okna nad restauracją, a w gardło burmistrza roztrzaskał długi bełt. Lucien spostrzegł, że tylko on zauważył, skąd padł strzał. Pobiegł do restauracji  i wspiął się po schodach, wyjmując rapier z pochwy. Wpadł do pokoju i zastał postać siedzącą na krześle tyłem do niego. Wymierzył w nią rapier.
-Stój. Nie uciekniesz, na dole jest za dużo moich ludzi.
Postać na krześle drgnęła.
-Heh. Sądzisz, że będę uciekać, bracie?
-Vinc….jak mogłeś…
Nie dokończył , gdyż Vincent wystrzelił ku niemu spod oparcia krzesła z kuszy pistoletowej.
Lucien zasłonił się drzwiami. Gdy uchylił je lekko ku niemu posypały się pociski z drugiej kuszy. Po wbiciu się ich głęboko w drewno skoczył ku bratu, uderzając z góry rapierem. Vincent zręcznie odbił uderzenie własną bronią i szybko zepchną przeciwnika do dzrzwi. Przez chwilę siłowali się, próbując odepchnąć oponenta.
-Jak śmiałeś, bracie… Wydyszał Lucien. –Ufałem ci zawsze. Mimo, że wiedziałem, dla jakich ludzi przywykłeś pracować. Ale za to, co teraz zrobiłeś…
-Przykro mi, Lucek. Rzucił Vincent. –Tak to już jest. Ty wykonujesz swoją pracę, a ja swoją. I oboje, cóż pracujemy sumiennie….
Vincent odepchnął go. Swoim rapierem wbił jego w drzwi, a drugą ręka wyjął nóż i wbił mu go w bok gardła. Lucien osunął się na framugę.
-Wybacz mi, młodszy bracie. -Rzekł Zabójca i wyskoczył przez okno w tłum.

Około godziny później słychać było donośną eksplozję, gdy agenci służb bezpieczeństwa wyłamali drzwi do pokoju 302. Wybuch wstrząsnął całym budynkiem i zniszczył pól piętra. Dym uchodzący z budynku Vincent obserwował z okna zappelinu lecącego wprost do jego pracodawcy.



Jeżeli przegapiłem jakieś błędy interpunkcyjne, językowe bądź ortograficzne, to śmiało mnie upominać. xd


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#2 2012-06-20 23:14

Madame Carotte
Weteran
Lokalizacja: Poznań
Data rejestracji: 2012-05-31
Liczba postów: 2,169
WWW

Odp: » Sousowe opowiadania.

To opowiadanie kojarzy mi się z Ojcem Chrzestnym :D Piszesz zgrabnie, ale czasem zdarzają Ci się powtórzenia , a ja na takowe uczulona trochę jestem :P

Offline

#3 2012-06-20 23:19

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Nom, że zdarzają. xD "Mężczyzna" to był co najmniej kilkanaście razy. XD Ale ciężko opisywać daną osobę na kilkanaście różnych sposobów. ;P Tu tyle nie będzie, bo trochę teksty inne. ^^

Wody Zatoki księżycowej.
Dwa tygodnie wcześniej.

Statek powoli kołysał się na falach odpływu. Słońce powoli zachodziło, oświetlając żagle statku i zarysy budynków miasta. Cała zatoka pokryta była pomostami, dokami i rafineriami. Statek miał zarzuconą kotwicę, której łańcuch zakołysał się pod ciężarem wspinającego się nań mężczyzny.
Wślizgnął się on przez otwór w kadłubie pod pokład i odetchnął głęboko, zdejmując mokre ubranie i rozwijając wodoodporny pakunek. Szybko założył prostą koszulę, spodnie i opasał się czarnymi rzemieniami z przytwierdzonymi pochwami na noże. Po bokach miał dwa pasy noży do rzucania, a na plecach jeszcze dwa długie sztylety. Zarzucił na to surdut i ruszył powoli w stronę rufy okrętu. Minął paru członków załogi, kryjąc się za zwojami lin, bądź kojami. W końcu stanął w cieniu na rogu korytarze przy drzwiach do kajuty kapitańskiej. Przed drzwiami do niej stało dwóch strażników. Mężczyzna, który w świetle pochodni okazał się ledwie dwudziestoletnim chłopakiem ruszył swobodnym krokiem w stronę wartowników. Pierwszy próbował zagrodzić mu drogę wypytując się nieskładnie o stopień i zmianę wachty, ale młodzian tylko jego karabin jedną ręką, a drugą wbił mu w oko ostrze. Drugi z nich nie zdążył nawet wycelować z broni, a już intruz już rzucił mu w gardło dwoma nożami.
Intruz otworzył drzwi i wciągnął do pomieszczenia oba ciała. Powoli zaczął przeszukiwać dokumenty na biurku stojącym po środku kajuty. Nie interesujące go karty rzucał za siebie, niektóre oglądał dłużej, ale i tak odrzucał. Po przetrząśnięciu całego mebla stanął na chwilę i nie ruszał się.
-Ach, czyżby ryzykował trzymając to ze sobą…? –Mruczał do siebie. –To musi gdzieś tu być. Może w kufrach….albo…
Ruszył do drewnianej ściany i po kolei pozwalał z niej obrazy. Pod najmniejszym z nich krył się prostu w budowie sejf. Chłopak skrzywił się.
-Nie otworzę tego za szybko. –rzekł spoglądając na dziurkę od klucza i sięgając po wytrych, gdy drzwi odskoczyły, a do środka wmaszerował bogato ukryty mężczyzna z towarzyszem i dwoma najemnymi żołnierzami.
Brodaty człowiek w szamerowanym złotem surducie wodził przez ułamek sekundy wzrokiem, a włamywaczem, po czym ryknął i wystrzelił z kieszonkowego pistoletu. Chłopak wyrwał sejf ze ściany i zasłonił się nim przed strzałem. Sejf poszybował prosto w głowę drugiego bogato odzianego jegomościa zwalając go z nóg. Młodzik rzucił się na bok i przewrócił biurko, o które uderzyły kule z karabinów żołnierzy. Natychmiast wychylił się, gdy żołnierze próbowali szybko przeładować i oszczędnym ruchem rzucił ku nich nożami łatwo ich eliminując. Podszedł powoli do mężczyzny, który nerwowo naciskał spust nie naładowanego pistoleciku.
-Służby specjalne jej cesarskiej mości. -Powiedział władczo i płynnym ruchem zarysował szerokie nacięcie na piersi brodacza. Brzdęk upadającego klucza na rozciętym rzemyku zagłuszył chrzęst łamanego nosa i huk upadającego bezwładnie ciała.
-Żadnych trupów oprócz straży, jak chcą…-Mruknął ponownie Manimarco Lachanse, szpieg i zabójca jej cesarskiej mości.
Drzwi powoli pękały pod naporem uderzeń. Marco spokojnie owinął dokument w nieprzemakalny materiał i podturlał pod pół wyłamane drzwi beczułkę. Ruszył przyśpieszając ku oknom wychodzącym na rufie statku. Drzwi padły, a do środka wsypali się żołnierze strzelając na wszystkie strony. Manimarco strzelił za siebie z zabranego pistoleciku kieszonkowego i wyskoczył zbijając szyby w momencie wybuchu trafionej beczułki prochu.
Zanurkował i szybko odpłynął od płonącego już okrętu .


Embirgton.
Tydzień wcześniej.

Postać w szarym płaszczy szła prędko ulicą. Zmierzała w stronę rzeki szeroką aleją, kończącą się mostem.. Było wczesne popołudnie i miasto roiło się o przechodniów załatwiających własne sprawy. Środkiem brukowanej ulicy jeździły po szynach trolejmobile, publiczne podłużne wagony jak i prywatne stalowe karoce. Mężczyzna szedł powoli, nie śpiesząc się wprost na most. Płaszcz miał rozpięty, gdyż zbliżało się już lato i było coraz cieplej. Stanął blisko nasady mostu. Pod nim biegła w dole ulica ciągnąca się wzdłuż brzegu rzeki. Vincent spojrzał na zegarek mechaniczny po czym za siebie na powozy jadące na dole. Wytężył wzrok i delikatnie się uśmiechnął. Poluzował rękawy i przeciągnął się. Zamarł na chwilę w bezruchu. Nagle odwrócił się odbił od barierki i skoczył.
Wylądował ciężko na dachu powozu, eskortowanego przez czterech konnych. Natychmiast wyjął spod płaszcza szpadę i kuszę automatyczną. Zastrzelił dwóch jeźdźców i wskoczył przez okno do powozu. W środku siedziała wykwintnie ubrana kobieta i jakiś nijaki facet. Jednak to właśnie ten drugi od razu wyjął dwa pistolety i próbował strzelić w Vincenta. Zabójca podbił szpadą jego broń, tak że jego przeciwnik wystrzelił w sufit. Następnie wystrzelił dwa razu mu w brzuch z kuszy, a szpadą przybił kobietę do tapicerki. Karoca zaczęła zwalniać, więc szybko odebrał trupowi jakiś załadowany pistolet dwulufowy i wycelował nim w stangreta przez okienko z przodu powozu.
-Jedź szybko, to będziesz żył! –Przekrzyczał pęd wiatru i harmider miasta dookoła.
W tym momencie szyba w drugich drzwiczkach pękła od kul. Vincent przysunął się do ściany, nadal celując w woźnicę. Za oknem jechali dwaj pozostali jeźdźcy i strzelali do powozu z pistoletów. Mężczyzna szybko przeładował kuszę i zasłaniając się ciałem ochroniarza damy zastrzelił po kolei jadące konno straże. Przeszedł bokiem wzdłuż karocy na ławkę woźnicy. Zrzucił z niej stangreta i pogonił konie. Kierował się jak najszybciej w stronę portu rzecznego. Powóz jechał pełnym pędem tuż obok murku dzielącego drogę od spadku do wody. Ostro skręcił powozem, aż skry rozprysły się od kół, ocierających się o mur. Vincent odbił się i skoczył. Znalazł się na moment pod wodą, ale zaraz wypłynął i wdrapał się na niedaleki kamienny pomost. Ruszył żwawo dalej tuż przy brzegu. Po jakiś dwóch kwadransach doszedł do płaskiej platformy, przy której cumował rzeczny statek parowy. Zabójca szybko kupił bilet i wszedł na pokład. Zaraz po odbiciu od brzegu udał się do kapitana, instruującego sternika. Podszedł blisko i wcisnął mu do ręki pokaźną sakiewkę.
-Byłem tu i wysiadłem na pierwszym przystanku z zamiarem udania się w stronę wybrzeża.
-Rozumiem. Później pana już nie widziałem…?
-Dokładnie tak. Żegnam. –Powiedział Vincent i szybko oddalił się.
Przy granicach miasta wyskoczył ze statku i popłynął do brzegu. Tam, po przejściu zagajnika przy brzegu doszedł do stajni i kupił najszybszego konia. Razem z doliczką. Właściciel tejże stajni parę godzin później nie miał pojęcia o jakim zbiegu straż miejska mówi. Całam pogoń ruszyła za statkiem, a potem traktami nad samo morze. Tymczasem Vincent von Apart zmierzał w zupełnie innym kierunku.

Celebrity –stolica cesarstwa.
5 dni wcześniej.


Manimarco Lachanse szedł energicznym krokiem korytarzami kancelariatu cesarskiego. Nie dostał spotkania z szefem wywiadu ani służ specjalnych, którego był zastępcą. Zmierzał wiec do skrzydła zajmowanego właśnie przez wywiad, bo potrzebował konkretnych informacji, co do zamieszania ze zmianami w radzie nadzorczej cesarstwa. W drodze prosto do gabinetu szefa trafił na znajomego agenta operacyjnego, Clementa Ruseaux. Uśmiechnął się do niego.
-Clement, twój przełożony jest może dziś w kancelariacie? Bo nie chce mi się jechać do waszej siedziby, a potrzebuję informacji dotyczących tego feralnego dokumentu…
-Szszsz, nie tutaj, Manimarco. Chodźmy do mojego biura. –Powiedział przyciszonym głosem Clement i pociągnął Marco w bok korytarza, a później do swojego biura. Zamknął za nimi drzwi i nalał im whisky.
-Nie powinieneś tak głośno mówić o tym, szczególnie tu, w siedzibie Rady. Wszystkie nazwiska z tej listy należą właśnie do członków rady, bądź współpracowników wywiadu, służb specjalnych, straży cesarskiej… W każdym wszyscy byli zwolennikami cesarza.
-Co takiego sugerujesz? Wszystkie zmiany w radzie w ostatnich miesiącach były spowodowane przez morderstwa. Na tej liście były właśnie nazwiska ofiar. I również nazwiska prawdopodobnie przyszłych celów. Czy nie powinniście byli szukać zleceniodawcy?
-Marco…szukamy. Ale przez ten czas zidentyfikowaliśmy głównego zabójcę. To Vincent von Apart. W dokumentach była wzmianka o jego nazwisku. Nie miał kopii tego dokumentu, ale prawdopodobnie zna zleceniodawcę, gdyż nie namierzyliśmy żadnych podejrzanych przelewów. Czyli gotówka.
-Bzdury. Vincent działał zawsze pod patronatem cesarstwa. Nie raz współpracował z różnymi tajnymi służbami. Eliminuje prywatnie cele apolityczne, nigdy nie działał na szkodę  cesarstwu…
-Prawdopodobnie zlecenia składa mu ktoś wysoko postawiony i wiarygodny. Wątpię, żeby ktoś mało ważny miał pieniądze na te wszystkie zabójstwa…
-No to w czym problem?! Aresztuję go, przetrzymam, aż sprawa przycichnie i dorwiemy tego tajemniczego bogacza i już. –Zirytował się lekko Manimarco.
-Tak byśmy zrobili… i to zamierzamy. Tylko, że po śmierci radnej Arkadii Agrundem, von Aparta wezwano do Ainsburga. Zgubił lokalne siły straży, ale nasi nadal są na jego tropie. I tu pojawia się problem. Jego zleceniodawca wie, że mamy tą listę, i wie, że śledzimy Vinci. Więc postara się go wyeliminować. Przyczai się i zatrze za sobą ślady. Bo tylko Vincent zna jego tożsamość.
-Na co czekasz? Czemu twoi ludzie go nie złapią?
-Nie są na tyle blisko…spokojnie, on nie zginie od razu, bo będą chcieli sprawić, by wszyscy uwierzyli w to, że to on jest zamachowcem.
-Clemancie, pojadę do Ainsburga. Złapię go przed spotkaniem z jego zleceniodawcą, a potem zarzucimy na tamtego sieć. Każę obstawić granice miasta i prześwietlić tuzy będące tam w najbliższych dniach. Będę miał wsparcie wywiadu?
-Ale tylko rozpoznawcze. Chyba, że Alice przekona szefa.
Manimarco lekko się uśmiechnął.
-Pójdę do niej i wszystko załatwię. Masz kopię tych dokumentów?
-Tak, mam.. Proszę cię bardzo.-Wręczył mu dokument w teczce. –Tylko uważaj na siebie…
-No jasne, że tak. –Powiedział Marco i wyszedł.

Alice Kenbourne siedziała u siebie w gabinecie i spoglądała na chmury za oknem. Budynkiem zatrząsł grom. Usłyszała pukanie i dźwięk otwieranych drzwi. Odróciła się i lekko uśmiechnęła, gdy Marco wziął ją na ręce.
-Hm…cześć. –Pocałowała go lekko. –Pomyślałeś, co będzie, gdy ktoś tu wejdzie…na przykład mój szef?
-Zamknąłem drzwi, kochana. Niestety przyszedłem służbowo, a nie prywatnie. –Położył ją na kanapie od oknem gabinetu i usiadł obok. –Widzisz, jutro z rana pojadę do Ainsburga. Potrzebuję kogoś, kto mi załatwi wsparcie wywiadu, a ty jesteś jego sekretarzem generalnym…
-Jestem, ale to nic nie zmieni. Szef powiedział, że to wyłącznie nasza sprawa, a służby specjalne będą mogły brać udział jedynie w bezpośrednich operacjach w terenie. Przykro mi, nie dam rady go przekonać.
-Cholera. Trudno, i tak pojadę. Muszę się śpieszyć, bo nie wiem kiedy Vincent spotka się z przełożonym…
-Pojadę z tobą.
-Nie, masz tu obowiązki, a po za tym…
-Cicho, ty też masz obowiązki, ale jedziesz. Po za tym mojemu zastępcy ostatnio się nudzi. Wezmę jeszcze Clementa i zwolnię z obowiązków. To nie jest problem, a będę mogła utrzymywać kontakt z naszą siatką w Ainsburgu. Jutro rano na lotnisku?
-Ech, no zgoda...-Wziął ją lekko w ramiona. –Tylko nie mów nikomu zbędnemu. Im mniej osób wie, tym lepiej.

Burza szalała za oknem, a oni leżeli razem na kanapie na tyle późno, żeby móc niepostrzeżenie wrócić razem do domu.


Edit: P.S Jak ktoś by baardzo chciał, to go gdzieś wrzucę do opowiadania... x3 Tylko pod innym nazwiskiem, ma się rozumieć. xD

Ostatnio edytowany przez Source (2012-06-20 23:21)


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#4 2012-06-20 23:46

Madame Carotte
Weteran
Lokalizacja: Poznań
Data rejestracji: 2012-05-31
Liczba postów: 2,169
WWW

Odp: » Sousowe opowiadania.

Powiem Ci, że intrygujący jest ten Vincent. Steampunkowy bad boy :D

Offline

#5 2012-06-22 00:16

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

I ciąg dalszy proszę teraz. :D Mam nadzieję, że się spodoba. Tylko, że to oczywiście jeszcze nie koniec.^^



Ainsburg.
Dzień wcześniej.

Vincent szedł pieszo w stronę centrum miasta. Konia porzucił przed miastem, żeby dodatkowo zmylić ewentualną pogoń. Musiał teraz się udać na pocztę przy alei Sroc-Badger 11, skąd miał odebrać wytyczne co do spotkania. Miał coraz gorsze przeczucia. Odkąd  wyjechał z Goolstream nie potrafił być spokojny. Jego brat należał do sztabu służb specjalnych burmistrza. Mimo, że podlegał bezpośrednio właśnie jemu, to powinien dostać wytyczne od wywiadu, bądź cesarskich służb specjalnych. A nic takiego się nie wydarzyło…
Po za tym teraz nadal miał jakiś ogon. Ktoś, kto trzymał się za daleko, by go gonić, ale mimo wszystko był wciąż blisko, niemal czuł jego oddech na karku. Cały spięty von Apart wszedł do budynku poczty. Spojrzał na swój numer klucza i zaczął szukać skrzynki depozytowe numer 56. Po krótkim czasie i małej pomocy ekspedientki znalazł to czego szukał. Otworzył mosiężne drzwiczki kluczem i zabrał ze środka kopertę. Otworzył ją już na zewnątrz i przewertował treść:

    „Drogi Przyjacielu. Dobrze nam się współpracuje i oboje niesiemy z tego pokaźne korzyści. Mam dla ciebie premię i ważne, konkretne zadanie. Sądzę, że powinniśmy się spotkać jutro z samego rana u mojego innego przyjaciela, z którym dzielę urząd. Jak sądzę kojarzysz go dobrze. Twoje zadanie będzie z nim związane. Bezpośrednio. I liczę na ciebie. Do rychłego, twój Druh.”

Zmarszczył brwi. Takie zabójstwo, to poważne zadanie. Dziwił się, że zostanie ono zorganizowane w ten sposób. No ale jego to w końcu nie obchodziło. Dobrze wiedział, że rada jest skorumpowana. Nadal jednak dziwił go sposób działania władz. Nie wiedział, czemu to on, a nie służby specjalne, podlegające bezpośrednio cesarzowi odwalają brudną robotę. Cóż, przez lata w fachu nauczył się nie zadawać pytań. Ruszył do najbliższego hotelu.

Alice i Marco siedzieli w pokoju w kamienicy w śródmieściu, przerobionym na biuro i centrum operacyjne. Wszędzie walały się papiery i listy. Wtem do pokoju wpadł Clement.
-Mam coś! Widziano go jak odbierał przesyłkę z poczty. Nie wiem, gdzie się zatrzymał, ale podobno, jakiś chłopak widział, do jakiego hotelu wchodzi i za porządną sumkę zaniesie wiadomość.
Para siedząca blisko siebie na stercie poduszek spojrzała na siebie ponad filiżankami herbaty.
-To chyba będzie wszystko co mamy… -Rzekł z udawanym lekceważeniem Manimarco.
-Dokładnie. –Dorzuciła Alice. –Czemu by nie spróbować, kasy mamy dość.
-Taaak… dobra, Clement, zanieś mu to.- Rzekł chłopak i wręczył zziajanemu agentowi zapisany skrawek papieru. –Tylko się pośpiesz. Nie wiem, czy mamy czas choćby do dziś wieczór…
Kiedy tamten już wyszedł, dwójka siedząca na poduszkach przytuliła się i położyła zmęczona.
-Sądzisz, że zdążymy? –Wyszeptała dziewczyna.
-Mam nadzieję. Lepiej, żebyśmy zdążyli, bo nie policzą nadgodzin. –Mruknął i zaśmiał się cicho Lachanse..

Kelnerka obserwowała mężczyznę w płaszczu. Z tego co wiedział, zatrzymał się w hotelu dopiero dziś i przyjechał w interesach. Uważała, że jest całkiem seksowny z ciemnym zarostem, czarnymi oczami i potężnym ciałem. Już miała podejść i zapytać, czy gość życzy sobie… czegoś jeszcze, gdy nagle do stolika jegomościa podbiegł jakiś miejscowy dzieciak.
Nieznajomy wysłuchał go, odebrał coś od niego i wręczył mu parę monet. Po tym wstał, zostawił zapłatę na stoliku i ruszył do holu hotelu. Dziewczyna westchnęła, wzięła zapłatę i zaczęła sprzątać zastawę. Zapowiadała się samotna noc. Znowu.

Vincent szedł szybko do pokoju, czytając w drodze. Zapoznał się z treścią liściku, po czym zatrzymał i uderzył pięścią w mur.

„Drogi Vincencie. Miło znów do ciebie pisać, jednak nie mam zbyt wiele czasu na uprzejmości, gdyż grozi ci niebezpieczeństwo. Nie znam twoich pobudek, ani motywacji. Ale mogę ci zapewnić, że twój obecny pracodawca zamierza cię usunąć jako niewygodnego. Nie będę kłamać, jeśli zdążyłem z tą wiadomością, to pod żadnym pozorem nie spotykaj się ze swoim zleceniodawcą –to spotkanie mogłoby być twoim ostatnim. Zobacz się ze mną jutro o ósmej wieczorem w bibliotece miejskiej. Do zobaczenia.
                                                                                             Manimarco Lachanse”

Mężczyzna zatrzasnął drzwi pokoju. Wściekły zaczął wyjmować ekwipunek i ładować kusze, czyścić noże. Kiedy skończył, zaczął jeszcze raz. Potem przewrócił stolik nocny, stół, krzesła. Strzelił z kuszy w lampę. W końcu rzucił się na łóżko i znieruchomiał.


Ainsburg.
Wieczór, ok. godziny 19.30. Dzień dzisiejszy.

Czerwone promienie chylącego się ku zachodowi słońca oświetlały przechodniów oraz dwie postaci na kolistym placyku w śródmieściu. Jedną z nich była młoda dziewczyna o falujących włosach spiętych z tyłu w kuc, ubrana w krótką spódnicę, cienkie jedwabne spodnie, wysokie buty i rozpiętą skórzaną kurtkę. Obok niej stał chłopak z niemal równie długimi włosami, jednak mniej poskręcanymi i o wiele ciemniejszymi. Miał na sobie długi, elegancki karminowy płaszcz , czarne spodnie i miękkie, dopasowane buty. Manimarco spojrzał z roztargnieniem na zegarek, po czym na słońce i znów na zegarek. Odwrócił się do swojej towarzyszki.
-Spóźnia się, a to do niego niepodobne. Nie mamy czasy dłużej czekać, powinniśmy być pierwsi w bibliotece…
Alice przegryzła lekko wargę i postukała się niecierpliwie w ramię.
-Zróbmy tak, ty pójdziesz już do biblioteki, a ja wezmę z kwatery Clementa i dołączymy do was. –Powiedziała. –Pewnie zamarudził w mieszkaniu, zaraz po niego pobiegnę i podjedziemy do was karocą, dobrze?
-Dobrze, ale pośpiesz się. Nie chcę żeby ktoś go nam sprzątnął –Rzucił ruszając już do biblioteki.

Vincent obrócił się na plecy i rozmasował bolącą głowę. Próbował wstać, ale uniemożliwiała mu to ręka przykuta łańcuchem do nogi biurka. Gdzie on jest… A tak. Biblioteka. Ale co się stało, pamiętał tylko jak wszedł do holu…
Wokół panowała cisza. Pamiętał, że kiedy wchodził kręciło się tu parę osób, ale w tej chwili nie było nawet bibliotekarzy. Myślenie sprawiało, że aż czuł pulsujący ból z tyłu czaszki. Pociągnął zakutą ręką. Spróbował podnieść maral, do którego był przykuty, ale biurko było duże, dębowe i pełne papierów. Przesunął ręką wzdłuż paska od spodni. Nie miał przy sobie żadnej broni, nawet jednego noża czy kuszy. Szarpnął rozpaczliwie kajdanki, gdy nagle usłyszał szybkie kroki za sobą. Kiedy się odwrócił zobaczył znajomą szczupłą twarz. Marco pochylił się nad nim i jednym przekręceniem ostrza nożyka otworzył kajdanki.
-Vinc, szybko. Wyminąłem straże, ale wiedzą, że tu jestem. Nie mamy czasu…
Do sali wpadło sześciu mężczyzn uzbrojonych w rapiery i pistolety. Manimarco przewrócił Vincenta za biurko, o które rąbnęło parę kul. Wychylił się i dwoma rzutami noży zabił przeładowujących żołdaków. Ku nim biegło teraz czterech zbrojnych. Pierwszego z nich chłopak zabił szerokim cięciem przed chwilą otwartego noża sprężynowego. Drugi zaatakował z góry rapierem, ale jego cios został sparowany i biedak skończył z ostrzem w oku. Z drugiej strony dwaj pozostali mężczyźni rzucili się na rannego zabójcę. Mimo rozbitej głowy uniknął on cięcia i wybił broń pierwszemu przeciwnikowi. Jednak kolejny uderzył od tyłu i trafił go w łopatkę. Von Apart padł na ziemię, jednak nad nim zasyczał sztylet i trafił przymierzającego się do dobicia napastnika. Lachanse podniósł przyjaciela i ruszył ku tyłom biblioteki. Na korytarzu prowadzącego na zaplecza niemal zderzyli się z lekko zdyszaną Alice.
-Mamy problem, Clemanta zabrali agenci. Nie wiem, kto u nas zdradził, ale oni mają za zadanie pilnować, by nikt nie dotarł żywy do Vincenta. Z dokumentów jednak wynika, że działają z bezpośrednich rozkazów szefa… Oni już tu są. Powiadomiłam tutejszą centralę wywiadu, a oni ich. Byli chyba przed mną, ale weszli od frontu…
-Przebijemy się. Powiedz tylko, gdzie jest karoca.
-Czeka z tyłu. Cały front zajęła straż. Dostała cynk, że jest tu zabójca wraz ze wspólnikami. Prawdopodobnie ten szwadron agentów ma zadbać o to, żeby znaleźli trupy…-Powiedziała szybko dziewczyna. Słyszeli już głosy i kroki w holu za nimi. Marco pchnął osłabionego mężczyznę w stronę swojej ukochanej.
-Idź, zabierz go stąd. Od razu na lotnisko. Ja ich zatrzymam i dołączę. –Powiedział i zatrzasnął drzwi od zaplecza budynku. Odetchnął głęboko i odwrócił się powoli. Na korytarz wmaszerowało pięć postaci. Młody agent służb specjalnych wyjął płynnym ruchem dwa długie sztylety. Wrogowie rzucili się na niego. Walka trwała około trzydziestu sekund. Pierwszy oponent padł bez głowy, drugi został przybity do ściany szpadą drugiego, kolejnym dwóm poderżnięto gardła, a ostatni osunął się w kałużę krwi po paru ranach kłutych. Karminowa barwa płaszcza postaci wyłonionej z korytarza okazała się jak zwykle praktyczna. Biblioteka była przeczesywana przez straż. Znaleźli oni ciało jednego z dwóch konsuli rady –Franceska Burti. Nikt nie zauważył jak ktoś spuszcza się po rynnie i odbiega w głąb miasta.

Drugi konsul Hubert Badwell leciał prywatnym zeppelinem prosto do stolicy. Wiedział, że niedługo, po śmierci obecnej przewodniczącej rady zajmie jej miejsce. Nie wiedział jeszcze, że jego najlepiej wykorzystany zabójca leci z dwójką towarzyszy w tym samym kierunku. Nie wiedział o tym, że szef wywiadu musiał szybko wyjechać do swojej kwatery po za Celebrity, żeby uniknąć szwadronu egzekucyjnego cesarskich służb specjalnych. Ta niewiedza nie miała trwać długo. Jednak on był ubezpieczony. Razem z nim leciał honorowy gość. Clement Ruseax.


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#6 2012-06-22 12:55

Madame Carotte
Weteran
Lokalizacja: Poznań
Data rejestracji: 2012-05-31
Liczba postów: 2,169
WWW

Odp: » Sousowe opowiadania.

Zastanawiam się czy miejsce akcji jest prawdziwe czy fikcyjne. Coś mi te nazwy mówią, ale nie wiem co XD a poza tym to wciąga nieźle.

Offline

#7 2012-07-04 22:18

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Uwaga, nastąpiła przerwa techniczna w obecnym opowiadaniu. x3 Niedługo zostanie dodane zakończenie, to znaczy postaram się jutro wziąć w garść i napisać. x"3 Tymczasem dodam coś zupełnie w innym stylu.^^ Mam nadzieję, że odpowiadają wam furry. x3

Taksówka jechała trasą szybkiego ruchu przez miasto pogrążone w nocy. Był wprawdzie dopiero późny wieczór, ale mimo iż wiosna była w tym roku bardzo ciepła i słoneczna, mrok nadal zapadał szybko. Samochód zjechał z trasy w boczną uliczkę, na osiedle domków jednorodzinnych. Minął parę przecznic, po czym zatrzymał się przed bardzo niepozornym, nieco zaniedbanym starym domem. Był to budynek dwupiętrowy, z czego drugie piętro było niemal poddaszem. Obok stał dobudowany bezpośrednio garaż. Z auta wysiadły dwie postacie i ruszyły w stronę drzwi kuchennych z tyłu domku. Nieco wyższa z nich wyjęła klucze, otworzyła drzwi i zapaliła światło. Żarówka lampy z koronkowym żyrandolem oświetliła dwójką przybyszów. Oboje byli wilkami, a właściwie jeden wilczycą. Mieli na sobie prochowce i ogólnie dość proste i nieciekawe ubrania. Zdjęli płaszcze i położyli je na stole.
-Nikt z twojej rodziny nie będzie miał za złe, że się tu ukryjemy? -Zapytał wilk.
-To dom moich nieżyjących rodziców, należy do mnie, tylko ja mam klucze i tylko ja tu zaglądam. -Odpowiedziała mu tylko trochę wyższa od niego wilczyca.
-Wybacz...
-Merde, daj spokój, nic się nie stało. -Przerwała mu. -Nie ruszają mnie takie błahostki. Zjedzmy coś lepiej. -Rzekła i podważyła pazurem płytkę podłogi. Odłożyła ją na bok i wyjęła z otwory skrzynkę, która po otwarciu okazała się pełna jedzenia.
Po zjedzeniu posiłku złożonego z wysokokalorycznych ingrediencji dwójka wilków usiadła milcząc na kanapie w salonie. Wilk spojrzał na milczącą towarzyszkę.
-Masz tu jakąś broń, dokumenty, pieniądze? -Zapytał cicho.
-Niby skąd? To dom moich rodziców, a nie jakaś komórka operacyjna. Mam tu tylko pistolet w pokoju. -Odparła lekko poirytowana.
-Mówiłem, żebyśmy pojechali do mnie. Mam cały zestaw...na takie sytuacje.
-Jasne, założę się, że sprawdzili twój dom i mój własny apartament też. Dlatego tu przyjechaliśmy, pamiętasz?!
-Nie wyżywaj się na mnie. -Rzekł wilk wbijając wzrok w podłogę. -Nie tylko ty kogoś straciłaś w tym ataku...
Wilczyca otworzyła pysk by krzyknąć, ale zadrżała i zamknęła go powoli. Opuściła głowę i westchnęła.
-Przepraszam. Wiesz...to przez to, że tutaj się wychowywałam z bratem, a on... -Zacisnęła szczęki i potrząsnęła głową. -Jest późno, lepiej chodźmy spać. Jutro się zastanowimy, skąd wziąć broń i tak dalej...
Ruszyli oboje po schodach. Na górze On spróbował otworzyć pierwsze drzwi, ale powstrzymał go silny chwyt za ramię.
-Marco, nie. Nie te drzwi. To...to sypialnia moich rodziców. Nie wchodź tu nigdy. Nie chcę, żeby tam się cokolwiek zmieniło... -Przegryzła wargę. -Chodź, śpimy w moim pokoju. P-powinno tam być łóżko mojego brata.
Kiwnął tylko głową i ruszył za towarzyszką. Znał już bardzo długo Natalie. Poznali się jeszcze na treningach do służ specjalnych. Mimo, że zawsze byli wobec siebie...raczej oschli, to byli gotowi oddać za siebie życie. Traktowali się wraz z nią i jej bratem jak jedno rodzeństwo. Wszedł na nią do małego, przytulnego pokoju. Stały tu dwa wysokie łóżka, pomiędzy nimi stolik nocny, a z drugiej strony szafa i regały. Okno wychodziło na front, od ulicy.
Pościelili łóżka i zgasili światło. Marco nie mógł zasnąć. Prześladowało go uczucie bezsilności. Usłyszał w mroku ciche, ale dosłyszalne pociągnięcie nosem. Popatrzał na skąpany w mroku sufit, po czym wstał i usiadł na łóżku obok.
-Ech, słyszałem... Nie musisz się męczyć z byciem cicho... -Mruknął i spojrzał na sylwetkę odwróconą do niego plecami. -W porządku?
-Idź spać, bo się jutro będziesz żalić, że się nie wyspałeś. -Warknęła Natalie. -I jak ma niby być wszystko w porządku? Powiedz mi.
-A co miałem powiedzieć. Możesz nie chcieć mojej pomocy, jak chcesz. Ale znamy się na tyle długo, że martwię się o ciebie. -Odpowiedział z wyrzutem, którego pożałował od razu. Przełkną ślinę i miał wstać, ale poczuł mocny uścisk na łapie.
-Przepraszam... nie zostawiaj mnie teraz. Proszę. Ten pokój to dla mnie zbyt dużo po śmierci brata. -Powiedziała z bólem wilczyca.
Wilk westchnął przeciągle i wsunął się obok niej pod kołdrę, nadal trzymając ją za łapkę. Kiedy położyła ją sobie pod głowę i zamknęła oczy szepnął: -Nie szkodzi. Wiesz, że i tak się nie gniewam.

Marco zamrugał. Promienie słońca biły mu prosto w oczy. Natalie nadal spała naprzeciwko niego. Łapę miał wolną, bo śpiąc wilczyca puściła ją i przerzuciła się na poduszkę. Wilk uśmiechnął się lekko. Przez chwilę mógł przynajmniej zapomnieć o problemach. Wsunął łapkę w kasztanowe włosy wilczycy. "Jest piękna. Jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałeś.* -Mówił mu mózg. Chciał odsunąć rękę, ale wtedy ona otworzyła oczy. Pogładziła go po dłoni, rumieniąc się. Spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami i przytuliła się.
-Dlaczego..? -wyszeptała mu do ucha. -Zawsze byłam dla wszystkich wredna, dla ciebie też. Nie rozumiem, jak możesz w ogóle mnie traktować..tak dobrze... -Ścisnęła go mocniej. -Ja...no...dziękuję. -Mruknęła niepewnie.
-Przestań...wiesz, że mam tylko ciebie? Ty i Kayl byliście moją jedyną rodziną.
Podniósł ją na ręce i zaczął schodzić po schodach. Ona w białej bieliźnie kontrastującej z barwą futra, on w czarnych spodenkach, jak najbardziej pod kolor. Natalie zarumieniła się.
-Wiesz...nikt mnie nigdy nie nosił na rękach...
-Przestań, nie raz jak byłaś ranna chłopaki z oddziału cię nieśli...
-Ale nie w ten sposób. -Mruknęła całkiem czerwona na pyszczku. Po krótkiej dyskusji to wilczyca zaczęła robić śniadanie, a on naładował starą dubeltówkę. Zjedli w salonie, siedząc na kanapie i oporządzając wspólnie starą, zaniedbaną broń.
Po posiłku i pięknym wypolerowaniu strzelby Marco ubrał się w wczorajszy strój. Zszedł na dół, a jego towarzyszka spojrzała na niego dziwnie.
-Eee...dokąd idziesz? Nie lepiej się nie pokazywać na zewnątrz?
-Wiesz...pojadę...pojadę po coś do jedzenia. Mamy mało zapasów.
-No..no dobrze, tylko nie zrób nic głupiego...dobrze?
-Nic mi nie będzie nie martw się. -Powiedział szybko i wyszedł pośpiesznie. Usłyszał wołanie za sobą, ale szybko pobiegł na przystanek i złapał pierwszy lepszy autobus.

Wieczór. Drzwi kuchenne nie były zamknięte na klucz. Marco wszedł do środka. Położył dużą torbę na stole kuchennym i przeszedł do salonu. Natalie siedziała na kanapie. Popatrzyła na niego.
-Jak mogłeś?! -Warknęła. -Czy to nie ty mówiłaś, że musimy się trzymać razem?!
-Wiesz, że gdyby ktoś na mnie tam czekał, to przynajmniej tobie by się nic nie stało... Tak było bezpieczniej...
-Myślisz, że ja się zupełnie nie przejmuję. -Głos był przepełniony bólem. -Ty...ty też jesteś jedyną bliską dla mnie osobą.
-Bez tych rzeczy...nie dalibyśmy rady...
Wilczyca warknęła i wstała gwałtownie.
-Nie chcę twojej pomocy, słyszysz? Nie potrzebuję cię.
-Ale ja potrzebuję ciebie. -Powiedział cicho wilk. Na pyszczku Natalie pojawił się rumieniec. Spuściła łepek i wzięła go za łapę.
-Chodź spać. -Powiedziała stanowczo.
Noc była gorąca. Rozebrali się do naga, żeby nie brudzić za bardzo czystych jeszcze w miarę rzeczy. Położyli się razem, a ona przytuliła się do niego. Przed zaśnięciem usłyszała jeszcze ciche: "Przepraszam, Natalie." Zasnęła z delikatnym uśmiechem na wargach.

Wilczyca obudziła się. Leżała pod miękką kołdrą, a do pokoju wdzierało się światło poranka. Czuła się, jakby była jeszcze szczeniaczkiem. Było jej ciepło i wygodnie. Popatrzyła na leżącego tuż bardzo blisko niej kłębek czarnej sierści. Uśmiechnęła się nieśmiało i liznęła go lekko. Marco zamrugał i popatrzył na oblewający się rumieńcem pysk Natalie. Też ją polizał, ale ona chwyciła lekko jego język ząbkami i wsunęła mu swój do pyszczka. Całowali się przez parę minut mocno. Kiedy się lekko odsunęli złapała go za obie łapy i przycisnęła do poduszki na jego głową. Usiadła na nim, znów się uśmiechnęła, pokazując kły. Mruczała ciężko, liżąc go po piersi. Puściła jego łapy, a on przyciągnął ją do siebie i przewrócił ją na grzbiet. Znów mruknęła przeciągle, a potem wgryzła się w jego szyję i ścisnęła mocno jego sierść na plecach. Marco poczuł ja jej uścisk szczęk oraz łap ustępuje. Przesunął się na bok, położył łapkę na unoszącej się mocno w górę klatce piersiowej wilczycy i polizał ją w ucho.Tamta uśmiechnęła się i go pocałowała. Przytulili się mocno i zdrzemnęli.

Brzdęk szkła.

-Słyszałaś? -Zapytał cicho partnerkę wilk. Ona kiwnęła łbem i wyjęła z pod poduszki pistolet i odbezpieczyła go. -Na dole jest torba...tylko jej potrzebujemy. -Mruknął szeptem i wysunął się wraz z nią z pod kołdry. Podeszli powoli do schodów, a Natalie nagle wystrzeliła dwa razy. Na dole padła jakaś sylwetka.
-Idę pierwsza. -Powiedziała wilczyca i zbiegła po schodach. Na dole zastrzeliła jeszcze jednego intruza, a Marco wziął jego MP5. Nagle po drugiej stronie salonu otworzyły się z hukiem drzwi od garażu a z nich wybiegła czwórka uzbrojonych i zamaskowanych typów. Dwójka wilków padła pod ogniem z automatów za fotel. Marco wskazał jej drzwi od kuchni.
-Idź, będę cię osłaniał! -Zawołał przekrzykując hałas ognia i wychylił się nieco z za osłony i zastrzelił szybko jednego z przeciwników. Schował się od razu, ale wysuniętą bronią nadal strzelał w kierunku reszty oponentów. Wilczyca w tym czasie szybko podbiegła do kuchni. Dało się słychać parę strzałów i jęk. Marco zaklnął, jednak wtedy drzwi kuchni odskoczyły, a Natalie zastrzeliła z pistoletu z łatwością dwóch intruzów, a on wyeliminował ostatniego. Drzwi wejściowe zaskrzypiały. Para wilków otworzyła ostry ogień, dziurawiąc cienką deskę jak ser szwajcarski. Na koniec o framugę stuknął granat, by roznieść sekundę później całe wejście na strzępy. Wybiegli na zewnątrz. Przed domem stała czarny van z otwartymi drzwiami. Szybko zgarnęli auto i odjechali.

-Wiesz, że to twoja wina? -Zapytała Natalie, ubierając się z tyłu vana, kiedy jechali na lotnisko. -Musieli jechać za tobą wczoraj.
-Wszystko dobre, co się dobrze kończy. -Mruknął dość pogodnie Marco już ubrany w elegancki strój i z nowym paszportem i dowodem w kieszeni. Miał też przy sobie pistolet, parę noży i granat błyskowy w płaszczu.
-Yyy..słuchaj...nie masz tu innych rzeczy? -Zapytała się go partnerka. -Bo...ja nie chcę tego zakładać. -Obejrzał się przez ramie, bo stali na światłach. Wilczyca trzymała przed sobą czerwoną, seksowną sukienkę. Jej pyszczek przybrał podobną barwę. Często się rumieniła.
-Mam tylko to...nie przejmuj się, wyglądasz świetnie. -Powiedział jej, gdy niechętnie się ubrała. Pod podwiązkę włożyła rewolwer, a za dekold nóż motylkowy.

Wóz zatrzymał się przed wejściem do hali odlotów. Marco kupił za wywindowaną cenę bilet na najbliższy lot na filipiny, a stamtąd do Japonii, a następnie do północnego meksyku. Pierwszy z lotów mieli za pół godziny. Po przekupieniu celników i pokazaniu innym fałszywej legitymacji Interpolu spokojnie weszli na pokład samolotu.
-Dokąd polecimy z meksyku? -Zapytała wilczyca.
-Hmm...a gdzie byś chciała, moja droga? -Odpowiedział sennie wilk.
-Mrr...zobaczymy. -Odpowiedziała z uśmiechem i zapięła pasy do startu.
Samolot wzbił się w powietrze i zniknął w przestworzach.

Przepraszam za wszystkie ewentualne błędy, proszę zgłaszać, bądź w przypadku administracji poprawiać od razu.^^

Ostatnio edytowany przez Source (2012-07-05 11:09)


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#8 2012-07-05 20:49

Nalimba
Weteran
Lokalizacja: Rättvik Florencja Aleksandria
Data rejestracji: 2012-05-28
Liczba postów: 4,270

Odp: » Sousowe opowiadania.

Bardzo miło mi się czytało podczas podróży. Masz fantazję. xD


canstock13713877.jpg

Offline

#9 2012-07-05 20:51

Shup
[class=r][b]Motywator[/b][/class]
Lokalizacja: Mazowsze
Data rejestracji: 2012-01-11
Liczba postów: 6,233

Odp: » Sousowe opowiadania.

Dobrze opisana każda akcja, fakt Naliś ma rację..masz chłopie fantazje i dobrze  :ok:  bo to nie jest jakis nudny artykuł o panu Wieśku co wielką dynię wychodował, oby tak dalej i obyś miał wiele ciekawych fabuł. Owocnych opowiadań życzę. ^^

Offline

#10 2012-07-05 22:18

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Dzięki za miłe słowa.^^ Nareszcie wstawię  zakończenie poprzedniego opowiadania. x3 Miłego czytania:

Celebrity.
Dzień wyboru nowego przewodniczącego w trybie przyśpieszonym.

Przy terminalu przylotów panował duży ruch. Ludzie odbierali krewnych z daleka, podróżni śpieszyli do hotelów i w interesach. Trzy osoby trochę wyróżniające się z tłumu szybko minęły bramki i ruszyły do głównego wyjścia. Przy dyliżansach czekało na nich parę postaci z gotowym powozem. Jeden z nich, w płaszczu wysunął się na przód i podszedł do nich, jednak zwrócił się do młodszego z dwóch mężczyzny.
-Sir, zgodnie z poleceniem wysłano oddział na Hrabię Samuela Bucka, szefa wywiadu. Ustaliliśmy, że schronił się w rezydencji pod miastem.-Mówił szybko agent specjalny, kiedy wszyscy wsiadali do powozu. –Trzy godziny temu wylądował zeppelin Huberta Badwella. Jakie rozkazy?
Manimarco Lachanse spojrzał na niego znad otrzymanych właśnie raportów.
-Sprawdźcie wszystkie posiadłości Badwella. Musimy znaleźć Clementa. I otoczcie budynek Kancelariatu. Przerwiemy wybór nowego przewodniczącego i aresztujemy Badwella… -Skrzywił się lekko i zwrócił do Alice.
-Moja droga, ty zajmij się swoim niedzisiejszym szefem, a ja wezmę pana konsula. Może uda mi się zdobyć bezpośredni rozkaz cesarza. Jedziemy do pałacu.

Drugi konsul, a w zamierzeniu niedługo Przewodniczący, Hubert Badwell szykował się do wyboru i gali po nim. Znajdował się w obszernym gotyckim domu nieopodal centrum miasta. Nikt nie wiedział, że należy do niego. Według dokumentów i mniemania sąsiadów mieszkała tu stara, mało towarzyska rodzina półszlachecka. O odpowiedniej godzinie pod budynek miał przyjechać nowy, nieoznakowany luksusowy dyliżans i zawieźć go na uroczystość. Miał dobry humor. „Vincent leży martwy, albo siedzi w celi wiele kilometrów stąd. Clement został wysłany do Hrabi Bucka, a on już zadba, by nikt go więcej nie widział. Teraz tylko zająć nowe stanowisko…a dalej już z górki.” –Rozmyślał. Krawiec dokonywał ostatnich poprawek na jego stroju. Ten dzień miał być idealny. Nic już nie może go zepsuć. Miał tylko nadzieję, że uda mu się połączyć po wyborze wywiad i służby specjalne, tak, żeby stary dobry Sam mógł zarządzać obiema tak, jak przyszły przewodniczący mu nakaże. Hrabia zawiązał krwaw i zapiął surdut. Lekko poprawił bokobrody grzebykiem i wyszedł z pokoju, uśmiechając się okrutnie.

Hrabia Samuel Buck wyszedł na podwórze przed wejściem do swojego obszernego, wiejskiego dworku. Właśnie na podjazd wjechał ciemny powóz, z którego wywleczono postać z kapturem na głowie. Hrabia wiedział już, co ma z nim uczynić i od razu zakomenderował, żeby zamknąć więźnia w dawno już nieużywanej celi w piwnicy.
Poluzował muszkę. Wiedział bardzo dobrze, że tu również nie jest bezpieczny. Podszedł do swojego najbardziej zaufanego człowieka –Norberta Vacuum, odprawiającego właśnie ludzi konsula, którzy przywieźli więźnia.
-Rozstaw straże przy granicach posiadłości, przy wszystkich wejściach i patrole na korytarzach i alejkach ogrodu. Nikt nie może się to prześlizgnąć.
-Tak jest, sire. Czy mam dać panu ochroniarza? –zapytał.
-Wolne żarty. Bez przesady nie jestem jeszcze aż tak stary. Wracaj teraz do obowiązków. –Powiedział Samuel Buck i ruszył śladem więźnia do pałacyku.
W stolicy cesarstwa od paru godzin było ciemno. Mimo późnej pory niewiele osób miało dziś po prostu spać...
Przymałym budynku kancelariatu cesarskiego cesarskiego panował ruch, tłok i harmider. Wokół budynku tłoczyły się powozy tuz przybyłych na wybór przewodniczącego rady. Mimo, że każdy z lepiej zorientowanych w obecnej sytuacji politycznej już znał wynik, to na korytarzach i przed głównym wejściem słychać było gorące dyskusje na  temat możliwych wyników głosowania reszty rady. Złocony, elegancki powóz podjechał pod eskortą do schodów. Maruderzy zostali rozpędzeni przez ochronę, a z pojazdu wysiadł dobrze zbudowany mężczyzna z kozią bródką. Odpowiedział na pozdrowienia paru znajomych z wyższych kręgów i całkiem zignorował powitania tych z niższych. To był jego dzień. Dziś zostanie przewodniczącym. Dość dzielenia urzędu z drugim konsulem, czas pokazać tym wszystkim żałosnym typkom, kto będzie tak naprawdę rządził cesarstwem…

Po budynku przemykały cienie. Nie widać była światła latarni patroli w terenie. Szef zmiany strażników –Buck Kirsham mocno się denerwował. Żaden z patroli rozstawionych na zewnątrz nie meldował się już od godziny. Nikt nie poszedł sprawdzić co się stało. Zestresowany mężczyzna postanowił wziąć najbliższy patrol jako eskortę iść Vacuuma, żeby złożyć niepokojący raport. Skręcił w korytarz, a później w następny i nagle jęknął i zakrył usta. Na ścianach i podłodze było mnóstwo krwi a wszyscy strażnicy nie żyli. Większość była zabita w dość wymyślny sposób. Kirsham zwymiotował –gość, którego znał nie miał obu rąk i głowy. Nagle usłyszał szmer w ciemności. Zaczął biec szaleńczo przed siebie. Poczuł potężne uderzenie ostrej stali w kark i padł na ziemię martwy .W mroku Alice kiwnęła głową. Najwidoczniej nie wyszła z wprawy w rzucaniu orionami. Ruszyła dalej przez kolejne sale i pokoje. Następny patrol. Dziewczyna po prostu wlazła za jakiś gobelin. „Ci musieli natknąć się na trupy…” –pomyślała, gdy usłyszała nerwowe głosy obok siebie. Gdy ją minęli wypełzła i rzucił się na nich od tyłu. Walczyła bardzo długim sztyletem o falowanym i lekko zakrzywionym ostrzu. Strażników była tylko szóstka. Pierwsi dwa padli, zanim zdążyli się obrócić. Następny stracił głowę, a kolejny zachłysnął się tylko krwią. Zostało dwóch. Jeden z nich zamachnął się szpadą, ale cios został sparowany, a przeciwnik przebity na wysokości żołądka. Ostatni nieszczęśnik zaczął się cofać, ale szybko dosięgło go pchnięcie w krtań.
Szła teraz prostym korytarzem. Ostatnie przejście w bok i główna sypialnia już przed nią. Jednak z za zakrętu wyłoniła się sylwetka w czarnym płaszczu.
-Myślałeś, że to będzie takie proste? –Zapytał Norbert Vacuum i odrzucił płaszcz, wyjmując rapier. Przyjrzał się wrogowi. –Madame wybaczy, chciałem powiedzieć „Myślałaś”. –Rzekł szarmancko. –Jednak to nie zmienia tego, że nie dostaniesz się do Hrabiego Bucka.
-Tak sądzisz. –Zapytała Alice. –Myślisz, że msz jakieś szanse z jednym najlepszych agentów wywiadu? Ty, zwykły najemnik albo strażnik?
-Nie myśl, że Hrabia zatrudniłby mnie, gdyby wątpił w moje umiejętności… -Mężczyzna rzucił się do ataku.
Samuela Bucka obudził hałas przed sypialnią i głuchy jęk. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wpadł Norbert, przeszedł parę kroków…po czym padł na posadzkę z plecami całymi w krwi.  Hrabia zaczął w panice gramolić i cofać się do tyłu na łóżku, ale z wejścia cień wpełzł do pokoju i wskoczył niczym kot na łóżko. Szef wywiadu spojrzał w oczy swojej byłej współpracowniczki i poczuł jak ostrze przeszywa jego mostek. Zabulgotał i osunął się na poduszki. Dziewczyna zerwała mu z szyi klucz na rzemyku i pobiegła do piwnicy. Tam otworzyła drzwi pojedynczej celi. W środku siedział samotnie Clement. Alice pociągnęła zaskoczonego młodzieńca na nogi.
-Chodźmy, nie powinniśmy tu dłużej zostawać. –Rzuciła krótko, po czym uścisnęła go.

Badwell pociągnął ostatni raz z cygara, po czym zgasił je o dno popielniczki. Pożegnał się krótko z jeszcze raz gratulującymi mu magnatami. W towarzystwie swojego sekretarza i paru zwolennikó wyszedł z palarni i ruszył korytarzem.
Manimarco naładował swoją smukłą kuszę pistoletową. Podszedł do niego jego przyjaciel, były adiutant, a teraz wysoki szczeblem oficer służ specjalnych Reth Carmendet.
-Schody obstawione? –Zapytał go Marco.
-Och, oczywiście. Wszyscy zajęli pozycje, czekamy na rozkazy.
-W takim razie wchodzimy. –Rzucił dowodzący akcją chłopak, jak zwykle ubrany w karminowy płaszcz. Z obu końców korytarza, którym szedł Samuel Badwell wyszli agenci z kuszami. Mężczyzna i jego towarzysze zatrzymali się całkiem zaskoczeni.
-Rzućcie broń. –Zawołał Rety do ochroniarzy sięgających po pistolety. –Nie sądzę, żebyście zdążyli wyjąc przed śmiercią.
Lachanse wysunął się na przód swobodnym krokiem i zwrócił się do świeżo upieczonego Przewodniczącego:
-Hubercie Badwell, jesteś oskarżony o wielokrotne zlecenie zabójstwa, próbę zabójstwa, zdradę stabu i próbę dokonania zamachu stanu z wykorzystaniem osób trzecich. Jesteś aresztowany i odwołany ze swoich funkcji do zakończenia procesu.
Twarz mężczyzny wykrzywił grymas złości.
-Słucham? Jestem pańskim przełożonym z racji mojego urzędu! Mam wyższe uprawnienia, od tego kto podpisał akt aresztowania!
-Czyżby?- Wyjął z kieszeni złożony dokument. –Tu widnieje podpis jego Cesarskiej mości Adelaine I.
Przewodniczący zbladł.
-Ale…ale co z dowodami?!
Marco pstryknął, a z za agentów wyłonił się Vincent.
-Tu mam dowody. –Powiedział złośliwie agent i rzucił się gwałtownie w bok.
-Powinieneś być martwy! –Krzyknął Badwell i wystrzelił z pistoletu kieszonkowego do zabójcy. Kula trafiła w pierś Manimarco, który padł krwawiąc na posadzkę.
-Ognia! –Zawołał Rety i bełty przeszyły Huberta i jego towarzyszy. Lachanse spojrzał jeszcze w gasnące oczy Badwella, po czym stracił przytomność.

EPILOG. Zatoka księżycowa. Tydzień później.

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i do środka wkroczył Clement, niosąc butelkę wina.. Sypialnię zalewały promienie słońca, docierające przez wielkie okna, wychodzące na morze.
-Ha ha, wiedziałem, że dostaniesz Eau de Fleure, jeżeli powiesz, że to dla nas! –Powiedział Manimarco z wielkiego łoża cicho, by nie budzić Alice, śpiącej mu na zabandażowanej piersi.
-Nie tylko urlop, ale też przywileje, pff. –Przyjął od przyjaciela kieliszek pełen ciemnego płynu.
-Czy ciebie nie boli, gdy ona tak śpi na twojej ranie? –Zapytał rannego młodzieniec.
-Boli. –Skrzywił się lekko, nadal uśmiechając.
-skoro boli, to czemu nie powiesz? –Alice otworzyła oczy, ziewnęła i pocałowała ukochanego. Również przyjęła kieliszek wina i raczyła się długim łykiem.
-Hej, może dostaniesz awans, jak wrócimy? –Zapytał żartobliwie dziewczynę Marco i objął ją ręką trzymającą wino.
-Nie sądzę, żebym miał  na to ochotę…-Zaśmiała się. –Wolę zamiast tego jeszcze trochę wolnego.
-Ja też. –chłopak pocałował ją w czoło.
-Wysłałeś kogoś za Vinventem? –Zapytał się go Clement.
-Niee…-zapytany dopił wino. –On sobie poradzi…jak zwykle, a potem i tak będę musiał kogoś wysłać, żeby mu zdejmował ogon lokalnych władz. Czyli jak zawsze.
Statki płynęły spokojnie przez zatokę a mewy skrzeczały. Nikt nie pamiętał całkiem niedawnego pożaru okrętu, który miał miejsce nieopodal.

Proszę wytykać ewentualne błędy, Word mógł szwankować.^^


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#11 2012-07-05 22:36

Nalimba
Weteran
Lokalizacja: Rättvik Florencja Aleksandria
Data rejestracji: 2012-05-28
Liczba postów: 4,270

Odp: » Sousowe opowiadania.

Stary, masz talent do tworzenia fabuły, serio. :D A ta Alice... masz jej adres? xD


canstock13713877.jpg

Offline

#12 2012-10-14 17:31

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Nie mam. Takie coś dziś napisane:

Pewien stary człowiek jechał do pracy.
W jego mieście panowały upały.

W jego kraju pracowali wszyscy.
Każdy musiał za coś kupić chleb.

Obmywał w szpitalu zwłoki i przewoził je do kostnicy.
Dziś były to zwłoki młodego żołnierza.

Przeszukał jego kieszenie.
Znalazł w nich trzy miedziane monety i kartkę.

Za drobne może kupić sobie bułkę i bób na obiad.
Na kartce było zapisane imię i numer:

Maria Slapovicovska
312-765-98

Stary człowiek chciał złożyć kondolencje.
Bomby jednak nie były łaskawe dla linii telefonicznych.

Nie wiedział kim był żołnierz.
Pytał więc na mieście o Marię Slapovicovską.

Do szóstej po południu pomagał za grosze w szpitalu.
A potem chodził po mieście.

Wsiadał bez biletu na tyły tramwajów.
I pytał ludzi, czy nie znają młodego żołnierza i Marii Slapivicovskiej.

O zmroku wracał do domu i gotował fasolę, brukiew oraz cieczewicę.
Potem jadł je razem z kupionym na targu chlebem.

Stary człowiek postanowił pójść na pogrzeb żołnierza.
I może znaleźć tam Marię Slapivicovską.

Na uroczystości nie padało.
Słonce było w zenicie, a na cmentarzu panował skwar.

Stary człowiek zauważył samotną kobietę ubraną w czerń.
Podszedł i zapytał, czy ma przyjemność z Marią Slapivicovską.

Młoda kobieta zdziwiła się mocno.
Nie znała postarzałego, zasuszonego mężczyzny o zdrowym uśmiechu.

Odpowiedziała nieznajomemu, że Maria Slapivicovska to jej siostra.
Zginęła parę dni temu w nalocie bombowym.

Stary człowiek wyraził kondolencje.
Oddał dziewczynie kartkę i drobniaki, których nie wydał.

Ona podziękowała mu i zwróciła pieniądze.
A na kartce zapisała mu adres swój i męża.

Stary człowiek przyrzekł, że przyjdzie na kolację.
Schował ostrożnie papier i pieniądze do kieszonki starej, wytartejkoszuli.

Pożegnał się grzecznie.
I ruszył do domu, rozmyślając, ile bobu można kupić za miedziaki.

Czy nie zabije go może jutro bomba lub wystrzał z moździerza.
I czy będzie miał okazję zjeść tą kolację z rodziną narzeczonej jego wnuczka.


Enjoy. Fakt, że ciężko to nazwać opowiadaniem, ale cóż.


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#13 2013-03-03 01:57

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Nal coś tam pisał, że chcę opka z Alice. Cóż, łap:



   Zmierzch zapadał powoli nad posiadłością położoną na wyłaniającym się z okolicznych lasów wzgórzu. Niebo przybierało już charakterystyczny kolor dobrze utlenionej krwi. Ostatnie promienie zachodzącego słońca zaglądały w okna Sali balowej neogotyckiego zamczyska. Rozległe i eleganckie pomieszczenie wypełniał gwar rozmów, wybuchy sztucznego, wymuszonego śmiechu i cicha gra kwartetu smyczkowego. Las, wzgórze i zamek były położone na skraju małego księstwa Cardavii. Dzięki protektoratowi Cesarstwa to małe państwo mogło się cię cieszyć stronieniem od konfliktów, aczkolwiek jednocześnie stało się miejscem większości kongresów i konferencji dyplomatycznych. Tego typu spotkanie odbywało się właśnie w pokrywającym się mrokiem majątku. Znudzona Alice siedziała samotnie przy jednym ze stolików. Znudzona, powoli sączyła szampana z kieliszka. Gdy się jest zastępcą szefa wywiadu prawdopodobnie jest się zmuszonym od czasu do czasu chodzić na takie uroczystości. W tym przypadku „takie” znaczy: nudne, patetyczne i z multum upadlających życie konwenansów.
-Znając tych dyplomatów to wszystko potrwa najpewniej do północy… –Mruknęła do kieliszka. –I oczywiście trzeba się będzie do końca uśmiechać jak po wypaleniu paru uncji haszyszu za dużo, oraz wznosić te wszystkie idiotyczne toasty.
„A w takim tempie ich wznoszenia połowa osób tutaj będzie pijana jeszcze przed dziesiątą.”
Dodała już w myślach, gdyż w szybkim tempie zbliżał się do niej wyraźnie podenerwowany ambasador cesarski. Podniósł ją bez wyjaśnień za ramię i pociągnął za sobą, wyprowadzając z sali.
-Emm… Nie żebym miała za złe wyciągnięcie mniej z tej piekielnej Sali, ale gdzie właściwie… -zaczęła, jednak w tym momencie skręcili w boczny korytarz, po czym  weszli do niedużego pokoju.
Alicja rozejrzał się dookoła.
Otaczali ją pozostali przedstawiciele cesarstwa na delegacji. Na długim stole po środku leżały ciała pokojówki i jakiegoś obcokrajowego dżentelmena.
Młoda zastępczyni szefa wywiadu wiedziała co robić w takich sytuacjach!
-To nie problem, należy tylko zachować spokój i trzeźwy umysł. Potrzebujemy sznura i czegoś ciężkiego. Korytarz kończy się oknem wychodzącym na fosę, łatwo się będzie tam pozbyć ciał.
Ktoś odchrząknął. Do dziewczyny podszedł chyba jeszcze bardziej zdenerwowany niż przed chwilą minister spraw zagranicznych.
-Mamy tu zabitego przedstawiciela innego państwa. A to jest zjazd pokojowy, na nich wywiad i siły specjalne Jej Cesarskiej Mości nie przeprowadzają skrytobójstw!
-Ależ przeprowadzają. –Wzruszyła ramionami. –Po prostu robimy to na tyle profesjonalnie, że jeszcze nikt się nie zorientował.
-To nie ma znaczenia. –Odezwał się ambasador. –Lekarz nie znalazł żadnych śladów przemocy czy trucizny. My zorganizowaliśmy spotkanie i bal, więc to na nas spadnie cała krytyka i odpowiedzialność.
Agentka zastanowiła się przez krótką chwilę.
-Niech wszyscy wracają do swoich pokoi. –W jej pewnym głosie zabrzmiała harda i władcza nuta. –Niech nikt nie wychodzi i nie spotyka się z obcymi.
Po tych słowach wyszła szybko z pokoju i ruszyła przed siebie. Szła powoli na dziedziniec, rozmyślając. W budynku słychać było cichnące w jego zakamarkach podniesione głosy. Na zewnątrz, na wysypanym żwirem i otoczonym ze wszystkich stron murami budynków placyku stały powozy delegatów. Alice odnalazła ten należący do martwego ambasadora Djelmu. Był to pustynny kraj, z którym Cesarstwo łączyło ważne porozumienie handlowe. Tylko tam występował gaz używany do balonów zeppelinów. Powóz był dość. Prosty. W środku było duszno –nie było w nim wentylacji, a okna nie uchylały się. Po całkowitym przetrząśnięciu okazało się, że w środku nie ma żadnych śladów.

Księżyc w pełni jasno oświetlał blanki i baszty zamku pogrążonego w niespokojnym śnie.

Rano Alice obudził gwałtownie służący. Jak się okazała po chwili wyjaśnień zastępcę ambasadora Djelmu znaleziono w takim samym stanie co jego przełożonego, a ministra spraw zagranicznych Cesarstwa zasztyletowanego w jego własnym łóżku.

Większość przedstawicieli obcych państw zebrała się i czekała na wyjaśnienia w tej samej Sali, w której jeszcze wczorajszej nocy bawili się w najlepsze.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a do środka weszła sprężystym krokiem agentka wywiadu w towarzystwie ambasadora oraz dwóch strażników wlekących za sobą młodego mężczyznę. Wśród delegatów podniósł się gwar, który został po chwili przekrzyczany przez posła z potężnego królestwa Ardenii.
-Czy ten młody człowiek to domniemany zamachowiec? –Zapytał głośno, wstając. –Jak sądzę może nam wyjaśnić kim jest i co tutaj w ogóle robi, lub przyznać się do winy.
-Niestety obawiam się, że odgryzł sobie język podczas pojmania. –Alice przerwało lekceważące i obraźliwe parsknięcie posła. Wśród pozostałych zaszemrało. Dziewczyna uśmiechnęła się jednak lekko i kontynuowała.
-Jednakże niech panowie i damy się nie martwią i nie podejrzewają, że za tymi incydentami mogą stać jakieś… mroczne moce, lub ha ha, niezgoda między moją ojczyzną a Djelmem. Jesteśmy całkowicie pewnie, że ten młodzieniec jest agentem opłaconym prze jakiegoś wpływowego i potężnego pracodawcę.
Poseł Ardenii zbladł lekko i usiadł po cichu.
-…co z pewnością potwierdzi się ze wszystkimi szczegółami i nazwiskami po przesłuchaniu tego człowieka przez służby specjalne. Już teraz wiem na pewno, że jego ofiary zostały zabite po cichu tym samym drogocennym gazem, który importujemy z Djelmu.
-Jak w takim razie otruto kogoś na balu bez żadnych śladów? –Zapytał któryś dyplomata.
-Reprezentanci byli już martwi dawno. Zostali zabici najprawdopodobniej w powozie. Po przyjeździe ich ciała zostały przeniesione do zimnego miejsca, by spowolnić proces rozkładu. Do piwnic. To tam najpewniej zauważyła ich pokojówka i stała się kolejną ofiarą. Na balu zaś byli przebrani i ucharakteryzowani aktorzy. Nadal ich poszukujemy. Śledztwo trwa, że tak powiem. A jego skutki… cóż, jak sądzę mogą się okazać poważne…
Dziewczyna z zadowoleniem obserwowała kropelki potu na czole przedstawiciela Ardenii. Uznawszy, że to już wszystko opuściła się i udała się prosto na dziedziniec. Czekał tam na nią gotowy do drogi powóz do stolicy, a niej być może przygotowania do wojny. Z dziwnych jednak powodów jej serce wypełniała głęboka satysfakcja. W końcu wojna oznacza choć chwilowy brak kongresów dyplomatycznych.


Opowiadanie na język polski, miało być detektywistyczne... Jeszcze nie zdążyłem go przedstawić, więc może sami wystawicie mi ocenę w skali szkolnej?


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#14 2013-05-05 21:18

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Tak sobie myślę, że może zacznę do opowiadań w losowych miejscach wstawiać ostre bluzgi. Wtedy chociaż JAKIŚ mod albo admin ZWRÓCI UWAGĘ NA MOJE PRACE I MOŻE JE NAWET SKOMENTUJE.


...



Myślałem o napisaniu jakiejś krwawej serii o wilkołakach z uniwersum TESa, ale chyba mi się nie chce.


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#15 2013-06-04 21:06

Sambirani
Optymistyczna optymistka
Data rejestracji: 2009-09-08
Liczba postów: 3,299

Odp: » Sousowe opowiadania.

Mod albo admin.. A ja mogę?
Dziwię się, że wcześniej tu nie zajrzałam.. Musiałam jakoś przeoczyć ten wątek czego teraz żałuję. Mam nadzieję, że nie zniechęciłeś się całkowicie do pisania bo z chęcią przeczytałabym coś jeszcze twojego autorstwa.
Masz ładny, przejrzysty styl, który naprawdę miło się czyta. Dobre opisy miejsc, zachowań.. no i nutka grozy >D Szczerze mówiąc nigdy nie przepadałam za tego typu opowiadaniami. Przeczytałam jednak wszystko co tu wstawiłeś i jestem pod wrażeniem. : 3
Jeśli zmotywujesz się i coś napiszesz, przeczytam : D


wężowa mama

XkTwZ8S.png

Offline

#16 2013-06-04 21:16

Source
[center][img]http://img62.imageshack.us/img62/9482
Lokalizacja: Warszawa/Łódź
Data rejestracji: 2012-02-26
Liczba postów: 1,943

Odp: » Sousowe opowiadania.

Awww, dzięki. :'3 inuhugshippoplz.gif?3 Miło jest wiedzieć, że ktoś to jednak czasem czyta. c: A napisać może napiszę, ale na pewno nie w tej najbliższej przyszłości.


thinbannerrhea.png     tU4DV     NyQD0
thinbannerbuwaro.png     hQrhb     TJYJc
thinbannerkieri.png     c5P7h

Offline

#17 2013-06-04 21:42

Maru
[center][img]http://skroc.pl/db628[/img][/center]
Data rejestracji: 2012-03-10
Liczba postów: 5,190

Odp: » Sousowe opowiadania.

Ja też czytałem tylko na dA. Na przykład te opowiadanie z liskami.


rainbow-mplz.gif?1rainbow-aplz.gif?1rainbow-rplz.gif?1rainbow-uplz.gif?1

Offline

Zalogowani użytkownicy przeglądający ten wątek: 0, goście: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB
Modified by Visman