Taka, powalony silnym uderzeniem, leżał nieruchomo, rozpłaszczony na skąpo odzianym w roślinność podłożu. Z głębokich ran, paskudnie przecinających oko, obficie spływał na ziemię strumień szkarłatnej posoki. Krew błyszczała mocno w oślepiających promieniach niestrudzenie wspinającego się na coraz to wyższe partie nieba słońca. Wszystkie lwy i lwice, śledzące dotąd widowisko, zamarły w bezruchu, trawione okrutnym strachem i ciekawością. Czyżby młody książę nie przeżył? Jak zareagują rodzice na ten nieszczęśliwy wypadek? Czy Mufasę czekają jakieś konsekwencje? W ich łbach rozpętał się na dobre huragan myśli i pytań, pozostających na razie bez odpowiedzi. Nikt jednak nie ważył się zejść na dół, by sprawdzić, co dzieje się z Taką. Wszyscy w skupieniu czekali na reakcję pary królewskiej.
Uru pierwsza wyswobodziła się ze stanu drętwoty. Pełna wewnętrznej i zewnętrznej trwogi królowa, wbrew wszystkiemu i wszystkim, zeskoczyła ze skał i w szaleńczym pędzie pognała do swego rannego dziecka. Chwilę później dołączył do niej wciąż oszołomiony partner. Rodzice, widząc przykry stan syna, z trudem powstrzymywali potok łez.
Javelessi – władca sąsiedniego stada, który przybył na widowisko wraz ze swoją wybranką i czterema córkami (wśród których znajdowała się również Sarabi), spojrzał ponuro na rozgrywającą się na dole, chwytającą za serce scenę. Było mu żal rodziny królewskiej, a w szczególności Uru. W głębi swego serca był pewien, że lwica cierpi z całej trójki najbardziej. Miłość jest piękna, ale niekiedy bywa też iście wyrafinowanym rodzajem tortury. Szczególnie dla matki. Lew powoli przeniósł swój wzrok na oblicza zgromadzonych. Na ich pyskach zamiennie przeplatały się ciekawość, smutek i przerażenie. Żadne z lwów jednak nie kwapiło się do udzielenia jakiejkolwiek pomocy poszkodowanym. Monarcha prychnął ze wzgardą. Jakież to typowe w tych czasach.
-Naanda – zwrócił się szeptem do jednej ze swoich córek – Sprowadź tu prędko Rafikiego.
Najmłodszej z sióstr nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skinęła ojcu łbem, po czym w pośpiechu podnosząc się z miejsca, pomknęła niczym wypuszczona z łuku strzała wprost w kierunku dumnie wznoszącego się w oddali baobabu.
- Miejmy nadzieję, iż nie jest za późno. – wymamrotał cicho Javelessi, spoglądając ponownie w stronę młodego Taki.
- Synku… – wyszeptała ze łzami w oczach brązowa lwica, czubkiem nosa delikatnie dotykając skroni młodego samca.- Odezwij się.
Król wiernie stał przy boku swojej partnerki i z widoczną w oczach zgrozą lustrował zmasakrowane oblicze syna. Mimo pozostawienia po sobie pokaźnych ran, Ahadi z ulgą stwierdził, iż cios nie był śmiertelny. W lwie jednak zrodziła się ponura obawa, że uderzenie mogło doprowadzić do uszkodzenia wzroku, a w najgorszym przypadku, nawet do jego utraty.
- Taka, słyszysz mnie? – spytał z troską lew, pochylając swój kształtny łeb ku synowi.
Jedyną odpowiedzią na jego pytanie był cichy szloch Uru.
Nikt z obecnych nie zwracał uwagi na skrytą w cieniu skał skuloną postać. Przygnębiony Mufasa z żałością spoglądał na nieruchome ciało brata i sylwetki swoich zmartwionych rodziców. Nie miał śmiałości, by do nich podejść. Żal ściskał go za serce na sam ich widok. Poza tym, młody samiec był sparaliżowany lękiem o życie Taki. Czyżbym go nieumyślnie zabił? Na tę myśl mimowolnie z oczu pociekły mu grube krople łez. Rudogrzywy chciał krzyknąć, ale z jego pyska wydobył się tylko pełen boleści jęk.
- To wszystko moja wina! – łkał cicho. Z dręczącej go bezsilności uderzył swym potężnym łbem w pobliską skałę. Najchętniej chciałby zapaść się pod ziemię.
- Mufasa? – Niespodziewanie usłyszał za sobą aksamitny, ale nieco wystraszony głos.
Natychmiast obrócił swe zroszone łzami oblicze. Za nim stała młoda, ciemnobeżowa lwica, spoglądająca na niego niepewnym wzrokiem. Ulżyło mu na jej widok.
- Och, Sarabi… – jęknął, a ta przytuliła go w odpowiedzi. Ten gest nieco uspokoił samca.
- Ja… Ja nie chciałem tego…- zaczął. – To był wypadek.
- Wierzę ci. – odparła łagodnie, zachęcając go lekkim uśmiechem do dalszego mówienia. Sądziła, że to pozwoli Mufasie zejść nieco z emocji.
-Sprowokował mnie. –przyznał w końcu lew – Cały czas droczył się ze mną. Starałem się to ignorować, bo domyśliłem się, że to jego taktyka, ale kiedy wspomniał o tobie, Sarabi… O tym, że zostaniesz jego królową i będziecie mieli młode, ja nie wytrzymałem. Myśl o tym, że mogłabyś zostać partnerką kogoś innego jest nieznośna. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię stracił. – Tu spojrzał jej głęboko w oczy. –A to wszystko dlatego, Sarabi, że cię kocham.
Część III
Lwy i lwice ze stada Lwiej Ziemi zajmowały miejsca na niewysokich, oblanych cieniem pobliskich drzew skałach, otaczających prowizoryczną, kolistą arenę, na której już od jakiegoś czasu ścierali się zawzięcie dwaj przeciwnicy. Lwi widzowie przyglądali się zmaganiom braci z rosnącym w oczach zainteresowaniem. Na pyskach poszczególnych osobników malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Oni od samego początku byli pewni szybkiej wygranej Mufasy, który bez dwóch zdań przewyższał Takę (ale i inne młode lwy) siłą fizyczną, jak i precyzją zadawania ciosów. Tymczasem ich zdumienie osiągnęło zenitu, widząc jak rudogrzywy męczy się ze zwinniejszym od siebie krewniakiem, robiącym w chwili ataku brata nadzwyczaj udane uniki.
- I tak ze mną nie wygrasz. – oznajmił z niezwykłą pewnością w głosie Mufasa, łapiąc potężnymi haustami powietrze do pyska, czemu towarzyszył charakterystyczny odgłos dyszenia. Samiec o sierści w kolorze piasku odczuwał coraz wyraźniejsze oznaki zmęczenia.
- Jeszcze się przekonamy. – mruknął w odpowiedzi tamten, zdecydowanym potrząśnięciem łba odgarniając ze skroni mokre od potu pasmo czarnej grzywy. Na nim długo trwająca walka także odcisnęła piętno.
- Bez względu na wynik nadal pozostaniemy braćmi. – rzekł uroczyście Mufasa, uśmiechając się lekko. – Obiecaj mi, że nasze relacje nie ulegną zmianie, niezależnie od tego, kto wygra.
Na pysku Taki zagościł cień ledwo dostrzegalnego uśmiechu.
- Obiecuję.
Bursztynowe oczy młodej, ciemnobeżowej lwicy już od pierwszych sekund walki nieprzerwanie śledziły choćby najdrobniejsze gesty obydwu lwich braci. I choć samica na zewnątrz wręcz emanowała opanowaniem, to w środku niemal kipiała ze zdenerwowania i niepokoju. Sarabi nie należała do stada ,,Dumy”, to znaczy, jeszcze nie. W niedalekiej przyszłości miała zostać partnerką przyszłego króla Lwiej Ziemi, a tym samym otrzymać tytuł królowej. Miało się tak stać ze względu na umowę zawartą wiele lat temu między przywódcami sąsiadującego z Lwią Ziemią stada, czyli jej rodzicami - Javelessim i Isharą a tutejszymi władcami – Uru i Ahadim. Sarabi wiedziała, że układ ten poprzedzała długa wojna, w której straciła życie rzesza lwich pokoleń. Jej małżeństwo było jednym z warunków pokoju. Początkowo lwica buntowała się przed takim losem, chciała sama decydować o własnym życiu, lecz gdy poznała Mufasę, wszystko się zmieniło. Urzekł ją zarówno wygląd zewnętrzny, co i piękno wewnętrzne tego lwa. Był odważny, sprawiedliwy i postępował z rozwagą, co niejednokrotnie udowadniał. Sarabi uśmiechnęła się na myśl o rudogrzywym. Z jego oblicza biło prawdziwe dostojeństwo. Przy nim czuła się bezpieczna, dlatego z całych sił kibicowała właśnie jemu. Co do Taki… W jego towarzystwie czuła się nieswojo, ale sama właściwie nie wiedziała dlaczego tak jest. Może to przez jego świdrujące, przebiegłe spojrzenie?
- Wszystko będzie dobrze. – usłyszała pokrzepiający, szepczący jej do ucha głos matki.
- Hmm? – zdziwiła się Sarabi, obracając łeb w kierunku beżowej lwicy o jasnoniebieskich oczach. – Mamo, przecież jestem spokojna.
- Jesteś moją córką, Sarabi. – odparła łagodnie tamta. – Nie musisz przede mną udawać, doskonale cię znam.
Ishara spojrzała na nią ze zrozumieniem. Sporo wiedziała o lękach i obawach swojego dziecka, nawet jeśli ono nie mówiło o nich otwarcie.
- Wszystko będzie dobrze. – powtórzyła z naciskiem na słowo ,,dobrze".
- Mamo, ja...
Nieoczekiwanie chwilę pomiędzy córką a matką przerwał nagły, przejmujący ryk, a potem krzyk przerażenia królowej Uru.
- Taka!
Sarabi automatycznie spojrzała w stronę areny. Poczuła, że strach łapie ją swoimi długimi szponami za gardło. Na środku miejsca pojedynku leżał nieruchomo młodszy z braci, a lewa część jego oblicza tonęła w czerwonej, skapującej ciurkiem na twarde podłoże posoce.
- Nie żyje? – dobiegły ją zduszone szepty widowni.
Nie. To nie mogło się stać.
Młoda lwica, nie zastanawiając się, puściła się biegiem na dół. Musiała jak najszybciej znaleźć się przy Mufasie.
Część II
- Czy wszystko jest dla was jasne? – zapytał czarnogrzywy lew, patrząc z wysokości średniej wielkości skały to na jednego, to na drugiego z synów. Właśnie skończył przedstawiać wszystkim zasady dzisiejszego pojedynku. Teraz czekał tylko na zaakceptowanie ich przez Mufasę i Takę.
- Tak, ojcze. – odpowiedzieli obaj jednocześnie. Już nie mogli się doczekać walki.
Król podniósł nieznacznie swój łeb i spojrzał w bezchmurne, błękitne niebo.
,,Przodkowie, niech wygra ten, który w przyszłości lepiej przysłuży się Lwiej Ziemi”. – wysłał w myślach niemą prośbę do Wielkich Władców z przeszłości. Miał cichą nadzieję, że go usłyszą, pomimo tego że na nieboskłonie nie jaśniała ani jedna gwiazda. Następnie przeniósł wzrok na swych potomków. Ahadi przyznał w duchu, że obaj prezentowali się wspaniale. Młode, jeszcze nie w pełni wykształcone grzywy spływały im kaskadą po szlachetnych szyjach. Łapy, uzbrojone w ostre pazury, od czasu do czasu orały twardą ziemię, badając grunt podłoża. Każdy mięsień ciał młodzieńców był napięty i gotowy do ataku w każdej chwili. Wpatrzone wyczekująco w ojca ślepia zdradzały determinację i lekkie zniecierpliwienie.
- Zaczynajcie. – rozporządził głośno Ahadi.
Młode lwy posłusznie stanęły naprzeciw siebie. Przez krótki moment obydwaj mierzyli się badawczym wzrokiem, jak gdyby wewnątrz kalkulowali swoje szanse na zwycięstwo. Pierwszy atak zainicjował Mufasa. Wystrzelił niczym pocisk z pancernika w stronę brata, gotów zadać mu silny cios łapą, lecz Taka zwinnie uskoczył przed nim na bok i pazury rudogrzywego trafiły w próżnię. Starszy syn Ahadiego wyglądał na niepocieszonego. Jednak bynajmniej nie zaprzestał prób ataku. Skierował się w stronę swego brata, gotów ponownie wycelować w zielonookiego, ale w tej samej chwili coś ostrego rozorało mu policzek. Mufasa syknął z przypływu fali piekącego bólu, jednak na szczęście dla niego, uderzenie okazało się niewystarczająco silne, by go nawet zamroczyć.
- Zapłacisz mi za to. – wysyczał rozeźlony i zaczął wodzić wzrokiem w poszukiwaniu krewniaka, ale ku swemu zdziwieniu, nigdzie nie mógł go dostrzec.
- Gdzie jesteś, słabeuszu? – warczał cicho do siebie, gdy wtem nieoczekiwanie poczuł jakiś ciężar na swoim grzbiecie.
- Taka. – pomyślał i natychmiast podjął próbę zrzucenia delikwenta w serii dzikich skoków. Rodeo brązowego nie trwało długo. Zabrakło mu siły na utrzymanie się.
Nie minęło kilkanaście sekund, a młodszy z rodzeństwa z łoskotem uderzył zadem o twardą glebę. Grymas bólu zakwitł na obliczu Taki, gdy próbował dźwignąć się z gleby. Tymczasem Mufasa, nie chcąc tracić wygodnej okazji, skoczył ku niemu i zdzielił go, tym razem trafnie, w pysk. Czarnogrzywy runął z powrotem na ziemię. Uderzenie oszołomiło go. Z trudem zdołał podnieść się z podłoża i przystąpić do dalszej walki.
Siedząca obok partnera Uru z niepokojem obserwowała swoje dzieci. Przyglądanie się, jak jej dwaj synowie walczą, było dla niej istną katorgą. Wiedziała jednak, że nic nie może zrobić. Jako władczyni musiała przestrzegać praw panujących w stadzie. Ukradkiem zerknęła na Ahadiego. Król nie spuszczał wzroku z potomstwa, lecz w przeciwieństwie do królowej, z jego pyska emanował stoicki spokój. Brązowa zazdrościła mu tego chłodnego opanowania. Ona sama z trudem powstrzymywała targające nią emocje. Najchętniej w tej sekundzie skoczyłaby na dół i kazała rodzeństwu zaprzestać dalszego okładania się, ale wiedziała też, że nie mogła tego zrobić. Z rosnącym żalem i przygnębieniem oglądała więc dalej, tak bolesny dla niej jako matki spektakl.
]]>